niedziela, 28 lutego 2016

Foreo ISSA - soniczna szczoteczka do mycia zębów

Dawno, dawno temu w mojej łazience pojawił się kolejny sprzęt z rodziny Foreo. Jeśli jeszcze pamiętacie, mam już szczoteczkę do mycia twarzy Foreo LUNA Mini (klik), z której jestem bardzo zadowolona i nadal regularnie po nią sięgam. Tym razem sięgnęłam natomiast po soniczną szczoteczkę do mycia zębów - Foreo ISSA.


CO MÓWI PRODUCENT?
Wyjątkowość szczoteczki do zębów ISSA, zdobywcy nagrody Silver A’Design, polega na przenoszeniu pulsacji o wysokiej intensywności na miękkie, silikonowe włosie. ISSA™ została zaprojektowana tak, by używać jej jak zwykłej szczoteczki manualnej. Nie wywołuje fali drgań jak szczoteczka elektryczna o szorstkim włosiu, lecz pulsuje, co sprawia że jest łagodniejsza i zdrowsza dla dziąseł, a jednocześnie skutecznie czyści zęby.


MOJE ODCZUCIA
Jeśli chodzi o mycie zębów, to muszę przyznać, że nigdy nie byłam wielką zwolenniczką elektrycznych szczoteczek. Miałam kiedyś jedną, ale w pewnym momencie, nie wiem kiedy i nie wiem jak, wróciłam do tradycyjnych szczoteczek i nigdy nie zatęskniłam za elektryczną. Do szczoteczki Foreo ISSA podeszłam więc z pewną podejrzliwością, ale i ciekawością. I choć polubiłam ją, to chyba nadal nie mogę powiedzieć, że jest dla mnie niezastąpiona.


Silikonowe "włosie" jest z pewnością bardzo delikatne zarówno dla zębów, jak i dla dziąseł i tu pierwszy zdecydowany plus dla ISSA - w czasie regularnego stosowania tej szczoteczki, krwawienia z dziąseł zdarzały mi się nieporównywalnie rzadziej, niż w przypadku sięgania po klasyczną szczoteczkę, nawet tę najdelikatniejszą.


Drugim plusem jest to, że ISSA rzeczywiście świetnie czyści powierzchnię zębów, co czuję szczególnie na tych przednich - odnoszę wrażenie, że są dużo gładsze po umyciu zębów szczoteczką ISSA, niż po użyciu tej tradycyjnej i to przy użyciu dużo mniejszej siły i przy dużo mniejszym nacisku. Niestety w tym miejscu muszę wytknąć jej też pierwszy minus - wydaje mi się, że ISSA nie radzi sobie zbyt dobrze z usuwaniem resztek jedzenia z trudniej dostępnych miejsc. U mnie są to przykładowo ósemki, które wyrosły tylko połowicznie, więc są nieco uciążliwe w czyszczeniu. ISSA nie radzi sobie z nimi najlepiej i czasami czuję potrzebę sięgnięcia po zwykłą szczoteczkę, której włosie jest jednak bardziej elastyczne i łatwiej omiata te ostatnie zęby.

Myślę, że rozwiązaniem tej sytuacji mógłby być zakup końcówki hybrydowej, która poza włosiem silikonowym posiada również włosie polimerowe, które w założeniu ma zapewnić mocniejsze czyszczenie. Chyba z ciekawości zakupię również tę końcówkę :)


Kolejną uciążliwą kwestią jest dla mnie hmm... no cóż... czyszczenie języka. Przy użyciu zwykłej szczoteczki w zasadzie nie zwracam na to uwagi, bo tę czynność wykonuję po prostu automatycznie, natomiast drgania ISSY przyprawiają mnie o odruch wymiotny, jeśli tylko nieopatrznie podjadę nią zbyt blisko gardła... Wiem, może to mało apetyczne, co piszę, ale w końcu chcecie uczciwie poznać wady i zalety szczoteczki za którą trzeba całkiem sporo zapłacić, a komfort użycia jest w tym wypadku ważną cechą.


Na pewno zaletą tej szczoteczki jest to, że drgania czyszczą powierzchnię zębów w sposób delikatny i bardzo przyjemny. Jednocześnie ISSA ma to do siebie, że nie trzeba jej ładować po każdym użyciu. Wystarczy naładować ją raz na kilkanaście tygodni, podłączając ją załączonym do zestawu kabelkiem USB do komputera. Jeśli natomiast chodzi o kwestie higieniczne, to wiadomo, że silikon jest łatwy w utrzymaniu, jednak nadal jest to tylko szczoteczka do zębów, więc raz na jakiś czas dobrze jednak wymienić główkę naszego urządzenia. W przypadku Foreo ISSA optymalnym okresem użytkowania jest podobno 6 miesięcy.


CENA I DOSTĘPNOŚĆ:
Szczoteczkę Foreo ISSA, a także wymienne końcówki - silikonową i hybrydową silikonowo-polimerową, możecie kupić w Perfumeriach Douglas. Sama ISSA to koszt 719 zł, natomiast wymienne końcówki kosztują 79,90 zł. Aktualnie w sklepie internetowym Douglas trwa promocja i przy użyciu kodu zniżkowego BEAUTY1 otrzymacie 15% rabatu na wszystkie urządzenia do pielęgnacji. Promocja trwa do 29.02.2016 r.

***
Koniecznie dajcie znać, czy miałyście okazję korzystać ze szczoteczki Foreo i jakie są Wasze odczucia? A może jesteście jednak fankami tradycyjnych szczoteczek do zębów lub tych elektronicznych? Jeśli tak, to dlaczego? :)
K.
Czytaj dalej

piątek, 23 października 2015

Organic Shop - błotna maska do twarzy Algi i Błoto z Morza Martwego

Dawno, dawno temu obiecywałam Wam słowo pochwalne o jednej z moich ulubionych masek oczyszczających, czyli algowo-błotnej masce z Organic Shop. Dawno już niczego nie recenzowałam, ale mam nadzieję, że nadal mam to we krwi - więc jak? Zaczynamy :)


DZIAŁANIE:
Zacznijmy od razu od najważniejszego - w moim odczuciu maska działa bardzo dobrze. Moja cera nieustannie kwalifikuje się do grupy tych problematycznych, w związku z czym miewam problemy zarówno z błyszczącą się skórą, jak i z wypryskami. Regularne stosowanie masek oczyszczających zawsze pomaga mi trochę okiełznać te najbardziej rzucające się w oczy wady. Po tę maskę lubię sięgać szczególnie wtedy, kiedy wiem, że coś się dzieje... Po jej użyciu, wszelkie wykluwające się - pozwólcie, że użyję eufemizmu problemy, goją się zauważalnie szybciej, a cały proces przebiega łagodniej. Ponadto, czuję, że moja cera jest przy okazji przyjemnie wygładzona. Producent obiecuje zwężenie porów skórnych i rzeczywiście, po użyciu maski skóra wydaje się być bardziej zwarta... No wiecie, tak wizualnie ;)


KONSYSTENCJA I ZAPACH:
Nie utrwaliłam tego na zdjęciach, więc musicie mi uwierzyć na słowo - maska ma zielonkawy odcień, więc w czasie zabiegu wyglądamy trochę, jak ET, ale zaprawionej w boju kosmetoholiczce żadna papka nie jest przecież straszna :) W tym przypadku, całość umila przyjemny zapach maski, który przypomina mi mocno zapach męskich kosmetyków, co w pewnych przypadkach może stanowić dodatkowy bodziec relaksujący ;)


WYDAJNOŚĆ:
I w tym punkcie dostrzegam jedyny mankament tego produktu, ponieważ maska dość szybko się kończy. Wystarczy kilka zabiegów i tubka nadaje się już tylko do wyrzucenia. Myślę, że wystarczyła mi maksymalnie na 10 zabiegów. Z jednej strony mogłaby to być wada produktu, a z drugiej mam to samo ze wszystkimi maskami oczyczającymi, ponieważ staram się nie szczędzić ich mojej skórze.


OPAKOWANIE:
Produkt umieszczono w miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Teoretycznie jest to wygodne rozwiązanie, ale uważam, że słoiczek też by nie zaszkodził, ponieważ po rozcięciu tubki spokojnie można by wygrzebać ilość produktu, wystarczającą na dwa kolejne zabiegi, dlatego gorąco zachęcam do pamiętania o tym przed wyrzuceniem kosmetyku! Szkoda wyrzucać pieniądze do kosza! :)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Nie zawsze łatwo ją kupić, ale powinnyście jej szukać w sklepach internetowych z kosmetykami, sprowadzanymi ze wschodu, np. Kalina. Warto też rozejrzeć się w osiedlowych drogeriach. Ja swoją kupiłam w małej drogeryjce pod Halą Mirowską (poprzednią tubkę kupiłam w nieistniejącym już sklepie internetowym). Prawdopodobnie ze względu na średnią dostępność produktu ceny wahają się od ok.11 zł do mniej więcej 18 zł. 


SKŁAD:
Na koniec jeszcze skład, który przedstawia się naprawdę ciekawie - wprawdzie "woda z ekstraktami" niekoniecznie świadczy o wysokiej zawartości dobrych składników, ale wydaje mi się, że bez względu na ich stężenie, ilość tych dobrych jest całkiem korzystna.

Znacie kosmetyki marki Organic Shop? Czy polubiłyście się z kosmetykami "rosyjskimi" czy może ominął Was ten szał, który ogarnął dłuższy czas temu blogosferę? Ja nie zatrzymałam się na dłużej pry żadnym z tych kosmetyków z wyjątkiem tej właśnie maski, dlatego szczerze liczę na to, że jeszcze uda mi się nie raz upolować :)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 3 września 2015

Organizacja ślubu i wesela w 10 krokach.

Jak zaplanować ślub i nie zwariować? Jak nie dać się ślubnej gorączce? Jeśli interesuje Cię tematyka ślubna lub sama jesteś przyszłą Panną Młodą, zapewne chętnie dowiesz się jak zabrać się do zorganizowania swojego ślubu i wesela. Sama jestem w trakcie ślubnych przygotowań, więc postanowiłam się podzielić z Tobą moimi dotychczasowymi przemyśleniami i doświadczeniami. Nie chcę wypowiadać się z pozycji eksperta, bo organizacja jednego - własnego ślubu - nie czyni mnie jeszcze wedding plannerką, ale uważam, że każda uwaga i każda wskazówka są w tej kwestii na wagę złota. Szczególnie, jeśli przypomnę sobie siebie na początku tej drogi. Przyznam szczerze, że chyba nie podejrzewałam siebie o takie pokłady stanowczości, determinacji i cierpliwości, a także takiego uporządkowania, którego czasami brakuje mi w codziennym życiu ;)
  
Nie chcę, żebyście przerazili się ogromem czynności, za które trzeba się zabrać planując ślub, dlatego pozwólcie, że będę prowadzić Was za rękę i małymi kroczkami odsłaniać przed Tobą coraz to dalsze szczegóły planowania Waszego wielkiego dnia :) Zacznijmy od najważniejszego - harmonogramu. Dobrze mieć ogólne spojrzenie na sprawę, żeby wiedzieć w co najpierw włożyć ręce :)


1. Określcie rodzaj ślubu.
Z pewnością doskonale wiecie, że w Polsce są trzy możliwości zawarcia małżeństwa. Najpopularniejszą z nich jest ślub konkordatowy, czyli ślub, który pociąga za sobą zarówno skutki cywilnoprawne, jak i skutki wyznaniowe. Coraz częściej spotyka się też pary, które decydują się wyłącznie na ślub cywilny. Są również pary, które najpierw biorą ślub cywilny, a po kilkunastu miesiącach, czasami kilku latach decydują się również na ślub kościelny. Co ważne, w tym ostatnim przypadku ślub kościelny ma charakter wyłącznie wyznaniowy, ponieważ w świetle prawa mężem i żoną jesteście od momentu ślubu, zawartego przed urzędnikiem Urzędu Stanu Cywilnego. Teoretycznie jest to oczywiste, ale spotkałam się już z różnymi dziwnymi interpretacjami ;)

2. Określcie mniej więcej termin ślubu lub wybierzcie wymarzoną datę.
Od tego zależą Wasze dalsze działania - rezerwacja sali, fotografa, kamerzysty itd. Nawet jeśli nie macie jeszcze wybranej konkretnej daty ślubu, to nic nie szkodzi! Ważne, żebyście przed rozpoczęciem poszukiwań usługodawców potrafili określić przynajmniej porę roku, która Was interesuje. Data wyklaruje się sama, jak tylko zarezerwujecie pierwszą usługę.

3. Zastanówcie się nad orientacyjną liczbą gości.
To jest moment, w którym powinniście przemyśleć czy interesuje Was małe, duże czy średnie wesele. A może jesteście raczej fanami niewielkich poczęstunków po ceremonii zaślubin? Są różne rozwiązania i różne preferencje, ale zabierając się do szukania sali musicie wiedzieć, czy chcecie pomieścić 5, 50 czy 150 osób, dlatego pomocna będzie wstępna lista gości, która tak na marginesie z pewnością jeszcze 100 razy ulegnie zmianom, ale pomoże Wam obrać pierwszy konkretny kierunek w przygotowaniach.


4. Wstępnie określcie budżet.
Dobrze byłoby na wstępie wiedzieć ile będziecie w stanie przeznaczyć na organizację Waszego dnia, ale wiem, że na początku jest o to trudno. Temat finansów jest niemal zawsze bardzo delikatny, ale musicie zastanowić się, czy będziecie finansować swoje wesele samodzielnie, czy może chcecie lub możecie liczyć na pomoc rodziców. Tu również nie musicie wiedzieć co do złotówki ile macie do dyspozycji, ale powinniście być w stanie określić jakieś ramy finansowe, które pozwolą Wam kontrolować wydatki na usługi i które również ograniczą nieco wybór usługodawców.

5. Wybierzcie salę lub restaurację.
Kiedy już będziecie wiedzieli kiedy, z kim i za ile - to będzie to najlepszy moment na rozpoczęcie konkretnych poszukiwań. Zdecydowanie radziłabym zacząć Wam poszukiwania od rezerwacji sali lub restauracji, w której odbędzie się Wasze wesele. Przemyślcie jaka estetyka Was interesuje, czy chcecie zrobić wesele daleko od domu, czy może macie sentyment do swojego miasta lub okolicy. Wybór sali weselnej, to temat rzeka, dlatego teraz tylko zaznaczam temat. Musicie jednak wiedzieć, że polski przemysł weselny, to w tej chwili znacznie więcej, niż tylko przaśne, wiejskie wesela, które niewątpliwie mają swój urok, ale niekoniecznie trafiają w gusta wszystkich przyszłych nowożeńców ;) Możliwości wyboru niezapomnianego miejsca na ślub i wesele jest nieskończenie wiele - od luksusowych hoteli, przez eleganckie pałacyki, swojskie remizy, wiejskie chaty, aż po rustykalne stodoły! A dla tych, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca w Polsce lub marzą o kameralnych ślubie plenerowym powstały firmy, specjalizujące się w organizacji ślubów za granicą. Marzy Wam się intymny ślub na Santorini? Nic prostszego! Tylko wyobraźnia i budżet mogą Was ograniczać ;)


6. Wybierz pozostałych usługodawców - fotografa i kamerzystę.
Jednocześnie z rezerwacją sali warto rozejrzeć się również za fotografem i kamerzystą. To nie jest tak, że jeśli planujecie zorganizować ślub w pół roku, to nikogo nie znajdziecie, ale może być po prostu tak, że bez rezerwacji z odpowiednim wyprzedzeniem po prostu Ci najlepsi będą już zajęci. Gorąco radzę Wam dobrze przyglądać się zdjęciom i filmom, udostępnionym w portfolio Waszych podwykonawców, szukajcie opinii o nich na forach lub pytajcie znajomych o polecenia. A przede wszystkim spotkajcie się z Waszymi potencjalnymi współpracownikami! Naprawdę warto się najpierw poznać, porozmawiać o wzajemnych oczekiwaniach i sprawdzić czy jest między Wami chemia. Jestem szczerze przekonana, że jeśli będziecie mieli zaufanie do Waszych usługodawców, to w dniu ślubu odejmiecie sobie sporo stresów :)

7. Znajdź dobry zespół lub zdolnego DJ-a.
Wybór pomiędzy DJ-em, a zespołem nie jest łatwy, a wybór pomiędzy DJ-em, a dobrym zespołem jest jeszcze trudniejszy. Przekopywałam się przez dziesiątki stron różnych zespołów, również tych poleconych, ale udostępnione próbki zazwyczaj wołały o pomstę do nieba. Może jestem zbyt wymagająca, ale nie chciałam zespołu, który będzie przerabiać wszystko na jednolity rytm disco, nie chciałam wokalisty, który będzie śpiewać kaleczonym angielskich Skyfall albo I Will Always Love You, chciałam tylko zespołu, który brzmi jak zespół i który swoim wykonaniem spokojnie może równać się z oryginałem. Być może po pewnej ilości alkoholu nikt nie zwraca na to uwagi, ale nie chciałam zespołu, za który musiałabym się wstydzić. Ze wszystkich przesłuchanych zespołów znalazłam jeden, co do którego byłam przekonana w 100%, ale niestety finansowo nie byliśmy w stanie im podołać, ale gdybym miała budżet z gumy, to w ciemno postawiłabym na nich, bo uważam, że są tego warci. Żywe instrumenty i sześciu członków zespołu robi swoje - całość brzmi tak, że do tej pory czasami puszczam sobie ich wykonania na YouTube! :) Ostatecznie, ze względu na koszty, zdecydowaliśmy się na duet DJ + konferansjer i  tutaj mogliśmy liczyć na świetne polecenia od znajomych. Rozmawialiśmy dosłownie z trzema ekipami i wybraliśmy chłopaka, z którym rewelacyjnie ubawiliśmy się na spotkaniu, dzięki czemu mamy przekonanie, że równie skutecznie będzie zabawiać naszych gości. Jednocześnie jesteśmy też spokojni o muzykę, ponieważ nasze preferencje również będą wzięte pod uwagę. no i nie da się ukryć, że dzięki puszczaniu muzyki w oryginalnym wykonaniu raczej nie będę zażenowana jej jakością ;)

8. Zarezerwuj kościół.
Mogłoby sie wydawać, że od kościoła należałoby zacząć, ale ta naprawdę planując ślub z półtorarocznym wyprzedzeniem zdecydowanie lepiej najpierw załatwić wszystkie wyżej wymienione usługi, a dopiero później zarezerwować termin w kościele. W wielu parafiach księża nie mają jeszcze kalendarza na kolejny rok i nie zawsze w związku z tym chcą przyjmować zapisy. Jeśli miło z nimi porozmawiacie, to zazwyczaj zgodzą się zapisać Was na końcu kalendarza z prośba o kontakt po Nowym Roku w celu potwierdzenia przeniesienia daty do kalendarza na właściwy rok :)

W kościele będziecie musieli dopełnić sporo formalności, które są nieco rozłożone w czasie. Najwięcej z nich będzie do załatwienia na 2-3 miesiące przed ślubem, jednak za niektóre warto zabrać się wcześniej. Na pewno warto zawczasu rozejrzeć się za naukami przedmałżeńskimi. Wiele par mówi o nich, jak o złu koniecznym, ale spotkałam się również z takimi, które polecają konkretne miejsca, w których z nauk naprawdę można wynieść wiele cennych wskazówek i przemyśleń, jednak miejsca na takich naukach zazwyczaj rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, dlatego warto zainteresować się tym odpowiednio wcześniej :)

9. Suknia, garnitur, dekoracje, zaproszenia etc.
Jeśli wszystkie powyższe punkty macie już za sobą, to jest to najwyższa pora na najprzyjemniejszy etap planowania ślubu! Teraz możecie rozpocząć poszukiwania wymarzonej sukni, eleganckiego garnituru i najpiękniejszych zaproszeń. To również dobry moment, żeby rozejrzeć się za dekoratorem lub florystką, którzy udekorują Wasz ślub i wesele. W tej kwestii postawiłabym na kontakty z targów ślubnych. Stoiska firm florystycznych i dekoratorskich zachwycają i dają świetną próbkę możliwości każdej z firm. Często możecie też upolować dodatkowe zniżki. Większość firm preferuje podpisanie umowy mniej więcej na 3-6 miesięcy przed terminem ceremonii, więc będziecie mieli czas, żeby przemyśleć swoje oczekiwania, spotkać się z potencjalnymi usługodawcami i oszacować na nowo budżet. Wbrew pozorom, cała poligrafia ślubna i dekoracje stanowią sporą część wydatków ślubnych, dlatego warto zastanowić się co koniecznie chcecie mieć, co z tego musicie zamówić, a co możecie kupić lub wykonać sami.

10.  Udaj się do Urzędu Stanu Cywilnego.
Do USC należy wybrać się w zasadzie na samym końcu przygotowań - najlepiej nieco poniżej 3 miesięcy do ślubu, jeśli zamierzacie wziąć ślub konkordatowy. Wtedy otrzymujecie stosowne dokumenty (zaświadczenie o braku przeszkód do zawarcia małżeństwa), które musicie następnie przedłożyć w kancelarii parafialnej. Jeśli natomiast planujecie ślub cywilny, to najlepiej byłoby zadzwonić do właściwego urzędu i dowiedzieć się tam o możliwość rezerwacji terminu. Od 1 marca 2015 r. za dodatkową opłatą możliwe są śluby cywilne w plenerze (bez wydawania szczególnych zezwoleń), o ile tylko wybrane miejsce odpowiada wymogom ustawy, tzn. gwarantuje zachowanie powagi ceremonii, gwarantuje uroczystą formę i bezpieczeństwo uczestników. Jeśli jesteście zainteresowani takim ślubem, warto skontaktować się telefonicznie z USC właściwym dla miejsca, w którym chcecie się pobrać i dopytać o możliwość rezerwacji terminu.

I wreszcie...
...bawcie się dobrze na swoim wymarzonym weselu!


Powyższe punkty to oczywiście tylko skondensowany harmonogram przygotowań ślubnych, ale stanowią solidny punkt wyjścia. Każdy z nich można by rozwinąć do rozmiarów encyklopedii, tym bardziej, że tematy ślubne są szalenie przyjemne. W miarę postępu moich przygotowań postaram się przygotować nowe posty, zawierające bardziej szczegółowe uwagi i przemyślenia, którą mogłyby Wam pomóc w organizacji Waszego dnia.

Chętnie przeczytam o Waszych doświadczeniach z planowania ślubu i wesela! Jeśli macie dla nas jakieś przydatne wskazówki, to koniecznie podzielcie się nimi w komentarzach! :)

***
Stali czytelnicy zapewne zauważyli moje zniknięcie. Nie da się ukryć, że straciłam trochę serce do tego miejsca, bo nie nadążało za moimi zainteresowaniami. Na początku nie chciałam się ograniczać tylko do tematów kosmetycznych, ale z biegiem czasu tak po prostu wyszło. Nie planuję stawać się nagle blogerem-felietonistą, ale to miejsce musi się zmieniać tak, jak zmieniam się też ja. Obecnie planowanie ślubu jest dla mnie jednym z najbardziej angażujących i najprzyjemniejszych zajęć, w związku z czym taka tematyka siłą rzeczy zapewne będzie pojawiać się tutaj częściej, dlatego dzisiejszym wpisem mam nadzieję rozpocząć nową serię na blogu. Oczywistym jest, że Wy też macie się tutaj dobrze czuć i nie każdemu będzie podobało się rozszerzenie tematyki, ale z drugiej strony tak sobie myślę... na co komu blog, na którym autorka nie czuje się swobodnie i w związku z tym nie pisze na nim tak chętnie, jak kiedyś? ;) 
Karolina
Czytaj dalej

wtorek, 23 czerwca 2015

Pędzlem Malowane: Real Techniques - Powder Brush & Foundation Brush

Pędzle Real Techniques towarzyszą mi już od około roku. Do tej pory byłam w znacznej większości zadowolona z ich jakości, dlatego chętnie sięgnęłam po kolejne, nowe w mojej kosmetyczce, modele. Kiedy więc kolejny raz miałam możliwość powiększyć swoją pędzlową gromadkę, zdecydowałam się na pędzel do pudru (PowderBrush) oraz języczkowy pędzel do podkładu (Foundation Brush).


Pędzle Real Techniques zachowują spójny design – wszystkie mają kolorowe aluminiowe rączki, jednak poszczególne linie różnią się między sobą w zależności od przeznaczenia. I tak pędzle o pomarańczowych trzonkach są przeznaczone do korektora, podkładu, bronzera lub pudru, pędzle o fioletowych rączkach przeznaczone są do oczu, natomiast te różowe to pędzle przeznaczone do wykończenia makijażu – tak jak słynny Blush Brush, czyli w założeniu pędzel do różu, czy Setting Brush do rozświetlacza, aczkolwiek mamy tutaj również jednego rodzynka do podkładu, czyli tzw. skunksa.


Charakterystyczne dla Real Techniques jest to, że włosie większości pędzli jest wykonane z syntetycznego włosia taklon, które jest szalenie mięciutkie i bardzo przypomina w dotyku włosie naturalne. Nie inaczej jest w przypadku pędzla do pudru. Powder Brush jest bardzo obszernym pędzlem, który świetnie sprawdzi się z pudrami pyłkowymi, aczkolwiek ja używałam go z powodzeniem również do pudrów w kamieniu i tylko przy końcówce pudru miałam problem z nabieraniem produktu i potrzebowałam zmienić pędzel na mniejszy. Do tej pory chyba jeszcze nigdy nie miałam tak obszernego pędzla, dlatego bardzo doceniam to, jak wygodny jest w użytkowaniu. Wystarczą dosłownie 2-3 muśnięcia pędzlem zanurzonym w pudrze, żeby buzia była w pełni omieciona produktem. Później tylko drobne poprawki w newralgicznych miejscach i jestem gotowa do wykonywania dalszego makijażu.


Powder Brush, mimo swoich rozmiarów, nie nabiera za dużo produktu, a nawet jeśli, to każdy nadmiar z łatwością daje się z niego strząsnąć. Pędzel w ogóle nie sprawia problemów przy czyszczeniu i bardzo łatwo się dopiera, a do tego naprawdę szybko schnie! Wyprany wieczorem, rano jest już gotowy do użycia. Moim zdaniem, przy tych rozmiarach, to bardzo dobry wynik!


Drugim pędzlem, który ostatnio miałam okazję wypróbować był Foundation Brush w formie ściętego języczka. I od razu przyznam się, że tutaj nie będzie za dużo chwalenia. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zły pędzel, ale ja chyba po prostu nigdy nie polubię takiego formatu pędzla. Zwyczajnie nie mam do nich cierpliwości, bo ani nie są najbardziej miękkie, ani też najbardziej pomocne w szybkim nakładaniu makijażu. Po pierwsze, pędzel teoretycznie jest w miarę miękki i nie powinien drażnić skóry, ale jednocześnie jest też stosunkowo sztywny i mało elastyczny, dlatego jednak trudno mi, będąc przyzwyczajoną do mięciutkich, puchatych pędzelków, przestawić się na taki kształt i takie włosie. Foundation Brush wprawdzie radzi sobie z aplikacją podkładu, ale ta czynność zajmuje mi niestety dużo więcej czasu, niż przy użyciu pędzli typu round top czy flat top, a dodatkowo zdarza mu się smużyć. Po kilku użyciach wróciłam do moich sprawdzonych pędzli – Buffing Brush z zestawu Core Collection i Expert Face Brush (oba pędzle również z Real Techniques). Nie chciałam jednak, żeby ta opinia była całkowicie subiektywnie-negatywna (choć braku sympatii dla takiej formy pędzla, mimo szczerych chęci, jednak nie przeskoczę), więc znalazłam dla niego trochę inne zastosowanie. Okazało się, że języczek bardzo fajnie radzi sobie z aplikacją podkładu w miejsca trudniej dostępne dla większych pędzli, a więc pod oczami, na skrzydełkach nosa czy na linii włosów, gdzie warto zadbać o precyzję.

Z pewnością jego sporą zaletą jest szybki czas schnięcia, natomiast zaskakujący okazał się fakt, że Foundation Brush tak naprawdę wymaga sporo uwagi, żeby dokładnie go doprać z resztek podkładu. Mimo jego niewielkich rozmiarów, dość mocno wchłania produkt, dlatego nie polecam odkładania prania do wieczora. Najlepiej zrobić to od razu po użyciu.


Oba modele, a także inne pędzle Real Techniques kupicie w sklepie internetowym Kosmetykomania. Za pędzel do pudru zapłacicie 62,90 zł, natomiast za pędzel do podkładu 41,90 zł.


***
Pędzel do pudru polecam każdemu bez wyjątku, natomiast pędzel do podkładu mogłabym polecić w dwóch przypadkach – jeśli lubicie języczkową formę pędzla lub jeśli zależy Wam na pędzlu, który pomoże Wam w precyzyjnej aplikacji podkładu w trudniej dostępnych miejscach. W przeciwnym razie, zdecydowanie bardziej zadowolą Was inne modele tej samej marki, o których chętnie napiszę przy innej okazji.

Karolina

Czytaj dalej

czwartek, 11 czerwca 2015

Paletka Sleek Dancing Til Dusk - recenzja + swatche

Lato zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim sezon na wyjazdy! Jak każda kosmetykoholiczka, lubię mieć ze sobą sprawdzony zestaw kosmetyków i nie zawsze mam ochotę ograniczać swój makijaż z powodu wyjazdu, a jednocześnie nie lubię świadomości, że zabierając wszystko, to co chciałabym ze sobą mieć, skazuję się na dźwiganie ciężkiej walizki, w której połowę miejsca zajmuje kosmetyczna. Moim rozwiązaniem jest oczywiście ograniczanie gabarytów zabieranych w podróż kosmetyków i o ile w przypadku kosmetyków do pielęgnacji jest to dosyć łatwe, to już w przypadku kosmetyków do makijażu bywa różnie...
 
Tym razem na przeciw wychodzi nam marka Sleek, która wypuściła dwie kompaktowe paletki, w których znajdziecie dwa odcienie różu i cztery kolory cieni do powiek. W moje ręce trafiła jaśniejsza wersja - Dancing Til Dusk.


Paletka Dancing Til Dusk, to urocze połączenie czterech pięknych cieni z paletki Sleek Au Naturel oraz dwóch róży - jednego ze stałej oferty (Sahara), a drugiego dostępnego szerzej za czasów Aqua Collection (Mirrored Pink). To bardzo udane połączenie kolorów, z którego ucieszą się szczególnie posiadaczki cer w ciepłych odcieniach, ale latem powinny być z nich zadowolone również posiadaczki chłodniejszych w odcieniu cer.


Sama kasetka ma niewielki rozmiar, można by rzec, że nawet kieszonkowy. Jest mniejsza, niż paletki i-Divine ze Sleeka, w związku z czym zajmuje również mniej miejsca w kosmetyczce, oferując jednocześnie kilka możliwości wykonania makijażu. Paletka jest wykonana z solidnego plastiku, ale jej magnetyczne zamknięcie nie wygląda na szczególnie warte zaufania, dlatego sugerowałabym raczej zachowanie kartonika, który dodatkowo zabezpieczy paletkę przez nieplanowanym otwieraniem się w kosmetyczce. Wcześniej Sleek słynął z trudnych do otwarcia kasetek, a teraz, jak widzę, poszli w drugą skrajność... ;)
 


Jeśli chodzi o zawartość paletki, a to przecież najbardziej Was interesuje - to jak już wspomniałam, znajdziecie w niej cztery kolory z palety Au Naturel. Muszę przyznać, że są to chyba najładniejsze odcienie z tej palety i przypominam sobie, że kiedy po Au Naturel sięgałam regularnie, to właśnie te odcienie najczęściej lądowały na moich powiekach. Znajdziemy tutaj zarówno matowy beż, piękne stare złoto, a także dwa połyskujące brązy - jeden wpadający bardziej w odcień taupe, czyli taki z domieszką szarości oraz drugi, któremu bliżej do gorzkiej czekolady.


O ile z cieni jestem bardzo zadowolona, tak przyczepiłabym się odrobinkę do doboru róży, dostępnych w paletce. Znalazły się tutaj róże o dwóch wykończeniach - Mirrored Pink jest pięknym, połyskującym cukierkowym różem, natomiast Sahara jest matową pomarańczką. Pierwszy jest zdecydowanie mniej ryzykownym wyborem, bo w końcu słońce i błysk darzą się sympatią, za to moja cera i wszelkie odcienie pomarańczu już nie bardzo. Boję się takich odcieni, nie czuję się w nich dobrze i nie za bardzo umiem się niemi posługiwać, dlatego Sahara, jako jedyny produkt z tej palety jest dla mnie nieszczególnie przydatny i wolałabym zobaczyć w tym miejscu inny odcień różu lub bronzer. Jest to jednak upodobanie wynikające raczej z mojego chłodnego typu urody, dlatego uważam, że osoby o ciepłych typach urody będą wyglądały w tym różu bardzo uroczo i na lato będzie to dla nich udany wybór :)
 
W tym miejscu chciałabym Wam podpowiedzieć coś jeszcze - róż Mirrored Pink jest cudownym odcieniem, absolutnie wartym wypróbowania, jednak posiadaczki cer tłustych powinny uważać na drobinki, które lubią podkreślać rozszerzone pory. Jeśli będziecie się źle czuć pomalowane samym MP, to zaaplikujcie na buzię najpierw swój ulubiony matowy róż, a następnie muśnijcie go mgiełką z Mirrored Pink, który w ten sposób da Wam delikatne rozświetlenie i subtelny kolor, ale jednocześnie taka ilość nie podkreśli mankamentów Waszych cer. Sama stosuję ten patent, kiedy moja buzia nie jest w najlepszej formie :)

 
Paletkę uzupełniają dwa mini akcesoria - podwójna pacynka do cieni oraz mini pędzelek do różu. Dla jednych osób może być to zaleta, ja natomiast zwykle ignoruję tego typu dodatki i nie obraziłabym się, gdybym w tym miejscu znalazła na przykład kolejne dwa cienie, ale cóż... Tyle razy widziałam już narzekanie, że paleta nie została wyposażona w akcesoria, że rozumiem, że można mieć do tego tematu inne podejście ;)


Jeśli chodzi o trwałość kosmetyków - to jest ona zadowalająca. Odzywczaiłam się już nosić cienie bez wcześniejszego użycia bazy, więc i Wam radzę to samo, ponieważ z użyciem bazy, cienie z palety utrzymują się przez calutki dzień, nieznacznie blaknąc pod koniec dnia, natomiast bez bazy wytrzymują u mnie zwykle większą część dnia, ale w tym czasie tracą kolor i odrobinę zbijają się z załamaniu powiek.
 
Co do róży - Mirrored Pink, jak przystało na róże drobinkowe, trzyma się odrobinę krócej i pod koniec dnia zdarza się, że nie zostaje go już zbyt wiele na twarzy, choć w tym momencie muszę podkreślić, że miewam nieznośną tendencję do dotykania twarzy w ciągu dnia, co nie sprzyja trwałości jakichkolwiek kosmetyków. Natomiast Sahara z racji matowego wykończenia jest znacznie odprorniejsza i jednocześnie mocniej napigmentowana, dlatego nie powinnyście mieć żadnych problemów z utrzymaniem jej przez cały dzień na buzi :)
 
***
Szczegóły techniczne omówione, pora więc na to, co lubicie najbardziej, czyli swatche! Pierwsze zdjęcie zostało wykonane w półcieni, natomiast pozostałe w pełnym słońcu. Z pewnością zauważycie, że na skórze cienie mniej różnią się od siebie, niż na palcach, ale to wynika również z tego, że swatche na ręce były wykonywane bez bazy. Kolory na powiece, zagruntowanej najpierw bazą są bardziej zróżnicowane i wyraźniejsze, a jednocześnie nie sprawiają problemów przy blendowaniu. Choć, jeśli chodzi o blendowanie, to muszę przyznać, że cienie Sleeka nigdy nie sprawiały mi pod tym względem większych problemów nawet bez bazy. Swego czasu używałam ich namiętnie, a spotkanie z paletką Dancing Til Dusk sprawiło, że miło było sobie przypomnieć dlaczego darzyłam markę Sleek taką sympatią... No, ale przecież ja miałam Wam pokazać swatche, a nie tyle gadać! :)
 





***

Uważam, że kolory cieni w tej palecie są wyjątkowo dobrze dobrane, z róży natomiast jestem zadowolona połowicznie i Saharę chętnie wymieniłabym na coś bardziej dopasowanego do mojego typu urody. Wiem, że Sleek oferuje jeszcze wersję ciemniejszą palety, z cieniami z palety Vintage Romance oraz różami Suede i Pomergranate (zdecydowanie kusi mnie wypróbowanie również i tego wariantu!). Obie palety znajdziecie w sklepie internetowym Kosmetykomania w cenie 42,89 zł. Myślę, że jak na paletkę podróżnych rozmiarów, pozwalającą na kilka ciekawych wariantów makijażu jest to cena całkiem przystępna, a jakość produktów ostatecznie przekona Was, że były to dobrze wydane pieniądze :)

Koniecznie dajcie znać jak Wam się spodobała taka propozycja Sleeka i który z wariantów - Dancing Til Dusk w odcieniach nude, czy fioletowa See You At Midnight - bardziej wpisuje się w Wasz gust :)
Karolina
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast