Dawno, dawno temu obiecywałam Wam słowo pochwalne o jednej z moich ulubionych masek oczyszczających, czyli algowo-błotnej masce z Organic Shop. Dawno już niczego nie recenzowałam, ale mam nadzieję, że nadal mam to we krwi - więc jak? Zaczynamy :)
DZIAŁANIE:
Zacznijmy od razu od najważniejszego - w moim odczuciu maska działa bardzo dobrze. Moja cera nieustannie kwalifikuje się do grupy tych problematycznych, w związku z czym miewam problemy zarówno z błyszczącą się skórą, jak i z wypryskami. Regularne stosowanie masek oczyszczających zawsze pomaga mi trochę okiełznać te najbardziej rzucające się w oczy wady. Po tę maskę lubię sięgać szczególnie wtedy, kiedy wiem, że coś się dzieje... Po jej użyciu, wszelkie wykluwające się - pozwólcie, że użyję eufemizmu problemy, goją się zauważalnie szybciej, a cały proces przebiega łagodniej. Ponadto, czuję, że moja cera jest przy okazji przyjemnie wygładzona. Producent obiecuje zwężenie porów skórnych i rzeczywiście, po użyciu maski skóra wydaje się być bardziej zwarta... No wiecie, tak wizualnie ;)
KONSYSTENCJA I ZAPACH:
Nie utrwaliłam tego na zdjęciach, więc musicie mi uwierzyć na słowo - maska ma zielonkawy odcień, więc w czasie zabiegu wyglądamy trochę, jak ET, ale zaprawionej w boju kosmetoholiczce żadna papka nie jest przecież straszna :) W tym przypadku, całość umila przyjemny zapach maski, który przypomina mi mocno zapach męskich kosmetyków, co w pewnych przypadkach może stanowić dodatkowy bodziec relaksujący ;)
WYDAJNOŚĆ:
I w tym punkcie dostrzegam jedyny mankament tego produktu, ponieważ maska dość szybko się kończy. Wystarczy kilka zabiegów i tubka nadaje się już tylko do wyrzucenia. Myślę, że wystarczyła mi maksymalnie na 10 zabiegów. Z jednej strony mogłaby to być wada produktu, a z drugiej mam to samo ze wszystkimi maskami oczyczającymi, ponieważ staram się nie szczędzić ich mojej skórze.
OPAKOWANIE:
Produkt umieszczono w miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Teoretycznie jest to wygodne rozwiązanie, ale uważam, że słoiczek też by nie zaszkodził, ponieważ po rozcięciu tubki spokojnie można by wygrzebać ilość produktu, wystarczającą na dwa kolejne zabiegi, dlatego gorąco zachęcam do pamiętania o tym przed wyrzuceniem kosmetyku! Szkoda wyrzucać pieniądze do kosza! :)
CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Nie zawsze łatwo ją kupić, ale powinnyście jej szukać w sklepach internetowych z kosmetykami, sprowadzanymi ze wschodu, np. Kalina. Warto też rozejrzeć się w osiedlowych drogeriach. Ja swoją kupiłam w małej drogeryjce pod Halą Mirowską (poprzednią tubkę kupiłam w nieistniejącym już sklepie internetowym). Prawdopodobnie ze względu na średnią dostępność produktu ceny wahają się od ok.11 zł do mniej więcej 18 zł.
SKŁAD:
Na koniec jeszcze skład, który przedstawia się naprawdę ciekawie - wprawdzie "woda z ekstraktami" niekoniecznie świadczy o wysokiej zawartości dobrych składników, ale wydaje mi się, że bez względu na ich stężenie, ilość tych dobrych jest całkiem korzystna.
Znacie kosmetyki marki Organic Shop? Czy polubiłyście się z kosmetykami "rosyjskimi" czy może ominął Was ten szał, który ogarnął dłuższy czas temu blogosferę? Ja nie zatrzymałam się na dłużej pry żadnym z tych kosmetyków z wyjątkiem tej właśnie maski, dlatego szczerze liczę na to, że jeszcze uda mi się nie raz upolować :)
K.