piątek, 31 maja 2013

Balsamy Blistex - mini przegląd i moja opinia :)

Witajcie Dziewczyny!

W dzisiejszym poście chciałabym Wam pokrótce przybliżyć trzy rodzaje balsamów Blistex, które ostatnimi czasy zdobywają coraz większą popularność wśród blogerek. Spośród pięciu, czy nawet sześciu dostępnych wersji ja posiadam trzy - wersję klasyczną w sztyfcie Blistex Classic, wersję nadającą ustom kolor Blistex Lip Brilliance oraz krem do zadań specjalnych Blistex Lip Relief Cream.


Pierwszy Blistex w sztyfcie kupiłam sobie sama i bardzo go polubiłam, wersję koloryzującą dostałam w ramach upominku od mamy mojego Michała, a wersję w kremie otrzymałam do przetestowania od agencji reprezentującej markę Blistex.


BLISTEX LIP BRILLIANCE
Blistex Lip Brilliance, to pomadka w sztyfcie, która ma za zadanie nie tylko dbać o usta, ale również je podkreślać poprzez nadanie im delikatnego koloru i nabłyszczenie ich. Balsam zawiera filtr SPF15.

Balsam dość dobrze nawilża usta i pomaga w utrzymaniu ich dobrej kondycji, ale moim zdaniem nie jest to produkt do tak zwanych zadań specjalnych. Raczej nie poradzi sobie z bardzo przesuszonymi ustami, ale na co dzień jest wystarczający jako produkt ochronny, o ile na noc stosujemy balsam, który wspomoże nasze usta w głębszej regeneracji. Produkt bardzo przyjemnie pachnie owocami, ten zapach kojarzy mi się z napojami wieloowocowymi lub z owoców tropikalnych.

Lip Brilliance nadaje stosunkowo wyraźny, choć nadal delikatny, kolor. Usta po zastosowaniu tego balsamu przybierają kolor będący mieszanką ciepłego różu z czerwonymi tonami. Moje usta są dość wyraźnie podkreślone (mniej więcej tak jak po zaaplikowaniu Celii Nude). Balsam zawiera mnóstwo delikatnych drobinek, które rozświetlają usta, ale jeśli nałożymy produkt w nadmiarze, zamiast rozświetlenia uzyskamy raczej niezbyt pożądany efekt ust pociągniętych perłową pomadką.

Lubię ten produkt na co dzień, w dni kiedy mam ochotę delikatnie podkreślić usta. Jestem dość zadowolona z jego właściwości pielęgnacyjnych, ale nie stawiałabym na ten produkt jako główny filar pielęgnacji moich ust.


BLISTEX LIP RELIEF CREAM
Blistex Lip Relief Cream ma za zadanie dbać o usta, kiedy te potrzebuję szczególnej ochrony. Według producenta przyspiesza gojenie opryszczki oraz regenerację naskórka, a także intensywnie nawilża. Zawiera filtr SPF10.

Od razu zaznaczę, że nigdy nie miałam problemów z opryszczką, więc nie miałam na szczęście okazji do testowania tego produktu w tego typu warunkach, jednak moje usta raz na jakiś czas potrzebują mocnego nawilżenia, żeby uniknąć pierzchnięcia i powstawania suchych skórek. W tej kwestii krem poradził sobie bardzo dobrze, stosuję go co kilka dni na noc i zawsze rano budzę się z miękkimi i dobrze nawilżonymi ustami. Warto sięgnąć po niego na noc, jeśli następnego dnia mamy ochotę zastosować szminkę w intensywnym kolorze. Regularne stosowanie produktu ułatwia utrzymanie ust w dobrej kondycji i przyspieszenie ich regeneracji. 

Z tej wersji Blistexu jestem zadowolona najbardziej, ale lubię ją stosować tylko na noc. Produkt, z racji swojej formuły, ma konsystencję gęstego kremu, więc dość intensywnie bieli usta przez co zwyczajnie nie nadaje się na dzień. Owszem, można go stosować w mniejszej ilości, ale wtedy i tak trzeba by go wklepać w usta. Warto dodać, że ten produkt bardzo intensywnie pachnie mentolem i delikatnie mrowi usta, więc jeśli nie lubicie tego zapachu, to musicie wziąć ten fakt pod uwagę.


BLISTEX CLASSIC
Blistex Classic ma nawilżać usta i chronić je w każdych warunkach pogodowych, pielęgnować je i chronić przed przesuszeniem. Zawiera filtr SPF10.

Ten produkt również przypadł mi do gustu i jest jednym z moich ulubieńców do codziennej pielęgnacji ust. Myślę, że postawiłabym go na drugim miejscu, tuż za moją ulubioną Nivea Vitamin Shake. Z tego produktu korzystałam zarówno pod koniec zimy, jak i wiosną. Sprawdził się dobrze zarówno w zimne dni, jak i w te coraz cieplejsze. Podczas jego regularnego stosowania nie zauważyłam żadnych większych problemów z ustami i nie stosowałam w tym czasie nic szczególnego na noc. Uważam, że produkt dobrze nawilża usta i tylko raz na jakiś czas odczuwałam potrzebę nałożenia na noc czegoś bardziej treściwego.

Wersja klasyczna pomadki pachnie jak dla mnie ciasteczkami waniliowymi, albo maślanymi! Uwielbiam ten zapach, więc wyjątkowo chętnie sięgam po ten produkt. Uroku dodaje mu również lekko słodkawy posmak, choć akurat oblizywanie ust w czasie mrozu nie jest najlepszym pomysłem, dlatego trzeba się nieźle pilnować. Produkt ładnie nabłyszcza usta, ale nie nadaje im żadnego koloru.


Każdy z produktów kosztuje około 10 zł i jest dostępny w zasadzie w większości drogerii. Uważam, że ich cena nie jest wygórowana, a właściwości są porównywalne, a nawet lepsze, niż w przypadku popularnych balsamów Carmexu, które intensywnie pachną kamforą, co skutecznie mnie do nich zniechęca. Blistexy lepiej trafiają w moje upodobania zapachowe, a z ich działania jestem całkiem zadowolona. Z powyższej trójki najsłabiej wypada wersja Lip Brilliance, więc po nią sięgam najrzadziej, ale nie jest to na pewno zły produkt. Sądzę, że warto wypróbować te produkty.

Próbowałyście już Blistexów? A może macie ulubieńców do pielęgnacji ust wśród innych marek? Koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami i typami w komentarzach! :)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 30 maja 2013

Lirene - peeling drobnoziarnisty

Cześć Dziewczyny!

Strasznie mi głupio, że tak wolno odpowiadam na Wasze komentarze, a co jakiś pojawiają się nowe wpisy. Uwierzcie, że ostatnio dużo łatwiej napisać mi jakiś lekki i przyjemny post, niż dosiąść się hurtem do komentarzy. Jeśli któraś z Was zadała jakieś pytanie, to na pewno otrzyma na nie odpowiedź, bo nie mam w zwyczaju zostawiać żadnego posta bez odpowiedzi na komentarze (no chyba, że gratulacje w wynikach konkursu, ale to już nie są słowa kierowane do mnie ;)) W najbliższe wolne dni, postaram się trochę nadrobić komentarze, ale jednocześnie nadal będzie mnie mało na blogu (znacznie łatwiej utrzymywać mi z Wami kontakt na fanpage'u, więc jeśli macie konto na facebooku, to zapraszam Was serdecznie! KLIK). Zostało już niewiele czasu do złożenia pracy, a ja mam jeszcze trochę do zrobienia, więc same rozumiecie - są rzeczy ważne i ważniejsze ;)

***
Na osłodę, zapraszam dzisiaj na recenzję dawno nie widzianej pielęgnacji! Tym razem produkt, który w ostatnich miesiącach skradł moje serce i stał się dobrym zamiennikiem recenzowanego kiedyś peelingu morelowego marki Soraya (KLIK). Z czystej ciekawości, kierowana dobrą opinią Gosi (KLIK), skusiłam się na peeling drobnoziarnisty z Lirene.


Obietnice producenta:
* peeling przeznaczony dla cery normalnej, suchej i mieszanej;
* głębokie oczyszczenie;
* wygładzenie;
* przywrócenie blasku i promiennego wygladu;

DZIAŁANIE:
Peeling rzeczywiście dobrze wywiązuje się ze swojego zadania - z odpowiednią mocą oczyszcza skórę z zanieczyszczeń i martwego naskórka. Nie jest tak mocny, jak wspomniana Soraya, ale jest to o tyle wygodniejsze, że dzięki temu łatwiej stopniować moc tarcie i dostosować ją do aktualnej kondycji cery. Jeśli tylko lekko zwilżymy skórę, peeling będzie znacznie bardziej odczuwalny, natomiast jeśli zastosujemy go na obficie zwilżoną cerę, wtedy jego moc jest jakby mniej wyczuwalna, drobinki łapią większy poślizg i nie przyczepiają się tak mocno do skóry, ale niemal równie skutecznie pozbywają się martwego naskórka z twarzy.

Skóra po zabiegu jest pięknie wygładzona, mięciutka i przyjemna w dotyku. Jest delikatnie zaczerwieniona, ale to normalne przy peelingach mechanicznych, a zaróżowienia na szczęście dość szybko schodzą. Jeśli chodzi o głębokie oczyszczenie, to cóż... jest ono raczej powierzchowne, ale ja oczyszczanie porów zostawiam przede wszystkim maskom glinkowym, które mają szansę wniknąć nieco głębiej, niż peeling. Jeśli macie problem z suchymi skórkami, to też polecam Wam wymienne stosowanie peelingu mechanicznego z peelingiem enzymatycznym (również polubiłam ten z Lirene), albo wręcz zastosowanie tylko tego drugiego. Oba produkty świetnie się uzupełniają i działają kompleksowo na skórze.

Myślę, że z peelingu drobnoziarnistego od Lirene mogą skorzystać również osoby z cerą mniej "gruboskórną", niż tłusta czy mieszana. Rzeczywiście ma szansę sprawdzić się również u osób z cerą suchą i normalną. Wrażliwcy w ogóle powinni unikać peelingów mechanicznych, więc pewnie i ten nie będzie dla nich najlepszy, ale nie ośmielę się doradzać Wam w tej kwestii ;)


KONSYSTENCJA:
Peeling, to stosunkowo zwarty żel, w którym zatopione są większe drobinki (które pełnią chyba funkcję ozdobną, bo w ogóle ich nie czuję ;)) oraz dużo mniejsze białawe drobinki, które nawet całkiem nieźle widać na powyższym zdjęciu, który w dotyku przypominają drobno zmieloną sól :)

KOLOR/ZAPACH:
Peeling ma biało-niebieski kolor i bardzo przyjemnie pachnie, nieco jakby kwiatowo. Zapach przypomina zapachy mnóstwa innych kosmetyków Lirene. Dorota (KLIK) ostatnio dobrze zauważyła, że mimo różnic w zapachach, Lirene ma w sobie coś tak charakterystycznego, że mimo wszystko łatwo rozpoznać produkty tej marki właścnie po tej nucie :)


WYDAJNOŚĆ:
Z peelingu staram się korzystać mniej więcej 1-2 razy w tygodniu, ale zauważyłam u siebie zrywy, podczas których najpierw intensywnie pielęgnuję cerę peelingami i maseczkami przez kilka tygodni, a później nagle o tym zapominam. Tym sposobem peeling gości już w moich zasobach dobre 4 miesiące. Trudno mi przez to określić z całą pewnością jego wydajność, ale tak na oko, szacowałabym, że wystarczyłby na jakieś 1,5-2 miesiące korzystania 1-2 razy w tygodniu.


OPAKOWANIE:
Opakowanie produktu, to miękka plastikowa tubka (75ml) z odkręcanym korkiem. Nie sprawia większych problemów - produkt łatwo wycisnąć ze środka, łatwo dozować jego ilość, a na czas wykonania zabiegu spokojnie można położyć peeling na umywalce i nie bać się, że coś z niego wypłynie. Generalnie średnio lubię odkręcane korki, ale jeśli konsystencja produktu jest odpowiednia, tak jak w tym przypadku, to jestem w stanie przymknąć na to oko :)


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
ok.15 zł, dostępny prawdopodobnie w każdej drogerii i markecie :)

SKŁAD:
Aqua, Polyethylene, Glycerin, Coco-Glucoside, Betaine, Polysorbate 20, Triethanolamine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium Ricinoleamido MEA-Sulfosuccinate, MethylGluceth-20, Mannitol, Cellulose, Propylene Glycol, Ethoxydiglycol, Glucose, Butylene Glycol, Citrus Medica Limonum (Lemon) Juice, Sorbitol, Viccinum Myrtillus Fruit/Leaf Extract, Tocopheryl Acetate, Saccharum Officinarum (Sugar Cane) Extract, Hydroxypropyl Methylcellulose, Panthenol, Citrus Medica Limonum (Lemon) Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Extract, Acer Saccharum (Suger Maple) Extract, Nelumbium Speciosum Flower Extract, Nymphaea Alba (Water Lily) Root Extract, Bambusa Vulgaris (Bamboo) Leaf/Stern Extract, Ascorbic Acid, Methylparaben, Methylchloroisothiazolinone, Potassium Sorbate, Methylisothiazolinone, Parfum, Benzyl Alcohol, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool, CI 77007, CI 42090, Caramel, CI 60730

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Z pewnością tak! Po wykończeniu tego produktu pewnie sięgnę po coś innego, ale na pewno jeszcze wrócę do Lirene. To po prostu dobry produkt za umiarkowaną cenę. Dobrze działa, przyjemnie pachnie - kolejny produkt, po który mogę kupić w ciemno :)


A jakich Wy macie peelingowych ulubieńców? Czy jest jakiś hit, którego nie znam, a znać powinnam? :)
K.
Czytaj dalej

poniedziałek, 27 maja 2013

Wyniki konkursu z lakierami Essie! :)

Witajcie Dziewczyny!

Zjawiam się dzisiaj jeszcze raz, żeby ogłosić wyniki konkursu, w którym mogłyście wygrać dwa lakiery Essie! Waszym zadaniem było wytypowanie moich pięciu ulubieńców wśród lakierów tej marki i choć nie padła ani jedna pełna poprawna odpowiedź, to zgodnie z przewidzianymi zasadami konkursu - nagrodę zdobywają jedna lub dwie osoby, które jako pierwsze udzieliły pełnej odpowiedzi na pytanie, a w przypadku braku pełnej odpowiedzi, osoba lub osoby, które jako pierwsze udzieliły odpowiedzi najbliższej pełnej odpowiedzi.


Oto moi ulubieńcy:


Do zgarnięcia były lakiery Movers & Shakers i Go Ginza, a prawidłowej odpowiedzi (4/5 odgadniętych typów) jako pierwsze udzieliły:


oraz


Gratuluję i czekam na mail z adresem do wysyłki lakierów! :)
K.




Czytaj dalej

Essie - Fiji [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Zdradzam dziś tajemnicę jednego z Essie, które wytypowałam do mojego ścisłego top 5, które były przedmiotem ostatniego konkursu na blogu! Czy jest wśród Was ktoś kto typował Fiji?! Zdaje się, że nie było ani jednej takiej osoby! To był jedyny haczyk konkursu - Fiji był jedynym lakierem z piątki, który nie miał jeszcze swojej prezentacji na blogu, aż do dziś!

Ten kolor zupełnie mnie zaskoczył! W ogóle nie planowałam jego kupna i pozostawałam niewzruszona na zachwyty Sylwii nad tym kolorem, do czasu, aż nie natknęłam się na jego prezentację u Kamili. No cóż, to był strzał w dziesiątkę! Zakochałam się w nim od pierwszego pomalowania i od razu uplasował się obok moich największych hitów wśród tej marki :)


KOLOR:
Fiji ma bardzo jaśniutki, mlecznoróżowy kolor, który na zdjęciach lakieru w buteleczce został nieco przeze mnie podrasowany, bo aparat i światło słoneczne za bardzo go spłycały. W mocnym świetle lakier wygląda momentami prawie jak biały, ale nie jest aż tak rzucający się w oczy. No wiecie, to tak jak z białą i cielistą kredką na linii wodnej, niby obie otwierają oko, ale cielista wygląda dużo bardziej naturalnie. Tak samo jest z białym lakierem i z Fiji. Oba rozjaśniają dłonie, sprawiają, że wydają się być bardziej eleganckie, ale biały łatwo oskarżyć o tandetę. Fiji natomiast, dzięki solidnej kropli różu, wygląda jak budyń malinowy z dużą ilością mleka.

Sądzę, że to idealny kolor na wiosnę, kiedy nasza skóra dopiero łapie słońce. Zwłaszcza osoby o jasnej skórze powinny prezentować się w nim szalenie elegancko. No bo jeśli chodzi o lato, to niestety nie widzę go w parze z opalenizną, chyba, że chcecie świecić paznokciami jak w ultrafiolecie ;))


PĘDZELEK:
W przypadku tego lakieru szczególnie polecam mój ukochany szeroki pędzelek! Z wąskim jest niestety sporo gimnastyki i efekt może nie być aż tak jednolity. Szeroki pędzelek zdecydowanie ułatwia ujarzmienie lakieru i dość równe rozprowadzenie go na płytce paznokcia, choć niestety jest to kolor wymagający uwagi. Nawet z odpowiednim pędzelkiem trzeba mieć chwilę czasu i stabilną rękę.

KONSYSTENCJA:
Lakier jest umiarkowanie rzadki, czasami lubi wymknąć się na skórki, więc lepiej nakładać go oszczędniej. Niestety trzeba też uważnie aplikować go przy skórkach i z brzegu paznokci (mi niestety nie zawsze się to udało, co - o zgrozo - oddają poniższe zdjęcia ;)).


KRYCIE:
Fiji, to kolor kryjący. Zdecydowanie nie należy do półtransparentych frenczy. Choć do pełnego krycia mogłyby wystarczyć dwie warstwy, to lepiej jednak położyć trzy cieniutki, dzięki temu lakier będzie miał lepszą głębię koloru i zostanie pozbawiony wszelkich smug i ewentualnych prześwitów. Dwie warstwy polecam tylko osobom z pewną ręką, lub szczęściarom. Ja czasami maluję paznokcie dwiema warstwami i domalowuję trzecią tylko na tych, które wymagają poprawek, ale raczej nie jest to coś, czym powinnam się chwalić :P

TRWAŁOŚĆ:
Fiji ma całkiem dobrą trwałość, ponieważ utrzymuje się bez otarć i odprysków około 4 dni. Po tym czasie zwykle pojawiają się jakieś ubytki, może małe, ale jednak ubytki.


ZMYWANIE:
Bezproblemowe. Lakier nie stawia oporu i nie marze się tak, jak to czasami potrafią białe kryjące lakiery. Łatwo domywa się zarówno z płytki, jak i ze skórek.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Cena regularna - 32 zł w Hebe; 35 zł w Super-Pharm; 35 zł w Perfumeriach Douglas;

***

Pora na prezentację na paznokciach! Wybaczcie wszelkie niedoskonałości, to tylko i wyłącznie moja wina, bo ja zawsze maluję paznokcie na szybciocha, a później przy zdjęciach wychodzi co jest nie tak :D






Jak Wam się podoba Fiji? Ja jestem nim szczerze zauroczona! :)
K.

Czytaj dalej

piątek, 24 maja 2013

Essie - Turquoise & Caicos - kolekcja Resort - Summer 2010 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Jestem zupełnie monotematyczna w tym miesiącu! Wiem, wybaczcie! Korzystam aktualnie z moich zasobów zdjęciowych, ponieważ ze względu na nadchodzący wielkimi krokami termin złożenia pracy mgr muszę trochę przykręcić tempo. Jak wiadomo, posty lakierowe są zawsze lekkie i przyjemne do napisania i wymagają nieco mniej nakładów czasowych, dlatego - nie chcąc Was zostawiać z pustymi rękami - prawdopodobnie do końca miesiąca będę Was zasypywać postami paznokciowymi ;)

Liczę na to, że te z Was, które są fankami moich długich wywodów na temat pielęgnacji, nie zniechęcą się do mojego bloga. Zrozumcie proszę, że to tak zwana siła wyższa! ;))

Skoro już się wytłumaczyłam, to teraz zdradzę Wam (jakbyście jeszcze nie przeczytały tytułu :D), że dzisiaj zaprezentuję Was moje największe lakierowe zaskoczenie ostatnich tygodni! Tym razem na tapetę weźmiemy Turquoise & Caicos od Essie. Oczywiście.


KOLOR:
Krótko po pojawieniu się w Super-Pharm szaf Essie, byłam święcie przekonana, że Mint Candy Apple i Turquoise & Caicos są niemal identyczne, dlatego wtedy wybrałam MCA. Nic bardziej mylnego! Te dwa kolory diametralnie się od siebie różnią, szczególnie w naturalnym świetle dziennym, dlatego nie warto sugerować się tylko tym, co widzimy w sztucznym sklepowym świetle.

T&C, to piękna miętowa zieleń, mająca w sobie trochę morskiej zieleni i sprawiająca wrażenie delikatnie przykurzonej szarością. Lakier nie zawiera żadnych drobinek, więc kolor jest jednolity w swojej niejednoznaczności ;)))



KONSYSTENCJA:
Lakier jest nieco rzadszy, niż większość moich Essie, ale nie rozlewa się po skórkach. Miałam nawet wrażenie, że jakoś lepiej przylegał do paznokcia, niż pozostałe moje lakiery.

KRYCIE:
T&C ma typowe żelkowe wykończenie, a na paznokciach sprawia wrażenie nieco przejrzystego. Do pełnego krycia wymaga trzech cienkich warstw, a i tak osoby z bardzo jasnymi końcówkami mogą odczuwać niedosyt. Na moich, nieco krótszych paznokciach, trzy warstwy wyglądały idealnie, a ponieważ lakier dość szybko schnie, to nie były one ani trochę bardziej upierdliwe, niż nakładanie dwóch warstw.

PĘDZELEK:
Jak zwykle szeroki, ułatwiający kontrolę nad aplikacją lakieru i zapobiegający powstawaniu smug. Mój ulubiony! :)


TRWAŁOŚĆ:
Lakier nosiłam na paznokciach około 4-5 dni, raczej dość standardowo. Nie dorobiłam się w tym czasie żadnych startych końcówek i w sumie to chyba zmyłam go bardziej z nudów i z powodu odrostów. Lakier nosiłam na bazie i utrwaliłam Good To Go.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
cena regularna ok.32-35 zł - drogerie Hebe; Super-Pharm; Perfumerie Douglas i inne


Pora na prezentację na paznokciach! :)








To nie pierwszy i nie jedyny lakier Essie, który mnie tak zachwycił swoim kolorem i wykończeniem, ale sądząc po tym, z jaką przyjemnością przyglądałam się tej miętce nosząc ją na paznokciach, będzie ona jedną z najczęściej używanych przeze mnie emalii tego lata :)

A jakich Wy macie letnich faworytów? :)
K.
Czytaj dalej

środa, 22 maja 2013

Porównanie top coat'ów wysuszających lakier! Essie Good to Go, OPI RapiDry & Seche Vite!

Cześć Dziewczyny!

Pomimo mocno ograniczonego czasu staram się zrealizować większość obiecywanych Wam postów, dlatego dzisiaj przychodzę do Was z porównaniem top coat'ów, których używałam w ostatnim czasie.

W ciągu ostatniego roku korzystałam z trzech top coat'ów i każdy z nich, oprócz nabłyszczania, miał również za zadanie przyspieszanie wysychania lakieru, dlatego to głównie na tym skupię swoje uwagi. W moje ręce w tym czasie wpadły OPI RapiDry, Seche Vite oraz Essie Good to Go. Tak naprawdę każdy z nich był dość dobry, ale są pewne niuanse, dzięki którym wyłoniłam swojego faworyta.


Być może za jakiś czas skuszę się jeszcze na wypróbowanie kolejnych hitów blogosfery, czyli InstaDri od Sally Hansen Poshe, ale póki co - no cóż - mam swojego ulubieńca! :)

ZALETY I WADY WYSUSZACZY
Z pewnością największą i najbardziej pożądaną zaletą wysuszaczy jest ich wpływ na schnięcie świeżo pomalowanych paznokci. Producenci czasami naciągają nieco rzeczywistość i nazywają niektóre topy wysuszającymi nieco na wyrost, z czego zwykle wynika sporo rozczarowań. Na szczęście w przypadku każdego z trzech produktów, które stosowałam, przyspieszanie wysychania lakieru na paznokciach było zdecydowanie zauważalne. Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich wyróżniał się w sposób szczególny, po prostu każdy świetnie wywiązywał się ze swojej roli i w ciągu kilku minut utwardzał lakier na tyle, że nie był on podatny na uszkodzenia. Tylko niektóre, bardziej oporne lakiery wymagały dodatkowych kilku minut na uodpornienie również na odciecenia, ale nie takie pościelowa, tylko te z rodzaju "nacisnę czubkiem paznokcia na paznokieć, żeby sprawdzić, czy już wysechł" :D

Każdy z tych wysuszaczy również pięknie nabłyszczał płytkę paznokcia i nadawał jej mniej lub bardziej żelowe wykończenie. W tej kwestii widziałam różnice, pomiędzy poszczególnymi producentami, więc o nich będzie poniżej.

Największą wadą wysuszaczy jest ich dość szybkie gęstnienie. Niestety trzeba się z tym pogodzić, albo z góry zaopatrzyć się w rozcieńczalnik do top coat'ów (np. Seche Restore). Trzeba jednak reagować odpowiednio szybko, ponieważ nawet rozcieńczalnik nie poradzi sobie z całkowicie zgluciałym topem, dlatego warto interweniować od razu, jak tylko zauważycie, że Wasz wysuszacz zaczyna nieco gęstnieć. W ten sposób będziecie w stanie wydłużyć okres przydatności produkt, a czasami nawet wykorzystać go do końca.

Poniżej zdjęcie, obrazujące do jakiej pojemności udało mi się zużyć dany top, zanim całkiem zgluciał. Tylko w przypadku Seche używałam rozcieńczalnika, więc udało mi się wykończyć prawie całą buteleczkę. W przydku OPI i Essie również próbowałam tej metody, ale właśnie na totalnych glutach, więc nic już z tego nie wyszło, a i poziom płynu jest przez to odrobinkę zawyżony.


***


ESSIE GOOD TO GO
(ok.35zł, 13,5ml)

Ten top, to mój niekwestionowany faworyt! Choć nie jest ideałem, to jednak z powyższej trójki sprawdził się najlepiej. Przede wszystkim - nie ściąga lakieru kolorowego. Nie zauważyłam, żebym po jego użyciu miała ściągnięty lakier - czy to na końcówkach, czy przy skórkach. Wszystko jest na swoim miejscu!


GTG pięknie nabłyszcza płytkę paznokcia, ale jest to błysk kontrolowany. Paznokcie wyglądają elegancko, schludnie, ale nie mają katalogowego połysku. Wolałabym, żeby działanie w tym aspekcie było nieco podkręcone, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Jest zadowalająco.


Ilość, która nabiera się na pędzelek jest odpowiednia nawet na pomalowanie 2-3 paznokci i to dość grubą warstwą. Nawet taka ilość nie obkurcza lakieru, nie rozmazuje go, ani nie powoduje bąblowania. Warto jednak przykładać uwagę do dokładnego pomalowania paznokci po bokach, bo zaschnięty top lubi się nieco odcinać od miejsc, w których go nie ma.


Producent zachęca, żeby używać topu do paznokci pomalowanych bazą i lakierem Essie, ale oczywiście jest to totalna bzdura i top sprawdzi się z dowolnym lakierem i bazą. Nawet nie zauważycie różnicy! ;)

GTG jest moim faworytem ze względu na to, że nie sprawia mi żadnych problemów z lakierem, a przede wszystkim nie ściąga i nie obkurcza go! Z tego powodu wróżę nam długą i owocną znajomość. Nie narzekam również na jego wydajność. Używałam go około 5 miesięcy bez żadnego rozcieńczania, zanim zgęstniał doszczętnie.


***


OPI RAPIDRY
(miniaturka 3,75ml - 10zł; pełnowymiarowe opakownie 15ml od 40 do 60 zł)

RapiDry, to top, który sprawdził się u nie najsłabiej. Był dość dobry, ale miał również kilka wad, które (poza ceną z kosmosu) sprawią, że już do niego nie wrócę.

Jeśli chodzi o plusy - ten top również bardzo ładnie nabłyszczał paznokcie i nadawał im elegancki wygląd, ale również był to umiarkowany połysk. Taki połysk dobrego lakieru. Dobrze wysuszał lakier i nie powodował jego obkurczania.

Niestety, jego ogromnym minusem było to, że potrafił robić prześwity na dobrze pomalowanych paznokciach, tzn. ściągał z nich kolor w miejscu, w którym zostały równomiernie pomalowane i w którym nie byłoby prześwitu, gdyby nie top. Widać to było doskonale na pędzelku, który nosił na sobie dowody zbrodni, które jednak w magiczny sposób nie barwiły samego płynu w buteleczce.

Inną, dość znaczącą wadą było to, że moje miniaturowe opakowanie zgęstniało już po 2-3 tygodniach użytkowania! Szkoda, bo przewidywałam, że wykorzystam je do końca ze względu na małą pojemność. Moje opakowanie kupiłam luzem na targach, więc dopuszczam możliwość, że ktoś mógł wcześniej odkręcić ten produkt, ale konsystencja nie wskazywała na wcześniejszy kontakt z powietrzem, więc śmiem nieco wątpić w tę teorię.

***


SECHE VITE
(miniaturka 3,6ml - ok.8zł; pełnowymiarowe opakowanie 15ml - ok.25zł)

Seche Vite to top, który byłby idealny, gdyby nie obkurczał lakieru. To jego jedyna, ale niestety dominująca wada, z którą nie bardzo umiem sobie poradzić. Jedynie bardzo dokładnie pokrycie lakieru topem dawało szansę na to, że efekt będzie taki, jaki sobie zamierzyłam. U większość z Was Seche obkurcza lakier na końcówkach, a u mnie wręcz przeciwnie! Na końcówkach spisywał się bez zarzutów, ale za to obkurczał wierzchnią warstwę lakieru przy skórkach! Wyglądało to co najmniej głupio i niestety sprawiło, że na jakiś czas skreślam ten produkt!

Szkoda, bo nie dość, że cena jego cena jest bardzo korzystna, to i wydajność zachwyca! Tej miniaturki używałam około 3 miesięcy i dopiero po tym czasie dolałam kilka kropelek rozcieńczalnika, dzięki czemu mogłam wykorzystać ją prawie do końca.

Zdecydowanym plusem Seche Vite jest również stopień nabłyszczania paznokci! Ten top nabłyszcza je tak, że są osoby, który były skłonne pomyśleć, że noszę żelowe paznokcie! Mój Michał sam twierdził, że moje paznokcie wyglądają jak plastikowe (co było jego dziwną formą wyrażenia uznania dla tego błysku, bo stwierdzenie plastikowe występowało w zdanie "Tak ładnie malujesz paznokcie, że wyglądają jak plastikowe" :D). I tego błysku żal mi najbardziej, bo zdecydowanie podbił moje serce! Paznokcie wyglądały jak z katalogu i błyszczały się jak na swatchach Temptalii! :D


Czy używałyście któregoś z tych produktów? Jak się u Was sprawdziły? Czy macie swoich faworytów w kategorii wysuszaczy? :)
K.

Czytaj dalej

poniedziałek, 20 maja 2013

Moja kolekcja Essie i opinia o marce :) [DUŻO ZDJĘĆ]

Witajcie Dziewczyny!

Przed Wami obiecywany od pewnego czasu post o mojej kolekcji lakierów Essie wraz z moja opinią o tej marce. Myślę, że taki post przyda się tym z Was, które nie mają dostępu do szaf Essie na co dzień, a rozważają zakup któregoś z lakierów. Wiadomo również, że Essie jest marką znaną, lubianą i cenioną, ale nie bardzo wiadomo za co, bo samo słowo jakość, jakoś tak niewiele mówi w kontekście lakieru... :)

Postaram się wypunktować wszystko to, co ja cenię sobię w Essie, czego w tej marce nie lubię i dlaczego to właśnie ta marka lakierów podbiła moje serce :)



Czytaj dalej

piątek, 17 maja 2013

Essie - Madison Ave-Hue - kolekcja Madison Ave-Hue - Spring 2013 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Dawno nie było lakieru, prawda? ;)

W związku z tym, że wiosenna kolekcja Essie Madison Ave-Hue na dobre zagościła w szafach w Super-Pharm oraz Hebe (oraz przy okazji wielkiej promocji w Hebe, w której do 26 maja możecie kupić dwa lakiery Essie w cenie jednego) zaprezentuję Wam dzisiaj flagowy lakier z tej właśnie kolekcji :)

Mimo początkowej wstrzemięźliwości, względem wiosennej propozycji od Essie, na skutek wysypu przepięknych swatchy oraz sprzyjających promocji, ostatecznie w moje ręce trafiła caluteńka szóstwa Essiątek. Postaram się każdy z nich pokazać, choć wiem, że największy problem będę miała z piękną, makową czerwienią Hip-Anema, ponieważ mój aparat głupieje przy czerwieniach. Zobaczymy jak to będzie!

Przed Wami gwiazda kolekcji - zainspirowany Nowym Jorkiem - Madison Ave-Hue we własnej osobie! :)


KOLOR:
MAH, należy do mojej ulubionej grupy kolorystycznej różowo-fioletowych odcieni. Madison jest dość intensywnym kolorem, bardzo żywym, ale z pewnością nie neonowym. Kolorystycznie jest bardzo zbliżony do Splash of Grenadine (swatche KLIK) oraz Cascade Cool [swatche KLIK]. Od pierwszego różni się przede wszystkim srebrnymi drobinkami, które - o dziwo - nawet widać na paznokciach. Jest też od niego minimalnie ciemniejszy. Od drugiego jest oczywiście ciemniejszy, ale Cascade Cool, to z pewnością jaśniejsza wersja Madison i Splash'a.

Miłym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że drobinki w Madison Ave-Hue, po aplikacji lakieru na paznokcie, są widoczne niemal równie dobrze, co w buteleczce. Subtelnie odbijają światło, nie wybijają się na pierwszy plan, ale z pewnością je widać. Podoba mi się to rozwiązanie, jeśli jednak nie lubicie drobinek, to wybierzcie Splash of Grenadine.


PĘDZELEK:
Oczywiście mam wersję tego lakieru z szerokim pędzelkiem! Dla mnie jest szalenie wygodny i bardzo ułatwia precyzyjne pomalowanie paznokci. Niezmiennie chwalę sobie wersję europejską i polecam każdemu z pełnym przekonaniem!

KONSYSTENCJA:
Lakier nie rozlewa się po skórkach, nie ciągnie się i nie wykazuje jakichkolwiek odstępstw od normy ;)

KRYCIE:
Już pierwsza warstwa lakieru bardzo ładnie pokrywa paznokieć, ale dołożenie drugiej sprawia, że kolor nabiera większej głębi, a sam lakier jest bardziej trwały i nie wyciera się tak łatwo.


  

TRWAŁOŚĆ:
Lakier, nałożony na bazę i potraktowany top coatem (inaczej już nie maluję paznokci, a Wy?), bez problemu wytrzymał na moich paznokciach 5 czy nawet 6 dni. Świetnie prezentuje się zarówno na dłoniach, jak i na stopach! Już nie mogę się doczekać kiedy wygrzebię z szafy letnie sandałki i znowu pomaluję nim paznokcie u stóp! :)

ZMYWANIE:
Obawiałam się trochę, że drobinki będą stawiały opór, podobny do drobinek brokatu, ale na szczęście lakier dość łatwo schodzi z paznokci. Po pierwszym przetarciu, na paznokciach zostaje trochę drobinek, ale po kolejnym zazwyczaj wszystko łatwo schodzi.






CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Regularna cena lakierów Essie wSuper-Pharm to 35zł; w Hebe 32 zł. Nie wiem, jak z dostępnością tej kolekcji w Douglasie, ale tam Essie kosztuje zwykle 49zł. Tak czy inaczej w każdym z tych miejsc warto polować na promocje, a te pojawiają się dość regularnie. Mój egzemplarz upolowała dla mnie w Holandii koleżanka, dzięki której miałam ten lakier jeszcze przed Wielkanocą! Ewcia - dziękuję! :)

Tyle w teorii! Czas na praktykę!




Tutaj ładnie widać drobinki, zachęcam do powiększania! :)




Jak Wam się podoba reprezentant kolekcji Madison Ave-Hue? Taką wiosnę, to ja lubię! :)
 K.

*
P.S.1. Od wczoraj możecie brać udział w konkursie, w którym do wygrania są dwa lakiery Essie! Szczegóły TUTAJ.


*

P.S.2 Od dwóch dni możecie podziwiać przepiękny nagłówek, które pojawił się na blogu, dzięki uprzejmości Agaty z bloga Agata bloguje! Jeśli współpraca nadal będzie rozwijać się tak owocnie, to bardzo prawdopodobne, że pojawi się tutaj jeszcze kilka zmian wizualnych :)
Agata, dziękuję! :*





Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast