czwartek, 31 stycznia 2013

Nowości niekosmetyczne :)

Witajcie Dziewczyny!

Dzisiaj kontynuujemy posty z facebookowych zamówień, a zgodnie z tym na dziś wypada post z cyklu lekkich, przyjemnych i wyjątkowo "chwalipięcki", czyli nowości, ale tym razem niekosmetyczne. Wiele z Was pokazywało swoje prezenty świąteczne daaaaaawno, dawno temu, a ja ciągle nie mogłam się zebrać, ale skutecznie poganiana przez Sylwię w końcu się zebrałam i sfotografowałam co trzeba. Poza tym wiele moich nowości to książki, a te nigdy się nie przeterminują, więc każdy czas jest dobry na dzielenie się nimi :)

Nie są to jedyne moje prezenty, ale większość postanowiłam przyjąć w tak zwanych papierkach, ponieważ odkładam na nowy aparat, który mam nadzieję poprawi jakość zdjęć na blogu. Poza tym marzy mi się w końcu toaletka, ale z tym zakupem wstrzymuję się nieco, bo ta upatrzona, nie pasuje nam zupełnie do niczego w sypialni :D Mam chytry plan przearanżowania tego pomieszczenia, ale na to również są potrzebne fundusze (chciałabym wymienić łóżko na takie, które pięknie połączy ciemne elementy z bielą) oraz konkretna wizja, a ta się jeszcze tworzy. Jeśli macie jakieś ulubione inspiracje wnętrzarskie i pomysły na to jak zagospodarować małą sypialnię, to walcie śmiało linkami! :)


A teraz przejdźmy do przyjemności... Od mojego ukochanego dostałam biżuterię, z której przeogromnie się ucieszyłam i z którą właściwie nie rozstaję się od samych świąt. Uwielbiam prostą, srebrną biżuterię, która pasuje do wszystkiego. Ostatnio bardzo rzadko noszę długie kolczyki, zdecydowanie bardziej wolę sztyfty z odrobiną błysku, a tym kompletem mój M. idealnie wpasował się w moje upodobania. Żeby było śmieszniej, kolczyki są zbliżone kształtem do takich, które dostałam od niego dwa lata temu na urodziny, które również noszę tygodniami, co tylko potwierdza, że oboje nadal mamy taki sam gust. Jeśli tylko za te kilka-kilkanaście miesięcy (i hope so!) pierścionek też będzie w tym stylu, to wróżę nam świetlaną przyszłość :D:D:D


Ten komplet jest już zdecydowanie bogatszy i na pewno niecodzienny, a dostałam go od mamy, która bardzo lubi mnie we wszelkich niebieskościach i turkusach. O ile na zdjęciu ten komplet może wydawać się mocno zdobiony, to jednak bardzo ładnie układa się na ciele, a noszony z gładkim ubraniem ożywia całą stylizację. Teraz mam jeszcze ochotę na podobne kolczyki z przeźroczystym kamieniem :)


Książki! Tym razem, ku mojej uciesze, dostałam całkiem liczny stosik! Cała rodzina mojego M. pamiętała, że lubię czytać i każdy z nich uraczył mnie jednym egzemplarzem. Ostatnio spotkałam się też z moją dawno niewidzianą przyjaciółką, która również miała dla mnie czytelniczy prezent! :)

Jedno jest pewne - to zdecydowanie najlepszy i najpewniejszy prezent, jaki można mi sprawić! Cieszę się z każdej książki, uwielbiam budować swoją biblioteczkę i czytam każdą, którą mam. Nie zawsze od razu, ale na każdą z książek przychodzi pora.

Z powyższego stosiku najbardziej cieszą mnie Dziewczyny Wojenne, którą polecała moja koleżanka z pracy. Bardzo lubię czytać wspomnienia ludzi, którzy przeżyli wojnę. Są dla mnie mocno wciągające i poruszające, tym bardziej, że to wszystko działo się przecież całkiem niedawno. Jeśli Dziewczyny Wojenne spodobają mi się tak bardzo, jak się tego spodziewam, to z pewnością skuszę się na kolejne pozycje tego rodzaju - Kobiety Dyktatorów i Pierwsze Damy II Rzeczpospolitej.


To pudełeczko, to również świąteczny prezent od mojego ukochanego. Ten wybrałam sama podczas naszej grudniowej wyprawy do Kazimierza. Wprawdzie z założenia pudełko przeznaczone jest raczej na herbatę, to jednak ja oczyma wyobraźni już ustawiłam je na mojej przyszłej toaletce! Pudełko już ma nowych, biżuteryjnych lokatorów :)


Ta książka, to mój najnowszy nabytek. Upolowałam ją w Biedronce za jakieś 11zł i właśnie za to uwielbiam ten sklep (i wersje kieszonkowe książek same w sobie). Wiem, że na podstawie tej książki powstał kilka lat temu film, a sama autorka jest jedną z ulubionych autorek mojej Stefi, co tylko dodatkowo wzmogło moją ochotę na tę książkę.

A propos książek, na podstawie których powstały filmy... Mam ochotę również na Nostalgię Anioła, którą dawno temu polecała mi moja ciocia, lata świetle, zanim nakręcono film. Może jeśli zapiszę ten tytuł tutaj, to w końcu nie zapomnę o tym zakupie! ;)


Ten zakup był stosunkowo niespodziewany, ale po prostu nie mogłam zignorować pozytywnych opinii na temat tej książki, dopływających do mnie dosłownie z każdej strony. Nawet od tej najbardziej zaskakującej. Skoro wszyscy chwalą, to podczas spotkania z tatą oboje skorzystaliśmy z empikowej promocji i w efekcie oboje nabyliśmy tę książkę za pół ceny. A warta jest również pełnej. Właśnie kończę ją czytać i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że Nergal, to fajny, kontaktowy i wyluzowany facet, który robi w życiu to, co kocha i potrafi wyciągnąć pozytywy nawet z najmniej wygodnej sytuacji. Zdecydowanie warto to przeczytać, nawet, jeśli nie jesteście fankami Behemota. Ja też nie jestem, ale jestem fanką tak zdrowego podejścia do życia.

To by było mniej więcej na tyle. Czytałyście któreś z powyższych książek? Czy macie takie, które szczególnie Was urzekły ostatnimi dniami i które chętnie byście poleciły? A przede wszystkim, czy Wy też polujecie na książki w Biedronce? :))
K.
Czytaj dalej

wtorek, 29 stycznia 2013

MeMeMe - 72 Loyal - lakier do paznokci [swatche]

Witajcie!

Tak jak obiecałam, pojawiam się z kolejną notką lakierową! O ile wczoraj mogłyście poczuć upragnioną wiosnę, tak dzisiaj zmrożę Was zimowo-karnawałową propozycją od MeMeMe. W niedzielę stwierdziłam, że to najwyższa pora sięgnąć po lakier, który trafił do mnie nieco przypadkiem (otrzymałam go do przetestowania przy okazji zakupów w sklepie Kosmetykomania), a którego nieco się bałam, ponieważ nie jestem fanką sreberek na własnych paznokciach. O ile chętnie podziwiam ten kolor na cudzych rękach, tak u siebie toleruję jedynie srebrne pierścionki. Mimo wszystko przemogłam się - same sprawdzie, jaki był tego efekt :)

Myślę, że ten lakier całkiem fajnie sprawdzi się w zastępstwie biżuterii podczas tegorocznych imprez karnawałowych, których jeszcze kilka zdążycie zaliczyć, zanim nadejdą Ostatki :)


KOLOR: Co tu dużo mówić, ten lakier to żywe srebro w najczystszej jego postaci. Chłodne, czyste sreberko. Dokładnie takie, jak matowa strona folii aluminiowej :)

Lakier zawiera w sobie również drobniuteńki srebrny pyłek, który uwydatnia się w słońcu i pięknie połyskuje, sprawiając wrażenie, że jakby lakier był delikatnie chropowaty,  żeby za chwilę w cieniu udawać gładką, foliową powierzchnię. Przez zawartość wspomnianego pyłku warto się postarać o równomierne rozłożenie lakieru, ponieważ w słońcu mogą się uwydatnić ewentualne ślady pędzelka.

PĘDZELEK: Szeroki, gruby i baaardzo wygodny. Właściwie od razu pokrywa całą płytkę paznokcia lakierem, nie wymagając większych poprawek. Pędzelek dobrze zbiera nadmiar lakieru, nie rozlewając go po skórkach.


KRYCIE: Baaaardzo mocne! Już jedna warstwa całkowicie pokrywa paznokieć i nie powoduje żadnych prześwitów! Dla formalności dołożyłam drugą warstwę, ale szczerze powiedziawszy nie zauważyłam żadnej różnicy w głębi koloru. Jedna warstwa jest zupełnie wystarczająca!

Na zdjęciach poniżej widać zarówno paznokcie pomalowane jedną, jak i dwoma warstwami i tylko kolejność umieszczenia zdjęć pozwala mi domniemywać, na którym zdjęciu jest więcej warstw ;)


KONSYSTENCJA: Lakier ma dobrą konsystencję - ani zbyt rzadką, ani zbyt gęstą. Nie rozlewa się po skórkach i nie tworzy sam z siebie smug. Nie zauważyłam również bąbelkowania, pomimo braku zastosowania top coatu.

TRWAŁOŚĆ: Tym razem nie oceniam trwałości, ponieważ lakier zmyłam po jednym dniu noszenia. Dla mnie jest to wybitnie imprezowy kolor i nie wyobrażam sobie pójść w nim do pracy, a od Nowego Roku pracuję już całkiem normalnie 5 dni w tygodniu, więc tym razem sreberko nie miało szans ;)


ZMYWANIE: Bardzo łatwe! Chyba nawet łatwiejsze, niż w przypadku niejednej kremowej czerwieni. Wystarczyło przyłożyć płatek nasączony zmywaczem tylko na kilkanaście sekund, żeby ściągnąć cały lakier.

CENA: 24,50zł (aktualnie w promocji - 18,99zł); Lakier dostępny jest tylko w sklepie Kosmetykomania 

Poniżej bogata w zdjęcia prezentacja lakieru zarówno w słońcu (udało mi się skorzystać z ładnej niedzielnej pogody! :)), jak i w cieniu. Myślę, że różnice są dobrze widoczne :)











No cóż... Nadal nie jestem i raczej nie zostanę fanką srebrzaków, ponieważ zbyt rzadko mam okazję nosić tego typu manicure, ale muszę przyznać, że przez ten jeden dzień lakier nosiło się naprawdę dobrze. Nie czułam się w nim zbyt sztucznie, ale myślę, że to też zasługa stosunkowo krótkich paznokci. Wydaje mi się, że na długich pazurkach efekty mogłyby być katastrofalne ;) 

Ponadto zostałam pozytywnie zaskoczona komfortem i łatwością aplikacji tego lakieru. Do tej pory tak dobrze współpracowało mi się tylko z Essie i OPI, ze względu na ich szerokie pędzelki, ale widzę, że pora zainteresować się również innymi kolorami z oferty MeMeMe. Chętnie zainteresuję się pastelami, w końcu trzeba zaklinać wiosnę, żeby szybciej do nas przyszła :)

A jak Wam się widzi ten mroźny kolega? Lubicie srebrne lakiery? :)
K.
Czytaj dalej

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Essie - Your Hut Or Mine - kolekcja Resort - Summer 2011 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Kilka dni temu pytałam Was na fb o czym chciałybyście poczytać na blogu i kilka z Was opowiedziało się za dawno niewidzianymi tu lakierami, wobec tego przygotowałam dla Was dwa posty lakierowe. W dzisiejszym zapoznacie się z przepięknym i apetycznym Essie w kolorze Your Hut Or Mine, który mi wybitnie kojarzy się z truskawkami. A dlaczego? Zapraszam do pełnej recenzji! :)

Dodam jeszcze, że zakup tego lakieru był zupełnie spontaniczną decyzją, dokonaną po urokliwej jego prezentacji u Frambuesy (KLIK!). Koniecznie zerknijcie u niej jak ten cudak wygląda w słońcu! :)

UWAGA: Zdjęcia lakieru w buteleczce potraktujcie raczej poglądowo, bo skubaniec niezbyt miał ochotę ukazać swoją prawdziwą naturę. Skupcie się raczej na zdjęciach na paznokciach :)


KOLOR: Tak, jak wspomniałam wyżej, ten kolor kojarzy mi się z truskawkami, ale nie takimi prosto z krzaczka. Your Hut Or Mine, to dla mnie nic innego, jak truskawkowy shake albo nawet kogel mogel z samych truskawek z małą plamką śmietanki :)

Ten kolor jest bardzo trudny zarówno do oddania na zdjęciach, jak i nawet do opisania. To coś z rodziny korali, ale takich w których dominującymi kolorami są róż i czerwień. Pomarańcz przewija się tutaj tylko w sztucznym świetle i to w dość małej ilości.

Your Hut Or Mine zawiera w sobie całe mnóstwo drobinek, które są widoczne gołym okiem (choć na zdjęciach nie rzucają się zbyt mocno w oczy), a które dodatkowo uwydatniają się w słońcu. Drobinki te tylko potęgują moje skojarzenie z koktajlem, bo wyglądają jak pęcherzyki powietrza, powstałe w wyniku miksowania tych apetycznych truskawek :)


PĘDZELEK: YHOM wyposażony jest w wąski, amerykański pędzelek. Po raz kolejny przekonuję się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują - i że jednak nie należy się obawiać go, mając do czynienia z lakierami, które nie należą do rodziny kremowych. Absolutnie nie utrudniał mi pracy i uważam, że całkiem łatwo się nim operowało :)

KRYCIE: Do pełnego krycia wystarczą standardowe dwie warstwy, choć już jedna wygląda dość przyzwoicie. Mimo wszystko zwykle okazuje się, że na moich paznokciach dwie warstwy trzymają się po prostu dużo lepiej i dłużej.


KONSYSTENCJA: Lakier jest dość rzadki, ale nie rozlewa się na skórki. Równo pokrywa płytkę i nie tworzy na niej smug.

TRWAŁOŚĆ: No i tutaj jestem trochę zawiedziona... Pierwsze odpryski pojawiły się u mnie po dwóch dniach noszenia lakieru, ale ponieważ były one stosunkowo małe i niewidoczne, postanowiłam sprawdzić co będzie dalej. No cóż... Po czterech dniach, lakier nie nadawał się już do niczego. Odchodził od paznokcia płatami i odpryskiwał w najmniej odpowiednich momentach. Zwykle nie mam takich problemów z Essie, bo choć 4-5 dni, to u mnie standard, to jednak rzadko trafiają mi się odpryski, raczej ścierają się końcówki, co mimo wszystko, wygląda bardziej estetycznie (z dwojga złego...).


ZMYWANIE: Bezproblemowe. Ani lakier, ani drobinki nie sprawiały większych problemów przy zmyciu i po chwili można było cieszyć się paznokciami gotowymi do przyjęcia nowego lakieru :)

CENA: Mój egzemplarz kupiłam na Ebay, za pośrednictwem Moniszona. Niestety nie pamiętam jego dokładnej ceny, ale sądzę, że było to coś w granicach 25-30zł. Jest to kolor raczej niedostępny w Polsce (a na pewno nie w regularnych szafach Essie, więc w grę może wchodzić ewentualnie Douglas), więc niestety w grę wchodzą tylko zakupy przez internet.



Tu widać drobinki :)

Tu też jesteśmy! :)

Reasumując, jestem nieco zawiedziona trwałością tego lakieru, ale niech będzie, że zrzucę to na karb innej bazy i kiepskiej kondycji moich paznokci. Z pewnością dam mu jeszcze wiele szans, bo mimo, że kolor wybitnie pasuje mi do wiosenno-letniej pory, to jednak z przyjemnością nosiło mi się go już teraz i coś czuję, że ma on szansę trafić do zacnego grona ulubieńców :)

A czym Wam również przypadł do gustu? Widzicie ten koktajl truskawkowy, czy to tylko moja tęsknota za latem? :)
K.
Czytaj dalej

piątek, 25 stycznia 2013

TAG: Moich Siedmiu Wspaniałych

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj postanowiłam na coś lekkiego i przyjemnego dla oka, mam nadzieję, że nie tylko mojego ;) Kilka dni temu przywędrował do mnie tag "Moich Siedmiu Wspaniałych", no i cóż... Po prostu nie mogłam się oprzeć, żeby nie podzielić się z Wami moimi ulubionymi przystojniakami ;) Każdego z nich lubię za coś innego, więc kolejność jest zupełnie przypadkowa!

Wiem, że przy tej okazji jakiekolwiek wstępy są zupełnie zbędne, więc nadmienię tylko, że dziękuję blogerce LaNińa za otagowanie, a Was zapraszam do oglądania! Śliniaki w dłoń :D

***
Ryan Gosling


Czy ten wybór może kogoś dziwić? To zdecydowanie najgorętszy facet w ostatnich latach! Nie tylko wygląda, ale też świetnie gra. Mam wrażenie, że jego udział w filmie już sam w sobie jest gwarancją dobrej rozrywki, więc każdy projekt, w którym gra Ryan oglądam w ciemno :)

***
Alexander Skarsgard


...czyli niezapomniany Eric z True Blood. Serial porzuciłam po trzech sezonach, ale sam Alexander nadal mnie urzeka i jeśli uzupełnię sezony, które przegapiłam, to tylko dla niego :)

***
Ian Somerhalder


Pozostając w temacie wampirów... No cóż, mogę powiedzieć tylko tyle... "ach ten łobuzerski uśmiech"... Ten facet ma po prostu wybitny talent do uwodzenia kobiet nawet przez szklany ekran. Jedno spojrzenie i kolana miękną, oj miękną! Jako Damon w Pamiętnikach Wampirów jest absolutnie genialny i nadaje całemu serialowi smaczku! :)

***
Michael Fassbender


Fassbender coraz bardziej zagrzewa sobie miejsce w moim sercu, począwszy od Bękartów Wojny, przez genialnego Magneto w X-Men Pierwsza Klasa, aż po kiepskiego Prometeusza. Totalnie męski, totalnie seksowny! :)

***
Brad Pitt 


Czy obecność tego Pana tutaj może dziwić? Pitt jest jak wino, im starszy, tym lepszy... Nigdy nie jarałam się Clooneyem, ale teraz już dokładnie wiem, o co chodzi z powyższą zasadą. Jako nastolatka miałam jego plakaty nad łóżkiem i myślałam, że lepiej być nie może. Może! I z każdym rokiem jest coraz lepiej i lepiej. Facet kameleon, który zagra chyba wszystkich i wszystko. Jako nastolatka zachwycałam się nim w filmie Joe Black, teraz uwielbiam jego rolę w Bękartach Wojny. I think it's a masterpiece... ;)

***
Myles Kennedy


Nie wiem o co chodzi. Ten facet ma w sobie coś takiego (głos! <3), że mimo że nie do końca wpasowuje się w mój typ mężczyzny (choć z pewnością jest męski - spójrzcie na te ostre rysy!), to jednak jego głos i radość, jaką sprawia mu śpiewanie sprawiają, że po prostu nie umiem przejść obok niego obojętnie!

Myles jest wokalistą zespołu Alter Bridge, który niespodziewanie miałam okazję zobaczyć prawie dwa lata temu na Ursynaliach, a z którego muzyką zapoznał mnie mój kumpel dobre 10 lat temu. To był jeden z najlepszych koncertów w moim życiu, a byłam na kilku. Fantastyczny kontakt z publicznością i widoczna jak na dłoni mega radość z tego, co robi. Poza tym, jeśli śledzicie solową karierę Slasha z Guns'n'Roses (tudzież Velver Revolver), to z pewnością nie zaskoczy Was fakt, że Myles wspomagał Slasha wokalnie zarówno przy okazji nagrywania obu solowych płyt, jak i przy okazji obu tras promujących te wydawnictwa.

Dla zachęty mała próbka wokalnych możliwości tego pana - jeden z moich ulubionych kawałków AlterBridge - Watch Over You


***
Caleb Followill


Kolejny wokalista w zestawieniu (muszę chyba zrobić moje prywatne podsumowanie moich ukochanych głosów!). Tym razem głos Kings of Leon. I powiem Wam tylko tyle, że mam ciary na całym ciele za każdym razem, kiedy słyszę Pyro, albo - klasyk - Sex on Fire... I nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że ten pan potrafi sprawić niemal fizyczną przyjemność samym tylko swoim głosem ;)

Pewnie go znacie, ale i tak musicie posłuchać ;)


***

No i jeszcze zasady tagu tak dla formalności
Zasady
1. Wymień 7 Twoim zdaniem seksownych / przystojnych mężczyzn: aktorów, piosenkarzy, postacie fikcyjne, animowane... - sky is the limit! Przykład: podoba Ci się aktor, ale grający akurat tę postać - wymień go!
2. Chociaż w jednym zdaniu wybór uzasadnij. Jeśli możesz dołącz zdjęcie lub filmik i opis osoby jeśli wiesz, że ta osoba może nie być bardzo znana.
3. Na wstępie zaznacz w jakiej wymieniasz kolejności: losowej, od najmniej do najbardziej przystojnego itp.
4. Otaguj chociaż jedną osobę. Nie taguj jednak kogoś, kto już wypełnił taką listę - po co robić dwa razy to samo? ;)


A do odpowiedzi wywołuję wszystkie drogie koleżanki blogerki, które mają dość ostatnich tygodni afer i aferek i mają ochotę zrobić coś przyjemnego i pożytecznego (dla oka koleżanek) i podzielą się swoimi typami przystojniaków. Może chociaż wtedy zejdzie z nas wszystkich całe to napięcie :D:D:D
K.

Czytaj dalej

środa, 23 stycznia 2013

Ulubieńcy roku 2012 - pielęgnacja

Cześć Dziewczyny!

Przyszła pora na drugą część ulubieńców roku 2012 (pierwsza część - kolorówka TUTAJ), tym razem pokażę Wam kilka kosmetyków, które urzekły mnie w sferze pielęgnacji. Przyznam szczerze, że miałam niemały problem z ich wyrożnieniem, ponieważ kosmetyki pielęgnacjne zmieniam stosunkowo często. Do niektórych wracam częściej, do innych rzadziej, a czasami mimo owocnej znajomości nie jestem w stanie wrócić do nich w tym samym roku, ze względu na spore zapasy i chęć wypróbowania nowości. Mimo to wybrałam kilkanaście kosmetyków, które w ubiegłym roku dały mi się zapamiętać w sposób szczególny - czasami wyróżniałam markę, czasami rodzaj produktu, ale częściej starałam się wyróżnić jednak konkretny kosmetyk.

Zresztą, dość tych wstępów! Wszystkiego dowiecie się czytając ciąg dalszy :)

***
PIELĘGNACJA CIAŁA


Po pierwsze balsamy z Bath & Body Works, które urzekły mnie bogatym wyborem zapachów i bardzo dobrymi właściwościami pielęgnacyjnymi. Wprawdzie warto po raz kolejny wspomnieć, że moja skóra nie należy do najbardziej wymagających, a mój nos jest mocnym flirciarzem i wiele zapachów jest w stanie go uwieść, to jednak uważam te produkty za naprawdę niezłe kosmetyki, na które warto zwrócić uwagę. Może składy nie powalają, ale nie tylko to się liczy w życiu. Czasami do szczęścia wystarczy obezwładniający zapach i przyzwoite właściwości. Niedługo postaram się przybliżyć Wam zarówno same produkty, jak i moje ulubione linie zapachowe tej marki.

W ubiegłym roku używałam wielu balsamów i masełek do ciała i wiele z nich bardzo mi się podobało, jednak te powyższe na tyle oczarowały mnie swoimi zapachami, że to właśnie te produkty postanowiłam wyróżnić w tej kategorii, choć gdyby nie bogactwo zapachów, mogłabym równie dobrze wyróżnić mleczka do ciała z Bielendy i Biotherm.


Żel + oliwka pod prysznic z oliwką z mango od Lirene, to mój niekwestionowany hit prysznicowy. Ten żel zabierałam do kąpieli chyba najczęściej ze wszystkich w ubiegłym roku. Miałam również wersję z bawełną, ale chyba minimalnie bardziej przypadło mi do gustu mango. Jest to produkt, którego zakup z pewnością będę ponawiać co jakiś czas. Aktualnie mam jeszcze dwie butelki w zapasie :) Pełną recenzję tego produktu znajdziecie TUTAJ.

Żele pod prysznic z Original Source, to kolejne produkty pod prysznic, które za każdym razem uwodzą mój kochliwy nos. Pomimo szerokiego wyboru opcji zapachowych, najbardziej do gustu przypadła mi wersja śliwka + syrop klonowy, z najnowszej, zimowej edycji żeli. Lubię produkty tej marki za to, że nie tylko umilają kąpiel zapachem, ale również dobrze oczyszczają skórę jednocześnie jej nie przesuszając.


Jeśli chodzi o kremy do rąk, to w tej kategorii zdecydowanie przodują kremy z Isany. Równie dobrze sprawdziły się u mnie wersje migdałowa i z kwiatem pomarańczy. Ostatnio polubiłam również wersję z mocznikiem, którą traktuję jako treściwy krem do rąk na noc. Szkoda tylko, że większość najbardziej atrakcyjnych zapachowe wersji to edycje limitowane, dlatego wyróżniam kremy tej marki jako ogół, ponieważ, te, których do tej pory używałam miały zbliżone właściwości pielęgnacyjne.

***
PIELĘGNACJA TWARZY


Kolejnym megahitem w pielęgnacji jest dla mnie duet kremów z Pharmaceris. Bardzo dobrze sprawdziły się, kiedy moja twarz borykała ze wzmożonym atakiem nieprzyjaciół i dziwnych podskórnych gul. Krem na dzień całkiem nieźle utrzymuje nawilżenie i delikatnie wspomaga matowienie cery, natomiast krem z kwasem migdałowym, który stosowałam na noc, świetnie trzymał moją cerę w ryzach i usprawniał gojenie się wszelkich niespodzianek, które ośmieliły się pojawić na mojej twarzy. Jakby tego wszystkiego było mało te dwa gagatki są chyba najbardziej wydajnymi kremami, które miałam okazję stosować. Używam obu codziennie od września i ciągle jeszcze je mam! Już drugi miesiąc patrzę na nie podejrzliwym okiem, sądząc, że kolejne użycie będzie tym ostatnim, a one ciągle są i są... ;)

O obu kremach szerzej pisałam TUTAJ i TUTAJ.


Tonik z Lirene, to dla mnie chyba największe odkrycie ubiegłego roku w kategorii pielęgnacji! Absolutnie uwielbiam ten tonik i jak tylko wykończyłam pierwszą buteleczkę, to z miejsca ruszyłam do sklepu po kolejną! Gdyby nie konieczność wykańczania zapasów, to już nigdy nie użyłabym żadnego innego produktu! :) Zresztą wszelkie zachwyty przeczytacie w recenzji TUTAJ.

Płyn micelarny Bioderma H2O, to już produkt kultowy w blogosferze. Jedne z Was go kochają, inne nienawidzą, ale nie da się zaprzeczyć, że jest to produkt, który każdy chce wypróbować. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. Płyn nie podrażnia moich oczu i świetnie radzi sobie z demakijażem. Bez większych problemów zmywa większość moich kosmetyków do makijażu.

W kategorii kremów pod oczy nadal szukam ideału, ale tym, po który sięgałam najczęściej jest żel ze świetlikiem z Flos-Lek. Świetnie odświeża po nieprzespanej nocy (zwłaszcza schłodzony w lodówce!), a w połączeniu z delikatnym masażem jest w stanie zdjąć opuchliznę pod oczami. To mój faworyt jeśli chodzi o poranne sytuacje kryzysowe! :)


W ubiegłym roku stosowałam wiele różnych żeli do mycia twarzy, ale zawsze najchętniej wracałam do tego micelarnego z Biedronki! Dla mnie jest idealny i wszystkie zachwyty już dawno wyraziłam w TYM poście. Będę go używać dopóki będzie dostępny. Ponownie - gdyby nie zapasy, to przypuszczam, że używałabym tylko tego produktu ;)


Nad maską Catastrophe Cosmetic zachwycałam się całkiem niedawno, więc powtórzę tylko, że chyba jeszcze nigdy nie miałam maski do twarzy, po której efekty byłyby tak dobrze i tak szybko widoczne! Nie mogę się doczekać, aż w końcu Lush otworzy swoje podwoje w Polsce. Więcej na temat tej maski poczytacie TUTAJ.


W pierwszej połowie roku zachwycałam się maską oczyszczającą z glinką szarą z rodzimej Ziaji. Nadal bardzo lubię ten produkt i chętnie do niego wracam, choć ostatnimi czasy próbowałam masek z innych firm, to jednak ta nadal stoi na podium masek gotowych do użycia. Bardzo dobrze oczyszcza moją cerę, a stosowana regularnie ogranicza nieco przetłuszczanie. Więcej przeczytacie TUTAJ.

***
PIELĘGNACJA WŁOSÓW


Szampon Equilibra z 20% zawartością aloesu chyba najbardziej podpasował mojej czuprynie. Świetnie oczyszcza zarówno włosy, jak skórę głowy, a także - stosowany regularnie - nieco łagodzi nieco podrażnienia. Wysoka zawartość aloesu łagodzi ewentualne negatywne działanie ALS, czyli detergentu, zastosowanego, zamiast SLS/SLES.

Maska/odżywka do włosów z aloesem i hibiskusem z Alverde, to produkt, który fantastycznie sprawdza się na moich włosach! Pięknie je zmiękcza, nabłyszcza i pielęgnuje. Żałuję tylko, że nie jest u nas ogólnodostępny. Więcej postaram się napisać o nim wraz z recenzją szamponu i odżywki z tej samej linii.


Maski z Bingo Spa, to kolejny produkt, który moje kapryśne włosy wyjątkowo polubiły. Stosowane z umiarem nadają im piękny błysk i niesamowitą miękkość. Mam też wrażenie, że efekty masek są na moich włosach dużo bardziej widoczne, niż efekty namiętnie nakładanych olejów różnej maści. Wspominałam już, że moje włosy są kapryśne? ;)


Jedwabie w ogóle, to produkt, do którego wróciłam po dłuższej przerwie. Sama nie wiem, czemu tyle czasu byłam na nie obrażona, ale teraz sama widzę, jak dobrze sprawują się, jeśli chodzi o zabezpieczanie końcówek. Moje włosy, są dzięki nim w dużo lepszym stanie i ładniej się prezentują pomiędzy kolejnymi wizytami u fryzjera. Produkty widoczne na powyższym zdjęciu, to produkty marek CHI, Biovax i Marion. Żaden z nich nie posiada w składzie alkoholu, więc jeśli tylko Wasze włosy nie reagują paniczną reakcją na silikony, które przecież czasami są wręcz wskazane, to możecie być pewne, że te produkty powinny się u Was spisać w 100%.

No cóż, w pielęgnacji to by było na tyle. Niektóre produkty były większymi hitami, inne mniejszymi, ale myślę, że każdy z nich zasłużył na to, żeby się w tym zestawieniu znaleźć. O tych, o których jeszcze nie pisałam postaram się prędzej czy później "spreparować" jakiś post. W pierwszej kolejności na pewno zajmę się produktami Bath & Body Works, o których opisy wielokrotnie mnie prosiłyście. A na dobry początek wkrótce ogłoszę minikonkurs dla dotychczasowych obserwatorów, którzy wyrażą chęć zapoznania się z tą marką :)

I jak podobają się Wam moim pielęgnacyjni ulubieńcy? Popieracie mój wybór, a może wręcz przeciwnie? Co byście dodały lub ujęły z tego zestawienia? :)
K.
Czytaj dalej

niedziela, 20 stycznia 2013

Biotherm - orzeźwiające mleczko do ciała

Cześć Dziewczyny!

Zgodnie z facebookowymi zapowiedziami na miły koniec tygodnia przychodzę do Was z recenzją mleczka do ciała z Biotherm. To produkt, który otrzymałam od mamy mojego ukochanego w prezencie imieninowym jeszcze w wakacje, ale jakimś cudem przeczekał na półce aż do października. Z jednej strony żałuję, bo to zapach wybitnie wakacyjny i sprawdziłby się w lipcowe i sierpniowe upały, a z drugiej strony mogliśmy powspominać cieplejsze miesiące przez całą jesień i początki zimy... :)


Słowo od producenta:
DZIAŁANIE: Moim zdaniem w przypadku tego produktu wszystkie obietnice producenta zostały spełnione. Mleczko bardzo dobrze nawilża skórę, a przy tym bardzo szybko się wchłania, nie pozostawiając żadnego filmu. Skóra jest komfortowo miękka i ukojona po prysznicu, a ewentualne uczucie napięcia jest zniwelowane. Moja skóra nie jest w tej kwestii mocno wymagająca, a trakcie korzystania z tego produktu nie borykałam się z przesuszeniami, więc jednocześnie trudno mi deklarować jak ta wersja mleczka sprawdziłaby się w przypadku skór suchych, jednak wiem, że klasyczna wersja mleczka Biotherm ma swoich fanów również wśród sucharków :)

 

KONSYSTENCJA: Mleczko jest bardzo lekkie, odrobinę rzadkie, ale nie lejące się. Bez problemu aplikuje się na ciało, nie uciekając z dłoni. Dzięki takiej konsystencji mleczko wchłania się w skórę w tempie ekspresowym i na dobrą sprawę możecie wskoczyć w ubrania, jak tylko skończycie balsamować całe ciało.

KOLOR/ZAPACH: Mleczko jest białawe, delikatnie przezroczyste i przepięknie pachnie cytrusami. Jest w nich coś delikatnie ostrawego, co mocno świdruje w nosie, ale jest to w moim odczuciu bardzo udana kombinacja. Zapach jest niezwykle orzeźwiający i pobudzający, więc szczególnie chętnie sięgałam po to mleczko rano.


OPAKOWANIE: Mleczko znajduje się w dużej butli o zawartości 400ml, wyposażonej w wygodną pompkę, która wydobywa produkt prawie do samego końca. Myślę, że tutaj ma też dużą zasługę wspomniana konsystencja, ponieważ produkt niemal w całości spływa ze ścianek, dzięki czemu możemy wykorzystać mleczko do ostatniej kropli. Całemu opakowaniu niezwykle dodaje uroku piękny turkusowy kolor, który niezwykle cieszy oko i przy okazji zdobi półkę.

WYDAJNOŚĆ: Mleczko stosowaliśmy we dwójkę z moim M., każde z nas mniej więcej dwa razy dziennie i w ten sposób produkt wystarczył nam na około 2,5 miesiąca. Myślę, że to naprawdę przyzwoita wydajność, tym bardziej, że w związku z tą konsystencją spodziewałam się szybszego ubytku.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.100zł; perfumerie Douglas i Sephora oraz sklepy internetowe;

SKŁAD:

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Tak. Mimo, że jest to dość drogi produkt, to jednak bardzo dobrze wywiązywał się ze swojego zadania i obojgu nam bardzo przypadł do gustu. Świetnie będzie się sprawdzać w okresie wakacyjnym, więc pewnie właśnie wtedy ponowię zakup. Po raz kolejny przekonałam się też, że parafina nie jest taka straszna. I choć nadal przeszkadza mi w produktach do twarzy i w peelingach, to jednak po raz kolejny bardzo dobrze sprawdziła się  w mleczku do ciała (wcześniej oczarowała mnie Bielenda z serii Bawełna KLIK).


Podsumowując:
+ dobre nawilżenie;
+ orzeźwiający zapach;
+ szybkie wchłanianie;
+ bardzo wygodne opakowanie;
- cena - mimo, że jest adekwatna do jakości, to jednak nadal jest nieco bolesna ;)

Jest to moje pierwsze spotkanie z produktem Biotherm i to bardzo udane. Mam ochotę wypróbować również inną wersję mleczka, którą mocno zachwala Gosia z Beauty Fascination. A czy Wy miałyście już do czynienia z tą marką? Jakie macie ulubione produkty?

I przede wszystkim - czy moja wersja mleczka Eau Pure, to ten sam zapach co mgiełka Biotherm Eau Pure? Bo jeśli tak, to przeczuwam większe zakupy w okresie wakacyjnym ;>
K.

Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast