piątek, 21 listopada 2014

Przegląd kredek do oczu - część II

Cześć Dziewczyny!
Przed Wami druga część przeglądu kredek do oczu, które przewinęły się w ostatnich kilku, kilkunastu miesiącach przez moje ręce. W poprzedniej części (KLIK!) wyjaśniłam po krótce za co w ogóle lubię konturówki do oczu i dlaczego są one elementem must have w moim codziennym makijażu. Poprzednim razem zaprezentowałam Wam kredki marek Gosh, Rimmel, czy Pierre Rene i były to produkty, których używałam ostatnio. Dzisiejsza grupa to produkty głównie marek Avon, Oriflame i Misslyn, ale znajdziecie tutaj też samotnego Rimmelka czy reprezentantkę marki Paese :)

 
***
AVON - Glimmerstick Diamonds i Glimmerstick Cosmic
w kolorach Twilight, Moonlit Brown, Blackend Black, Twilight Sparkle, Brown Sugar


Na kredki Glimmerstick z Avon trafiłam w zasadzie zupełnym przypadkiem, ponieważ do pewnego czasu słyszałam jedynie same zachwyty nad serią SuperShock, a Glimmersticki były dla mnie zupełnie obce. Do czasu kiedy Marysia (ex-blogerka La Frambuesa) sprezentowała mi brązową kredkę w odcieniu Brown Sugar. Jak widać, pierwsza reprezentantka serii przypadła mi do gustu tak mocno, że przy kolejnych okazjach zaczęłam zamawiać kolejne kolory, zarówno te z serii Glimmerstick Diamonds, jak i Glimmerstick Cosmic.

Lubię te kredki za to, że są mięciutkie i gładko suną po powiece, ale jednocześnie nie maślą się i nie zostawiają grudek. Są bardzo trwałe i utrzymują się na powiece przez większą część dnia nawet bez użycia bazy! Wersje, które przybliżam Wam poniżej, czyli Cosmic i Diamonds, są wyposażone w piękne drobinki, które jednocześnie nie są wyczuwalne na powiece, nie migrują, nie osypują się, na wpadają do oka, nie błyszczą tandetnie i są naprawdę tylko delikatnie widoczne na powiece, za to ładnie ożywiają kolor, dodając mu trochę wielowymiarowości, a przy tym przyjemnie rozświetlają oko.

Właściwie nie widzę żadnej różnicy pomiędzy obiema tymi seriami, więc obie jednakowo polecam. Każdy z dostępnych kolorów odrobinę się różni, więc kupując np. brąz z serii Glimmerstick Cosmic możecie liczyć na to, że nie powielicie brązu z serii Glimmerstick Diamonds. Koszt tych kredek, to w przypadku promocji zwykle ok.10-12 zł.


***
AVON - SuperSHOCK
w kolorach Flash i Black
 

Kredki SuperSHOCK zna chyba prawie każda kosmetoholiczka, swego czasu były bardzo popularne w blogosferze, szczególnie ta w kolorze czarnym. Najbardziej przysłużyła się temu Nissiax83, która swego czasu używała jej właściwie non stop. W związku z wieloma pozytywnymi recenzjami, kiedy w końcu pojawiła się możliwość kupienia tych kredek, zdecydowałam się na dwa kolory - czarną i cielistą, ale nieco perłową.

Przede wszystkim, kredki SuperSHOCK mają szalenie miękki grafit i gładko suną po powiece zostawiając za sobą intensywny kolor i dosyć równą, choć nieco grubą kreskę. Nad grubością oczywiście można popracować i najławiej zrobić to próbując "włożyć" kredkę w linię rzęs, dzięki czemu przy okazji optycznie zagęścimy i przyciemnimy rzęsy i oprawę oka (w przypadku ciemnych kolorów). Warto próbować, bo efekt jest świetny! Kredki przez krótki czas po aplikacji są podatne na rozcieranie, dzięki czemu, jeśli zależy Wam na delikatniejszym efekcie, to jest to dobry czas na wszelkie dodatkowe manewry :)

Jeśli chodzi o trwałość, to nie mam tym kredkom zbyt wiele do zarzucenia... Na pewno zauważalnie krócej trzymają się na dolnej powiece i tu zdecydowanie warto je utrwalić bazą i cieniem, ale nadal jest to znaczna większość dnia. Dopiero po długich godzinach kolor zaczyna nieco blaknąć. Jaśniejsza kredka, w moim odczuciu trzyma się słabiej, ale ja najczęściej noszę ją raczej głównie w kącikach, gdzie naprawdę żadna kredka jeszcze nie wytrzymała całego dnia. Na powiekach jest z nią już całkiem dobrze.

Wiem, że niektóre z Was miały problemy z zaostrzeniem kredek SuperSHOCK, dlatego warto wcześniej schłodzić kredkę w lodówce, dzięki czemu grafit będzie bardziej zwarty i mniej podatny na uszkodzenia od temperówki.

W zależności od tego, czy kredki są aktualnie w promocji, czy nie ich cena waha się od ok.14 do 24 zł. Co jakiś czas są dostępne różne warianty kolorystyczne, więc warto śledzić katalogi.

 
***
Misslyn - Intense Color Liner 78 i 195
 
 
Z marką Misslyn nie znam się zbyt dobrze, ale wiem, że zbiera sporo dobrych opinii. Jak na razie mam dwa lakiery i dwie kredki. Jeśli chodzi o kredki Intense Color Liner, to mam o nich dobre zdanie, choć niestety nie mogę powiedzieć o nich, że są moimi faworytkami. Największy problem w ich użytkowaniu sprawia mi dość twardy grafit, który warto najpierw "rozpisać" na dłoni, albo nawet zatemperować po to, żeby pozbyć się pierwszej warstwy. Dalej kredka jest już znacznie bardziej przyjazna dla oka, ale bez tego zabiegu, pierwszy kontakt oka z kredką mógłby być bardzo nieprzyjemny.
 
Po zaostrzeniu, kredki zostawiają też znacznie bardziej intensywny kolor, dzięki czemu kreska nie wymaga zbyt wielu poprawek. Myślę, że jeśli macie bardziej stabilną rękę, to polubicie te kredki, ponieważ można nimi wykonać bardzo precyzyjną kreskę na powiece, a ta na szczęście jest naprawdę trwała i przez większość dnia utrzymuje się w niezmienionym stanie i w zasadzie tak samo intensywna.
 
Swoje kredki kupiłam w Drogerii Hebe za jakieś 7-8 zł, ale pamiętam, że to była spora promocja. Jeśli KWC dobrze mi podpowiada, to cena regualrna tych kredek powinna kszałtować się w okolicach 13 zł. Warto spróbować, tym bardziej, że wybór kolorów jest naprawdę spory. Tylko pamiętajcie o moich wskazówkach :)
 
Swatche znajdziecie trzy zdjęcia niżej.
 
***
PAESE - LINEA Automatic Eyeliner - Brown Glam
 

Na kredkę Linea z Paese namówiła mnie na poprzednich Targach Kosmetycznych Paula, z nieaktualizowanego już bloga Basket of Kisses, która zachwalała intensywność koloru, trwałość i wszelkie inne cechy tego produktu, z wbudowaną minitemperówką włącznie. Dałam się namówić i absolutnie nie żałuję, bo jak dotąd, to jedna z najlepszych kredek, jakich używałam! Wszystko, co mówiła Paula, to prawda - Linea fantastycznie się trzyma, ma naprawdę piękny, intensywny kolor, a do tego mój ulubiony miękki grafit, dzięki czemu malowanie, to sama przyjemność!

Naprawdę nie wiem, co mogę więcej o niej napisać - jest świetna - musicie ją wyprówać i tyle! W sklepie internetowym Paese i na stoiskach marki kupicie ją za 19,90 zł. Ja już nabyłam kolejne dwie sztuki :)

Swatche znajdziecie dwa zdjęcia niżej.

***
Rimmel - Scandaleyes - Black
 

Jeśli chodzi o kredkę Scandaleyes z Rimmel, to wszystko zapowiadało, że będzie zbliżona do świetnych kredek SuperSHOCK z Avonu. Podobna konsystencja, miękki, maślany grafit, intensywna czerń i obietnica świetnej trwałości. Miało tak być, ale wyszło niestety słabo, bo na moich powiekach kredka rozmazuje się w tempie ekspresowym - na górnej powiece zawsze po pewnym czasie zostawia "xero", natomiast na dolnej tworzy malowniczą pandę... Zastowanie bazy i utrwalenie cieniem w zasadzie spływa po niej, jak woda po kaczce i dalej robi swoje. Niestety niezgodnie z obietnicami producenta. Owszem, zdarzają się jej lepsze dni, ale dla mnie ten produkt jest tak nieprzewidywalny, że nie jestem w stanie postawić na nią w ważnym dniu, czy nawet na długiej imprezie. Szkoda Waszych 19 zł na ten produkt, jeśli chcecie kupić udaną kredkę z Rimmel, to zdecydowanie lepiej postawić na bardzo, bardzo dobre kredki automatyczne Exaggerate!

Poniżej dwa zdjęcia ze swatchami czterech opisanych wyżej kredek - Misslyn, Paese i Rimmel. Zdjęcia zrobione bliżej okna (jaśniejsze) i dalej (ciemniejsze), dzięki czemu widać delikatne zmiany w kolorach.


 
***
ORIFLAME - Kohl Pencil - Nude
ORIFLAME - Smooth Definer - Brown i Black
 

Ostatnie trzy kredki, to produkty marki Oriflame, wśród których znalazły się dwie serie - kredka cielista pochodzi aktualnie z serii The One, co wiąże się z drobną zmianą opakowania, ale środek, to ten sam produkt (obecnie wygląda tak KLIK), wobec czego postanowiłam ją pokazać, natomiast czarna i brązowa kredka pochodzą jeszcze z serii Oriflame Beauty i z tego, co widzę, to w ofercie została już chyba tylko czarna, a szkoda!

W okresie, kiedy byłam konsultantką Oriflame, zużyłam niezliczoną ilość przeróżnych kredek tej marki, z których większość była naprawdę bardzo dobra. Te, które mam jeszcze w posiadaniu (lub miałam, bo brązowa dawno już się skończyła ;)), również wpisują się w ten nurt. Cielista kredka Kohl Pencil, to świetny produkt do rozjaśniania szczególnie dolnej linii wodnej lub wewnętrznego kącika oka. Nie zawiera żadnych drobinek i jest całkowice matowa. Jej kolor, to mieszanka beżu z kropelką różu. Wygląda naprawdę całkiem naturalnie. Grafik nie należy do tych najbardziej maślanych, ale jest dosyć miękki i zostawia ładną smugę koloru. Jeśli zależy nam na intensywniejszym odcieniu, to można ją trochę poprawić, ale nie wymaga to wielu wysiłków. Kredka jest też na szczęście całkiem trwała, szczególnie, jak na kredkę cielistą, które - według moich obserwacji - zwykle znikają z powiek znaaacznie szybciej, niż ich ciemniejsze koleżanki. Ta utrzymuje się na powiekach spokojnie kilka godzin, co w moim przypadku jest całkiem dobrym wynikiem.

Podobnie sprawa ma się w przypadku kredek z serii Smooth Definer, tu jednak różnica polega na tym, że w przeciwieństwie do kredki Kohl Pencil, kredki Smooth Definer są kredkami automatycznymi, co - przyznam szczerze - chyba już samo z siebie wpływa na moją większą sympatię. Mają też nieco bardziej miękki grafit, dzięki czemu kolor od razu jest odpowiednio intensywny, a przy tym również sporo trwalszy, bo utrzymujący się niemal cały dzień. Gdybym ponownie miała do nich dobry dostęp (i gdyby nadal mieli brąz w ofercie), to z pewnością powtórzyłabym zakup. Może nie jest to to samo, co Paese, ale to również świetne konturówki.

Bez promocji, za każdą z kredek zapłacicie około 22-23 zł, ale wiecie jak to jest z firmami, działającymi przez katalogi - one prawie zawsze mają jakąś promocję :)

 
Nawet nie zauważyłam kiedy nagromadziłam tyle świetnych konturówek do oczu! Oczywiście sporo z nich już dawno wykończyłam, a zdjęcia udokumentowały ich ostatnie podrygi, ale jednocześnie do wielu z nich regularnie wracam, jak na przykład do kredek Glimmerstick, dlatego bardzo mocno je Wam polecam.
 
W poprzedniej części serii o kredkach polecałyście mi między innymi kredki do oczu Emily z Golden Rose i zdradzę Wam, że niedawno zaopatrzyłam się na próbę w dwa odcienie. Jak tylko wyrobię sobie o nich zdanie, to na pewno wrócę do Was z kolejnym postem zbiorczym, tym bardziej, że już teraz nagromadziło mi się sporo ciekawych produktów do pokazania, a także kilka nowych kolorów z już prezentowanych serii.
 
Jak zawsze czekam też na Wasze komentarze z opiniami na temat prezentowanych produktów lub też polecające Waszych ulubieńców z tej kategorii! :)
Karotka
 

Czytaj dalej

czwartek, 13 listopada 2014

Przegląd kosmetyków o zapachu róży

Cześć Dziewczyny!
W ostatnim czasie mam manię na sięganie po kosmetyki pielęgnacyjne o jednym zapachu. Co kilka miesięcy zmienia mi się faworyt i na przykład w wakacje najchętniej sięgałam po kosmetyki, które pachniały mango, natomiast wczesną jesienią moją łazienkę zdominował zapach róży i właśnie o kosmetykach pachnących różami chciałabym dzisiaj napisać kilka słów :)


***


Różana seria Barwy Harmonii od Barwy była moją inspiracją do napisania tego posta, ponieważ rok temu, w paczce od marki znalazłam również odlewki tych produktów, jeszcze przed ich premierą na rynku. Te spodobały mi się na tyle, że jakiś czas temu postanowiłam kupić sobie pełnowymiarowe opakowania wszystkich trzech kosmetyków, czyli olejku pod prysznic, masła do ciała i mydełka.

Każdy z kosmetyków niesamowicie wiernie oddaje aromat prawdziwej róży prosto z ogrodu i przyznam, że to był główny powód, dla którego uległam tej zachciance. Właściwości kosmetyków są na optymalnym poziomie - posiadaczki skóry normalnej na pewno będą zadowolone z nawilżenia i odżywienia, jakie oferuje masełko, a także nie będą narzekać na przesuszenia po kąpieli z olejkiem (ja używam go zamiast żelu pod prysznic - niestety nie mam wanny, żeby przetestować inną opcję ;)). Jeśli zaś chodzi o mydełko, to wydaje mi się być ono całkiem delikatne. Ja myję nim tylko ręce i tu z pewnością się sprawdza, ale mój facet stosuje je również do codziennego oczyszczania twarzy i z tego, co widzę - nie boryka się ani z przesuszeniami, ani z wypryskami.


Innym różanym kosmetykiem, który zawładnął ostatnio moją kosmetyczką, jest błyszczyk marki Pat&Rub. Przez długi czas darzyłam błyszczyki bardzo chłodnym uczuciem i starałam się raczej omijać je z daleka, ale ten był jednym z dwóch produktów z tej kategorii, które na powrót przekonały mnie, że warto mieć tego typu kosmetyk pod ręką.
 
Sam błyszczyk pachnie jak różana konfitura w pączkach, ale nie jest to jego jedyną zaletą! Nosząc ten produkt na ustach mam wrażenie, że skóra jest dobrze nawilżona i odżywiona, a wszelkie ewentualne suche skórki zmiękczone. Co ważne, uczucie to utrzymuje się również po tym jak zjemy większość produktu z ust :) Kosmetyk odrobinkę się lepi, ale nie jest to wyjątkowo uciążliwe i zdecydowanie mieści się to w mojej normie - w zasadzie mam nawet wrażenie, że produkt jest na ustach nieco wodnisty, a mimo to całkiem długo się utrzymuje. W różanej gamie Pat&Rub znajdziecie również peeling do ust oraz balsam w słoiczku - te dwa kosmetyki mam akurat w wersji pomarańczowej, ale spokojnie mogę Wam je polecić jeśli lubicie takie gadżety o dobrym składzie :)


Powyższy kosmetyk jest tu za sprawą małego kłamstewkiem, bo wazeliny z Flos-Leku nie używałam już przed dłuższy czas i końcówka nadaje się już niestety do wyrzucenia, ale pamiętam, że lubiłam używać jej na noc i że bardzo przyjemnie zmiękczała wargi - zresztą - kto nie zna działania wazeliny! Po tę w każdym razie warto sięgnąć, bo również bardzo przyjemnie pachnie różą, choć jest to już woń nieco podszyta chemicznym zapaszkiem, ale jednak nadal przyjemna.


Krem do rąk z Gracji (czyli Miraculum), to kolejny produkt, w którym producent chciał oddać zapach róż. Tutaj jest trochę jak w przypadku wazeliny z Flos-Leku - wiadomo, że dzwoni, ale nie do końca wiadomo w którym kościele, czyli czuć, że kosmetyk miał pachnieć różami, ale nie do końca udało się to oddać ;)
 
Pod względem pielęgnacyjnym to krem, jakich wiele - przyjemnie nawilża skórę, nie tłuści zbyt mocno dłoni i w miarę szybko się wchłania. U mnie stoi w łazience na półce i służy, jako dyżurny krem do rąk. Jeśli będziecie szukać taniego, przyjemnego kremu do rąk, to możecie spróbować. Myślę, że nie będziecie zawiedzione, jeśli nie oczekujecie cudów, tylko doraźnej pielęgnacji dłoni.


Jeśli jeszcze nie znacie tego żelu pod prysznic Różany Ogród z Lirene, to czym prędzej marsz do drogerii! Nie dość, że pięknie i bardzo realistycznie oddaje zapach najprawdziwszej ogrodowej róży, to jeszcze jest duży, tani, wydajny i skuteczny! Dobrze oczyszcza skórę, nie podrażnia i nie wysusza jej, a kąpiel w jego towarzystwie jest wyjątkowo przyjemnym rytuałem! Życzyłabym sobie jedynie od marki więcej kosmetyków o tym zapachu - szczególnie balsam i krem do rąk! :)


Woda toaletowa Roses de Chloé była moim marzeniem odkąd pierwszy raz powąchałam ją w którejś z perfumerii. Długo zastanawiałam się nad jej zakupem, spryskiwałam się i odchodziłam, aż w końcu zaszalałam. Obawiałam się, że początkowo - pudrowo-różane nuty szybko przestaną być u mnie wyczuwalne, ale mimo to nie mogłam się oprzeć temu zapachowi. I bardzo dobrze, bo okazało się, że delikatny różany wstęp szybko ewoluował na mojej skórze w stosunkowo mocny i nawet nieco ostrawy zapach, za którym wprost przepadam! Aktualnie wykończyłam już moją pierwszą buteleczkę i cicho liczę na to, że może ktoś zechce mi sprawić prezent na urodziny... A jak nie, to chyba sama sobie go zrobię :)


I znowu małe oszukaństwo, bo powyższy kosmetyk owszem, pachnie różą, ale dziką! Mimo to postanowiłam go umieścić w tym zestawieniu, bo jeśli tylko jesteście fankami olejków, czy oliwek do ciała, to gorąco polecam Wam ten wariant olejku Alverde, czyli mieszankę dzikiej róży i trawy cytrynowej. Pachnie wyjątkowo interesująco - bo mamy tu świeżość i cierpkość trawy cytrynowej, przełamaną nieco mdłym zapachem dzikiej róży - mdłym w dobrym znaczeniu - bo dzięki takiej kombinacji zapach nie jest jednowymiarowy. Tym razem również właściwości pielęgnacyjne stoją na wysokim poziomie, dlatego ja stosuję ten produkt tylko raz na jakiś czas - zwyczajnie nie czuję, żeby moja skóra potrzebowała tak intensywnej pielęgnacji na co dzień. Niemniej jednak polecam, również tzw. sucharkom :)

***
Jak zawsze czekam na Wasze komentarze - czy używałyście któregoś z tych kosmetyków i czy w ogóle lubicie różane zapachy? Jeśli nie, to jaki jest Wasz ulubiony wariant zapachowy i czy macie na jego punkcie fisia na tyle, że raz na jakiś czas otaczać się nim w każdej możliwej formie? :)
 
A może znacie jeszcze inne kosmetyki różane, których nie znam lub o których zapomniałam? :)
Karotka
 
P.S. Bardzo, bardzo, bardzo mi miło, że w końcu zobaczyłam upragniony tysiąc w gadżecie obserwatorów! I to tuż przed trzecimi urodzinami bloga - zrobiłyście mi wcześniejszy prezent, a ja niedługo obdaruję kilkanaście z Was. Jeśli więc macie ochotę na konkurs, to zerkajcie na blog i blogowego facebooka, bo już wkrótce ruszamy ze świętowaniem! :)
 
Dziękuję!
K.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast