czwartek, 31 maja 2012

Be Beauty - micelarny żel do mycia i demakijażu

Dzisiaj recenzja biedronkowego żelu, który od dłuższego czasu jest hitem blogosfery! :) Mowa oczywiście o osławionym żelu micelarnym do oczyszczania twarzy. Jak już kiedyś wspominałam - ten kosmetyk jest na moim prywatnym podium w kategorii produktów do mycia buzi. Oczywiście lubię go za jego ogólne pozytywne działanie, ale nie sposób zaprzeczyć, że niska cena również stanowi jego mocny atut... ;)

Be Beauty - żel micelarny
Słowo od producenta (notabene producentem tego kosmetyku jest nie kto inny jak Tołpa, czyli Torf Corporation):

DZIAŁANIE: Żel świetnie oczyszcza twarz z wszelkich zanieczyszczeń, jednak raczej nie porywałabym się z nim na zmywanie makijażu oczu - efekt pandy gwarantowany. Za to możecie być pewne, że puder, podkład i inne kosmetyki nałożone na buzię zostaną dokładnie zmyte. Żel nie wysusza skóry, wydaje mi się nawet, że obiecane właściwości nawilżające nie są tylko ładną bajeczką, ponieważ moja buzia nie jest ani trochę ściągnięta po myciu, a wręcz sprawia wrażenie dodatkowo nawilżonej. Wprawdzie nie mam do tego tendencji (cera mieszana w kierunku tłustej), ale w zimie, przy silnych mrozach nawet krem myjący z Alterry powodował u mnie delikatne ściągnięcie, a ten micel nie. Poza tym teoretycznie jest on przeznaczony dla cery suchej i wrażliwej, a jak wiadomo zwłaszcza cera sucha nie przepada za kontaktem z wodą. Myślę, że jest duża szansa na to, że tym razem jednak może być zadowolona... :)

Stosuję ten żel zarówno rano do odświeżenia buzi po nocy, jak i wieczorem do oczyszczenia twarzy po całym dniu. Skóra jest po nim odświeżona, oczyszczona i niesamowicie miękka i gładka. Najlepszą rekomendacją powinno być to, że powoli wykańczam drugą tubkę tego żelu... :)

KONSYSTENCJA: Hmm... Typowa, żelowa. Nie za gęsta, nie za rzadka, nie wypływa z ręki, ani nie spływa z twarzy.
Be Beauty - żel micelarny - konsystencja

KOLOR/ZAPACH: Żel jest przezroczysty, ma przyjemny, świeży zapach, który odrobinę kojarzy mi się z borówkami :)

Be Beauty - żel micelarny - opakowanie
OPAKOWANIE: Micel zawarty jest w miękkiej, plastikowej tubie o pojemności 150ml. Przy okazji poprzedniej tubki nie miałam najmniejszego problemu z wydobyciem produktu do ostatniej kropli, jedyne co mnie zaskoczyło, to jego koniec... Przez to, że tuba jest nieprzezroczysta nie zorientowałam się, że mam dosłownie reszteczkę żelu.

WYDAJNOŚĆ: Aktualnej tuby używam już dwa miesiące i myślę, że powinna mi wystarczyć jeszcze na około 2-4 tygodni, przy czy zaznaczam, że tym razem używam tego produktu prawie codziennie. Myślę, że to naprawdę porządny i korzystny wynik.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: 4,99zł, dostępny tylko w Biedronce

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Zdecydowanie tak!

PODSUMOWANIE:
+ dobrze oczyszcza;
+ nie ściąga skóry;
+ właściwości nawilżające;
+ przyjemny borówkowy zapach;
+ brak podrażnień;
+ miękka, wygodna tubka;
+ bardzo przyjazna cena;

SKŁAD:

Miałyście okazję używać już tego żelu? Polubiłyście się z nim?
K.
Czytaj dalej

Nowa limitka Essence - A New League - już w Rossmanach! :)

Zanim przystąpię do notki właściwej chciałabym Was poinformować, że zgodnie z donosami uprzejmych wizażanek nowa limitowanka Essence od dzisiaj zaczęła pojawiać się w Rossmanach! :) 

Nie wiem, jak Wy, ale ja się bardzo cieszę, że Rossman zdecydował się na sprowadzanie niektórych limitowanek do swoich drogerii, dzięki temu będziemy miały większy dostęp do tych kolekcji. Dzięki temu mamy szansę dorwać różnorakie TE w Naturach, Douglasach, Jasmin oraz właśnie w Rossmanach :)

Mnie z New League na szczęście (dla mojego portfela) nic nie kusi, ale być może Wam coś przypadnie o gustu. Jest w tej kolekcji kilka rzeczy, które przykuwają mój wzrok, ale nie krzyczą do mnie "weź mnie"! :D Najciekawszy wydaje mi się bronzer, ale ja już mam jeden z Oriflame i jestem z niego całkiem zadowolona, więc o jedną Essencomaniaczkę mniej! ;)

K.


Czytaj dalej

poniedziałek, 28 maja 2012

Q by Colour Alike - 113 Brudny Harry & 118 Diskorelaks [swatche]

Kontynuując wpisy lakierowe na dziś ponownie wybrałam kolejne mazidła z linii Q by Colour Alike, tym razem 113 Brudny Harry i 118 Diskorelaks w duecie. Ten mani zmazałam (dosłownie) na majówce, w warunkach szalenie upalnych, więc aplikacja lakierów była odrobinę utrudniona - no i przyprawiłam sobie maziaje na skórkach, za które serdecznie Was przepraszam, mam nadzieję, że nie zaburzą ogólnego odbioru... ;)



113 Brudny Harry, to brudny (a jakże) i nieco chłodny róż, niestety jest on z rodzaju tych, które w buteleczce wyglądają na jaśniejsze, niż w efekcie są na paznokciach, czego w lakierach szczerze nie cierpię! Zdarza mi się przez to wysłać lakier w świat, ten jednak miał szczęście, bo jego kolor na paznokciach okazał się równie piękny, co w buteleczce, mimo, że odmienny. Moim zdaniem, ma on wykończenie kremowe, chociaż widziałam, że na blogach innych dziewczyn ma w sobie coś z żelka, no cóż... Moje paznokcie jakoś tego nie uwydatniają...

Q by Colour Alike 113 Brudny Harry
113 jest dość upierdliwy w aplikacji ze względu na rzadką konsystencję, co niestety widać na moich skórach... Lakier paskudnie się rozlewa po nich, ale przypominam, że daleko mi do mistrzostwa w malowaniu paznokci, więc może u Was będzie to wyglądać lepiej ;) Nakładałam dwie warstwy lakieru, bo jedna byłaby raczej niewystarczająca. Niestety lakier zbąblował mi się trochę na paznokciach, chociaż podejrzewam, że poniosło mnie, jeśli chodzi o grubość warstw. Ostatnio mam tak z większością lakierów, więc chyba muszę poćwiczyć powściągliwość... ;) To, co mnie w nim zawiodło, to fakt, że jeszcze tego samego pojawił mi się odprysk na jednym paznokciu, ale po załataniu go lakier trzymał się jakieś 3-4 dni bez większych sensacji.

Q by Colour Alike 118 Diskorelaks & 113 Brudny Harry
118 Diskorelaks, to dla odmiany przepiękny błyskacz, którego koloru za Chiny nie potrafię określić. W cieniu ma delikatnie fioletowawą bazę, ale równie dobrze można by doszukać się w niej różu, beżu i szarości - taki jest niezdecydowany! ;) Ale za to jak się mieni! Jest to lakier z rodzaju tych holograficznych, jednak posiada większe drobinki, niż prezentowane wcześniej na blogu holografy z Eveline.

Q by Colour Alike 118 Diskorelaks
Ten lakier jest już trochę przyjemniejszy w aplikacji, nie rozlewa się już tak bardzo i jest minimalnie gęstszy niż Brudny Harry. Ten dla odmiany nie bąblował, ani nie odpryskiwał. Trzymał się dzielnie w stanie niezmienionym aż do zmycia! Wygląda na to, że Diskorelaks jest lepszą połową tego duetu ;)

Q by Colour Alike 118 Diskorelaks & 113 Brudny Harry
To, co mnie w nim najbardziej zaskoczyło, to to, że mimo większych drobinek, nie sprawił mi najmniejszych problemów przy zmywaniu. Takich kolegów, to ja lubię! Życzyłabym sobie więcej takich bezproblemowych Q jak Diskorelaks i mniej takich średniaków jak Brudny Harry.

No to pooglądajcie sobie trochę (bąble, maziaje i holografy :D).





Q by Colour Alike 113 Brudny Harry
Q by Colour Alike 118 Diskorelaks
Za moje lakiery zapłaciłam 9,90zł w Drogerii Jasmin, ale są one również dostępne w sklepie internetowym producenta TUTAJ.
Jak Wam się podoba taki duet? Bałam się na początek aplikować 118 samodzielnie, ale jeśli tylko się odważę, to postaram się ten fakt odpowiednio tutaj odnotować... ;)
K.
P.S. Nie wiem, czy zwróciłyście na to uwagę, ale nie wiedzieć czemu te lakiery paskudnie zastygają na szyjkach już od pierwszego wyjęcia pędzelka z buteleczki...
Czytaj dalej

niedziela, 27 maja 2012

Soraya - Beauty Therapy - morelowy peeling ultra oczyszczający

Twarz to nasza wizytówka i każda z nas doskonale wie, że warto ją odpowiednio pielęgnować i dbać o nią. Poza codzienną pielęgnacją warto sięgnąć również po tzw. wspomagacze w postaci peelingów i maseczek. Myślę, że każda z Was zna zalety peelingu, ale warto przypomnieć, że dzięki temu prostemu zabiegowi nasza skóra jest świetnie przygotowana na dalsze rozpieszczanie i lepiej przyswaja składniki nakładanych później produktów. Dlatego warto pamiętać o wykonywaniu peelingu przynajmniej raz na 7-10 dni, w zależności od tego, jaki macie rodzaj skóry.

Uczęszczając na szkolenia kosmetyczne w Oriflame usłyszałam od kosmetyczki świetne porównanie, które dość obrazowo przekazuje zalety tego zabiegu. [UWAGA BRUTALNE ;)] Wyobraźcie sobie, że macie na nogach piękne, skórzane buty, które podczas spaceru mocno Wam się ubrudziły i ubłociły. Co robicie po powrocie do domu? Wyobraźcie sobie teraz, że na to całe błoto nakładacie pastę, bo przecież chcecie je odświeżyć, tak? Coś nie gra, co? :) Tak mniej więcej wygląda nakładanie maseczek, bez uprzedniego wykonania peelingu. Zanim zapastujemy buty, musimy je najpierw wyczyścić - i warto tę samą zasadę zastosować w pielęgnacji naszej cery, pozbywając się martwego naskórka, któremu maseczka nic już nie pomoże.

Dziś opowiem Wam pokrótce o moich wrażeniach ze stosowania peelingu morelowego marki Soraya, który podobno jest następcą słynnego peelingu z St. Ives. Zdania na ten temat są dość podzielone, jednak ja nie miałam przyjemności używać tego drugiego.

Soraya peeling morelowy
Słowo od producenta:

DZIAŁANIE: Peeling jest naprawdę świetnym zdzierakiem, intensywnie i bardzo przyjemnie masuje skórę, dzięki zawartości ostrych drobinek bardzo dobrze złuszcza martwy naskórek pozostawiając twarz naprawdę gładką w dotyku. Moja cera (mieszana w kierunku tłustej) nie należy do wrażliwych, więc peeling nie powodował u mnie żadnych podrażnień. Po zastosowaniu skóra były odrobinę zaczerwieniona, ale tylko w rejonie policzków, co jednak zawsze wracało do normy po kilku-kilkunastu minutach. Jedyną upierdliwą wadą tego peelingu jest fakt, że podczas zmywania z uporem maniaka dostaje się do ust, mimo, że nigdy ich nie otwieram, ani nawet nie gadam w trakcie zabiegu, oprócz tego, nie wiedzieć czemu peeling dostaje się też odrobinę do nosa i trzeba sobie czasem smarknąć, żeby się go stamtąd pozbyć ;)

Jedyna obietnica producenta, z którą nie do końca się zgadzam, to zmniejszenie widoczności porów. Nie wiem dlaczego wszyscy to obiecują, przecież naprawdę nieliczne produkty mają na to jakikolwiek widoczny wpływ. Pozostałe obietnice uważam jak najbardziej za spełnione - niektóre z nich miałyby zresztą zastosowanie do 90% peelingów dostępnych na rynku... ;)

KONSYSTENCJA: Peeling ma kremową konsystencję, w której zatopione jest całe mnóstwo drobinek ścierających. Są one naprawdę ostre, jednak, jak już wspomniałam, mojej skóry one nie podrażniają.


KOLOR/ZAPACH: Baza peelingu jest beżowa, a w niej pomarańczowe drobinki. Niektórzy twierdzą, że peeling naprawdę pachnie morelami, ale ja tego nie wyczuwam. Właściwie mi ten zapach zupełnie niczego nie przypomina, ale z pewnością jest bardzo przyjemny. [Mój chłopak podpowiada mi, że ten kosmetyk pachnie jak środki stosowane w salonach fryzjerskich i ma trochę racji :)]

OPAKOWANIE: Peeling zapakowany jest w miękką tubę o zawartości 150ml, co jest dość sporą pojemnością, ponieważ duża część peelingów zapakowana jest w tuby o ponad połowę mniejszej pojemności. Tuba peelingu Soraya'i zamykana jest na delikatny klik, przy czym wieczko jest uchylane, a nie zakręcane, dzięki czemu nie zgubimy go gdzieś w łazience... ;)


WYDAJNOŚĆ: Moim zdaniem peeling ma naprawdę dobrą wydajność, kupiłam go w lutym i od tej pory używam regularnie przynajmniej raz-dwa razy w tygodniu, a z tego, co wyczuwam, nadal mam go jeszcze trochę.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.10-12zł; dostępny jest na pewno w Rossmanie, ale jestem przekonana, że w innych drogeriach też go znajdziecie.

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Myślę, że tak. Chociaż teraz chcę spróbować z peelingami ze Zrób Sobie Krem.

Podsumowując:
+ intensywne złuszczanie martwego naskórka;
+ wygładzenie buzi;
+ wysoka wydajność;
+ brak podrażnień;
+ przystępna cena;
+ przyjemny zapach;
- odrobinę upierdliwe zmywanie wędrujących drobinek;

SKŁAD:
Aqua, Juglans Regia (Walnut) Shell Powder, Glyceryl Stearate SE, Glycerin, Sodium Laureth Sulfate, Polyethylene, Cocamidopropyl Betaine, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Cetyl Alcohol, Cetearyl Stearate, Ceteareth-20, Polysorbate 60, Cetyl Acetate, Acetylated Lanolin Alcohol, Titanium Dioxide, Prunus Armeniaca (Apricot) Fruit Extract, Sorbitol, Propylene Glycol, Carbomer, Triethanoloamine, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Propylparaben, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Citral, Citronellol, Eugenol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellol, Eugenol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Isoeugenol, Limonene, Linalool.

Używacie regularnie peelingów? Macie swoich ulubieńców? :)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 24 maja 2012

Q by Colour Alike - 114 Fuks You [swatche]

Dawno nie było tu o lakierach prawda? W takim razie przedstawiam Wam mój pierwszy lakier z linii Q by Colour Alike o numerze 114 i niezwykle uroczej nazwie - Fuks You :D

Q by Colour Alike 114 Fuks You
114 to prześliczna kremowa fuksja. Lakier nie zawiera żadnych drobinek, jest to krem idealny o intensywnym, żywym kolorze. Moim zdaniem jest to fuksja idealna, czysta, bez żadnych domieszek. Kolor jak najbardziej na tak, a jak z jakością?

Powiedzmy sobie tak... Spodziewałam się czegoś odrobinę lepszego, bo słyszałam o tych lakierach wiele dobrego, ale nie bierzcie mojej oceny całkiem na serio, ponieważ ostatnio eksperymentuję z bazami pod lakier, a raczej z odżywkami, które mogłyby mi taką bazę zastąpić, a jednocześnie odżywiać paznokcie bez konieczności całkowitej rezygnacji z malowania. Stąd też moja ocena może być odrobinę zachwiana.

Fuks You trzymał się na moich paznokciach około trzech dni, ale niestety tego trzeciego dnia, to co miałam na paznokciach domagało się natychmiastowego zmywania i to o dziwo nie z racji odprysków na końcach, a z powodu odprysków przy skórkach... No cóż, z bazami i topami można poeksperymentować, więc nie jest to coś, czego nie da się przeskoczyć. Grunt, że nie odpadają mi po godzinie od malowania ;)

Q by Colour Alike 114 Fuks You
Lakier w mojej opinii ma dość przyjazną konsystencję, nie rozlewa się zbytnio po skórkach, a jeśli już nam się wymsknie, to przynajmniej łatwo odchodzi od skóry, czasem nawet bez zmywacza. 114 ma w miarę wygodny pędzelek, który nie sprawia większych problemów przy aplikacji lakieru, zwłaszcza przy skórkach, chociaż ja i tak zawsze zmaluję trochę za dużo, ale ja jestem w tej kwestii niepoprawną pierdołą :D Do pełnego krycia w zupełności wystarczą standardowe dwie warstwy ale jest szansa, że wprawna ręka poradzi sobie i z jedną grubą warstwą lakieru :)

Coś jeszcze? Ach wiem! Za buteleczkę, zawierającą 8ml produktu zapłacimy 9,99zł w Drogerii Jasmin, ale jeśli nie spotkacie ich stacjonarnie, to zawsze jest możliwość kupna w sklepie internetowym producenta TU. Trochę mnie zaskoczyła ta dość niska pojemność, bo buteleczka sprawia wrażenie, jakby zawierała co najmniej 10ml lakieru.

Q by Colour Alike 114 Fuks You
Q by Colour Alike 114 Fuks You
Q by Colour Alike 114 Fuks You
Q by Colour Alike 114 Fuks You
I jak? Ładne to-to? :)
K.
Czytaj dalej

wtorek, 22 maja 2012

Eveline Glicerini BIO Kozie Mleko - glicerynowy superskoncentrowany krem-maska do rąk i paznokci 5w1

Cześć Dziewczyny,

Dzisiaj kilka słów o produkcie do pielęgnacji dłoni, który jest jednym z nielicznych w ostatnim czasie, którego kopnął zaszczyt bycia zdenkowanym. Kremów do rąk, tak jak i pomadek ochronnych, zawsze mam dużo. Lubię mieć tego typu produkty pod ręką w każdym miejscu, w którym mogę się na nie natknąć i tak kremy do rąk mam pootwierane w dwóch, czy trzech torebkach, które noszę (mała, średnia i duża :P), jeden mam na biurku, inny przy łóżku, kolejny w łazience i tak dalej, i tak dalej... W tym miesiącu zawzięłam się i zaczęłam wykańczać trzech delikwentów, w tym właśnie krem z Eveline.

Eveline Glicerini Bio Kozie Mleko
Jak być może pamiętacie, pod koniec ubiegłego roku, przez blogi przewinęła się ogromna fala pieśni pochwalnych na temat tego kremu (teraz większość z nas już wie, czym te peany mogły być spowodowane), w efekcie której wrzuciłam ten krem do koszyka, kiedy tylko zauważyłam go w Rossmanie. Pamiętam, że kosztował nie więcej niż 5zł, więc stwierdziłam, że warto spróbować. Zachwytów nie będzie, ale nie mogę powiedzieć też, że jest to produkt całkiem zły, ale od początku...

Słowo od producenta (obrazki można powiększyć):

Czyli generalnie, jak to bywa z producentami, obiecują śliwki na wierzbie i cuda na kiju ;))

DZIAŁANIE: I tutaj mam prawdziwą zagwozdkę, ponieważ producent obiecuje intensywne nawilżenie, głębokie odżywienie, regenerację, rozjaśnienie przebarwień oraz wzmocnienie paznokci, a moim zdaniem ten krem niemal wcale nie wywiązuje się z którejkolwiek z tych obietnic. Krem owszem delikatnie nawilża i zauważalnie wygładza dłonie, ale z pewnością nie jest to tak spektakularne, jak chciałby producent. 48h włóżcie między bajki! Moje dłonie były nawilżone tylko do kolejnego umycia rąk, później zachodziła potrzeba ponownego zastosowania kremu. Co za tym idzie, bajką są również regeneracja i odżywienie.

Jeśli chodzi o wzmocnienie paznokci, to z pewnością tak to nie działa, jednak krem przynosił znaczną ulgę moim paznokciom, jeśli zdarzyło mi się zmywać lakier rano przed pracą. Zazwyczaj nie mam wtedy nawet minuty na pociągnięcie paznokci odżywką, a paznokcie bez żadnego, choćby najmniejszego zabezpieczenia zwyczajnie mnie bolą i haczą się o wszystko. Zastosowanie tego kremu, a wcierałam go przez kilka sekund w każdy paznokieć, pomagało mi zniwelować ten efekt. Nie przełożyło się to jednak na ogólną kondycję paznokci. No cóż, dobrze, że pomagał mi choćby i doraźnie.

Co do kwestii rozjaśniania przebarwień - nie jestem odpowiednią osobą do takiej oceny, ponieważ brak u mnie takowych plamek.

Producent zaleca stosowanie tego kremu jako maskę na dłonie i tak też zdarzyło mi się go użyć. Tutaj efekt wygładzenia trwał odrobinę dłużej, bo jakieś 3-4 mycia rąk. Jednak wiadomo, że nie jest to efekt, którego normalnie oczekiwałybyśmy od maski.



KONSYSTENCJA: Krem ma bardzo lekką konsystencję, jest mało zwarty, ale w dotyku przypomina nieco żel. Ogromną zaletą takiej konsystencji jest bardzo szybkie wchłanianie się kremu, wystarczy dosłownie kilkanaście sekund. Co za tym idzie, krem sprawdzał się idealnie w pracy, kiedy nie mogę mieć tłustych rąk, bo co chwilę sięgam do klawiatury lub przekładam papierki. Za to ma ogromny plus! Mimo to trzeba uważać, żeby nie przesadzić z ilością, bo wtedy niestety dłonie robią się nieco lepkie.

KOLOR/ZAPACH: Krem ma półprzezroczysty, białawy kolor. Pachnie pięknie - dla mnie to mleczno-waniliowy zapach.



OPAKOWANIE: Krem zamknięty jest w tubie zawierającej 100ml produktu. Tuba zakończona jest dziubkiem, który zamykamy zakręcaną nakrętką. Wiem, że wiele z Was nie lubi takiego rozwiązania i narzekacie, że te nakrętki Wam uciekają, ale ja nigdy nie miewam z tym problemów i nie zwracam na to większej uwagi. Dla mnie ok! Sama tuba jest wykonana z miękkiego plastiku, który nie stawia oporów przy wydobywaniu produktu i odpowiednio ściśnięty pozwala wydobyć i wykorzystać krem aż do ostatniej kropli! :)

WYDAJNOŚĆ: Jak na taką, lekką i stosunkowo rzadką konsystencję, spodziewałabym się gorszej wydajności, jednak noszę go w torebce od grudnia i stosuję niemal codziennie po kilka razy. Nie zdradzałam go zbyt często, więc jak na pół roku regularnego korzystania, trzeba stwierdzić, że jest naprawdę dobrze.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.5zł, na pewno jest w Rossmanach i zdaje się, że widziałam go również w Super-Pharm



SKŁAD: 
Aqua/Water, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit, Betaine, Acrylates  /C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Panthenol, Goat Milk Extract, Hydrolyzed Collagen / Hydrolyzed Elastin, Allantoin, Polysorbate 20 / PEG-20 Glyceryl Laurate / Water / Tocopherol / Lineleic Acid / Retinyl Palmitate, Triticum Vulgare Germ Oil, Phenoxyethanol / Methylparaben / Butylparaben / Ethylparaben / Isobutylparaben / Propylparaben, DMDM Hydantoin, Fragrance, Disodium EDTA, Hexyl Cinnamal, Lilial, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Limonene, Citronellol.

Podsumowując:
+ szybkie wchłanianie;
+ piękny mleczny zapach;
+ wygodne, miękkie opakowanie;
+ dobra wydajność;
+/- doraźne działanie na dłonie i paznokcie;
- słabe nawilżenie;
- brak głębokiego odżywienia, czy regeneracji.

Ten krem byłby ideałem, gdyby tylko lepiej wywiązywał się ze swojej podstawowej funkcji... Myślę, że jeśli nie znajdę bardziej nawilżającego kremu, który wchłaniałby się równie szybko jak ten, to będę wracać do Eveline, jednak daleko mu do dobrego kosmetyku pielęgnacyjnego do dłoni. Mimo wszelkich niedogodności ja zwyczajnie ten krem polubiłam, bo cała otoczka jest naprawdę na plus, no ale nie da się przymknąć oka na to, że krem zwyczajnie nie wywiązuje się z zadań, jakie postawił przed nim producent.

A Wy używałyście tego kremu? Jakie jest Wasze zdanie o nim?
K.

Czytaj dalej

sobota, 19 maja 2012

TheBalm - kolejne zdobycze z promocji -50% - Cabana Boy & Hot Mama [swatche]

Cześć Dziewczyny,

ponieważ perfumerie Marionnaud ostatnio rozpieszczają nas promocjami m.in. na produkty marki TheBalm, to mimo niedawnych zakupów, ponownie zdecydowałam się na dwa kolejne róże do kolekcji. Oba róże wpadły mi w oko już przy okazji poprzedniej wizyty w M., a ponieważ wcześniej zakupiony Down Boy oczarował mnie zarówno kolorem, jak i trwałością, a cena promocyjna zachęcała do zakupu, to tym razem do mojego koszyka trafiły Hot Mama i Cabana Boy.

TheBalm Hot Mama & Cabana Boy
Ogólnie muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona jakością i trwałością produktów marki TheBalm. Jak widać - szczególnie oczarowały mnie róże. Myślę, że prędzej, czy później, Frat Boy również trafi do mojej kolekcji. Chętnie przygarnęłabym też bronzer Bahama Mama, ale póki co mam całkiem niezły bronzer z Oriflame, więc nie ma pośpiechu ;)

TheBalm Hot Mama & Cabana Boy
Dzisiaj pokażę Wam swatche moich nowych zdobyczy oraz porównanie ich kolorów z kolorami Down Boy, również z TheBalm, oraz Rose Gold ze Sleeka.

 Moja aktualna kolekcja produktów TheBalm przedstawia się następująco...

TheBalm
...ich poszczególne recenzje oraz to, jak wyglądają na twarzy pokażę, jak już trochę ich poużywam i wyrobię sobie o nich opinię. Choć muszę przyznać, że na tą chwilę mam o nich bardzo dobre zdanie i uważam je za co najmniej tak dobre jak Sleekowe róże, o których też niebawem ;)

TheBalm Cabana Boy
Cabana Boy - to piękny róż z delikatnym fioletowym podbiciem, daje efekt pomiędzy matem a satyną.

TheBalm Hot Mama
Hot Mama - to złoto-różowy kolor, podobny do Rose Gold ze Sleeka, ale Hot Mama jest nieco bardziej różowa. Intensywnie iskrzy się złotymi drobinami i w zależności od światła jest raz bardziej róż, innym razem bardziej złoto-brzoskwiniowy.









Wygląda na to, że mam nową manię na kolejną markę kolorówkową... Póki co tylko skoncentrowaną na produktach do makijażu twarzy, ale palety też mają piękne, chociaż na razie przystopowałam z kupowaniem cieni, więc mam nadzieję, że mój portfel mimo wszystko trochę odetchnie... :)

I jak Wam się podobają produkty TheBalm? :)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 17 maja 2012

Sleek PPQ Me, Myself & Eye - swatche

Jak wiecie Sleek wypuścił dwie nowe palety, które składają się tylko i wyłącznie z cieni matowych. Ich swatche już powoli pojawiają się na blogach, ale ja mam dla Was swatche ostatniej paletki Sleek'a, która znajduje się w moim posiadaniu. Być może przy okazji zakupu Darks lub Brights skusi Was również i ta paleta.

PPQ Me, Myself & Eye została wypuszczona na rynek w kolaboracji z marką odzieżową PPQ z okazji Londyńskiego Tygodnia Mody. Teoretycznie jest paletką limitowaną i faktycznie, na początku znikała ze sklepów jak świeże bułeczki. W niektórych nawet zamówienia były limitowane tylko do jednej sztuki na osobę, co wykluczało wspólne zamówienia, jednak od pewnego czasu jest ona dostępna bez ograniczeń chyba w każdym znanym mi sklepie internetowym.

Sleek PPQ Me, Myself & Eye
Cienie z palety PPQ nie różnią się jakością od pozostałych paletek Sleek'a. Są mocno napigmentowane, miękkie w dotyku, dość średnio zmielone i o woskowej konsystencji, jakby odrobinę mokrej. Standardowo ciemne cienie potrafią dość widocznie osypywać się przy aplikacji na powieki, jednak u mnie zastosowanie bazy zazwyczaj niweluje ten mankament lub ogranicza go do minimum. Cienie stosowane zarówno na bazę, jak i bez niej mają bardzo dobrą trwałość i przez długi czas nie zbierają się w załamaniu.

Sleek PPQ Me, Myself & Eye
Kolorystycznie paleta jest dość zróżnicowana i na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, jakby poszczególne cienie do siebie nie pasowały. Jednak wystarczy trochę wyobraźni i makijaży metodą prób i błędów, aby przekonać się, jak te niepozorne odcienie świetnie ze sobą współgrają. A jeśli nie macie aż tyle wyobraźni (ja nie miałam, ale makijaże Gray objawiły mi powyższą prawdę ;) i to właśnie ta paskudna kusicielka sprawiła, że i ja stałam się posiadaczką PPQ :)), to spróbujcie spojrzeć na tą paletę czwórkami. W ten sposób cienie najlepiej się ze sobą komponują.

Szerszą opinię na temat paletek Sleek wyraziłam już w TYM poście, więc ciekawskich odsyłam do recenzji paletki Monaco.

Paleta PPQ zapakowana jest w piękny, cieszący oko czerwony kartonik, w którym znajdziemy tradycyjną, czarną kasetkę z logo marki oraz nazwą palety. W kasetce, jak zawsze, znajdziemy folijkę z nazwami cieni, której standardowo nie sfotografowałam, bo zwyczajnie odbija światło, stąd ręczne opisy... ;)

Przed Wami swatche tej wyjątkowej palety. Zamieszczam dużo zdjęć, ponieważ na dobrą sprawę sama nie mogłam się zdecydować, na których cienie wyglądają najlepiej ;)


OPIS KOLORÓW + SWATCHE.
Górny rząd od lewej (L-R):
Barry White - perła - śnieżnobiały;
Black Box - mat - czarna czerń, słabiej napigmentowana niż w palecie OSS;
Salt'n'Peppermint - mat - turkusowa zieleń, z założenia chyba miała być miętką, ale ma więcej niebieskiego;
Simply Red - mat - koralowa czerwień;
Pink Beret - mat - różowy, odrobinę łososiowy;
Primal Green - satyna - oliwkowozielony o złotawej poświacie.






Dolny rząd od lewej (L-R):
Fade To Grey - perła - żywe srebro :P;
Blue Monday - satyna - butelkowa zieleń o grafitowej bazie;
Supernova - mat - beżowoszary, coś z rodzaju taupe;
Chris De Burgundy - mat - bordowy;
Lilac Allen - perła - liliowy fiolet;
Golden Silvers - perła - stosunkowo chłodne złoto.







I jakie macie zdanie o tej palecie? Podoba Wam się? Macie ją w swoich zbiorach? :)
K.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast