Cześć Dziewczyny!
W końcu zebrałam się na odwagę, żeby zabrać się za rozprawienie się z pustymi opakowaniami z ubiegłego roku, a konkretniej z ostatnich czterech miesięcy 2013 roku... O ile nadrabianie nowości nie ma po takim czasie większego sensu, bo większość z nich albo już pojawiła się na blogu, albo jeszcze się na nim pojawi, tak w przypadku denkowego posta, to już ostatni dzwonek, żeby dać Wam znać co sądzę o produktach, które zużyłam w całości, a które nie zawsze zasługują na pełną recenzję.
Żeby nie było za długo i zbyt nudno, to postaram się omówić każdy z produktów w miarę zwięźle - i tak darowałam już sobie próbki i odlewki... :D Tym razem nie wskazuję następców, bo po takim czasie naprawdę nie pamiętam już jak to dokładnie wyglądało... ;)
Pierwsza partia zdjęć była robiona jeszcze starym aparatem, gdzieś w listopadzie, więc jakościowo są takie sobie, ale tym razem liczy się przede wszystkim treść, więc jestem pewna, że wybaczycie mi te kilka mniej urodziwych zdjęć :)
1./2. Żele pod prysznic Plum & Maple Syrup; Dragon Fruit & Capsicum; Original Source (250ml; ok.8-9zł).
Żele z Original Source co jakiś czas przewijają się na moim blogu, co tylko potwierdza to, że chętnie po nie sięgam i regularnie do nich wracam. Podoba mi się to, że marka co jakiś czas wypuszcza sezonowe nowości i każda z nich prędzej czy później trafia w moje ręce. Odpowiadają mi zarówno ich właściwości, jak i zapachy. Żele dobrze oczyszczają moją skórę, ale jej nie wysuszają :)
3. Multifunkcyjny balsam do ciała 10w1 BB Beautiful Body; AA (400 ml; ok. 15zł).
Mam wrażenie, że już coś pisałam na temat tego balsamu, ale nie mogłam znaleźć tej wzmianki. W każdym razie balsam okazał się być bardzo przyzwoitym smarowidłem, może nawet nieco zbyt treściwym, jak dla mnie. Dobrze nawilżał skórę moją i mojego faceta, a przy tym miał stosunkowo neutralny zapach. Momentami dawało się wyczuć w nim nutę charakterystyczną dla produktów z mocznikiem, ale nie było to zbyt uciążliwe. Pod koniec korzystania z produktu opakowanie stało się nieco uciążliwe, ponieważ produkt ma dość gęstą konsystencję i coraz trudniej było go wydostać. Później korzystałam z innej wersji, a teraz przez pewien czas nie planuję powrotu.
4. Płyn do higieny intymnej; Facelle (300 ml; ok.7zł).
Ten płyn z pewnością jest dobrze znany większość z Was. Swego czasu robił furrorę na blogach jako produkt do mycia ...wszystkiego. Ja stosowałam go dwojako - albo zgodnie z przeznaczeniem, albo jako łagodny produkt do oczyszczania włosów. Płyn Facelle jest pozbawiony SLS/SLES, dzięki czemu nie podrażnia ani miejsc intymnych, ani skóry głowy w przypadku stosowania go zamiast szamponu. U mnie sprawdził się bardzo dobrze! Polubiłam go, więc jeszcze nie raz pojawi się na mojej półce.
5. Dwufazowy płyn do demakijażu; Balea (100ml, ok. 10zł przez internet).
Po wakacjach zrobiłam większe zamówienie na stronie Kokardi i zamówiłam m.in. ten płyn do demakijażu. Od pewnego czasu niemal całkowicie porzuciłam micele i stosuję głównie dwufazówki, a o tej czytałam trochę dobrych rzeczy, więc miałam ochotę ją wypróbować. Choć produkt nie jest zły, to jednak doszłam do wniosku, że nie jest na pewno na tyle dobry, żeby bawić się z sprowadzanie go lub zamawianie przez internet. Niby wszystko dobrze zmywał, niby nie zostawiał przesadnie tłustej warstwy, ale dwufazówka z Lirene i tak bije go na głowę i to tego produktu zamierzam się trzymać. Powrotu do Balea nie planuję.
6. Orzeźwiający krem przeciw niedoskonałościom; Sanoflore (50ml; ok.50 zł).
Ten krem urzekł mnie przede wszystkim naturalnym składem, potwierdzonym certyfikatem EcoCert i z tego względu zdecydowałam się na zakup. Produkt dobrze się sprawdził na mojej skórze, całkiem nieźle utrzymywał ją w ryzach. Nie był szczególnie pomocy w kwestii ograniczenia przetłuszczania skóry, ale za to pomagał w gojeniu się wyprysków i częściowo pewnie zapobiegał ich pojawianiu się w innych miejscach twarzy poza brodą. Byłam z niego zadowolona, więc nie wykluczam powrotu.
7. Nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy Wrażliwa Natura; AA (15ml, ok.15 zł).
Krem, którego używałam z niemała przyjemnością - dobrze sobie radził z nawilżeniem delikatnej skóry wokół oczu i dbał o jej kondycję. U mnie nie rozjaśniał jakoś szczególnie skóry, ale też nie mam z tym większych problemów. Nie wiem tylko, czy nadal jest dostępny, bo ostatnio zniknął mi z widoku. Jeśli go znowu spotkam, to bardzo możliwe, że ponowię zakup. Więcej napisałam o nim TUTAJ.
8. Nawilżająca odżywka do włosów suchych i zniszczonych; Isana (300ml; ok.6 zł).
Zużyłam ją już tak dawno temu, że nie pamiętam zbyt wiele swoich wrażeń na jej temat, ale jedno jest pewne - nie zastąpi mi odżywki z olejem babassu, która była rewelacyjna! Ta jest po prostu przyzwoita. Nawilżenie włosów po jej użyciu było ok, nie były splątane, nie puszyły się, ale niczym szczególnym mnie nie ujęła. Wszystko było po prostu przyzwoite, bez fajerwerków, dlatego nie wiem, czy skuszę się na nią ponownie.
9. Szampon do włosów pozbawionych blasu; Shine Boost; Syoss (500ml; ok.15zł).
Do tego szamponu wracamy z moim facetem na okrągło. To on korzysta z niego regularnie, ale ja mu go co jakiś czas podkradam, bo nie dość, że dobrze oczyszcza włosy i skórę głowy, nie podrażnia, to jeszcze pięknie pachnie i jeszcze zdaje się naprawdę nieco nabłyszczać włosy. Mój facet nie chce używać innego, a ja z chęcią mu go kupuję, więc jest to stały bywalec w naszej łazience :)
10. Jedwab do włosów; CHI (15ml; 10zł).
Ten jedwab kupiłam u mojej fryzjerki jakiś czas temu i chyba tylko w salonach kosmetycznych jest dostępny stacjonarnie. Mimo, że to ten sam producent, co w przypadku jedwabiu Biosilk (Farouk), to CHI jest o niebo lepszy jeśli chodzi o skład, ponieważ nie zawiera alkoholu, który na dłuższą metę zamiast chronić końcówki, jeszcze mocniej je wysusza. Gdyby CHI był łatwiej dostępny, kupowałabym go znacznie częściej, bo bardzo lubię jego działanie - świetnie zabezpiecza końcówki włosów i pomaga je nieco okiełznać. Na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę.
11. Suchy szampon Batiste (50ml; ok.8 zł).
Ta miniaturka Batiste, to mój pierwszy kontakt z tymi szamponami i od razu udany! Co tu dużo gadać - nie wyobrażam sobie już funkcjonować bez Batiste, bo ratują mnie zawsze wtedy kiedy nie mam czasu na mycie klapniętych i lekko tylko nieświeżych włosów. Więcej napisałam w obszernej recenzji wszystkich wersji Batiste, które przetoczyły się przez moje ręce - KLIK.
12./13/14. Żele pod prysznic Raspberry&Vanilla, Orange&Liquorice, Mango&Macadamia; Original Source (250 ml; ok.8 zł).
Jak już wspomniałam w pierwszym punkcie tego megadenka - do żeli Original Source po prostu lubię wracać i chętnie sięgam po kolejne wersje. Następne trzy puste opakowania tylko dowodzą tego, że nie kłamałam... :)
15. Szampon do włosów suchych; Miracle Moist; Aussie (300 ml; ok.25 zł).
Ten szampon wywarł na mnie umiarkowane wrażenie. Chociaż dobrze oczyszczał i - o dziwo - nie podrażniał skóry głowy, to jednak w moim przypadku nie wyróżnił się na tyle, żeby usprawiedliwić jego wysoką cenę. Było przyjemnie, ale powrotu nie planuję. Więcej napisałam w recenzji - TUTAJ.
16. Szampon wzmacniający do włosów osłabionych; H-Keratineum; Pharmaceris (250 ml; ok.25 zł).
Za to cenę tego szamponu jest w stanie w pełni zrozumieć! Nie tylko dobrze oczyszczał włosy i skórę głowy, ale też przyczynił się u mnie do znacznego ograniczenia wypadania włosów oraz złagodzenia swędzenia skóry głowy, które od czasu do czasu zdarzało mi się na czubku głowy. Regularne stosowanie tego szamponu pomogło mi się niemal całkowicie pozbyć tej dziwnej przypadłości. Spodobał mi się na tyle, że już mam jedną buteleczkę w zapasie!
17. Krem do mycia ciała o zapachu wanilii; Lirene (400ml; ok.14 zł).
Ten produkt okazał się być naprawdę świetnym wyborem na jesienno-zimowe dni, ponieważ przyjemnie pachniał wanilią, a do tego okazał się być bardzo przyzwoitym produktem oczyszczającym. Dobrze mył i nie wysuszał mojej skóry. W kolejce czekają dwie inne wersje zapachowe, więc postaram się napisać im za jakiś czas wspólną recenzję :)
18. Balsam z papają; Youngy; Lirene (400ml; ok.15 zł).
Te balsamy pokochaliśmy z moim facetem od pierwszego użycia! Dobrze nawilżają skórę (choć dla bardzo suchych skór, to może być za mało!), ale nie zostawiają ciężkiej, tłustej warstwy. Szybko się wchłaniają i przepięknie pachną! W międzyczasie zdążyliśmy wykończyć też wersję z mango, a pozostałe dwie czekają już w kolejce. Na pewno na stałe zadomowią się w naszej łazience!
19. Aktywny balsam antycellulitowy; Stop Cellulit; Lirene (250ml; ok.13 zł).
To już moja druga butla tego balsamu, a trzecia czeka w kolejce. Nie jest to żaden produkt cud, ale lubię po niego sięgać trochę dla spokoju ducha. Sprawdza się lepiej, niż seria MaXSlim, ale wiadomo, że bez ćwiczeń efekty nie będą zbyt spektakularne. Dobrze wygładza skórę i nawilża strategiczne partie ciała, ale do prawdziwego działania antycellulitowego potrzeba więcej chęci i aktywności z naszej strony.
20./21./22./23. Mydła w piance do mycia rąk; Bath & Body Works (259 ml; cena regularna - 29 zł).
Uwielbiam pianki z BBW i jak widać regularnie przewijają się one przez moją łazienkę. W moim przypadku raczej nie zdarza się, żeby wysuszały mi dłonie, dużo bardziej widzę to, gdy stosuję zwykłe mydła w płynie, ani nie powodują nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia skóry. Raczej nie kupuję ich w regularnej cenie, tylko korzystam z różnego rodzaju promocji lub wyprzedaży. Aktualnie ponownie korzystam z wersji Sea Island Cotton.
24. Balsam do ciała Twilight Woods; Bath & Body Works (236 ml; aktualnie cena regularna wynosi 49 zł).
Uwielbiam te balsamy do ciała, ponieważ naprawdę dobrze nawilżają moje ciało, choć tutaj zawsze podkreślam, że nie mam problemów z przesuszającą się skórą. Dla mnie nawilżenie jest na wysokim poziomie i większego zwyczajnie raczej nie potrzebuję. Balsamy sprawdziły się nawet zimą, kiedy sezon grzewczy i mrozy potrafią dać skórze w kość. Sięgam po nie bardzo chętnie przez cały rok i zazwyczaj wybieram wersję zapachową odpowiednią do wody toaletowej, po którą sięgam danego dnia, a to właśnie Twilight Woods był jednym z najczęściej wybieranych przeze mnie zapachów :) W tej chwili mam balsam potrójnie nawilżający z tego samego wariantu zapachowego.
25. Żel pod prysznic Twilight Woods; Bath & Body Works (295 ml; aktuanie cena regularna wynosi 49 zł).
Żel z tej samej linii zapachowej, co wyżej opisywany balsam również mocno przypadł mi do gustu. Nie tylko intensywnie pachniał, ale też dobrze oczyszczał skórę i nie wysuszał jej. Cena jest mocno wygórowana, zwłaszcza po podwyżce, dlatego wrócę do niego tylko, jeśli upoluję go w jakiejś dużej promocji. Szkoda, że BBW idzie z cenami w bardzo złą stronę, bo trochę mnie to hamuje przed kolejnymi zakupami, no ale to nie jest temat na denkowy post... ;)
26. Balsam do ciała Dark Kiss; Bath & Body Works (236 ml; aktualnie cena regularna wynosi 49 zł).
Właściwie o właściwościach tego balsamu mogłabym napisać to samo, co o Twilight Woods. Po prostu Dark Kiss, to kolejny z moich ulubionych zapachów na jesień i zimę. Już mam kolejną buteleczkę, bo po prostu kocham ten zapach! :)
27. Żel antybakteryjny; Paris Amour; Bath & Body Works (29ml; ok.8 zł).
Bardzo polubiłam żele antybakteryjne z BBW za to, że nie pachną alkoholem tak, jak żele innych firm. Tutaj naprawdę czuć przyjemny zapach, a działanie antybakteryjne jest zachowane. Plusem jest duży wybór wariantów zapachowych i częste promocje na kilka sztuk żeli. Teraz noszę w torebce inną wersję - Carribean Escape. Więcej o żelu Paris Amour napisałam TUTAJ.
28. Otulający balsam do rąk; Pat&Rub (100 ml; 45 zł).
Absolutny strzał w 10! Dla mnie ten balsam okazał się naprawdę hitem i bardzo chętnie po niego sięgałam! Bardzo dobrze dbał o kondycję moich dłoni, świetnie je nawilżał i odżywiał, zapobiegał zimowym przesuszeniom, a do tego cudownie pachniał! W końcu połączenie w którym cytryna jest nieco stłumiona słodkim karmelem i wanilią - bardzo niebanalne, a jednocześnie bardzo udane połączenie. Więcej napisałam w recenzji TUTAJ. Już mam kolejne opakowanie i cieszę się, że linia otulająca zostaje w ofercie Pat&Rub na stałe! :)
29.Parafinowy krem do rąk; Lirene (100 ml; ok.8 zł).
Kolejny bardzo udany krem do rąk, tym razem z innej półki cenowej, niż Pat&Rub. Muszę szczerze przyznać, że te dwie marki są moimi ulubionymi, jeśli chodzi o kremy do rąk i rzadko sięgam teraz po inne firmy. Krem z Lirene sprawdził się rewelacyjnie jako krem ochronny do dłoni, szczególnie w pracy! Może nie nawilżał zbyt spektakularnie, ale za to świetnie chronił delikatną skórę przed zacięciami od papieru i innych tego typu biurowych predatorów :D Na pewno jeszcze do niego wrócę! Więcej przeczytacie w recenzji TUTAJ.
30. Rumiankowy krem do rąk; Isana (100ml; ok.5 zł).
Z kremami Isany łączą mnie różne relacje - niektóre z wersji limitowanych uwielbiałam, inne nienawidziłam, a te ze stałej oferty troszeczkę pomijam. Do tej pory faworytem była wersja z mocznikiem, natomiast wersja rumiankowa była po prostu ok. Krem umiarkowanie nawilżał skórę, ale trzeba mu było dać chwilę, żeby się wchłonął. Nic specjalnego, ale może go jeszcze kupię, bo to jedyny krem, którego nie bał się dotknąć mój facet ;)
31. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu; Lirene (125ml; ok.12 zł).
Kiedyś wręcz nienawidziłam płynów dwufazowych i do demakijażu używałam tylko i wyłącznie płynów micelarnych, ale odkąd pierwszy raz wpadł mi w ręce płyn z Lirene, nagle okazało się, że dwufazówki nie są już tak kiepskie, jak te, których kiedyś używałam. Na początku po prostu go polubiłam, więc kiedy potrzebowałam kupić dwufazówkę, które poradzi sobie w wakacje z demakijażem wodoodpornego tuszu do rzęs, sięgnęłam ponownie po Lirene. W międzyczasie sprawdzałam jeszcze inne płyny i trafiały się różne, ale Lirene dosłownie pokochałam, bo ekspresowo radzi sobie z każdym makijażem, a przy tym nie podrażnia oczu i nie zostawia przesadnie tłustej warstwy, no i co najważniejsze - nie mgli oczu :) Dla mnie to teraz must have - wracam do tego płynu na okrągło, nawet teraz zużywam kolejną buteleczkę! Więcej przeczytacie w recenzji KLIK :)
32. Maska oczyszczająca Catastrophe Cosmetic; Lush (75g; ok. 7 funtów).
Ta maska, to mój lushowy hit. Zamawiam ją kiedy tylko trafi mi się możliwość, bo żadna inna maska nie oczyszcza i nie rozjaśnia mojej skóry tak pięknie, jak ta! Więcej przeczytacie w recenzji - KLIK! :)
33. Antybakteryjny żel myjący Siarkowa Moc; Barwa (120ml; ok.15 zł).
Żel był całkiem przyzwoitym produktem oczyszczającym i generalnie nieźle się sprawdził na mojej cerze, ale szybko zaczął mnie drażnić jego zapach. Było miło, ale raczej więcej się nie spotkamy. Zapraszam do przeczytania konkretów w recenzji - KLIK ;)
34. Tonik nawilżający-oczyszczający; Lirene (200ml; ok.12 zł).
To mój absolutny faworyt, jeśli chodzi o toniki! Sięgam po różne tego typu produkty, ale ostatecznie i tak zawsze wracam do tego! Świetnie orzeźwia skórę, pięknie pachnie i daje poczucie czystej skóry (oczywiście po uprzednim dokładnym demakijażu). Niweluje uczucie ściągnięcia po myciu twarzy i dobrze przygotowuje ją na przyjęcie kremu. W użyciu mam teraz kolejną butelkę! A wszystkie zachwyty przeczytacie w recenzji - KLIK :)
35. Lekki krem głęboko nawilżający; Vita-Sensilium; Pharmaceris (50ml; ok.35-40 zł).
To mój kolejny hit, jeśli chodzi o pielęgnację! Uwielbiam ten krem pod każdym względem! Świetnie nawilża moją mieszaną cerę, a jednocześnie nie prowokuje jej do zwiększonego wydzielania sebum, właśnie dzięki temu, że utrzymuje jej prawidłowe nawilżenie. Daje mi wyraźne poczucie ulgi zawsze wtedy, kiedy moja skóra potrzebuje większej czułości i utrzymuje ją w dobrej kondycji, nawet jeśli jestem chora. Aktualnie zużywam już trzecie opakowanie. Wszystko o tym kremie napisałam w recenzji TUTAJ.
36. Krem złuszczająco-zmiękczający na zniszczone pięty; Propodia (40 ml; ok.15-20 zł).
Kupiłam ten krem z myślą o złuszczeniu nagromadzonego na piętach zgrubiałego naskórka, ale dopiero skarpetki złuszczające poradziły sobie z tym problemem. Myślę, że to kwestia odpowiedniego stężenia kwasów, a w kremie nie jest ono przecież odpowiednio wysokie. Na pewno jego zaletą było to, że dosyć szybko nawilżał i natłuszczał stopy na tyle, że większość suchych miejsc, po kilku aplikacjach, przestawała być widoczna. Nie jestem ani na tak, ani na nie i naprawdę nie wiem, czy jeszcze wrócę do tego produktu.
37. Zmywacz Nail Art; Essence (150 ml; ok.8 zł).
Kupiłam ten zmywacz z polecenia Mani i byłam z niego w miarę zadowolona. Rzeczywiście nie wysuszał skórek ani paznokci, więc pewnie będę do niego wracać raz na jakiś czas, bo zmywacz z Isany jest dobry, ale czasem warto zrobić sobie od niego przerwę, bo ma paskudną tendencję do przesuszania paznokci. Niestety zmywacz z Essence wymaga trochę cierpliwości, bo - jak to ze zmywaczami bez acetonu - chwilę trwa zanim całkiem rozpuści lakier i ściągnie go z paznokci.
38. Woda toaletowa Forever Red; Bath & Body Works (miniaturka).
Tę miniaturkę dostałam dawno, dawno temu do przetestowania i przyznam się szczerze, że bardzo mocno ją oszczędzałam, bo zapach baaaardzo mocno przypadł mi do gustu i mam naprawdę ogromną ochotę na jego pełnowymiarową buteleczkę. Pewnie prędzej czy później skuszę się na ten zapach, bo to zdecydowanie moja bajka - ciepły, otulający i bardzo zmysłowy! :)
39. Puder matujący Dream Matte Powder; Maybellie (ok.35-40 zł/szt.).
To był mój ukochany puder matujący z tych dostępnych w drogerii, ale niestety wszystko wskazuje na to, że marka postanowiła wycofać go z produkcji. Żałuję, bo to naprawdę rewelacyjny produkt, który zapewniał mi matową cerę na długie godziny!
40. Bibułki matujące; Marion (ok. 12 zł).
Kupiłam te bibułki w zastępstwie tych dotychczas używanych z Beauty Formulas, ale niestety były mocno średnie. Owszem, matowiły skórę, ale mam wrażenie, że niestety ścierały z twarzy makijaż. Nie zamierzam do nich wracać, chyba wypróbuję polecane bibułki z Inglota.
41. Krem pod oczy z dziką różą; Alterra (15ml; ok.12zł).
Tego kremu niestety nie zużyłam w całości, bo używałam go u mamy, a w międzyczasie właściwie całkowicie przeprowadziłam się do mojego faceta, a krem stosowałam coraz rzadziej, aż w końcu minął termin... ;) Tak czy inaczej, był całkiem niezły, choć nieco denerwowała mnie jego rzadka konsystencja, to jednak dobrze nawilżał okolice oczu i sądzę, że również nieźle je odżywiał. W tej chwili produkt jest już wycofany.
42. Żel pod oczy ze świetlikiem i bławatkiem; Flos-Lek (15ml; ok.8-10zł).
I tu sytuacji wygląda jak powyżej - nie zużyłam całego produktu, ale zużyłam znaczną jego większość. Bardzo lubiłam z niego korzystać, szczególnie rano, po całonocnym leżakowaniu produktu w lodówce :) Bardzo dobrze nawilżał skórę, a schłodzony świetnie ją pobudzał i sprawiał, że wszelkie opuchnięcia bardzo szybko się redukowały. Myślę, że jeszcze nie raz będę do niego wracać.
***
Uff! W końcu uporałam się z tym megadenkiem! Teraz już tylko zostało mi nadrobić styczeń i luty, ale one - tym razem na szczęście - nie były aż tak obfite, więc powinno pójść znacznie szybciej... ;))
Dajcie znać, jeśli miałyście do czynienia z którymś z moich "pustaków" :)
K.
ło matko ileś tego uzbierała :D rzeczywiście to jest chyba największe denko świata! z tego, co zużyłaś znam tak właściwie żele OS i krem do rąk Pat&Rub i mam o nich podobne zdanie :)
OdpowiedzUsuńNo nazbierało się :) teraz opisuję styczeń :D
UsuńProjekt dno! :DD
OdpowiedzUsuńDenko Gigant ! :)
OdpowiedzUsuńMiałam odżywkę Isana tę co Ty i też stwierdzam, że szału nie robiła :) Taka sobie o... odżywka :)
OdpowiedzUsuńpowiem tylko WOW :O original source ładnie pachnie,ale do mnie nie przemawiaja ;)
OdpowiedzUsuńWow szczerze Ciebie podziwiam. Ja wyrzuciłabym do kosza, żeby tylko takiej ilości nie opisywać. Też bardzo lubię żele Original Source, przede wszystkim za niebanalne zapachy. Chociaż ostatnio Lirene przekonało mnie, że rodzima marka też potrafi.
OdpowiedzUsuńwow sporo, dwufazówki z Balea nie znam, ale miałam zwykły micel, który miał być bez oleju, a był
OdpowiedzUsuńTonik Lirene muszę kiedyś kupić , tyle pozytywnych recenzji o nim czytałam
OdpowiedzUsuńWOOOOW jakie denko!! :O No zatkało mnie :D Żeli OS nie znam,muszę zakupić! Sporo z tych produktów u siebie nie miałam ale miałam krem pod oczy AA i nie polubiłam go:/
OdpowiedzUsuńNoooo, to poszło Ci super:))
OdpowiedzUsuńzdecydowanie podzielam zamiłowanie do piankowych mydeł z BBW :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię żele OS, większość wariantów zapachowych szalenie mi pasuje. Ciekawa jestem, czy Lirene także mi się podoba? :)
OdpowiedzUsuńSanoflore, z tej serii miałam żel w roll onie na niedoskonałości. Sprawdził się, ale nie sądzę abym zaprzyjaźniała się bliżej z marką. Bardzo zraził mnie krem miodowy do rąk :/
Balsamy BBW może nie są idealne składowo, ale zapachy mają super i ja im to wybaczam. Zresztą sięgam po nie tylko wtedy kiedy moja skóra jest w dobrej kondycji także nie przyczepię się.
Bibułki matujące z Inglota polecam. Dla mnie to jedne z lepszych na rynku.
Też lubię żele OS, mają super zapachy :D
OdpowiedzUsuńPłyn Facelle mam w zapasach, czeka na wypróbowanie. :)
Batiste to też moje odkrycie, świetnie działają.
Ten rudy szampon Pharmaceris miałam, ale dla mnie to był raczej taki zwyklak. ;p
Kremowy żel do mycia ciała Lirene aktualnie używam w wersji migdałowej, fajna jest.
Balsamy BBW bardzo lubię, jak dla mnie też bardzo dobrze nawilżają :)
Dwufazę z Lirene tak samo lubię, świetnie wszystko zmywa.
Mam ten sam szampon Batiste, zapach mnie nie powalił ale za działanie uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńjakie denkoo! połowe rzeczy chciałabym mieć!
OdpowiedzUsuńnie wiem jak ty zużyłaś te kremy pod oczy, ja jeden męczę pół roku:)
OdpowiedzUsuńekhem, chyba nie największe - ja już 5-ty miesiąc denkuję ;) leń jestem i nie chce mi się napisac postu ;)
OdpowiedzUsuńJejku, rzeczywiście pokaźne denko, a ile myjadeł! :)
OdpowiedzUsuńTen tonik z Lirene to także mój ulubieniec i również mam go aktualnie w użyciu :)
Podziwiam, że się za to zabrałaś :)
OdpowiedzUsuńSuche szampony Batiste bardzo lubię, i zawsze muszę mieć jakiś egzemplarz w swojej kosmetyczce.
Tonik nawilżająco-oczyszczający z Lirene i u mnie sprawdza się świetnie, podobnie jak płyn dwufazowy z tej firmy.
matko i córko co za gromada :D
OdpowiedzUsuńznam i kocham żele pod prysznic Bath & Body Works! moje najnajnaj! tak jak mydła do rąk, piankowe i żelowe! no i żel anty, to mój numer jeden wśród tego rodzaju produktów! :)
i nie mogę nie wspomnieć o jagódkowym Catastrophe Cosmetic, którego uwielbiam! :)
Nie wiedziałam, że ten jedwab CHI jest składowo lepszy od Biosilka ;) Myślałam, że są bardzo podobne... Biosilk się u mnie nie spisał, ale chętnie spróbuję CHI, bo jeśli nie ma alkoholu, to może się u mnie sprawdzić ;)
OdpowiedzUsuńŻeli z OS jeszcze nie miałam, a odżywki z Isany strasznie plączą mi włosy.
OdpowiedzUsuńZ Twoich "pustaków " znam tylko krem Pat&Rub oraz żele Original Source. Natomiast mam ochotę przetestowac tonik Lirene i szampon Pharmaceris :)
OdpowiedzUsuńHurra, czekałam na ten denkowy post i się doczekałam :D
OdpowiedzUsuńKarotko, piękne denko Ci się nazbierało przez tych kilka miesięcy. Balsamy BBW bardzo lubię, moja skóra także nie jest wymagająca więc dla mnie poziom nawilżenia jest odpowiedni a zapachy mają boskie. A jeszcze bardziej lubię, szczególnie zimą kremy potrójnie nawilżające - to chyba moi ulubieńcy :D Pianki mi niestety przesuszają dłonie więc do nich już nie wrócę, a szkoda bo sama forma pianki bardzo mi odpowiadała.
Balsam do dłoni Pat&Rub w wersji otulającej polubiłam bardzo i w zapasie mam jeszcze jedno opakowanie. Tak samo lubię też szampony Batiste i żele pod prysznic z OS, u mnie spisują się dobrze i lubię ich zapachy. No i tonik z Lirene <3 Natomiast dwufaza z Lirene i płyn z Balea podrażniały mi oczy i omijam je szerokim łukiem. A maseczkę z Lusha dopisałam na listę ;)
Ale tego sporo, mi też wystarcza nawilżenie balsamu B&BW, a bibułki Marion mi odpowiadały, ale nie mam porównania z innymi...
OdpowiedzUsuńwow, ale denko! kilka produktów znam od dawna i bardzo lubię, kilka niedawno odkryłam, kilka chętnie wypróbuję :D
OdpowiedzUsuńMam malutka buteleczke jedwabiu Chi,była kiedyś w jakimś Glossy box i nie bardzi sie z nim polubilam.
OdpowiedzUsuńNo nieźle Ci to poszło ;-)
OdpowiedzUsuńNo, no, odwaliłaś kawał dobrej roboty! ;) Zamierzyć się z denkiem z 4 miesięcy to naprawdę nie lada wyzwanie!
OdpowiedzUsuńŻele OS bardzo lubię, ale aktualnie mam w zapasach tyle żeli, że na razie ich nie kupuję. Facelle obecnie służy mi zgodnie z przeznaczeniem. Słyszałam o zastosowaniu jako szampon lub żel do mycia twarzy, ale póki co kosmetyków z tej sfery mam tyle, że to je najpierw muszę zużyć. Na pewno Facelle zostanie ze mną na dłużej.
Marka Sanflore bardzo mnie ciekawi i pewnie kiedyś się w nią zaopatrzę. A jeśli chodzi o jedwab z CHI i samą markę to czy czasem nie można ich dostać w Hebe? Co do kremu do rąk Pat&Rub z otulającej kolekcji, to chyba Cię zaskoczę, ale... Mi jakoś szczególnie do gustu nie przypadł. O niebo wolę Isanę z mocznikiem oraz krem Anida z woskiem pszczelim, który tak pokochałam, że prawie go już kończę. Wydaje mi się, że wersja otulająca zdecydowanie bardziej odpowiadałaby mi, gdyby na pierwszy plan nie wysuwała się nuta cytrusowa. Jeśli chodzi o nawilżanie to jest ok, ale chyba jednak wolę te jeszcze bardziej treściwe kremy w stylu tych w/w. Na kremy z Lirene, zwłaszcza parafinowy na pewno jeszcze się skuszę, bo również przypadły mi do gustu (oczywiście z serii czerwonej). Pamiętam, że kiedyś, kiedyś bardzo polubiłam też krem do rąk Garnhier również w wersji czerwonej opakowania.Ej! Nie gadaj, że już zużywasz trzecie opakowanie kremu Pharmaceris :D Mi one starczą na ho ho i jeszcze dłużej :D Tych pudrów Maybelline też nigdzie już ostatnio nie widziałam. Ostatni raz chyba ze dwa miesiące temu w Hebe w podziemiach dworca centralnego, ale nie był w promocji, więc darowałam sobie zakup. Całe jednak szczęście, że jako tako działa na mnie Synergen, więc ten wyląduje w torebce, a na razie upodobałam sobie bardzo duet China Doll & Flawless Matte z Lily Lolo:)
Krem rumiankowy Isana miałam i bardzo go lubiłam, do Facelle non stop powracam mam zamiar kupić na test w formie pianki.
OdpowiedzUsuńTonik Lirene na pewno kiedyś wypróbuję, mam go na liście zakupowej :)
Spore denko naprawdę spore. Żele OS sa swietne uwielbiam je ;)
OdpowiedzUsuńJa też bardzo lubiłam ten krem pod oczy z AA, przyjemnie się go używało. I też jakoś ostatnio będąc w Polsce nigdy go nie widziałam, mam nadzieję, ze nie wycofują, tylko może szykuje się jakieś "odświeżenie" serii....
OdpowiedzUsuń