poniedziałek, 31 marca 2014

Under Twenty - peeling myjący przeciw zaskórnikom i tonik łagodząco-matujący przeciw rozszerzonym porom

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj znowu pomęczę Was trochę pielęgnacją, w końcu za chwilę przydałoby się zrobić kolejny post denkowy (nie macie jeszcze dosyć?! :D), więc chciałabym móc odesłać Was do pełnej recenzji zużytego produktu :)

Tym razem na tapetę weźmiemy dwa produkty od marki Under 20, czyli peeling myjący i tonik łagodząco-matujący z serii Anti Acne. W dużym skrócie przypomnę Wam tylko, że nie jestem under twenty, tylko over 25, ale mam cerę mieszaną, skłonną do przetłuszczania się, na której pojawiają się wypryski w strefie T, najczęściej na brodzie.


PEELING MYJĄCY PRZECIW ZASKÓRNIKOM
Zacznijmy może od peelingu - zazwyczaj jestem raczej przeciwna takiemu pomieszaniu z poplątaniem, no bo jak to, albo żel na co dzień, albo peeling kilka razy w tygodniu. Większość produktów tego typu zwyczajnie marnie się sprawdzała i nie nadawała się ani do mycia, ani do peelingowania... Jednak w tym przypadku, w moim prywatnym odczuciu produkt sprawdza się w obu rolach... Spróbuję Wam to wytłumaczyć, choć sama nie do końca rozumiem, dlaczego akurat ten żel tak przypadł mi do gustu :)


Informacja od producenta:

DZIAŁANIE:
Jak widzicie, producent zaleca stosowanie produktu 2-3 razy w tygodniu, co już na wstępie sugeruje konsystencję wyposażoną w nieco ostrzejsze drobinki i tak faktycznie jest. Początkowo stosowałam produkt zgodnie ze wskazaniami, ale po pewnym czasie zaczęłam sięgać po niego na co dzień (chociaż wtedy starałam się ograniczać jego użycie tylko do wieczornego mycia). Żel nie dość, że całkiem nieźle oczyszcza twarz, to jeszcze naprawdę potrafi co nieco złuszczyć! W zasadzie intensywność zabiegu zależy od nacisku na skórę, ponieważ przy mocniejszym masażu peeling naprawdę zadowalająco złuszczał naskórek, a przy delikatnym masażu, drobinki zachowywały się prawie tak delikatnie jak wszelkiego rodzaju kolorowe kuleczki nieznanego przeznaczenia dodawane do żeli w celach chyba tylko i wyłącznie dekoracyjnych ;))


KONSYSTENCJA I ZAPACH:
Jak widzicie, produkt zawiera naprawdę sporo drobinek, które naprawdę wykonują przyzwoitą robotę, jeśli tylko im na to pozwolimy. Drobinki odpowiadają mniej więcej wielkości drobinek zawartych w peelingach drobnoziarnistych. Produkt ma do tego przyjemny, świeży zapach, który kojarzy mi się z czystością i świeżością (i nie jest to zapach mleczka CIF :D).

OPAKOWANIE/WYDAJNOŚĆ:
Produkt umieszczono w miękkiej, przezroczystej tubie, z której bardzo łatwo go wydostać, a do tego łatwo kontroluje się jego zużycie. Na szczęście zakrętka jest zamykana na klapkę, co jest dla mnie szczególnie ważne w żelach, czy peelingach, bo oszczędza mi gimnastyki podczas aplikacji ;) Przy regularnym, codziennym używaniu pojemność 150 ml powinna nam wystarczyć na około 1,5-2 miesiące stosowania.


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Produkty Under 20 są bardzo łatwo dostępne we wszelkich drogeriach typu Rossmann, Natura, Super-Pharm, czy Hebe. Za tubkę peelingu zapłacicie ok. 15 zł.

SKŁAD:

Krótko podsumowując, moim zdaniem jest to bardzo fajna propozycja nie tylko dla osób poniżej dwudziestki i nie tylko dla dziewczyn. Jeśli macie faceta, który stroni od żeli do mycia twarzy ("bo nie czuje, żeby myły"), to moim zdaniem taki peeling może być ciekawą alternatywą. Trudno zrobić sobie nim krzywdę, za to działanie jest naprawdę zauważalne i odczuwalne w postaci miękkiej i gładkiej skóry.


***
TONIK ŁAGODZĄCO-MATUJĄCY PRZECIW ROZSZERZONYM POROM
Tonik, to kolejna pozycja z linii Anti Acne, którą miała okazję przetestować. Jak dla mnie okazał się całkiem przyzwoitym produktem, ale nie wzbudził już takich zachwytów, jak omawiany wyżej peeling myjący. Jednak niewątpliwie ma kilka zalet! :)


Informacja od producenta:

DZIAŁANIE:
Producent obiecuje wiele korzyści ze stosowania tego produktu, jednak w przypadku toniku zawsze bardzo trudno mi ocenić działanie produktu. W końcu to kosmetyk, którym przecieramy skórę i który ma z nią kontakt dosłownie przez kilka, kilkanaście sekund, a nie oszukujmy się, że to jednak nie to samo, co krem, który całkowicie wchłania się w skórę. Mimo wszystko chciałabym ująć jakoś w słowa moje przemyślenia na jego temat... :)

Moim zdaniem tonik przede wszystkim przyjemnie odświeża skórę i przygotowuje ją na przyjęcie kremu. Ściąga ewentualne pozostałości kosmetyków myjąco-oczyszczających i z założenia powinien przywracać skórze jej właściwe pH. Na pewno ogromną zaletą tego produktu jest fakt, że nie jest to produkt na bazie alkoholu, którego pełno w produktach dedykowanych młodym cerom. Dzięki temu tonik nie wysusza i nie przesusza skóry. Dodatkowo, zawarty w nim kwas migdałowy wraz z cynkiem rzeczywiście mają szansę podziałać na skórę hmm... nazwijmy to dezynfekująco, dzięki czemu jest spora szansa na ograniczenie powstawania wyprysków i szybsze gojenie tych, które już się pojawiły. Trudno mi jednoznacznie potwierdzić ten fakt, ale z pewnością w trakcie stosowania tego toniku nie miałam problemów ze zwiększonym występowaniem wyprysków, jednak uważam, że na to składa się jednak zawsze cała pielęgnacja :)

Jeśli chodzi o działanie matujące i zwężające pory, no kurcze, naprawdę nie chcę Wam ani narobić nadziei, ani Was rozczarować - być może takowe się pojawiło, ale nie wiem, czy to nie jest zwyczajna autosugestia. I ponownie - moim zdaniem na taki efekt zawsze składa się cała pielęgnacja.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:
Tonik ma klasyczną, wodnistą postać i pachnie w zasadzie tak samo, jak peeling myjący, czyli świeżo i czysto :)

OPAKOWANIE I WYDAJNOŚĆ:
Produkt umieszczono w plastikowej, błękitnej półprzezroczystej buteleczce o pojemności 200 ml. Etykiety nie zajmują całego opakowania, więc bardzo łatwo sprawdzić zużycie produktu, co oczywiście jest bardzo wygodne. Buteleczka zamykana jest na klik, dzięki czemu oszczędzamy sobie porannych pogoni za zagubionym korkiem ;) Produkt ma moim zdaniem całkiem standardową wydajność, aktualnie zużywam go wymiennie z moim ulubionym tonikiem z Lirene, więc mi akurat wystarcza na nieco dłużej :)


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Tonik, podobnie jak i peeling myjący, dostaniecie w większości sieciowych drogerii i zapłacicie za niego ok. 14 zł, więc ponownie - całkiem znośnie :)

SKŁAD:

Generalnie o obu produktach mam dobre zdanie, nawet zaskakująco dobre, jak na kosmetyki, co do których miałam spore wątpliwości. Z obu jestem zadowolona, choć co do toniku, trudno mi przełożyć to zadowolenie na konkretnie wskazane efekty. Po prostu czuję, że działa, choć oczywiście nie jest w stanie przebić mojego ukochanego toniku oczyszczająco-nawilżającego z Lirene ;)

***
Czy używacie czasem produktów Under 20, czy skreślacie je z racji teoretycznie innej grupy wiekowej, niż ta do której marka jest kierowana? Co sądzicie na temat tych produktów, czy również macie dobre wrażenia z ich stosowania? :)
K.
Czytaj dalej

piątek, 28 marca 2014

Lutowe denko

Cześć Dziewczyny!

Przed Wami kolejny denkowy post - tym razem dotarłyśmy do lutego, więc zaczynam być prawie na bieżąco :) Jeśli lubicie moje posty z minirecenzjami wykończonych produktów, to w tym miesiącu ukazały się wcześniej aż dwa takie tasiemcowe posty, które znajdziecie TU i TU.


W lutym moje zużycia były nieco mniej imponujące, niż zwykle, bo zebrało mi się tylko 9 pustych opakowań, ale w zasadzie każdy z tych produktów należy do tych zdecydowanie wydajnych, więc nadal jestem z siebie zadowolona :))


***


1. Kremowy żel pod prysznic z hibiskusem i migdałem; Purely Pampering; Dove (500 ml; ok.18 zł).
O serii Purely Pampering słyszałam już od dawna wiele dobrego, dlatego kiedy natknęłam się na te żele w sporej promocji w Rossmannie, to od razu porwałam z półki dwa warianty zapachowe. Jako pierwszy poszedł w ruch ten z hibiskusem i migdałem i muszę przyznać, że spodziewałam się nieco bardziej intensywnego zapachu. Choć ten jest bardzo przyjemny, to jednak wpisuje się w pewien "nurt zapachowy" typowy dla kosmetyków Dove, a te dodatkowe nuty po prostu nieco go osładzają. Tak czy inaczej - zapach produktu był bardzo przyjemny i przyjemne było też działanie żelu. Przyjemnie oczyszczał skórę, dobrze się rozprowadzał na skórze, nie powodował uczucia ściągniętej, czy wysuszonej skóry i był całkiem wydajny. Jest duża szansa na powrót.

Aktualnie używam: żel pod prysznic wiśniowo-migdałowy z Balea;

2. Balsam do ciała z mango; Youngy; Lirene (400 ml; ok.15 zł).
Balsamy do ciała z Lirene już chyba na stałe wpisały się w nasza codzienną pielęgnację, a po serię Youngy zarówno ja, jak i mój facet sięgamy z ogromną przyjemnością! Wcześniej kupiłam wersję z papają, a w lutym wykończyliśmy tę z mango, natomiast w kolejce czekają jeszcze trzy wielkie butle, które dostałam w paczce od kochanych Pań Erisek :) Wersja z mango moim zdaniem dość realistycznie oddaje zapach tego owocu i choć jest on początkowo dosyć intensywny, to jednak nie utrzymuje się długo na skórze, dzięki czemu nie kłóci się z perfumami. Moja skóra nie należy do tych najbardziej wymagających, więc lekka konsystencją balsamów Youngy bardzo jej odpowiada, a mi samej podoba się to, że balsam bardzo szybko się wchłania, więc mogę go pospiesznie wsmarować nawet gdy brakuje mi czasu :) Nie wiem, czy posiadaczki suchej skóry będą zadowolone z tego produktu, dla mnie to produkt do codziennej pielęgnacji, pomagający utrzymać skórę w dobrej formie, ale nie postawiłabym na niego w przypadku pilnej potrzeby ratowania przesuszonej skóry ;) Tak czy inaczej - dla mnie jest co najmniej dobry, więc na pewno chętnie będę korzystać z dostępnych wariantów tych balsamów :)

Aktualnie używam: balsam do ciała Intensywna Regeneracja z Lirene;


3. Mydło w piance; Fresh Sparkling Snow; Bath & Body Works (259 ml; cena regularna - 29 zł).
Całkiem niedawno pisałam Wam - zresztą po raz kolejny - że uwielbiam piankowe mydełka z BBW i tu macie na to kolejny dowód :) Niektóre z Was narzekały, że Wasze dłonie są po nim wysuszone, ale u mnie nic takiego się nie dzieje. Mydełko dobrze oczyszcza i pięknie pachnie. Fresh Sparkling Snow był świąteczną edycją limitowaną, ale pewnie wróci w kolejną zimę :) To, że będę do nich wracać, jest bardziej, niż oczywiste!

Aktualnie używam: mydło w piance Sea Island Cotton z Bath & Body Works :)

4. Rewitalizujący balsam do dłoni (żurawina i cytryna); Pat&Rub (100 ml; 39 zł).
O tym balsamie zdążyłam napisać dosłownie kilka dni temu, więc zapraszam Was do przeczytania pełnej recenzji TUTAJ. W skrócie mogę Wam napisać tyle, że balsam był bardzo przyjemny, podobał mi się jego cytrusowy zapach, a działanie było po prostu dobre. Dobre, ale po wypróbowaniu jeszcze trzech innych wersji już wiem, że żurawina i cytryna, to wersja, która działa na moje dłonie najmniej skutecznie, dlatego prawdopodobnie nie sięgnę już po ten konkretny wariant.

Aktualnie używam: rozgrzwający balsam do rąk (cynamon, imbir, goździk, szałwia)


5. Żel kojący zaczerwienienia; PURI-CAPILIUM; Pharmaceris N (200 ml; ok.39 zł).
W zasadzie dobrze byłoby napisać recenzję tego żelu, bo mam o nim sporo do powiedzenia. Podobało mi się w nim to, że był delikatny dla mojej skóry, dobrze ją oczyszczał, radził sobie z pozostałościami makijażu, a przy tym nie wysuszał jej. Dodatkowo okazał się być również całkiem wydajny, bo wystarczyło go naprawdę niewiele, żeby umyć całą buzię. Na razie mam sporo produktów do mycia twarzy, ale myślę, że gdyby nie to, to zastanowiłabym się nad ponownym zakupem :)

Aktualnie używam: peeling myjący z Under Twenty;

6. Czyścik do twarzy Let The Good Times Roll; LUSH (100 g; ok.6-7 funtów).
Ten czyścik, to mój absolutny hit! Cudownie pachnie czymś w rodzaju maślanych ciasteczek, więc ma ogromnego plusa już na starcie. Tak się jednak składa, że jego fantastyczne działanie w pełni dorównuje przyjemnemu zapachowi - produkt bardzo dobrze oczyszcza skórę, a do tego przyjemnie złuszcza martwy naskórek, dzięki drobniutkim ziarenkom, które wyglądają niepozornie, ale mają niezłą moc! :) Więcej szczegółów znajdziecie w recenzji TU. Na pewno do niego wrócę jak tylko będę miała okazję go kupić :)

Aktualnie używam: peeling myjący z Under Twenty;


7./8. Szampon i odżywka z linii bananowej; The Body Shop (250 ml; 25 zł/szt.).
Ten duet mogłabym okrzyknąć hitem końcówki 2013 roku! Dotąd nie miałam zbyt wiele do czynienia z produktami z TBS, a jeśli już to wrażenia miałam raczej umiarkowane, natomiast bananowy duet sprawdził się u mnie genialnie, co od razu wywindowało nieco w moich oczach wizerunek tej marki ;)) Szampon (i znowu) świetnie oczyszczał włosy i skórę głowy, a do tego nie wzmagał plątania się włosów. Odżywka natomiast przyjemnie wygładzała włosy, sprawiała, że były miękkie i mięsiste w dotyku i całkiem nieźle dbała o ich kondycję. Zdecydowanie spotkanie do powtórzenia! Więcej szczegółów przeczytacie w recenzji - TU.

Aktualnie używam: szampon aloesowy Equilibra oraz maska do włosów z awokado i winogronami z Alverde;

9. Suchy szampon do włosów Cherry; Batiste (200 ml; 15 zł).
O suchych szamponach z Batiste też ostatnio trochę pisałam, więc pewnie już wiecie, że dla mnie to must have! Świetnie się sprawdzają w sytuacjach kryzysowych, kiedy nie ma czasu na dokładne mycie włosów (ale z całkowicie tłustymi strąkami może sobie nie poradzić), albo kiedy macie (jak ja) nieznośny nawyk odgarniania i dotykania przydługiej już grzywki... W domu mam kilka wersji szamponów, z których większość zrecenzowałam TUTAJ. Teraz próbuję kolejnych wariantów, o których za jakiś czas pewnie znowu napiszę :)

Aktualnie używam: suche szampony Batiste w wersji Wild i koloryzowanej Medium.

***
Uff! Tym razem odwaliłam dobrą robotę, bo większość produktów została już zrecenzowana, dlatego moje mini recenzje mogły się ograniczyć do zachęcenia Was do kliknięcia w link :) Takie denka, to ja mogę opisywać nawet codziennie! Tym bardziej, że właściwie każdy ze wspomnianych produktów bardzo dobrze się u mnie sprawdził! Sobie i Wam życzę jak najwięcej takich kosmetyków! :))

Dajcie znać co z moich denek gościło również na Waszych półkach i jakie macie zdanie o tych produktach! A może dopiero się przymierzacie do wypróbowania któregoś z nich? :)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 27 marca 2014

Pat&Rub - rewitalizujący scrub cukrowy (żurawina i cytryna)

Cześć Dziewczyny!

Po krótkiej przerwie na denko, wracam z recenzją kolejnego produktu Pat&Rub, który kupiłam jakiś czas temu. Kilka dni temu recenzowałam balsam do rąk z tej samej serii (KLIK), a dzisiaj chciałabym Wam przedstawić rewitalizujący scrub cukrowy z serii z żurawiną i cytryną.


Informacja od producenta:
"Pachnie orzeźwiająco cytryną.

Seria Rewitalizująca jest pogotowiem ratunkowym dla przesuszonej i wymagającej nawilżenia skóry. Kosmetyki z tej linii zawierają ekstrakt z żurawiny, która ma działanie antyoksydacyjne. Pachną przyjemnie i orzeźwiająco cytryną.

Rewitalizujący Cukrowy Scrub do Ciała delikatnie złuszcza, ekspresowo nawilża i poprawia wygląd skóry.
Nazywamy ten Scrub – Twoja Nowa Skóra.

Skóra staje się gładka i ujędrniona. Pięknie wygląda i pachnie.
Cytrynowy ekoaromat Rewitalizujacego Scrubu do Ciała przyjemnie odświeża zmysły i dodaje energii.
Żurawina zwalcza objawy starzenia się skóry, regeneruje i wzmacnia.
Olejek cytrynowy poprawia wygląd skóry: wygładza i oczyszcza.
Po użyciu Scrubu skóra nie potrzebuje dodatkowo balsamu lub masła po kąpieli. 

Kosmetyk NATURALNY z certyfikatem NATRUE."


DZIAŁANIE:
Scrub od Pat&Rub, jak sugeruje nazwa, powinien spełniać przede wszystkim funkcję złuszczającą i usuwać martwy naskórek z ciała podczas masażu, ale cóż... z tym bywa różnie. Jeśli jesteście fankami mocnych zdzieraków, to nie będziecie zadowolone z tego produktu. Ja sama bardzo lubię silne złuszczanie, ale tym razem musiałam albo spisać produkt na straty, albo zweryfikować swoje oczekiwania względem niego. Już wyjaśniam o co chodzi... :)

Jeśli chodzi o złuszczanie, jak już wspomniałam, nie jest ono imponujące. Warto wypracować sobie odpowiednią technikę aplikowania produktu, żeby uzyskać jak najlepsze efekty. U mnie najlepiej sprawdza się wmasowanie produktu w lekko zwilżoną skórę, koniecznie pełną dłonią tak, żeby ograniczyć odpadanie peelingu od ciała. Niestety bardzo łatwo go "zgubić", a im mniej ziarenek, które w dodatku dość szybko się rozpuszczają, tym słabszy efekt złuszczający. A ten i tak jest średni - jednak uważnie i dokładnie wykonany peeling delikatnie wygładza skórę, a czasami nawet uda mu się ją nieco zaczerwienić. I to jest właściwie słabsza strona tego produktu, ale...

...kosmetyk jednocześnie ma rewelacyjne działanie pielęgnacyjne! Scrub ma w swoim składzie szereg olejów i masło shea, dzięki czemu bardzo intensywnie nawilża i odżywia skórę, zostawiając na niej nieco tłustą, oleistą warstwę, dzięki czemu po kąpieli nie trzeba już stosować żadnych maseł, czy balsamów do ciała. Warto dać skórze kilka, kilkanaście minut na wchłonięcie się tej warstwy, ponieważ dzięki temu będzie ona nawilżona naprawdę na długie godziny.


KONSYSTENCJA:
W opakowaniu produkt wygląda jak gęsta pasta cukrowa, ale na skórze łatwo dzieli się na mniejsze grudki. Podczas aplikacji i masażu trzeba go mocno kontrolować i przyciskać do skóry, bo w innym wypadku jest bardziej, niż pewne, że więcej scrubu znajdziecie w brodziku/wannie, niż na sobie.

ZAPACH:
Produkt ma przepiękny, intensywnie cytrynowy zapach, właściwy dla całej linii rewitalizującej. Niektóre z Was pod recenzją balsamu do rąk pisały, że ten zapach był dla Was zbyt męczący, ale dla mnie był on odpowiedni - raczej orzeźwiający i bardzo przyjemny.

OPAKOWANIE:
Opakowanie scrubu, to spory, zakręcany plastikowy słój o pojemności 500 g. Produkt jest oryginalnie zabezpieczony w środku srebrną folią, dzięki czemu widać, czy ktoś już wtykał tam swój nos przed nami ;)) Opakowanie jest oczywiście jedynym słusznym, ponieważ nie utrudnia wydobycia produktu i umożliwia jego zużycie do samego końca.

WYDAJNOŚĆ:
Trudno mi ocenić wydajność produktu, ponieważ po pierwszych - mało udanych próbach - odstawiłam go na pewien czas do szafki. Teraz sięgam po niego raz na tydzień, raz na dwa tygodnie, dlatego nie ubywa mi go przesadnie szybko, ale przy regularnym stosowaniu (np. 2 razy w tygodniu) obstawiałabym, że wystarczy go mniej więcej na dwa miesiące.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
W cenie regularnej produkt kosztuje 79 zł i jest dostępny przede wszystkim na stronie internetowej producenta, a także m.in. w perfumeriach Sephora. Oczywiście jest to dość wysoka cena, dlatego warto korzystać z różnego rodzaju promocji czy to na stronie Pat&Rub, czy w przypadku Dni VIP w Sephora itp.


SKŁAD:
Sucrose, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Olus (Vegetable) Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Orbignya Oleifera Seed Oil, Decyl Cocoate, Butyrospermum Parkii , Cera Alba, Glyceryl Stearate, Olive (Olea Europaea) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Parfum, Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Fruit , Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Citrus Medica Limonum Peel Oil, Citral, Geraniol, Citronellol, Linalool, Limonene

***
Wydawać by się mogło, że jestem z tego produktu niezadowolona i rzeczywiście - na początku tak właśnie było. Spodziewałam się znacznie mocniejszego zdzieraka, więc trochę mnie zaskoczył swoją (nie)mocą. Dodatkowo na minus zaliczyłabym mu trudną we współpracy konsystencję, która sprawia, że produkt jest wszędzie, tylko nie na ciele (za to na wannie/brodziku w szczególności!). Kiedy jednak znalazłam już na niego swój sposób, doceniłam jego ogromne walory pielęgnacyjne. Generalnie nie jestem fanką produktów, które zostawiają na skórze jakiś film, bo często-gęsto jest to zasługa parafiny, tu jednak jej nie znajdziecie, dlatego warto dać szansę wartościowym składnikom. Tego rodzaju "powłoczka" przekonuje mnie znacznie skuteczniej :)

Produkt mogłabym polecić osobom, którym nie zależy na bardzo intensywnym złuszczeniu naskórka i które lubią poświęcić dłuższą chwilę na zabiegi pielęgnacyjne. Myślę, że będziecie z niego zadowolone, tym bardziej, jeśli cenicie sobie przyjazny dla skóry skład. Produkt odradzam natomiast fankom mocnych zdzieraków - z pewnością będziecie zawiedzione, chyba że z góry nastawicie się na przewagę walorów odżywczych nad złuszczającymi ;))

Pomimo tego, że ostatecznie jestem dosyć zadowolona z tego produktu, to jednak sądzę, że raczej do niego nie wrócę. Nie ukrywam, że kupowałam go raczej z myślą o usuwaniu martwego naskórka, bo do pielęgnacji kupiłam masło z tej samej linii - i przy takim klasycznym zastosowaniu produktów chciałabym zostać. Znacznie bardziej wolę zainwestować w masło, wyposażone w równie interesujące składniki, a rolę peelingu pozostawić produktom z niższej półki cenowej... ;))

Koniecznie dajcie znać, czy miałyście już okazję używać scrubów z Pat&Rub? Wiem, że cieszą się one sporą popularnością, ale ja chyba nie będę - mimo wszystko - należeć do grona ich miłośniczek. Chyba, że poszczególne wersje tak bardzo się między sobą różnią (podobno wersja Home Spa jest mocniejsza z racji dodatku soli)?
K.
Czytaj dalej

wtorek, 25 marca 2014

Styczniowe denko

Cześć Dziewczyny!

Kontynuując denkowanie i nadrabiając zaległości, przedstawiam Wam moje styczniowe denko! I tym razem poszło mi całkiem nieźle, ponieważ w styczniu wykończyłam 13 produktów, zatem ponownie zapraszam Was na serię minirecenzji zużytych kosmetyków!


Jeśli lubicie czytać o moich denkach, a przegapiłyście ostatni megadługaśny post, to zapraszam Was na podsumowanie czteromiesięcznych zbiorów - TUTAJ :)


1. Szampon żurawinowy; Barwa Naturalna (300 ml; ok.5 zł).
Ten szampon został już zrecenzowany na blogu TUTAJ i zdobył sobie moje uznanie. Bardzo dobrze oczyszczał włosy, nie podrażniał skóry głowy i przepięknie pachniał jabłuszkiem! Do tego był naprawdę wydajny - sama przyjemność, gdybym tylko nie miała ogromnych zapasów do wykończenia, to z pewnością skusiłabym się na powtórkę lub inny wariant szamponu z Barwy.

Aktualnie używam: szampon z 20% zawartością aloesu z Equilibra;

2. Odżywka do włosów suchych; 3-Minute Miracle Reconstructor; Aussie (250 ml; ok.30 zł).
Ta odżywka, to chyba najbardziej znany produkt z oferty Aussie - swego czasu obiekt pożądania, który okazał się być bardzo zwykłą odżywką... Przyznam szczerze, że w ogóle nie czuję się uwiedziona ofertą Aussie - żaden z trzech wypróbowanych produktów nie rozkochał mnie w sobie, choć odżywka 3-minutowa i tak wypadła najlepiej. Podobało mi się to, że po jej użyciu włosy były naprawdę miękkie i nieco wygładzone, a do tego nawet nieźle się układały. Jednak jestem świadoma, że spora w tym zasługa silikonów, a te wartościowe składniki, którymi szczyci się marka są niestety daleko w ogonku w dość długim składzie. Dla mnie to zdecydowanie zbyt wysoka cena za niezły produkt o przeciętnym składzie. Nie kupię ponownie.

3. Maska regeneracyjna z efektem laminowania z mango i awokado; Love2Mix Organic; Pervoe Reshenie (200 ml; ok.25-30 zł).
Jeśli już mówimy o maskach i odżywkach w okolicach 30 zł, to ten produkt jest zdecydowanie bardziej wart swojej ceny! Maska z Love2Mix (recenzja TUTAJ) była stosowana przeze mnie właściwie jak klasyczna odżywka, czasem trzymałam ją na włosach krócej, czasem dłużej, ale za każdym razem efekt był naprawdę dobry! Maska ładnie wygładzała włosy, sprawiała, że były miękkie, nawilżone i odżywione, nie elektryzowały się i nie puszyły. Jestem bardzo, bardzo na tak i na pewno nie raz do niej wrócę! Ogromnym plusem jest skład, który zaczyna się od ekstraktu z mango i oleju z awokado!

Aktualnie używam: maska z awokado i winogronami z Alverde;


4. B.B. Multifunkcyjny balsam do ciała 10 w 1 z masłem kakaowym; AA (400 ml; ok.15 zł).
To drugi balsam z tej serii, który miałam okazję używać. Kupiłam go z myślą o sobie i moim facecie, więc celowałam w bardziej neutralny zapach i tu na pewno trafiłam. Zapach balsamu był przyjemny i nienachalny, a jego właściwości nawilżające na naprawdę dobrym poziomie. Produkt dobrze rozprowadzał się na ciele, ale czasami miałam wrażenie, że balsam jest dla mnie zbyt treściwy, więc nie sięgałam po niego codziennie. Mój facet również był zadowolony, ale on stosował znacznie mniejsze ilości, niż ja - ze mnie zawsze się śmiał, że ta sama ilość balsamu, której używam do jednego smarowania, jemu wystarczyłaby na trzy :D Być może jeszcze do niego wrócę, ale raczej w sezonie jesienno-zimowym.

Aktualnie używam: balsam do ciała Lirene Intensywna Regeneracja;

5. Żel pod prysznic Aromatherapy z wanilią i werbeną; Bath & Body Works (295 ml; cena regularna 49 zł).
To zdecydowanie jeden z moich ulubionych produktów do kąpieli z BBW! Żel fantastycznie pachnie słodką wanilią, przełamaną świeżą, lekko cytrusową nutą werbeny i genialnie sprawdza się przez cały rok. Nie jest ani zbyt otulający, ani zbyt świeży. Cena regularna jest grubą przesadą, ale na szczęście często trafiają się na niego promocje podczas wyprzedaży, więc wtedy robię zwykle mały zapas. A uwielbiam do niego wracać! :)

6. Żel pod prysznic z kokosem i nektarynką; Balea (300 ml; ok.1 euro).
Kiedy tylko mam okazję, robię mały zapas żeli z Balea. Tym razem padło na wersję kokosowo-nektarynkową, która miała naprawdę przyjemny zapach. Właściwości pielęgnacyjne tych żeli również mi odpowiadają - dobrze oczyszczają moją skórę i nie wysuszają jej. Od żeli więcej nie wymagam.

Aktualnie używam: żel po prysznic wiśniowo-migdałowy z Balea;


7. Płyn micelarny do delikatnego oczyszczenia i demakijażu twarzy T; Sebo-Micellar; Pharmaceris (200 ml; ok.23-25 zł).
To moja drugie opakowanie tego płynu i o ile pierwsze nie zrobiło na mnie większego wrażenia, tak to jakby podziałało na moją skórę znacznie lepiej. Warto jednak zaznaczyć, że nie używałam tego produktu jako płynu micelarnego, a raczej jako toniku, ponieważ przemywałam nim twarz już po zmyciu makijażu żelem, a Sebo-Micellar ewentualnie domywał jego resztki. Mam wrażenie, że moja cera dzięki niemu wyglądała zdrowiej, a do tego - oczywiście w połączeniu z innymi produktami pielęgnacyjnymi - szybciej goiły się na niej wszelkie niespodzianki. Nie jestem pewna, czy w tej chwili nie zmieniono czegoś w składzie, ale nawet jeśli, to być może ponownie skuszę się na ten produkt. Szerzej pisałam o nim TUTAJ, ale pamiętajcie, że wtedy nie byłam z niego najbardziej zadowolona.

Aktualnie używam: tonik nawilżająco-oczyszczający z Lirene;

8. Dwufazowy płyn do demakijażu; Eucerin (125 ml; cena regularna wg KWC - ok.40 zł).
Dwufazówka z Eucerin, to skutek ogromnej promocji w Super-Pharm - stwierdziałam, że za 10 zł warto by wypróbować coś aptecznego, ale mimo, że produkt był niezły, to jednak nadal nie przebił mojego ulubieńca, czyli płynu dwufazowego z Lirene. Eucerin dobrze sobie radził ze zmywaniem zarówno podkładu, jak i tuszu, czy kredki, ale wymagał trochę cierpliwości, ponieważ rozpuszczał makijaż znacznie wolniej, niż wspomniany Lirene. Z tego powodu (oraz z powodu absurdalnie wysokiej ceny) nie planuję powrotu. Plusem było to, że nie robił mi mgły na oczach i nie był jakoś przesadnie tłusty.

Aktualnie używam: płyn dwufazowy z Lirene;


9. Suchy szampon do włosów, Tropical; Batiste (50 ml; ok. 8zł).
Suche szampony Batiste, to już niemal podstawowy produkt w mojej łazience i kosmetyczce. Wielokrotnie już ratowały mnie w opresji, albo pozwalały na dodatkowy dzień lenistwa w kwestii mycia włosów. Nie tylko odświeżają włosy w tempie wręcz ekspresowym, ale pomagają nieco ułożyć fryzurę, dodając im objętości :) Więcej napisałam o nich TUTAJ.

Aktualnie używam: przez chwilę nie miałam już żadnej miniaturki, ale niedawno kupiłam zestaw mini Batiste, z którego na pierwszy rzut poszła wersja Wild :)

10. Antyperspirant w kulce; Biorythm; Rexona (50ml; ok.10 zł).
Jeśli chodzi o antyperspiranty, to Rexona niezmiennie sprawdza się u mnie najlepiej. Najdłużej neutralizuje ewentualny przykry zapach i zapewnia mi komfort, a przy tym nie podrażnia skóry i raczej nie robi plam na ubraniach. Tyle mi wystarczy, żebym regularnie do niego wracała :)

Aktualnie używam: antyperspirant Rexona w innej wersji zapachowej


11. Baza pod cienie Cashmere; Dax (ok.25 zł/szt.).
Ta baza służyła mi spokojnie około 1,5 roku i nawet przy codziennym korzystaniu nie udało mi się jej zużyć do końca, więc to denko jest takie trochę naciągane, no ale skoro termin ważności już upłynął, to wolałam nie ryzykować dalszego korzystania z niej. Baza generalnie sprawdzała się naprawdę dobrze! Znacznie wydłużała trwałość cieni, nieznacznie podbijała ich kolor i zapobiegała rolowaniu się cieni w kącikach. Myślę, że jest duża szansa na ponowne spotkanie, bo bardzo ją lubiłam :)

Aktualnie używam: baza pod cienie ArtDeco

12. Tusz do rzęs Lash Accelerator Endless; Rimmel (ok.25-30zł/szt.)
Nie napiszę tutaj zbyt wiele, bo po prostu muszę napisać jego pełną recenzję. Czytałam trochę recenzji na jego temat, część była nieco negatywna, część umiarkowanie pozytywna, a dla mnie ten tusz był naprawdę genialny! Uważam, że sprawdził się na moich rzęsach znacznie lepiej, niż uwielbiany przeze mnie do tej pory Maybelline One by One. Już kupiłam kolejne opakowanie!

Aktualnie używam: tusz do rzęs Catchy Eyes od Gosh

13. Kredka do oczu Glimmerstick Cosmic w kolorze Moonlit Brown (ok.10-15 zł/szt.).
To już moja kolejna zużyta kredka z serii Glimmerstick z Avonu i muszę przyznać, że jestem z nich bardzo zadowolona! Mam jeszcze czarną, fioletową i niebieską - każda z nich jest równie udana, ale bez użycia bazy może się nieco rozmazywać, jeśli użyć ją na linię wodną, jednak na bazie trzyma się świetnie cały dzień. Na pewno będę do nich wracać, kiedy tylko trafi mi się okazja :)

Aktualnie używam: konturówka do oczu z Paese - oczywiście brązowa :)

***
Jeśli chodzi o styczniowe pustaki, to by było na tyle! Nie ma szału, ale jest dobrze i jak na razie moje zużycia pozostają mniej więcej na podobnym poziomie. Ale co zużyłam i co uważam na temat tych kosmetyków dowiecie się w swoim czasie :))

Oczywiście jak zwykle, jeśli znacie któreś z moich zużyć, piszcie jak się u Was te produkty sprawdziły! :)
K.
Czytaj dalej

sobota, 22 marca 2014

Pat&Rub - rewitalizujący balsam do rąk (żurawina i cytryna)

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj wracamy do recenzowania produktów pielęgnacyjnych - tym razem zapraszam Was na kilka zdań na temat kolejnego z produktów Pat&Rub, który trafił w ręce jako jeden z pierwszych. Tym razem mowa o rewitalizującym balsamie do rąk z ekstraktami z żurawiny i cytryny! :)


Informacja od producenta:

DZIAŁANIE:
Jakiś czas temu zrecenzowałam rewelacyjny otulający balsam do dłoni (KLIK), który zachwycił mnie zarówno swoim działaniem, jak i zapachem. Tym razem nie jest aż tak pozytywnie, bo choć balsam do rąk z serii rewitalizującej, to produkt dobry, to jednak w porównaniu z wyżej wymienionym wypada średnio. 

Przede wszystkim odniosłam wrażenie, że ta wersja działa na moją skórę po prostu słabiej - nawilżenie jest mniejsze, za to natłuszczenie jest dłużej odczuwalne, ale jednocześnie nieco bardziej upierdliwe, jeśli zależy nam na czasie. Nie jest to może najlepszy krem do pracy, bo potrzebuje kilku minut, żeby się całkowicie wchłonąć, zanim przestanie tłuścić wszystko na około, ale w innych sytuacjach sprawdza się dobrze, więc często zdarzało mi się nosić go w torebce. Ten krem polecałabym raczej właśnie teraz, w okresie wiosennym, ponieważ sama zimą lubię bardziej - o losie - otulające kremy, które czuć na dłoniach, ale które nie zostawiają tłustych śladów i ekspresowo się wchłaniają.

Producent dedykuje tę wersję osobom z bardzo suchymi dłońmi, ale moim zdaniem niestety to może być za mało. Produkt nieźle nawilża i zmiękcza skórę, ale pomimo moich pozytywnych wrażeń, uważam, że Pat&Rub stać na więcej! ;)

KONSYSTENCJA:
Produkt ma lekką konsystencję, nie jest lejący i nie ucieka z dłoni. Bardzo łatwo się rozprowadza, ale jak już wspomniałam, wymaga kilku minut do całkowitego wchłonięcia się.


KOLOR/ZAPACH:
Krem jak to krem, ma biały kolor, a w jego zapachu dominują zdecydowanie nuty cytrusowe (zresztą producent wspomina o zapachu cytrynowym). Nie wyczuwam tu żurawiny, a trochę szkoda, bo to mogłoby być bardzo ciekawe i nietypowe połączenie. Zapach jest dosyć intensywny i długo wyczuwalny na skórze, co mi akurat się podoba - zresztą mam z tej serii równie pięknie pachnące masło do ciała :)

OPAKOWANIE:
Produkt umieszczono w bardzo wygodnym opakowaniu z pompką typu air-less, dzięki czemu krem można zużyć praktycznie do końca. Tuba ma pojemność 100 ml, a zużycie produktu możemy obserwować, dzięki przerwie w etykiecie, bo samo opakowanie jest półprzezroczyste. Uważam, że to bardzo wygodne rozwiązanie, tym bardziej, że dzięki temu mogę się spodziewać, kiedy nadejdzie pora na wymianę tuby w torebce ;)


WYDAJNOŚĆ:
Produkt ma raczej standardową wydajność - używany regularnie, kilka razy dziennie, wystarcza mniej więcej na 1,5-2 miesięcy.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Balsam można kupić na stronie producenta w cenie 39 zł, a także m.in. w perfumeriach Sephora. Warto polować na wszelkiego rodzaju okazje i rabaty, zwłaszcza w sklepie internetowym Pat&Rub, ponieważ często można kupić te kosmetyki znacznie taniej, dzięki możliwości łączenia rabatów, których firma nie szczędzi przy najrozmaitszych okazjach :)


SKŁAD:

Krótko podsumowując - cieszę się, że kupiłam ten produkt, bo od dawna kusiła mnie ta wersja zapachowa, jednak - w porównaniu z wersją otulającą balsamu - wersja rewitalizująca odrobinkę mnie rozczarowała w kwestii właściwości pielęgnacyjnych. Jest dobrze, ale wiem, że może być lepiej, dlatego do żurawino-cytryny raczej już nie wrócę.

Znacie balsamy do rąk z Pat&Rub? Jaka wersja jest Waszą ulubioną? :)
K.
Czytaj dalej

piątek, 21 marca 2014

Orly - First Blush - kolekcja BLUSH [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Nie mogę się powstrzymać, żeby po raz kolejny nie pojawić się tutaj z lakierem do paznokci! Całkiem niedawno pokazywałam Wam moje zakupy z targów kosmetycznych Beauty Forum, wśród których znalazł się dzisiejszy bohater - absolutnie cudowny, koralowy First Blush z wiosennej kolekcji Orly - Blush! Dawno już nie zdarzyło mi się, żebym po jakiś lakier sięgała kilka razy z rzędu, ale w tym jestem bezgranicznie zakochana i z niepokojem obserwuję coraz większy ubytek w buteleczce! Jedyne czego mogę żałować to to, że nie skusiłam się od razu na pełnowymiarową buteleczkę!


KOLOR:
First Blush, to kolor nieco zdradliwy, bo naprawdę trudno oddać jego urok na zdjęciach! Dla mnie to idealny odcień koralowego, w którym proporcja między czerwienią a różem bardzo często przeważa na korzyść tego drugiego. I moją, bo różowe lakiery, to moja wielka słabość, dlatego wszystkie, które zawierają choć kroplę różu niezmiennie wołają do mnie "mamo!" :)

First Blush na zdjęciach wygląda bardzo różnie i jest to też w dużej mierze zależne od światła. I ciepłym sztucznym lub słonecznym świetle bardziej dominują w nim czerwone tony, natomiast im chłodniejsze światło, tym bardziej widać w nim róż. Wszystkie poniższe zdjęcia były zrobione tego samego dnia na przestrzeni maksymalnie 30 min, a jedyne co się zmieniało to moje położenie względem okna ;)

Jak trudny do uchwycenia jest ten kolor może świadczyć chociażby to, że producent widzi go na stronie jako malinową czerwień, którą First Blush z pewnością nie jest...! :D


PĘDZELEK:
Na targach zdecydowałam się na zestaw miniaturek, więc siłą rzeczy, pędzelek w moim lakierze jest też krótszy i węższy, niż standardowo, ale jest przy tym zaskakująco wygodny. Dotychczas, dobrze to wiecie, preferowałam niemal wyłącznie szerokie pędzelki, ale tym razem nie odczułam właściwie żadnej różnicy. Pędzelek świetnie rozprowadza lakier i nie sprawia mi większych problemów nawet z dotarciem do trudniej dostępnych fragmentów paznokcia, bo z powodzeniem mieści się przy brzegu paznokcia, między skórą a paznokciem, nie mażąc przy tym skórek :)


KONSYSTENCJA:
Tu spotkało mnie niemałe zaskoczenie, bo lakier podczas aplikacji niemal nie ruszał się poza zasięg pędzelka i zostawał tylko tam, gdzie chciałam go nałożyć. Zero rozlewania się po skórach (chyba, że zadrżała mi ręka, no ale tu już sama jestem sobie winna... :)), więc można by pomyśleć, że lakier jest gęsty, ale w sumie to nie prawda, bo w buteleczce widać, że pływa sobie całkiem swobodnie ;))

Po średnio udanym spotkaniu z miniaturkami lakierów OPI, które niestety mają bardzo dziwną konsystencę, a do tego koszmarny pędzelek, byłam nieco sceptycznie nastawiona do Orlikowych miniaturek, ale kolekcja Blush tak mocno wpadła mi w oko, że nie chciałam wyjść z targów bez niej. Jakość pierwszej z miniaturek, czyli właśnie First Blush bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła i liczę na to, że kolejną będą równie przyjemne w obsłudze.


TRWAŁOŚĆ:
Lakier cechuje się całkiem niezłą trwałością. Nieco przełamuje barierę trzech dni i daje mi się cieszyć sobą około czterech dni, z lekko tylko startymi końcówkami, czasami z bardzo drobnym ubytkiem (zwykle spowodowanym rozdwajającym się paznokciem lub wyjątkowo bolesnym uderzeniem :D).

ZMYWANIE:
Bardzo łatwe i zupełnie bezproblemowe. Lakier nie maże się po skórze, nie farbuje ani skórek, ani paznokci. Więcej takich poproszę!

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Lakier na pewno możecie nabyć na stronie dystrybutora marki Orly w Polsce TU. Pełnowymiarowy egzemplarz o pojemności 18 ml, to koszt 39 zł, natomiast miniaturka o pojemności 5,3 ml, dostępna w zestawie z trzema innymi kolorami z kolekcji Blush, to koszt 60 zł.

***
No dobra, dosyć gadania! Pora na prezentację mojej nowej lakierowej miłości! :) Pierwsze zdjęcia zrobione są w pełnym słońcu, wobec czego lakier przybrał








I jak?! Jesteście nim zachwycone tak samo, jak ja? Dla mnie to absolutne objawienie tego miesiąca i już drżę na myśl co ja biedna pocznę, jeśli wykończę tę buteleczkę! <problemypierwszegoświata>

...chyba trzeba zrobić zakupy ;))

Dajcie znać co o nim myślicie!
K.
Czytaj dalej

poniedziałek, 17 marca 2014

Paese 110 & Essie Beyond Cozy [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Znowu minęła dłuższa chwila odkąd pokazałam na blogu lakier, a ostatnio przybyło mi sporo nowości. Zanim jednak je zaprezentuję, pokażę Wam duet, który znajduje się w moich zbiorach już od pewnego czasu, ale oba lakiery musiały trochę poczekać na swoją kolej. Dopiero kiedy zobaczyłam piękny fiolet u Aalimki zajrzałam do swoich zbiorów i okazało się, że mam dokładnie ten sam numer, czyli Paese 110! Na środkowym palcu, dodałam do niego piękny brokatowy Essie Beyond Cozy w odcieniu jasnego, chłodnego złota.


KOLOR I KRYCIE:
Paese 110, to piękny, nieco przykurzony odcień fioletu. Moim zdaniem znajduje się idealnie pośrodku skali, między pastelowym fioletem, a jego ciemniejszymi odcieniami. To kolor, który można by określić jako lawendowy. Lakier ma raczej żelkową formułę, ale każda kolejna warstwa znacząco wzmacnia intensywność koloru, dlatego już dwie dają zadowalające krycie.


PĘDZELEK:
Lakier ma cienki pędzelek i choć zazwyczaj nie jestem fanką tak wąskich aplikatorów, to jednak uczciwie przyznaję, że tym razem sprawdził się bardzo dobrze. Bardzo dobrze rozprowadzał lakier dokładnie tak, gdzie chciałam dołożyć trochę koloru i właściwie nie miałam żadnych problemów z rozlewaniem się lakieru po skórkach.


TRWAŁOŚĆ:
Lakier niestety nie ujął mnie trwałością, ponieważ po trzech dniach musiałam do zmyć z powodu sporych odprysków. Szkoda, że nie trzyma się lepiej i że obietnicę producenta o długotrwałej formule można włożyć między bajki. Choć nie jestem tym faktem zachwycona, to jednak powoli akceptuję myśl, że niewiele lakierów, poza Essie, trzyma się na moich paznokciach dłużej.

ZMYWANIE:
Ze zmyciem Paese nie miałam najmniejszych problemów. Lakier łatwo poddaje się zmywaczowi. O wiele gorzej zmywało mi się Beyond Cozy, ale to już zupełnie inna historia! ;)



CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Lakiery Paese kosztują 15,90 zł, jeśli kupujecie je w sklepie internetowym marki. Kosmetyki Paese znajdziecie również przede wszystkim na wyspach w centrach handlowych - w Warszawie - w Złotych Tarasach i w CH Plac Unii.





***
I jak Wam się podoba Paese? Zdaje sobie sprawę, że ten kolor jest raczej jesienny, ale czasami nachodzi mnie ochota na fiolety, a wtedy sezon totalnie nie ma dla mnie znaczenia! :))

Koniecznie dajcie znać czy podoba Wam się ten odcień i czy znacie lakiery Paese? :)
K.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast