środa, 30 października 2013

Dr Irena Eris - NORMAMAT - Sferyczny peeling oczyszczający

Post bierze udział w konkursie organizowanym przez PR marki Dr Irena Eris.

Witajcie Dziewczyny!

Jak z pewnością zauważyłyście, w ostatnich dniach na blogach pojawiły się posty na temat produktów z serii Normamat od Dr Ireny Eris. W moje ręce trafił sferyczny peeling oczyszczający, dlatego pozwólcie, że podzielę się z Wami pierwszymi wrażeniami ze stosowania tego produktu!

***

Marka Dr Irena Eris tym razem spojrzała łaskawym okiem na posiadaczki cer suchych i mieszanych i stworzyła serię NORMAMAT, której zadaniem jest pielęgnacja tych nieco problematycznych rodzajów skóry. W skład serii wszedł między innymi sferyczny peeling oczyszczający, któremu postawiono za cel złuszczanie martwego naskórka, normalizowanie wydzielania sebum, a także zwężanie porów.

Pierwsze, co zwraca uwagę w tym produkcie, to eleganckie opakowanie. Produkt umieszczono w prostokątnym kartoniku, na którym znajdują się wszelkie niezbędne informacje, z którego następnie wyciągamy elegancką tubę, pokrytą kwiatową grafiką. Tuba zakończona jest srebrną zakrętką, która nadaje całości nieco luksusowego wyglądu.


Kolejnym istotnym czynnikiem jest bardzo przyjemny kwiatowy zapach, który znacząco umila czas wykonywania zabiegu. Sam peeling ma postać gęstego żelu, w którym zatopione są setki miniaturowych drobinek, kojarzących się nieco z ziarenkami korundu.


Już niewielka ilość peelingu wystarcza na wykonanie masażu całej twarzy. Powiedziałabym nawet, że im mniej go użyjemy, tym lepszy masaż wykonamy, ponieważ żel jest gęsto wypełniony drobinkami peelingującymi, dzięki czemu złuszczanie jest naprawdę skuteczne. Twarz jest przyjemnie wygładzona, ale absolutnie nie jest podrażniona, bo drobinki mimo swojej mocy, są jednocześnie dosyć delikatne w odbiorze, choć efekt ich pracy jest niepodważalny :)


NORMAMAT - blask zostaw świecom :)))

Czytaj dalej

wtorek, 22 października 2013

Essie - Mojito Madness - kolekcja Bikini So Teeny - Summer 2012 [swatche]

Cześć Dziewczyny!
Naszła mnie przeogromna ochota na napisanie posta, więc czym prędzej, w ramach krótkiej przerwy przybywam do Was z prezentacją lakieru Mojito Madness od Essie. MM wchodzi w skład ubiegłorocznej, letniej kolekcji Essie, czyli Bikini So Teeny.
Zdjęcia do tej notki były zapisane w kopiach roboczych już od dłuższego czasu, ale zawsze miałam coś innego do pokazania. Poza tym myślałam, że może będę miała okazję zrobić zdjęcia tego lakieru w nieco chłodniejszym oświetleniu, ale ostatecznie nosiłam go tylko raz i póki co, nie ciągnie mnie na powrót do tej zieleni, dlatego zdecydowałam się pokazać Wam go w takim stanie, w jakim go utrwaliłam ;)



KOLOR:
Mojito Madness, to intensywna, trawiasta zieleń. Moim zdaniem, to wyjątkowo soczysty i intensywny odcień, kojarzący się zarówno z późną wiosną lub wczesnym latem, kiedy przyroda najmocniej rozkwita. Niemniej jednak z pewnością znajdą się również osoby, dla których taki odcień będzie odpowiedni również jesienią :) Mojito Madness, to czysty kremowy kolor, bez żadnych drobinek, czy shimmeru.

PĘDZELEK:
Mojito Madness posiadam w wersji z szerokim pędzelkiem, który zawsze chwalę, więc nie może być inaczej również i w tym wypadku. Muszę przyznać, że mimo wszystko lakiery z szerokimi "łopatkami" zawsze są dla mnie najwygodniejsze i najprzyjemniejsze w obsłudze :)


KONSYSTENCJA I KRYCIE:
Mojito Madness ma standardową konsystencję, niezbyt gęstą, ani niezbyt rzadką. Nie rozlewa się po skórkach w trakcie aplikacji i bardzo dobrze kryje płytkę. Myślę, że grubsza warstwa lakieru z pewnością pokryłaby cały paznokieć już za pierwszym pociągnięciem, jednak ja, dla pogłębienia i utrwalenia koloru zdecydowałam się standardowo na dwie.

TRWAŁOŚĆ:
Lakier wytrzymał na moich paznokciach około 4 dni, po czym starte końcówki zaczęły mi przeszkadzać, więc się pozbyłam się go z paznokci ;)


ZMYWANIE:
O ile samo zmywanie było raczej łatwe i bezproblemowe, to niestety sam lakier odbarwił mi nieco płytkę paznokcia, nawet pomimo użycia odżywki, tworzącej warstwę "ochronną", dlatego warto pod niego użyć typowej bazy, zapobiegającej przebarwieniom.
CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Ten kolor dostaniecie jedynie przez internet, ale na szczęście jest on dostępny w wielu sklepach internetowych oraz na Allegro. Jego cena waha się między 10 a 15 zł. Mój egzemplarz pochodzi ze sklepu eKobieca.
Zapraszam Was na prezentację! :)




I jak Wam się podoba zieleń w najbardziej podstawym wydaniu? Lubicie nosić takie kolory na paznokciach, czy jesteście raczej fankami bardziej klasycznych odcieni?
K.
Czytaj dalej

czwartek, 17 października 2013

Ulubieńcy września

Cześć Dziewczyny!

Nieee... Tytuł posta to nie pomyłka, naprawdę będziemy dziś podsumowywać ulubieńców września, a nie października, choć do jego końca nie zostało już zbyt wiele czasu. Jak zwykle - rychło w czas - przychodzę z moją uroczą gromadką faworytów z ubiegłego miesiąca :D


Pierwszym, chyba największym, ulubieńcem ubiegłego miesiąca okazała się dla mnie paletka Urban Decay Naked 2. Łączy mnie z nią prawdziwe love-hate relationship i cyklicznie, co jakiś czas albo ją kocham i nie używam nic innego, ale ze złością rzucam ją w kąt na kolejne kilka miesięcy. Nie wiem zupełnie od czego to zależy, ale tym razem przyszła pora na miłość, więc są ulubieńcy :)

W dalszej kolejności - a jakże - lakiery Essie. We wrześniu królowały u mnie jeszcze letnie odcienie, dlatego największe wrażenie wywarły na mnie prezentowane już na blogu The Girls Are Out i Sunday Funday - oba z kolekcji Naughty Nautical. A skoro o lakierach mowa, to nie sposób nie wspomnieć też o świetnym wysuszaczu, czyli Insta-Dri z Sally Hansen. Podejrzewam go o jedną wadę, ale poza tym ma wszystko to, czego czasami brakowało mi w Essie Good To Go (lub często w Seche Vite). Ładnie nabłyszcza lakier, świetnie wspomaga schnięcie lakieru i ma naprawdę bezproblemową aplikację :)

Wśród kolorówki wyróżniłam również mój nieśmiertelny róż z Alverde w kolorze Soft Pink, który w ubiegłym roku dostałam od Sylwii. Są tygodnie, kiedy nie sięgam po nic innego, więc to był prawdziwy strzał w dziesiątkę! Świetny, trwały róż w pięknym kolorze to jest to! :)

We wrześniu wróciłam też do stosowania podkładu Match Perfection z Rimmel, który bardzo dobrze spisuje się na mojej twarzy. Wprawdzie sam zostawia bardzo mokre i błyszczące wykończenie, ale zmatowiony dobrym pudrem (wiecie jaki jest mój faworyt, prawda? ;)) pozwala mu trwać na twarzy długie godziny i to w całkiem niezłym stanie, bez nadmiernej konieczności wykonywania dodatkowych zabiegów matujących.

Czymże byłby jednak makijaż, gdyby nie odpowiednia oprawa oka? :) We wrześniu z uporem maniaka sięgałam po dwa świetne produkty - tusz do rzęs Rimmel Lash Accelerator Endless i paletkę do brwi z Oriflame. Tusz pięknie podkreśla moje rzęsy, nadaje im ładny kolor i jest supertrwały! Natomiast odpowiednie okiełznanie paletki do brwi pozwala mi cieszyć się jako tako podkreślonymi brwiami (kwestia braku odpowiedniego kształtu, a nie braków paletki ;)), a dzięki temu też dobrze wykończonym makijażem ;) Tylko ich kształt mogłyby mieć jeszcze ładniejszy, ale to już nie leży w zakresie obowiązków samej paletki ;))


Nie byłabym sobą, gdybym w ulubieńcach nie wyróżniła produktów z Bath & Body Works. Pewnie już doskonale wiecie, że szaleję za tą marką, więc nie będzie dla Was niespodzianką, że jesień była dla mnie okazją do zmiany dotychczasowych letnich ulubieńców, czyli serii Pink Chiffon, Sweet Pea i Paris Amour, na cieplejsze i bardziej otulające zapachy, czyli serie Dark Kiss i Twilight Woods. Z tej pierwszej jestem mocno napalona na wodę toaletową, bo choć mam mgiełkę i balsam*, to jednak wiem, że zapach wody toaletowej jest jeszcze trwalszy, dłużej wyczuwalny i po prostu nieco mocniejszy. A poza tym lubię te prostokątne buteleczki :) Co do Twilight Woods, to nie ma w tym wyborze żadnej niespodzianki! Uwielbiałam tę serię już rok temu i tak samo uwielbiam ją tej jesieni! Z obawą tylko obserwuję coraz to bardziej opróżniające się buteleczki balsamu* i wody toaletowej ;)

*niekosmetycznie - uwielbiam konsystencję tych balsamów za to, że wystarczy nimi wstrząsnąć, żeby osiadły na ścianach buteleczki i wyglądały na zdjęciach jak pełne, mimo, że nie mam już co najmniej połowy :D


Produkty Pat & Rub przez długi czas darzyłam dość obojętnymi uczuciami. Czytałam Wasze recenzje, obserwowałam z lekkim dystansem cały ten szał i zastanawiałam się o co ten szum, aż w końcu, po udanym doświadczeniu z kosmetykami, otrzymanymi na Igraszkach Kosmetycznych, zdecydowałam się popełnić małe zamówienie na stronie. Wśród kupionych kosmetyków znalazły się dwa balsamy do rąk - jeden z linii otulającej (karmel, wanilia, cytryna) i drugi z linii rewitalizującej (żurawina, cytryna). Nie będę się rozpisywać tu o ich zapachach i właściwościach, bo każdy z nich zasługuje na oddzielną notkę, ale na pewno muszę wspomnieć, że jestem bardzo zadowolona z ich działania na moją skórę i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki! Na pewno skuszę się również na inne wersje tych produktów, a póki co odnawiam jeszcze znajomość z wersją Home Spa, której hojną odlewkę miałam kiedyś od Hexx, a który teraz mam również w pełnowymiarowej wersji :)

***

Jak podobają się Wam moi wrześniowi ulubieńcy? Znacie ich? Lubicie któreś z wyróżnionych produktów tak bardzo, jak ja? :)
K.
Czytaj dalej

wtorek, 15 października 2013

I Spotkanie Lakieromaniaczek już za nami! :)

Cześć Dziewczyny!

Z pewnością zdążyłyście już przeczytać u moich koleżanek-blogerek, że 5 października w Warszawie miało miejsce wyjątkowe wydarzenie, czyli I Spotkanie Lakieromaniaczek! Spotkanie odbyło się w warszawskiej restauracji Figga w samym centrum miasta. Wszystkiemu winna jest trójka prawdziwych lakieromaniaczek - Sylwii (Lacquer-Maniacs), Kamili (Aalimkaa) oraz Zuzi (Zu maluje).

Babeczki by B for Beautiful Nails
Dziewczyny zaprosiły do Figgi fanki lakierów z całej Polski! Poznałam nie tylko dziewczyny, których blogi podczytywałam od dawna, ale również autorki nowych dla mnie, ale równie interesujących blogów! Miło było zobaczyć dawno nie widzianą Kamilę, usiąść obok regularnie podczytywanych Mani czy Mavii, czy też poznać charakterną Anię, podziwiać urocze kokardki Zosi i wysłuchać internetu w pigułce, czyli Diunay :) To tylko dziewczyny z mojego najbliższego "sąsiedztwa", z którymi spędziłam najwięcej czasu, ale było nas znacznie więcej! Jak zwykle żałuję, że nie z każdą z Was udało mi się pogadać, ale to chyba niemożliwe ;)

Lakiery Pierre Rene
Miłą niespodzianką były odwiedziny Pań reprezentujących marki Vipera i Pierre Rene. Każda z nich, mimo, że pojawiła się oficjalnie, rozmawiała z nami jak jedna z nas. Mogłyśmy pytać o wszystko i wszystko mogłyśmy macać :)

Ruletki Vipera
W dalszej części spotkania, okazało się, że nie tylko dwie wyżej wspomniane marki obdarowały nas ciekawostkami ze swojego asortymentu. Ostatecznie każda z nas wyszła obładowana torbami wypełnionymi najróżniejszymi paznokciowymi gadżetami - od lakierów zaczynając, poprzez kremy do rąk, peelingi, czy pilniki, aż na akcesoriach do wykonywania zdobień kończąc. Najbardziej rozbroiła mnie reakcja Agi, która wydała z siebie okrzyk radości, otwierając torbę z prezentami od Bel Arte, w której znalazło się całe mnóstwo lakierów, pilników i wszelkiego rodzaju ćwieków, cekinów, folijek i innych ozdób! :)

Jak widać - podobało mi się :)
Miałam przyjemność uczestniczyć w kilku blogerskich spotkaniach, sama nawet organizowałam jedno, ale to chyba najdłużej zapadnie mi w pamięć! Już dawno nie widziałam w jednym miejscu tylu dziewczyn zainteresowanych dokładnie tym samym tematem, tak zgodnie rozprawiających o wadach i zaletach poszczególnych lakierów, marek czy wykończeń, wspólnie podziwiających nowości i prowadzących intensywne lakierowe wymiany :)

Niestety nie mamy zdjęcia w komplecie, ale i tak jesteśmy tu zgromadzone w całkiem licznej grupie :)
W spotkaniu miały wziąć udział następujące dziewczyny (choć ostatecznie kilka z nich niestety nie dotarło):
1. www.aalimkaa.blogspot.com - organizatorka
2. www.zumaluje.blogspot.com - organizatorka

Natomiast prezentami obdarowały nas firmy i marki, jak poniżej. Czy chcecie jakieś zbliżenie na otrzymane produkty, czy wystarczająco już opatrzyłyście się na innych blogach? ;)


Zu i Aalimka
Chciałabym jeszcze raz mocno podziękować Sylwii, Kamili i Zuzi za zaproszenie! Cieszę się, że w końcu miałyśmy okazję się poznać, bo mimo, że mieszkamy w jednym mieście, to ciągle brakowało mi czasu, żeby zgrać się na kawę z dziewczynami. Mam nadzieję, że trafi się jeszcze niejedna okazja do plotek, nie tylko z organizatorkami, ale również pozostałymi uczestniczkami spotkania, a także tymi kilkoma dziewczynami, którym nie udało się do nas dotrzeć.

Kabodreams i Lacquer Maniacs
Życzę sobie i Wam więcej takich fantastycznych spotkań! :)
K.

P.S. Zdjęcia autorstwa Mani, Callais oraz Tamit :)
Czytaj dalej

poniedziałek, 14 października 2013

Bath & Body Works - Aromatherapy - żel pod prysznic Eucalyptus & Spearmint

Cześć Dziewczyny!

Minął kolejny weekend, a ja znowu nie miałam czasu (lub nie obudziłam się w porę), żeby zrobić zdjęcia do postów podsumowujących ubiegły miesiąc. No cóż, to chyba naprawdę już pora na zakup odpowiednich żarówek lub lampy. Mam nadzieję, że uda mi się załatwić tę sprawę już wkrótce, bo niedługo zabraknie mi zdjęć do ilustrowania recenzji ;))

Tym razem ponownie sięgnęłam do zasobów zdjęciowych na dysku i przypomniałam  sobie, że nie opowiadałam Wam jeszcze o moim letnim ulubieńcu, który przez większość wakacji towarzyszył mi pod prysznicem. Wprawdzie lato, to już odległe wspomnienie, ale nie zaszkodzi go sobie przypomnieć. Przedstawiam Wam produkt, który przypadkiem wpadł w moje ręce na listopadowym spotkaniu blogerek, które organizowałam razem z Kasią i Sylwią już prawie rok temu! Przed Wami żel pod prysznic z serii Aromatherapy z Bath & Body Works, o niezwykle aromatycznym zapachu zielonej mięty i eukaliptusa!


DZIAŁANIE:
Bardzo polubiłam żele z Bath & Body Works za ich intensywne zapachy i intensywne działanie oczyszczające. Żele bardzo intensywnie pienią się na myjce i naprawdę niewielka ilość wystarcza, żeby umyć całe ciało. Nie zauważyłam żadnego działania wysuszającego, nawet przy regularnym używaniu, ale ponownie podkreślam, że nie miewam z tym większych problemów.

Na tym recenzję mogłabym zakończyć, ale mam wrażenie, że działanie myjące tego żelu, to tak naprawdę tylko przedsmak tego, co zapewnia nam niesamowity zapach produktu, dlatego koniecznie czytajcie dalej... ;)


ZAPACH:
Ten żel wchodzi w skład serii, która ma za zadanie działać na nasze zmysły niczym aromaterapia. Zgodnie z tym, co twierdzi etykieta, eukaliptus i mięta mają działać na nas odstresowująco i relaksująco i muszę przyznać, że coś w tym jest. Zapach mięty jest bardzo intensywny i nie dość, że w czasie upałów (lub po siłowni/fitnessie) działał odświeżająco, to jeszcze niejednokrotnie miałam wrażenie, że po wejściu pod prysznic wszystkie problemy zostawiam poza łazienką. Brzmi to naprawdę głupio i zdaję sobie z tego sprawę, ale zapach jest na tyle intensywny i absorbujący, że jeśli tylko lubicie miętę, złagodzoną eukaliptusem, to gwarantuję Wam, że przez cała kąpiel będziecie tylko i wyłącznie przeżywać to, jak ten żel pięknie pachnie :D

Początkowo obawiałam się nieco, że zapach będzie zbyt intensywny. Po średnio udanych doświadczeniach z miętowym żelem Original Source, który już z daleka szczypie w oczy, miałam takie prawo. Na szczęście tutaj zapach jest mocno wyczuwalny, ale absolutnie mnie nie drażnił, nie powodował szczypania w oczy, ani jakichkolwiek innych nieprzyjemnych dolegliwości.


KONSYSTENCJA:
Żel ma dość gęstą konsystencję i zdecydowanie bliżej mu do galaretowatej, niż do wodnistej. Dzięki takiej koncentracji jest też całkiem wydajny. Niewielka jego ilość wystarcza na umycie całego ciała i to bez uszczerbku dla intensywności zapachu samego produktu :)


WYDAJNOŚĆ:
Produkt jest stosunkowo wydajny, dzięki wspomnianej gęstej konsystencji. Korzystaliśmy z jego dobrodziejstw około 2-3 tygodni, ale przy 2-3 kąpielach dziennie na osobę (przypominam, że korzystaliśmy z niego przede wszystkim w wakacje ;)). Uważam to za dobry wynik, dlatego skusiłam się na druga butelkę, która również już dobiła dna.


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Produkt ma dość wysoką cenę regularną jak na żel pod prysznic, bo kosztuje aż 49 zł, ale na szczęście w BBW rządzi zasada, że im więcej kupujesz, tym lepiej na tym wychodzisz, wobec czego bardzo często trafiają się promocje w stylu 2za1, albo zniżki na drugi, czy trzeci produkt. Ta konkretna seria jest ostatnio dość często promowana w sklepach, więc łatwo o korzystną cenę. Produkt dostępny jest tylko w salonach Bath & Body Works, z których oba znajdują się w Warszawie - w Złotych Tarasach i w Galerii Mokotów.


CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Tak! Już teraz zużyłam dwie buteleczki i z pewnością ponownie sięgnę po niego przy okazji jakiejś atrakcyjnej promocji albo po prostu bliżej kolejnego lata. W tej chwili będę stawiać raczej na inne wersje produktów z serii Aromatherapy, np. ukochane połączenie wanilii i werbeny!

SKŁAD:

Wiem, że dla wielu z Was cena produktów z serii Aromatherapy może być przegięciem, ale zachęcam Was chociaż do wypróbowania miniaturek. Ta seria zdecydowanie jest warta uwagi, bo obietnice intensywnych doznań zapachowych nie są ani trochę przesadzone! Przetestowałam już trzy warianty, z czego tylko mięta z eukaliptusem trafiły do mnie przypadkiem. Uważam, że każdy z tych zapachów jest godny uwagi, bo w końcu komu nie cieknie ślinka, kiedy próbuje sobie wyobrazić połączenie wanilii z lawendą, czarnej porzeczki z wanilią, wanilii z werbeną, jaśminu z wanilią (dużo tej wanilii :D), lawendy i rumianku, czy pomarańczy z imbirem? :)

Jeśli macie ochotę na produkty z tej serii, to polecam rozejrzeć się za licznymi promocjami! Ostatnio kupiłam mój ukochany żel o zapachu wanilii i werbeny za połowę ceny!

Czy lubicie tak aromatyczne połączenia i czy byłybyście w stanie przymknąć oko na wyższą cenę produktu, czy jednak zdecydowanie bardziej liczy się dla Was niska cena kosmetyku?
K.
Czytaj dalej

piątek, 11 października 2013

Essie - Status Symbol - kolekcja Spring 2009 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Dawno już nie było na blogu lakieru, co? ;)) Ostatnio wykopałam na dysku zdjęcia lakieru, którego na blogu jeszcze nie pokazywałam, a który również zasługuje na Waszą uwagę. Tym razem jest to jeden z bardziej urokliwych róży, jakie wpadły mi w ręce, czyli Status Symbol od Essie. Jesteście ciekawe co sądzę o tym kolorze i jak prezentuje się on na paznokciach? Zapraszam dalej! :)


KOLOR:
Status Symbol, to piękny, intensywny odcień różu. Trochę cukierkowy, trochę malinowy, ale z pewnością bardzo dziewczęcy i niezwykle urokliwy. Ten Essiak to czysty krem bez żadnych drobinek, ani shimmeru. Ładnie błyszczy się sam z siebie, ale ja i tak stosuję wysuszacz, który dodatkowo nabłyszcza lakier :)

PĘDZELEK:
Jak zwykle, stawiam przede wszystkim na szeroki pędzelek, czyli wersję europejską. Wielokrotnie już wspominałam, że przy mojej szerokiej płytce łopatkowy pędzelek sprawdza się po prostu najlepiej :)


KONSYSTENCJA:
Lakier nie jest ani zbyt gęsty, ani zbyt rzadki. Łatwo rozprowadza się na płytce i nie rozlewa się po skórkach.

TRWAŁOŚĆ:
Status Symbol trzyma się na moich paznokciach dość standardowo, jak na Essie, czyli 4-5 dni. Nie mam mu pod tym względem nic do zarzucenia.


ZMYWANIE:
Lakier zmywa się bezproblemowo! Nie barwi płytki, ani nie rozmazuje się na skórki. Oby więcej takich :)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Status Symbol kupicie stacjonarnie w Super-Pharm, Drogeriach Hebe oraz Perfumeriach Douglas. Jego cena bez promocji, to ok.32-35 zł, przy czym obecnie w SP trwa promocja -20% :)


No to teraz pora na zbliżenie na paznokciach :) Zdjęcie pochodzą z okresu, kiedy nosiłam krótsze paznokcie i muszę przyznać, że nawet na takich krótkich bardzo, ale to bardzo mi się podoba :)




Nie miałam zbyt wielu zdjęć lakieru na paznokciach, ale myślę, że te wystarczająco oddają jego urok. Czy Wam również podoba się taki odcień różu? :)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 10 października 2013

AA - Wrażliwa Natura - nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy

Witajcie Dziewczyny!
Dzisiaj dla odmiany znowu sięgam w kierunku pielęgnacji! Doszłam do wniosku, że przyszedł dobry czas, żeby podzielić się z Wami opinią o kremie pod oczy, który stosuję już około pół roku, czyli o nawilżająco-rozjaśniającym kremie z serii Wrażliwa Natura z AA. Wykopałam zdjęcia z dysku, biorę krem w rękę i zaczynamy :)




Od producenta:
Nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy sprawia, że skóra wokół oczu jest odpowiednio odżywiona i nawilżona.

0% alergenów, konserwantów (w tym parabenów), syntetycznych barwników, alkoholu, olejów mineralnych i pochodnych ropy naftowej, silikonów, syntetycznej kompozycji zapachowej, olejków eterycznych, glikolu propylenowego (peg)


DZIAŁANIE:
Krem z serii Wrażliwa Natura zaciekawił mnie już dłuższy czas temu. Dotychczas czytałam o nim same dobre opinie, dlatego byłam ciekawa, czy i u mnie sprawdzi się tak dobrze. Jeszcze całkiem niedawno stosowałam dwa różne kremy pod oczy - lekki, żelowy na dzień i bardziej treściwy na noc. Ten produkt pozwolił mi wypośrodkować potrzeby mojej skóry, dzięki czemu/przez co* zaczęłam używać tylko jednego produktu pod oczy.
(*zależnie od sezonu ;))

Krem z AA dobrze nawilża i odżywia moją skórę pod oczami i w zasadzie nie mogę mu nic zarzucić pod tym względem. Nie ściąga skóry, sprawia, że jest miękka i elastyczna. W połączeniu z delikatnym masażem pobudzającym krążenie tworzy dobry duet, który dość dobrze i szybko rozbudza skórę i wspomaga zejście ewentualnych opuchlizn po nocy.

Jeśli chodzi o działanie rozjaśniające, to wiem, że niektóre z Was je zaobserwowały u siebie, jednak ja nie odnotowałam żadnego wpływu kremu na tę sferę, ale z drugiej strony, moje naturalne cienie pod oczami są niewielkie, a jedyne, co może wpływać na ich powiększenie lub zmniejszenie, to w moich przypadku ilość snu. Tak po prostu :)

Krem bardzo dobrze sprawdza się pod makijażem. Ani podkład, ani korektor, nałożony na skórę, przygotowaną z użyciem kremu Wrażliwa Natura, nie sprawia problemów. Kosmetyki kolorowe dobrze się trzymają, nie rolują się i nie ważą na skórze.


KONSYSTENCJA:
Krem, jak sama nazwa wskazuje ma kremową konsystencję (masło maślane ;)). Nie żelową, nie musową, tylko kremową, choć bardzo lekką, więc producent równie dobrze mógłby go nazwać kremo-żelem (jak to jest ostatnio modne ;)). Produkt szybko się wchłania i nie pozostawia żadnego filmu na skórze.

KOLOR/ZAPACH:
Produkt ma standardowo biały kolor i ma bardzo delikatny, zupełnie neutralny zapach, który jest bardzo słabo wyczuwalny. Uważam, że w przypadku produktu pod oczy to akurat zaleta. W końcu to bardzo wrażliwy obszar.


OPAKOWANIE:
Produkt umieszono w wąskiej tubie zakończonej dziubkiem, który bardzo dobrze dozuje krem. Możemy bardzo dokładnie kontrolować ilość produktu, którą chcemy zaaplikować pod oczy. Tuba jest miękka, więc wydobycie produktu praktycznie na żadnym etapie nie sprawia problemu. Opakowanie zawiera 15 ml.

WYDAJNOŚĆ:
Produkt jest diabelnie wydajny! Nawet stosowany codziennie jest trudny do zużycia w ciągu przepisowych 6 miesięcy od otwarcia! Sądzę, że niebezpiecznie zbliżam się do końca jego przydatności, a jego nadal jest całkiem sporo w opakowaniu!


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Produkt kosztuje ok.15 zł, ale jego dostępność bywa czasami problematyczna, więc nie znajdziecie go w Rossmanach. Swoje kroki kierujcie raczej w stronę Super-Pharm i być może Natur lub Hebe.

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Nie wiem. Mimo, że produkt dobrze się u mnie sprawdził i jestem z niego zadowolona, to jednak nadal mam w głowie bardzo, bardzo dobre wspomnienie o jego bracie z serii Ultra Odżywianie, którego używałam przed kremem Wrażliwa Natura. Tamten krem był o wiele bardziej treściwy i sprawiał wrażenie, że jeszcze mocniej nawilża i odżywia skórę, a przy tym miał wszystkie te same zalety, co Wrażliwa Natura. Jeśli jednak lubicie dobre i lekkie nawilżacze, nadające się zarówno na dzień, jak i na noc, to Wrażliwa Natura powinna Wam przypaść do gustu!


SKŁAD:
AQUA, OCTYLDODECANOL, DICAPRYLYL ETHER, CETEARYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE CITRATE, CUCURBITA PEPO SEED EXTRACT, GLYCERIN, CENTAUREACYANUS FLOWER EXTRACT, BETAINE, XANTHAN GUM, CITRIC ACID, GLYCERYL CAPRYLATE, PHENETHYL ALCOHOL

Krem AA Wrażliwa Natura okazał się dobrym, codziennym nawilżaczem. Dobre opinie na jego temat w moim odczuciu są zupełnie słuszne, więc z czystym sumieniem mogę Wam go polecić. Jeśli jednak preferujecie bardziej treściwe produkty, to skierujcie swoje kroki w kierunku kremu odżywczo-nawilżającego z serii AA Ultra Odżywianie. Tak czy inaczej, cieszę się, że marka AA nie zapomina o tak ważnej sferze kobiecej twarzy i że w zasadzie w każdej serii proponuje kremy pod oczy. Nie wszystkie marki o tym pamiętają, dlatego uważam to za ogromny plus :)

Znacie ten produkt? Miałyście okazję go używać? A może jest na Waszej chciejliście? :)
K.
***
Produkt otrzymałam do przetestowania od firmy Oceanic.
Czytaj dalej

poniedziałek, 7 października 2013

HEAN - Maxxi Lash Flexi Mascara - tusz do rzęs

Cześć Dziewczyny!

Odsuńmy jeszcze na chwilę podsumowania miesiąca i zajmijmy się jeszcze trochę kolorówką. Tym razem, dla odmiany, przygotowałam recenzję tuszu do rzęs Maxxi Lash Flexi Mascara od HEAN. Produkt ten znalazł się w grupie moich majowych ulubieńców, a Wy wyraziłyście wtedy dość spore zainteresowanie nim. Zebrałam się, zrobiłam jakiś czas temu zdjęcia, no i w końcu przygotowałam recenzję! :)



Marka HEAN była mi już wcześniej znana, ponieważ miałam do czynienia z dwiema paletkami cieni (KLIK i KLIK), słynną bazą pod cienie (KLIK) oraz lakierem do paznokci z serii Colour Obsession (fuksja o numerku 614, to jeden z moich ulubionych lakierów, używanych na stopach!). Wobec tego, gdy zwrócono się do mnie z propozycją przetestowania trzech, nieznanych mi dotąd produktów tej marki, chętnie się zgodziłam. Oprócz tuszu, otrzymałam również lakier w pięknym morelowo-brzoskwiniowym kolorze (KLIK) oraz podkład Studio Lift, który testuje moja mama. No, ale do rzeczy, bo znowu się rozgaduję! ;)


KONSYSTENCJA:
Zacznę nietypowo, bo od konsystencji - tusz po otwarciu może sprawiać wrażenie wyschniętego, ponieważ ma bardzo gęstą i suchą konsystencję. Jest ona wyjątkowo rzadko spotykana, ale w przypadku tego produktu (i moich rzęs) sprawdza się naprawdę bardzo dobrze. Taka konsystencja być może jest spowodowana zawartością wosku carnauba w tuszu. Podczas aplikacji tuszu miałam wrażenie, że niczego nie nakładam na rzęsy, ale już jedno pociągnięcie szczoteczką dawało dość widoczny efekt. Co najlepsze - tusz, mimo gęstej konsystencji nie skleja rzęs!


DZIAŁANIE I TRWAŁOŚĆ:
Maxxi Lash Flexi nie skleja moich rzęs i naprawdę mocno je wydłuża oraz delikatnie pogrubia. Czerń jest dość wyraźna, choć dla mnie to i tak tusz, który raczej nadaje się na dzień, niż na wieczór. Tusz bardzo dobrze i długo się trzyma - nie zawsze wytrzymywał do demakijażu, ale 10h to dla niego żaden problem i w pracy zupełnie nie musiałam się nim przejmować. Zresztą nawet jak już znika z rzęs, to raczej niezbyt mocno się kruszy, raczej po prostu ...no właśnie - znika :)
Jestem bardzo zadowolona z tego, jak tusz podkreśla rzęsy i jak świetnie je rozdziela. Chyba ani razu nie miałam problemu za sklejonymi rzęsami, a to, co ewentualnie widać na zdjęciach, to naturalny kierunek wzrostu moich rzęs, który uwielbiają się ze sobą krzyżować i żaden tusz tego nie zmieni, choćbym nie wiem jak z tym walczyła... ;) Tusz w bardzo fajny sposób "oblepiał" rzęsy i rzeczywiście dawał wrażenie, jakbym nakładała na nie jakąś gęstą odżywkę, a jednocześnie od razu po zastygnięciu, nie był wyczuwalny bardziej, niż jakikolwiek inny tusz, który stosowałam.


SZCZOTECZKA:
Tusz jest wyposażony w dość małą, silikonową szczoteczkę. Jestem fanką wszelkich silikonowych, czy plastikowych ustrojstw i zawsze maluje mi się nimi najlepiej, dlatego i tym razem byłam zachwycona. Szczoteczka ma kształt długiego, wąskiego, zwężającego się w stronę końca stożka, naszpikowanymi króciutkimi silikonowymi włoskami. Nie kłuje w oczy, nie jest zbyt ostra, za to, ku mojemu zdziwieniu, bardzo dokładnie i bez żadnych problemów rozdziela i podreśla rzęsy. Szczoteczka ma raczej krótkie włoski, więc jest dosyć mała, ale naprawde dobrze sobie radzi z dokładnym pokryciem rzęs :)


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Maskarę Maxxi Lash Flexi kupicie w sklepie internetowym HEAN oraz w drogeriach, w których dostępne są produkty tej marki. W sklepie internetowym cena produktu to tylko 11,99 zł!

Przed Wami efekty na rzęsach! Najpier zdjęcia niepomalowanego oka, następnie zdjęcia drugiego oka już po aplikacji tuszu.








I jak wrażenia? Ja byłam nim bardzo miło zaskoczona! Nie dość, że ma bardzo wygodną szczoteczkę, to jeszcze daje naprawdę dobry efekt na rzęsach! Gdyby nie ogromny zapas tuszy, z pewnością od razu zrobiłabym zapas! :)
K.
Produkt otrzymałam do przetestowania od marki HEAN.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast