czwartek, 27 czerwca 2013

Pharmaceris A - łagodząca pianka myjąca PURI SENSILIUM

Cześć Dziewczyny!
Dzisiaj znowu kieruję swoją i Waszą uwagę w kierunku pielęgnacji i zachęcam Was do przeczytania recenzji pianki myjącej od Pharmaceris z serii A. Jeśli lubicie niestandardowe produkty do oczyszczania twarzy, to być może ten kosmetyk Was zainteresuje! :)


OPIS PRODUCENTA:
Pianka do codziennego mycia twarzy i oczu dla skóry szczególnie wrażliwej i podatnej na alergię. Preparat odpowiedni dla skóry w każdym wieku. Zastępuje tradycyjne mydło.
Delikatna i przyjemna w użyciu pianka skutecznie usuwa zanieczyszczenia oraz makijaż. D-pantenol oraz Glucam® przywracają odpowiedni poziom nawilżenia eliminując uczucie suchości i nadmiernego napięcia naskórka.
Innowacyjna IMMUNO-PREBIOTIC FORMULA łagodzi podrażnienia i zmniejsza nadwrażliwość skóry. Pianka nie zawiera mydła.

Hipoalergiczna. Bez parabenów, mydla, alergenów, SLS, SLES, kompozycji zapachowej.


DZIAŁANIE:
Pianka, zgodnie z obietnicą producenta, delikatnie i łagodnie oczyszcza twarz i robi to dobrze, o ile nie próbujemy wykonać nią demakijażu. W tej roli niestety może się nie sprawdzić, ponieważ nawet po dość intensywnym masażu twarzy pianką, możemy nadal mieć na twarzy resztki podkładu czy pudru.

Jestem zadowolona działania tej pianki stosując ją w dwojaki sposób - albo używam jej tylko podczas porannego mycia, albo stosuję ją jako etap wieczornego oczyszczania twarzy, po oczyszczeniu twarzy płynem micelarnym lub dwufazowym. W ten sposób mam gwarancję dobrze oczyszczonej cery, a nie wymaga to ode mnie dodatkowego wysiłku, ponieważ i tak makijaż oczu zmywam przy użyciu płynu micelarnego. Sięgnięcie po dodatkowy wacik w czasie tej czynności, to naprawdę niewielka filozofia ;) 

Nie zauważyłam, żeby po zastosowanie tego produktu moja cera reagowała wzmożonym ściągnięciem. W tej kwestii jest raczej dość neutralnie, ale nie mam do tego większych tendencji, zwłaszcza, jeśli dbam o dobre nawilżenie cery, wtedy nawet kontakt z wodą jej nie straszny. Oczywiście produkt nie powoduje u mnie żadnych podrażnień.

Myślę, że osoby które mają wrażliwą cerę, również docenią kombinację płynów micelarnych i łagodzącej pianki, które z założenia mają być dla skóry łagodne i mają zapobiegać jej podrażnieniom.


KONSYSTENCJA:
Pianka w buteleczce ma kosystencję płynną, ale po naciśnięciu pompki uzyskuje już docelową, lekką, piankową konsystencję. Łatwo rozprowadza się na zwilżonej twarzy i dokładnie czuć, w którym miejscu jest zaaplikowana. Nie znika podczas mycia, dopóki nie zostanie obficie spłukana wodą.

KOLOR/ZAPACH:
Pianka jest biała i zgodnie z obietnicą producenta nie pachnie. Choć akurat w moim przypadku jest tak, że im dłużej z niej korzystam, tym bardziej mnie denerwuje ten jej brak zapachu, który jest dla mnie mało atrakcyjną cechą produktu. Mimo wszystko alergicy i wrażliwcy powinni docenić ten fakt, jeśli tylko są nadwrażliwi na substancje zapachowe zawarte w kosmetykach.


OPAKOWANIE:
Pianka znajduje się w przeźroczystej, estetycznej buteleczce z pompką. Podoba mi się jej apteczny, minimalistyczny design, który przywodzi na myśl poczucie, że naprawdę mamy do czynienia z kosmetykiem specjalistycznym. Buteleczka zawiera 150ml produktu i jest zwieńczona białą pompką spieniającą.


WYDAJNOŚĆ:
Z racji tego, że stosuję ją aktualnie głównie rano, a wieczorem sięgam po ulubiony żel, moja pianka wystarcza mi na nieco dłużej, ale kiedy początkowo stosowałam ją rano i wieczorem, to zauważyłam szybki i znaczny jej ubytek. Podejrzewam, że stosowana dwa razy dziennie, skończyłaby się mniej więcej po miesiącu, może 1,5. Zastanawiam się, czy to mało czy dużo, bo o ile sobie przypominam, żel micelarny z Be Beauty również wystarcza mi na półtora miesiąca i nie uważałam tego za coś złego. Tę kwestię pozostawiam Wam do rozstrzygnięcia.


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Pianka kosztuje około 20-25zł i jest dostępna w większości aptek.

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Nie. Nie dlatego, że jest to produkt zły. Po prostu nie oczarował mnie na tyle, żebym chciała po niego sięgnać ponownie, podczas gdy jest tyle innych, które również mnie ciekawią. Ot, choćby pianka oczyszczająca z serii Pharmaceris T :)

SKŁAD:


Przyznam, że początkowo byłam oczarowana piankami, ale z biegiem czasu coraz chętniej wracam do żeli. Bardzo miło wspominam również piankę z Lirene z serii Design Your Style (również recenzowanej na blogu), zastąpionej właśnie nową serią Youngy. Na pewno chętnie sięgnę raz na jakiś czas po produkt tego typu, ale nie przypuszczam, żeby pianki zaczęły stanowić podstawę mojej pielęgnacji :)

A co Wy sądzicie na temat produktów do oczyszczania twarzy w formie innej, niż żel? :)
K.
Produkt otrzymałam do przetestowania od Pani Magdaleny, reprezentującej Laboratorium Kosmetyczne Dr Ireny Eris.
Czytaj dalej

wtorek, 25 czerwca 2013

Essie - Lights - kolekcja Poppy.Razzi - Neon 2012 [swatche]

Cześć Dziewczyny!
Dzisiejszy post dedykuję Sylwii, która ponaglała mnie o opublikowanie postu lakierowego, więc oto i on! Przed Wami Essie - Lights z ubiełorocznej kolekcji neonowej Poppy.Razzi.
***
Zanim jednak przejdę do recenzji i prezentacji, najpierw garść ogłoszeń parafialnych:
*Po pierwsze - w związku z licznymi perypetiami z moją pracą magisterską byłam zmuszona przesunąć termin obrony, ale na szczęście wszystko potoczyło się po mojej myśli i jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, to już za dwa tygodnie będę magistrem prawa :) W związku z tym moja obecność na blogu nadal może być nieco w kratkę, ale jestem przekonana o tym, że to rozumiecie :)
*Po drugie - moje paznokcie przechodzą aktualnie małą masakrę i zwyczajnie posypały się na tyle, że nawet nie jestem w stanie ich jakkolwiek zapuścić. Wobec tego jedynym co aktualnie na nich gości są odżywki z duetu Nail Tek III. Dlatego jedyne posty lakierowe, jakie będą się pojawiać w najbliższym czasie, to tylko te, które uda mi się wyłuskać z dotychczas zrobionych zdjęć. Nie powinno wyjść mi to na złe, bo mam jeszcze masę ciekawych nielakierowych produktów do zrecenzowania i zesłoczowania. Dlatego, choć serce mi krwawi, patrząc na te piękne kolorowe buteleczki, daję Wam oficjalne przyzwolenie na kopnięcie mnie w tyłek w celu przygotowania recenzji/prezentacji Hervany, Naked 2 oraz paletek Technic UV i Sleek Lagoon, Showstoppers i Sparkle 2.
***


KOLOR:
Jak widać na zdjęciach i jak wskazuje na to sama kolekcja, to neonowy róż. Mocny, wyrazisty, żarówiasty róż. Nie zawiera żadnych drobinek, ani shimmeru. Kolor jest czysty o półmatowym wykończeniu, przypominający odrobinę gumową powierznię (np. taką jaką wykończoną są często rączki od szczotek).


PĘDZELEK:
W mojej wersji, pędzelek to standardowa szeroka "łopata", typowa dla europejskiej wersji lakierów Essie. Jak wiecie, bardzo przepadam za tym szerokim pędzelkiem, ponieważ bardzo zgrabnie obejmuje moje paznokcie i dużo łatwiej mi nim malować paznokcie, nie zalewając skórek.

KONSYSTENCJA:
Lakier jest nieco rzadszy, niż większość moich Essie, ale nadal nie rozlewa się zbyt mocno po skórkach. Wprawdzie zdarza mu się to, ale dość łatwo kontrolować ilość lakieru, nakładaną na paznokcie.

KRYCIE:
Lakier może nie dawać pełnego krycia po nałożeniu dwóch warstw i jeśli ktoś ma jasne końcówki, to konieczne mogą być trzy warstwy. Na stopach zupełnie wystarczą dwie dla zachowania głębi koloru.


TRWAŁOŚĆ:
Lakier charakteryzuje się nieco słabszą trwałością, niż pozostałe moje Essie, ale i tak jest całkiem przyzwoicie, ponieważ na dłoniach trzymał się około 3-4 dni (choć bywa, że końcówki wycierały się nieco szybciej), natomiast na stopach wytrzymuje spokojnie do czasu pojawienia się odrostu na płytce paznokcia.

ZMYWANIE:
Bezproblemowe. Lakier bardzo łatwo schodzi z paznokci, raczej nie farbuje skóry, ani płytki.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Swój egzemplarz kupiłam za niecałe 15 zł na stronie ekobieca.pl, ale jeśli nie znajdziecie go tam, to być może dostaniecie go jeszcze w podobnej cenie na Allegro. Jeśli nie, to zostają Wam tylko sklepy internetowe typu Victoria's Beauty czy inne, prowadzące regularną sprzedaż Essie, ale wtedy cena wyniesie ok.30-35 zł. Nie dostaniecie go już w szafach Super-Pharm, ani Hebe.







Lights miło mnie zaskoczył, bo nasłuchałam się o jego słabym kryciu i gorszej trwałości, ale u mnie na szczęście sprawdził się całkiem nieźle. Być może wpływ na to miała moja długość paznokci. Bardzo dobrze czułam się w tym kolorze i pewnie chętnie będę do niego wracać w te wakacje! :)

I jak Wam się podoba ten neonek?
K.

EDIT:
Dodaję zrobione na szybko porównanie Essie Lights i Essie Off The Shoulder, o które zapytała Idalia :) Pierwszy, to tak jak wspomniałam neonowy róż, a OTS, to taki truskawkowy koktajl z odrobiną mleka.

Na żywo różnica jest nieco bardziej widoczna, ale weźcie pod uwagę, że zdjęcia były robione dosłownie na szybciocha i to ok.20, więc przy umiarkowanie dobrym świetle.


Tu niestety widać, że moja paznokcie nie są aktualnie w najlepszym stanie i bardzo się rozwarstwiają :/

Czytaj dalej

poniedziałek, 24 czerwca 2013

AA - Pielęgnacja Młodości - krem matująco-normalizujący

Cześć Dziewczyny!

W końcu zebrałam się do recenzji produktu, który gościł w mojej pielęgnacji już od dłuższego (jak na pielęgnację) czasu. W ostatnich dniach dobiłam do dna, więc to najlepsza pora na zrelacjonowanie moich wrażeń i wyrażenia opinii o kremie matująco-normalizującym z AA z serii Pielęgnacja Młodości.


Producent o produkcie:
*zachowuje zdrowy wygląd skóry,
*przywraca równowagę,
*redukuje błyszczenie się skóry,
*wzmacnia funkcje ochronne
więcej TUTAJ


Bardzo polubiłam ten krem z kilku względów. Moja cera lubi się przetłuszczać, więc siłą rzeczy nie przepadam za nakładaniem na dzień kremów, które w jakikolwiek sposób mogą to wzmagać. Chętnie sięgam po wszelkie specyfiki matujące, a wieczorem stawiam na porządne nawilżenie. Tym razem chyba udało mi się trafić bardzo blisko ideału, ponieważ krem z AA, stosowany na dzień, i głęboko nawilżający krem z Pharmaceris, stosowany na noc, okazały sie być zgranym duetem, który bardzo dobrze dbał o moją cerę i które dawały mi dokładnie to, czego od nich oczekiwałam.

DZIAŁANIE:
Krem matująco-normalizujący świetnie sprawdzał się jako krem dzienny, ponieważ ładnie matowił moja skórę i był bardzo dobrą bazą zarówno pod podkłady płynne, jak i podkład mineralny lub BB krem. Krem wchłaniał się całkiem szybko i nie zostawiał na twarzy świecącego filmu. Cera była delikatnie zmatowiona, ale wyglądała nadal naturalnie. W wolne dni, zdarzało mi się poprzestać tylko na nałożeniu tego kremu, bez konieczności dodatkowego matowienia skóry pudrem.

Krem przyzwoicie nawilżał moja mieszaną cerę. W ciągu dnia nie odczuwałam żadnego ściągnięcia, czy pilnej potrzeby nawilżenia skóry. Krem dobrze wziązał się z kosmetykami do makijażu, a wsparty dobrym podkładem lub pudrem matującym, pomagał utrzymać matową cerę przez większość dnia.

Nie odnotowałam żadnego wysypu niespodzianek (krem wprawdzie zawiera parafinę, ale na szczęście na szarym końcu), ani innych nieprzyjemności. Wprawdzie krem nie wpłynął raczej na zmniejszenie powstawania niespodzianek, ale to zadanie przerzucam na kremy, którymi uzupełniam pielęgnację nocną (np. Effaclar Duo). Utrzymywał moją kapryśną cerę w ryzach i spełnił wszystkie moje wymagania, które stawiam przed kremem dziennym.


KONSYSTENCJA:
Krem ma bardzo lekką konsystencję, odrobinę musową. Bardzo szybko się wchłaniał i nie tłuścił rąk, ani buzi.

KOLOR/ZAPACH:
Krem ma zwyczajny biały kolor i pachnie bardzo przyjemnie i delikatnie. Trudno mi zidentyfikować ten zapach, ale kojarzył mi sie trochę kwiatowo. Na pewno nie był nachalny i nie uprzykrzał porannej pielęgnacji.

OPAKOWANIE:
Krem zamknięty jest w plastikowym słoiczku średniej urody. Produkt zabezpieczony jest sreberkiem i schowany w zafoliowanym kartoniku, dzięki czemu mamy pewność, że nikt w sklepie nie grzebał w naszym egzemplarzu. Słoiczek jest o tyle wygodny, że pozwala zarówno na kontrolę zużycia, jak i umożliwia wykorzystanie produktu do ostatniej kropli. Myślę, że przy takiej konsystencji, produceny mógłby się spokojnie pokusić o opakowanie typu air-less, ale ostatecznie nie jestem przeciwniczką słoiczków, więc powiedzmy, że nie przeszkadzało mi tego typu opakowanie. Opakowanie zawiera 50ml produktu.


WYDAJNOŚĆ:
Krem okazał się być naprawdę wydajnym produktem. Używałam go ponad 4 miesiące, z krótką przerwą. Oczywiście na pewno ogromny wpływ na wydajność miało to, że stosowałam go raz dziennie, traktując go wyłącznie jako krem na dzień, ale nawet jeśli podzielić ten wynik przez dwa, to 2 miesiące również byłyby całkiem imponującym wynikiem.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Krem kosztuje ok.18-20 zł i jest dostępny w większość drogerii. Na pewno dostaniecie go w Rossmanach, ale sądzę, że wszystkie drogerie i markety są zasobne w produkty AA :)

SKŁAD:
Aqua, Cetyl Riconoleate, Propylene Glycol, Tridecyl Salicylate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Betaine, Glyceryl Stearate, Nylon-12, Triethylhexanoin, Glyceryl Stearate Citrate, Capryl Methicone, Cetearyl Alcohol, Hexyldecanol. Hexyldecyl Laurate, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Octocrylene, Tocopherryl Acetate, Vitis Vinifera Seed Oil, Malpighia Puncifolia Fruit Extract, Borago Officinalis Seed Oil, Ceramide NP, Squalane, Cholesterol, Arginine, Panthenol, Allantoin, Paraffinum Liquidum, Glyceryl Behenate, Hydrogenated Palm Oil, Carbomer, Acrylamide/Sodium Acrylate Copolymer, Caprylyl Glycil, Disodium Phosphate, Phenoxyethanol, Etgylhexylglycerin, Tridecth-6, Parfum

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
W tej chwili staram się zużywać na bieżąco wszelkie zapasy pielęgnacyjne, które mi sie nagromadziły, wobec czego nie planuję żadnych zakupów, ale gdybym miała iść teraz na zakupy, to na pewno powtórzyłabym wybór. Niewykluczone, że jeszcze wrócę do tego produktu w przyszłości, ponieważ naprawdę uważam, że jest bliski ideału.

Podsumowanie:
+ dobre zmatowienie cery;
+ wystarczający poziom nawilżenia (cera mieszana w kierunku tłustej);
+ dobry jako baza pod makijaż;
+ przyjemny, nienachalny zapach;
+ wysoka wydajność;
+ przyjazna cena;
+/- umiarkowanie atrakcyjne opakowanie;
- brak filtra ochronnego

Krem AA, stosowany jako krem dzienny, uzupełniony o nawilżającą pielęgnację nocną, sprawdził się naprawdę świetnie i jestem z niego bardzo zadowolona. Przede wszystkim oczarowało mnie to, że radził sobie z matowieniem mojej cery na tyle dobrze, że mogłam spokojnie przechodzić większość dnia bez żadnego kosmetyku kolorowego, który musiałby przejąć to zadanie na siebie. Do tej pory trafiałam na różne kremy matujące, które swoim działaniem zupełnie nie potwierdzały obietnic producenta, dlatego jestem tym bardziej miło zaskoczona, że produkt od AA okazał się być bardzo przyzwoitym produktem, który wywiązuje się ze swoich zadań.

A jakie Wy macie doświadczenia z produktami z AA? Albo z kremami matującymi w ogólności?
K.


Produkt otrzymałam do przetestowania za pośrednictwem Marty, reprezentującej firmę Oceanic.
Czytaj dalej

niedziela, 23 czerwca 2013

Mobile Mix #2

Cześć Dziewczyny!

Po dłuższej przerwie próbuję się nieco rozruszać z blogowaniem, więc - biorąc pod uwagę, że czerwiec powoli się już kończy - zdecydowałam się na coś lekkiego, a więc majowo-czerwcowy mobile mix. Ostatnim razem pisałyście, że bardzo lubicie tego typu posty, a i ja chętnie zerkam co tam u Was w ostatnim czasie, a mobile mixy są pewną namiastką prywaty :)

Oczywiście jak zwykle jest mnóstwo jedzenie i mnóstwo mojego kota, ale nie tylko :) Przy każdym tematycznym mixie napiszę kilka słów wyjaśnienia co i jak u mnie słychać :)

MIX USPRAWIEDLIWIAJĄCY
Czyli dlaczego tak rzadko tu bywałam ostatnimi czasy! Jak większość z Was pewnie wie, w czerwcu upływał termin złożenia pracy magisterskiej, więc musiałam spiąć cztery litery i poważnie zabrać się do roboty. Wielokrotnie próbowałam pogodzić blogowanie z pisaniem, ale średnio mi to wychodziło, bo nawet same próby odpowiedzi na komentarze, kończyły się przeglądem Waszych blogów i pisaniem kolejnej notki, dlatego tym razem całkowicie wyłączyłam się z działalności na moim blogu, a niektóre z Waszych odwiedzałam w ramach relaksu i przerwy od pisania :)

Na szczęście praca leży już od czwartku w dziekanacie, a ja czekam na wyznaczenie terminu obrony! Mam nadzieję, że już wkrótce będę miała dla Was więcej czasu! :)

MIX 'KULTURALNY'
 
Nie samym pisaniem człowiek żyje, dlatego miłą odskocznią były wszelkie książki i czasopisma. Twój Styl uwielbiam już od kilka lat i kupuję co miesiąc. Ostatnio brakuje mi czasu, żeby przeczytać każdy z numerów tak dokładnie, jak bym chciała, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Przekrój kupiłam chyba po raz pierwszy, ale kiedy tylko zobaczyłam na okładce Pezeta, wiedziałam, że muszę mieć ten numer. Dla siebie i dla Michała, który za Pezetem mocno przepada, więc siłą rzeczy tą sympatią zaraził również i mnie :)

Na zdjęciach widzicie również moje książkowe zakupy z Wydawnictwa Znak. Dwukrotnie udało mi się upolować kod zniżkowy -50% na wszystkie pozycje tego wydawnictwa, więc niewiele myśląc, zaopatrzyłam się w książki, które od dłuższego czasu wisiały na mojej czytelniczej liście. Tym sposobem w mojej kolekcji pojawiła się Anna Karenina, którą darzę ogromnym sentymentem, ponieważ ta książka była główną pozycję w mojej prezentacji maturalnej kilka lat temu (jak widzicie, skusiłam się również na film, który był dostępny wraz z Vivą), uzupełniłam również kolekcję książek o kobietach - wcześniej dostałam Dziewczyny Wojenne, która to okazała się być naprawdę fascynującą lekturą - a teraz dokupiłam jeszcze obie części Kobiet Dyktatorów oraz Pierwsze Damy II Rzeczpospolitej. Ponadto kupiłam również książkę z przepisami Anny Starmach Pyszne 25, Poradnik Pozytywnego Myślenia (filmem byłam oczarowana!), Braci Karamazow Dostojewskiego (dla Michała, który uwielbia rosyjską literaturę) oraz trzy cienkie pozycje Schmitta - Małe Zbrodnie Małżeńskie, Tektonika Uczuć oraz Oskara i Panią Różę - do którego przekonała mnie moja Stefi :*

W prawym górnym rogu widzicie dwa pakiety wszystkich części Harry'ego Potter'a, które pracownik Empiku ustawił obok siebie, tak, żeby powstało słowo hater. Uśmiałam się co nie miara, więc musiałam to uwiecznić na zdjęciu, nawet jeśli to był tylko przypadek :))

 MIX JEDZENIOWY

Najczęściej wyciągałam telefon, mając przed sobą coś do jedzenia. Już nawet mój Michał śmiał się ze mnie, że Instagram służy chyba tylko do pokazywania jedzenia :D Tak czy inaczej, w ostatnim czasie królowały, jak zawsze - makarony, choć starałam się sięgać jednak po te pełnoziarniste.Jedliśmy więc carbonarę, przyrządzoną przez Michała, mojego ukochanego kurczaka z pesto (przepis TUTAJ) oraz makaron z łososiem i szpinakiem. Nie mogło zabraknąć mozarelli w formie caprese oraz wędzonego łososia na kanapkach. W końcu doczekałam się również truskawek, które chętnie miksowałam w mleczno-truskawkowy koktajl. Parę razy zgrzeszyłam też puszką Coca-Coli, kubkiem bubble tea, batonikiem i Magnum, ale za to wypróbowałam również camembert z gruszką oraz zawijane szparagi. A do tego wszystkiego zrobiliśmy jeszcze domowe sushi :)

MIX KONCERTOWY
Jeśli czytacie mojego bloga, to musicie wiedzieć, że uwielbiam koncerty i jeśli tylko gra zespół, który lubię, to nie ma siły (poza brakiem gotówki), która odciągnęłaby mnie od pojawienia się na kolejnym koncercie! Tym sposobem w maju byłam na Juwenaliach UW, gdzie zagrali m.in. Luxtorpeda i Kult, a w czerwcu wybrałam się na początek na Impact Festival, gdzie zagrali m.in. Slayer, Rammstein, 30 Seconds to Mars, Stereophonics, Paramore czy Newsted. Byłam na obu dniach festiwalu, więc udało mi się zobaczyć wszystkie zespoły, które mnie interesowały! Ponieważ jednak od pewnego czasu miesiąc bez koncertu Luxtorpedy jest dla mnie miesiącem straconym, w miniony czwartek odwiedziłam piaseczyński park, żeby znowu pośpiewać ulubione kawałki z ulubionym polskim zespołem! Serio, idąc w lutym na Rocket, nie spodziewałam się, że będzie z tego taka miłość, ale Luxi porwali mnie bez reszty i teraz nie odpuszczam już praktycznie żadnego koncertu w Warszawie lub okolicach! :)

MIX ROŚLINNY
W maju i czerwcu przyroda w końcu się obudziła i obsypała wszystko kwieciem. Jako, że moja mama odkryła w sobie zapalonego ogrodnika, to powoli i ja zaczynam zwracać uwagę na wszelką roślinność. Do ogrodnika mi daleko, ale storczyk i bazylię, kupione w sklepie, potrafię utrzymać przy życiu, a pozostałe zieleninki obserwują odwiedzając mamę ;)

MIX ZWIERZĘCY
Moja trzódka może jest nieliczna, ale za to bardzo absorbująca. Kiedy tylko odwiedzam mamę, mam od razu pełne ręcy roboty, bo zarówno kota, jak i piesa domagają się uwagi. Nie to, żeby którakolwiek z nich miała kiedykolwiek dość głaskania... :)

MIX KOSMETYCZNY
Widzę, że tym razem kosmetyki zeszły na drugi plan, bo to chyba jedyne zdjęcia, które wyłuskałam z natłoku obrazków. Nie ujmuje im to jednak żadnej wartości. Zdjęcie w lewym górnym rogu, to standardowy stan stolika, podczas kawy z Kasią i Sylwią! Zawsze musimy obmacać swoje nowości kosmetyczne, co bardzo często kończy się albo powtórzeniem zakupu przez którąś z nas, albo co najmniej wspólnymi zakupami innych kosmetyków :)

W ostatnich miesiącach, jak zwykle królowały u mnie lakiery, przybyły mi nie tylko Essie, ale również Barry M, Rimmel, China Glaze, czy słynny brzoskwinkowy Manhattan. Teraz niestety moje paznokcie są w kiepskim staniem, więc na te kolorowe buteleczki tylko patrzę, a jedyne, co na nich ląduje to odżywki Nail Tek III... Mam nadzieję, że mi pomogą!

Od pani Moniki z Douglasa otrzymałam w prezencie również pomadkę Collistar, a do testów serum do rzęs Eyeliplex. W końcu odebrałam też moje zamówienie z DM od Pauli oraz skusiłam się na mój pierwszy azjatycki BB krem - Dollish od Lioele! :)

MIX TERENOWY
Widzę, że zdjęcia z powyższego mixu robiłam głównie w dni, kiedy pogoda nie dopisywała, dlatego tak szaro i ponuro ;) Tak czy inaczej - wybraliśmy się z Michałem na naszą pierwszą przejażdżkę rowerami Veturilo i na pewno chcemy więcej! Nie mamy rowerów u siebie, więc taka forma ruchu była dla nas do tej pory raczej niedostępna, a teraz w końcu możemy pojeździć! Pierwszy rower złapaliśmy w okolicach ul. Chłodnej, które niezmiennie robi na mnie wrażenie. Sama ulica wygląda jakby nic się tam nie zmieniło od czasów II wojny, a tuż nad nią wyrasta piękny współczesny wieżowiec. Może tak bardzo zwróciłam na to uwagę ze względ na lekturę Dziewczyn Wojennych, ale czasami nie trzeba nawet daleko szukać, żeby zobaczyć stare oblicze Warszawy :) Wracając jednak do tematu rowerów - zrobiliśmy ogromne okrążenie po Warszawie i dojechaliśmy do BUWu, gdzie zrobiliśmy przystanek na przekąskę i dopiero potem wróciliśmy do domu przez Starówkę. Muszę przyznać, że rowery są całkiem wygodne i w końcu nie bolały mnie plecy od jazdy. Za to tyłek nie dawał mi spokoju przez dobre 3 dni :P

Ostatnio prześladuje mnie mój samochód marzeń, czyli zieloniutka Mazda 2. Spotykam ją dosłownie na każdym kroku i choć zwracam uwagę również na inne wersje kolorystyczne, to ta zielona jest dla mnie wyjątkowa i zawsze rzuca mi się w oczy wśród masy innych samochodów. Niech no ja się poduczę trochę jeździć! Niech no ja tylko mam gdzie trzymać samochód! Będziesz moja! :))

W naszej okolicy, przez jakiś czas było rozstawione wesołe miasteczko i to takie z prawdziwego zdarzenia. Niestety mój Michał nie przepada za takimi atrakcjami, więc i ja obeszłam się smakiem :(

W prawym górnym rogu - przyjemny akcent, na który natknęłam się na przystanku. Jak widać, miłość można okazywać w każdym wieku! Tak miło mi się zrobiło na samą myśl, że są jeszcze ludzie, którzy kochają się przez całe życie i nie wstydzą się tych uczuć okazywać, trzymając się za rękę :)

No i drugi obrazek od prawej, w dolnym rządku, to coś co mocno mnie rozbawiło na Impact. Widziałam już wiele specyficznego obuwia na koncertach, ze szpilkami (sic!), koturnami i sandałkami włącznie, ale crocsów jeszcze nie spotkałam! Każdy sobie radzi z kapryśną pogodą jak może :D

***
Starałam się Was nie zanudzić, dzieląc się z Wami tym, co zwróciło moją uwagę w ciągu ostatnich dwóch miesięcy! Mam nadzieję, że kolejny mobile mix pojawi się szybciej, więc nie będzie tak obszerny i może więcej osób dobrnie do jego końca :D

Miłej niedzieli Wam życzę! Piszcie koniecznie, czy jest szansa, że spotkałam którąś z Was w miejscach, które odwiedziłam? :)
K.
Czytaj dalej

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Sanoflore - maska oczyszczająca

Witajcie Dziewczyny!

Tak jak zapowiadałam, w tym miesiącu nie zobaczycie na moim blogu denka z prostego względu - znowu nie zdążyłam zrobić zdjęć majowych zużyć przed dorzuceniem do nich zużyć czerwcowych ;) Wobec tego zostawmy już temat majowych podsumowań i zajmijmy się w końcu recenzjami! Tym razem postanowiłam rozprawić się z tematem świetnej maski oczyszczającej z Sanoflore!


Słowo od producenta:
Maska oczyszczająca z olejkiem eterycznym z trawy cytrynowej BIO. Odpowiednia dla skóry wrażliwej. Bez parabenów. Zwęża pory. Oczyszcza skórę.

Kosmetyk certyfikowany przez ECOCERT.

Dzięki zawartości glinki o naturalnych właściwościach wchłaniających, maseczka delikatnie oczyszcza skórę, ogranicza jej nadmierne błyszczenie, zwęża pory i wygładza powierzchnię skóry.

Skóra jest promienna, oczyszczona od wewnątrz i zmatowiona na powierzchni.


CHARAKTERYSTYKA CERY:
Mieszana w kierunku tłustej; rozszerzone pory w okolicach nosa i oczu; skłonności do błyszczenia i powstawania wyprysków w strefie T;

DZIAŁANIE:
Maska ma bardzo konkretne, choć niełatwe zadania - oczyścić skórę i zwężać pory. Moim zdaniem, z obu tych zadań wywiązuje się naprawdę nieźle, ale zacznijmy od początku...

Maska, nałożona dość grubą warstwą na twarz, działa nieco rozgrzewająco, a jednocześnie nie zastyga na twarzy tak łatwo i szybko, jak inne maski na bazie glinek. Warto nałożyć ją wchodząc pod prysznic, albo do wanny, wtedy para wodna nie pozwoli jej zastygnąć, ale jeśli wolicie wykonywać takie zabiegi po kąpieli lub w innych okolicznościach, to pamiętajcie o tym, żeby regularnie zwilżać warstwę na twarzy, dzięki czemu maska zadziała tak, jak powinna.

Dzięki lekkiemu rozgrzaniu skóry, maska dosłownie wyciąga wszystkie zanieczyszczenia na wierzch, dlatego mimo wszystko nie polecam wykonywania jej tuż przed wielkim wyjściem. Warto wykonać ją dzień, dwa wcześniej, ponieważ zaobserowałam na sobie, że po zmyciu maski (ok.15-20 minut) większość dojrzewających wyprysków wychodzi na wierzch, a ich gojenie odbywa się właściwie w tempie ekspresowym. Kolejnego dnia, po mniejszych wypryskach nie ma śladu, a większe są uspokojone i dużo szybciej się goją.

Skóra, po zmyciu maski, jest ładnie oczyszczona, nieco rozjaśniona, a pory rzeczywiście są przynajmniej częściowo oczyszczone (jeżeli macie tendencje do samodzielnego gmerania na buzi, to przyznam, że tak przygotowana skóra znacznie łatwiej odpuszcza wszelkie wągry ;)). Nie spodziewałabym się ich trwałego zwężenia, ale na pewno można zaobserwować delikatne zwężenie porów, tuż po wykonaniu maski.

Po użyciu maski, buzia nie jest ani podrażniona, ani wysuszona. Może nie jest też nawilżona, ale tym razem nie o to przecież chodzi. Cera jest delikatnie zmatowiona i znacznie lepiej przygotowana na przyjęcie kremu lub dalszych zabiegów typu maski nawilżające/odżywcze. Nie zauważyłam żadnego wzmożonego przetłuszczania cery, wszystko jest ładnie uspokojone.


KONSYSTENCJA:
Maska ma konsystencję bardzo gęstej pasty, przez co jej równomierne nałożenie wymaga na początku nieco uwagi, ale po pewnym czasie łatwo wyczuć gdzie należy jej dołożyć, a skąd ująć. Po kilku sesjach z maską, będziecie w stanie nałożyć ją nawet siedząc w wannie, nie mając pod ręką lustra :)

Maska dość szczelnie pokrywa cerę, odpowiednio nałożona nie tworzy prześwitów i dobrze wywiązuje się ze swoich zadań. Przy zmywaniu stawia nieco oporu, dlatego warto najpierw ją nieco rozmasować i zmywać przy użyciu letniej wody. Jeśli lubicie zmywać maski gąbeczką, to na pewno będzie Wam łatwiej z użyciem tego typu akcesoriów.

KOLOR/ZAPACH:
Maska ma szary kolor, kojarzący się z gliną, znaną nam raczej z zabaw na podwórku. Pachnie dość specyficznie, jak sądzę - trawą cytrynową - i jest to zapach dość intensywny, dlatego warto się z nim lubić. Mi nie przeszkadza, choć nie jestem jego największą fanką.


OPAKOWANIE:
Maska ukryta jest w okrągłym, białym, plastikowym słoiczku o zawartości 100 ml, który pokryty jest etykietami z optymistycznym zielonym nadrukiem. Etykiety zawierają polskie tłumaczenie przeznaczenia kosmetyku, sposobu jego użycia oraz innych istotnych informacji. Skład ukryty jest pod naklejką na spodzie kosmetyku.
Jak dla mnie - opakowanie jest bardzo wygodne i nie sprawia problemów z wydobyciem produktu. Zresztą, przy tak gęstej konsystencji, zwyczajnie nie wyobrażam sobie innej możliwości. Słoiczek sprawnie chroni produkt zarówno przed światłem, jak i przed dopływem powietrza poprzez szczelne zamknięcie i nieprzezroczyste opakowanie.

WYDAJNOŚĆ:
Moim zdaniem maska jest baaardzo wydajna. Używam jej z różną częstotliwością, przez kilka tygodni używam jej regularnie, przez kolejne kilka bardzo wybiórczo, ale sądzę, że spokojnie wykonałam dobre 20 zabiegów, a i tak prawdopodobnie wystarczy mi na kolejne kilka.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Maska kosztuje pomiędzy 40 a 50zł, jednak z Super-Pharm, gdzie ją kupiłam, zdarzają się dość wysokie promocje, aż do -40%, dzięki czemu można ją upolować za ok.25-30zł. Szukajcie jej również w aptekach internetowych.

SKŁAD:

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Sądzę, że tak, jeśli tylko trafię ponownie na odpowiednią promocję. Mimo, że maska jest warta swojej ceny, to jednak nie lubię wydawać aż tak wysokich kwot na kosmetyki, choć muszę przyznać, że w tym przypadku certyfikacj ECOCERT działa na korzyść produktu i jego wyższej ceny.

***
Ten produkt, wraz peelingiem drobnoziarnistym od Lirene (KLIK), stanowi obecnie podstawę mojej dodatkowej pielęgnacji cery i muszę przyznać, że widzę realny wpływ tych produktów na moją cerę. Paradoksalnie wpływ ten jest bardziej zauważalny, im częściej zdarza mi się zapomnieć o ich użyciu, a więc kiedy mam więcej do roboty ze wszelkimi zanieczyszczeniami i suchymi skórkami ;)

A czy Wy regularnie używacie masek oczyszczających i peelingów? Jakie są Wasze ulubione maski wśród tych oczyszczających? Sama bardzo chętnie wracam do Ziaji z glinką szarą (KLIK), a już moim ideałem jest trudno dostępna LUSH Catastrophe Cosmetic (KLIK), ale może znacie jeszcze coś godnego polecenia? :)
K.


Czytaj dalej

sobota, 15 czerwca 2013

Majowe nowości

Cześć Dziewczyny!

Kilka dni temu pokazywałam Wam ulubieńców ubiegłego miesiąca, a teraz najwyższa pora rozprawić się z majowymi nowościami. W końcu udało mi się zebrać wszystko do wspólnego zdjęcia i cóż... Nawet nie wygląda to aż tak przerażająco... ;)


Zanim przejdziemy do nowości, to czuję się w obowiązku uprzedzić, że w maju moje denko było ciut słabsze, niż zwykle, choć i tak nie było wstydu, ale ponownie, zanim zdążyłam zrobić zdjęcia, to nazbierałam już kilka kolejnych pustych opakowań, dlatego denko majowe, zaprezentuję wraz z tym czerwcowym.


Po pierwsze - w końcu udało mi się odebrać od Pauli moją część wspólnego zamówienia z DM. Skusiłam się na nowe limitowane żele pod prysznic z Balea oraz sprawdzoną już kurację do włosów z aloesem i hibiskusem z Alverde. Za całość zapłaciłam jakieś 30zł. Paula, dziękuję za pomoc! :)


W Rossmanie przygarnęłam również dwa sprawdzone kosmetyki - płyn do higieny intymnej Facelle oraz szampon dla dzieci Babydream. Oba kosmetyki są, jak wiadomo, szalenie uniwersalne, więc chętnie do nich wracam. Ponadto, do koszyka zgarnęłam również zachwalaną ostatnio pastę do zębów Himalaya Herbals, którą zarówno ja, jak i mój Michał, bardzo polubiliśmy! Na pewno będziemy do niej wracać, bo świetnie dba o zęby i dziąsła, a do tego naprawdę dobrze odświeża oddech.


W końcu odważyłam się też zamówić mój pierwszy BB azjatycki BB krem. Skusiłam się na zachwalany przez Hexxanę Dollish z Lioele. Po pierwszych próbach jestem zachwycona, choć uważnie obserwuję moją cerę, ponieważ wiele osób narzeka na to, że ten produkt je zapchał ze względu na zawarte silikony. No nic, mam nadzieję, że jakiś cudem mnie to ominie, bo jestem naprawdę zadowolona z kombinacji tego produktu i mojego ukochanego pudru Maybelline Dream Matte. Produkt kupiłam w sklepie My Asia w bardzo korzystnej promocji, więc nie musiałam narażać się na ebayowe pokuszenie :)


Wraz z Sylwią, po raz kolejny skusiłyśmy się na zakupy na Victoria's Beauty. Ja zamówiłam sobie kostkę z miniaturami lakierów Essie z kolekcji Resort 2013 oraz pełnowymiarowy OPI A Butterfly Moment z kolekcji Mariah Carey. Sam wybór na VB jest wręcz przytłaczający, a zakupy łatwe i przyjemne, ale niestety czas oczekiwania zabija. Inne zakupy ze Stanów docierają w ciągu tygodnia, a na te z VB trzeba czekać nawet około miesiąca.


Powyższe lakiery to dla odmiany zdobycze z promocji w Hebe - skusiłam się na Go Ginza, Need a Vacation oraz Master Plan, który chodził za mną odkąd tylko Essie zaczęły być łatwo dostępne w SP. Czwarty lakier był dla Was i znalazł on już swoją właścicielkę, wyłonioną w drodze konkursu na blogu :)


Jak wiecie, lakiery Essie to moja choroba. Nigdy nie mam ich wystarczająco, więc zanim skorzystałam z promocji w Hebe, na samym początku maja załapałam się jeszcze na promocję w Super-Pharm (kiedy to było?!). Wtedy przygarnęłam następujące kolory - Big Spender, Bond with Whomever oraz Avenue Maintain. Wszystkie powyższe Essiątka widziałyście już w moim poście o kolekcji Essie (KLIK), ale skoro przybyły do mnie w maju, to wypadałoby je pokazać również i tutaj :)


W ramach współpracy z marką Rimmel, otrzymałam nowości lakierowe z nowej linii Salon Pro, która zastąpiła wcześniejszą linię Lycra Pro. Dostałam piękny jasny róż New Romantic oraz czekoladowy Beige Babe. Lakiery spodobały mi się na tyle, że kupiłam w tym miesiącu również dwa dla mamy oraz co nieco dla siebie, ale o tym w czerwcowych nowościach ;)


Rossmanowska promocja kusiła, ale na szczęście zaczęła się na tyle późno, że nie miałam już za bardzo z czym szaleć, dlatego skończyło się tylko na kolejnych kolorach lakierów do ust z Rimmel Apocalips - Apocalyptic i Stellar oraz pomadce z linii Eliksir od Wibo w nudziakowym kolorze 05.


Oprócz tego, od Pani Moniki z Douglasa, otrzymałam cudowną szminkę Collistar - Icon Lipstick w kolorze 02 Rosa Nudo. To tłoczenie na czubku jest tak urokliwe, że aż żal mi je naruszyć! :) Oprócz tego, w neonowo różowej kosmetyczce, znalazłam również miniaturkę tuszu Collistar Infinito w kolorze czarnym ze świetną szczoteczką! :)

***

Trochę się tego nazbierało, ale na dobrą sprawę nie wygląda to zbyt przerażająco. W czerwcu, tak jak w maju, niestety nie udało mi się ograniczyć zakupów (choć to temat na odrębny post), ale na lipiec chyba powinnam założyć na mój portfel jakiś pas cnoty, bo o ile z pielęgnacją staram się nie szaleć i zużywać, to co nagromadziłam przy różnych okazjach, tak jeśli chodzi o kolorówkę , to moja silna wola ma wakacje. Przydałaby się jakaś akcja - przeżyć lipiec za 100 zł :D

Używałyście czegoś z moich nowości? Jakie macie wrażenia? A jak tam Wasze nowości? :)
K.

Zostawiam Was z nowym postem, a sama zabieram się za odpowiadanie na komentarze pod ostatnim postem, więc jeśli oczekiwałyście odpowiedzi, to prawdopodobnie dzisiaj w końcu nadrobię tę część zaległości! :)

Czytaj dalej

środa, 12 czerwca 2013

Ulubieńcy maja!

Cześć Dziewczyny!

W końcu mam chwilę wolnego i choć to jeszcze niestety nie koniec walki z magisterką, to na szczęście zostały mi już tylko drobne poprawki i... walka o odpowiednio wczesny termin obrony ;) Tymczasem powoli zaczynam wracać na bloga, więc oczywiście najwyższa pora zająć się podsumowaniem maja! Na facebooku przegłosowałyście, że jako pierwszych chcecie zobaczyć ulubieńców, a więc są ulubieńcy :)


Uświadomcie mnie, czy to tło jest jeszcze radosne, czy już pstrokate? Bo coś mi w tym zdjęciu nie leży :P


Po pierwsze - moja nieśmiertelna, ukochana paletka Oh So Special ze Sleeka! Odkąd się z nią przeprosiłam, nie rozstaję się już z ulubionymi cieniami. Jak widać, w dwóch dobiłam już dna, więc jeśli znacie jakiś odpowiednik tego różowego cienia z dolnej części palety, to dajcie znać! To najlepszy cień, jaki miałam! :)

Po drugie - odkąd wykończyłam moją brązową kredkę z Oriflame, to regularnie korzystam z brązowej z drobinkami Avon Glimmerstick Diamond, którą dostałam od La Frambuesy. Marysia zareklamowała mi tę kredkę jako jedną ze swoich ulubionych i teraz nie mam wątpliwości dlaczego. Kolor jest bardzo ładny, taka gorzka czekolada, rozświetlona drobinkami, które nie rzucają się w oczy. Kolor ładnie podkreśla linię rzęs i optycznie ją zagęszcza, wyglądając znacznie bardziej naturalnie, niż czarna kredka :)

No i po trzecie - czarny tusz do rzęs Hean Maxxi Lash Flexi. Tusz o tyle dziwny, bo po pierwszym wyjęciu szczoteczki sprawiał wrażenie suchego, ale jak się okazuje, wszystko z nim w jak najlepszym porządku. Nakładany na rzęsy, pięknie je pokrywa i świetnie podkreśla. Na co dzień jest świetny i chętnie z niego korzystam! Wkrótce postaram się go zrecenzować, bo naprawdę warto o nim napisać i jednocześnie opisać jego specyficzną konsystencję!


Bourjois Healthy Mix w kolorze Light Vanilla 51, to zdecydowany faworyt wśród płynnych podkładów. Z dobrze dobranym pudrem matującym wygląda pięknie i trzyma się na twarzy naprawdę porządnie! Tę buteleczkę właśnie wykończyłam, ale u Sylwii już czeka u mnie następna! Jak dla mnie, to zdecydowany must have! :)

Mozaika Hervana od Benefitu to kolejny produkt, po który sięgam wyjątkowo chętnie! Pogońcie mnie kiedyś o recenzję, bo to naprawdę zacny produkt. Choć do ideału mu daleko, to jednak traktuję go jako pewniaka i sięgam zawsze wtedy, kiedy w pośpiechu jedną ręką się maluję, drugą suszę włosy, próbując jednocześnie się nie zabić :D

Kolejnym pewniakiem jest róż z Alverde w kolorze Soft Pink, który dostałam od Sylwii. To zdecydowanie jeden z najlepszych róży w mojej kolekcji i nie mam mu nic do zarzucenia! Jest idealny zarówno pod względem jakości, trwałości, jak i koloru :)

Puder Maybelline Dream Matte w kolorze 04 Vanilla Rose, w ubiegłym miesiącu po raz pierwszy, nieco nieśmiało, został okrzyknięty przeze mnie ulubieńcem. No cóż, miałam nosa! Ten puder, to dla mnie idealne rozwiązanie! Jest absolutnie fanastyczny i świetnie sobie radzi z moją mieszaną cerą, która jest skłonna do szybkiego przetłuszczania się. Użyty rano na podkład, trzyma moją cerę w ryzach przez dobre kilka godzin. Tak naprawdę, wystarczy, że użyję ok.14-15 bibułki matującej albo przyłożę na sekundę papierowy ręcznik, żeby zebrać niepożadany błysk. Synergen tego nie potrafił ;)


Lakier do ust Rimmel Apocalips w kolorze Nova zdobył moje serce od pierwszego użycia! Mimo dość intensywnego koloru, świetnie nadaje się na co dzień i pięknie ożywia buzię! W dodatku całkiem przyzwoicie utrzymuje się na ustach :)

Pomadka L'Oreal Rouge Caresse w kolorze Rose Mademoiselle (KLIK) gościła na moich ustach niemal równie często, co Nova. Delikatnie rozjaśnia usta, ale daleko jej do tandetnej. Na moich ustach wygląda raczej dość naturalnie i neutralnie, więc maluję się nią nawet z zamkniętymi oczami ;)

Pomadka ochronna Nivea Vitamin Shake, to moja zdecydowana faworytka w pielęgnacji ust - nie tylko dobrze o nie dba, ale i cudownie nabłyszcza. Odpowiada mi nieporównywalnie bardziej, niż błyszczyki, a daje niemal taki sam efekt! :)

Zapach Forever Red z Bath&Body Works towarzyszył mi przy okazji weekendowych wyjazdów, a czasami również w domu. Jest przyjemnie słodki, ale nie duszący, a do tego zaskakująco długo go wyczuwam. Rozważę kupno mgiełki o tym zapachu, będzie mi pasować do balsamu z tej samej linii :)


Lakierowa trójca - Madison Ave-Hue (KLIK), Fiji (KLIK) i top coat Good To Go (KLIK), to produkty do paznokci, po które wyjątkowo chętnie sięgałam w maju. Zresztą ja po prostu uwielbiam Essie, więc to chyba żadne zaskoczenie :)


W pielęgnacji niewielu ulubieńców - mam swój w miarę sprawdzony zestaw, po który chętnie sięgam. Może powinnam przygotować post z aktualną pielęgnacją? Niewiele się w niej zmienia, dopóki nie zużyję opakowania.

W kwietniu zaczęłam używać łagodnego toniku nawilżającego z linii Pharmaceris A. Wprawdzie nie przeskoczył on mojego ukochanego ogórka z Lirene, ale sprawdza się niemal równie dobrze. Dobrze odświeża twarz i robi wszystko to, co tonik robić powinien. Sięgam po niego z przyjemnością.

Wśród kosmetyków Pharmaceris odnalazłam kolejnego ulubieńca w kategorii kremów! Po świetnych Sebostatic Dzień i Sebo-Almond Peel 5% z serii T, zakochałam się również w lekkim kremie głęboko nawilżającym z serii A. Naprawdę, naprawdę świetny krem, który moja kapryśna cera pokochała. Wielokrotnie już pisałam, że nie moja cera na próby intensywnego nawilżania często reaguje nadmiernym przetłuszczaniem, a z tym kremem zupełnie tego nie ma! Nareszcie mogę nawilżać cerę codziennie, bez żadnych wyrzeczeń. Stosuję go głównie jako krem na noc, ale jako użyty kilka razy jako krem na dzień również się sprawdzał.

Dwufazowy płyn do demakijażu, to właściwie wyjątek w mojej pielęgnacji, ale wyjątek, który szturmem się do niej wdarł i z miejsca zadomowił, kiedy okazało się, że aktualnie używany płyn micelarny nie zawsze radzi sobie z demakijażem oczu. Awokado od Bielendy zmyje wszystko to, z czym płyn micelarny z Lirene sobie nie da rady. A nawet dużo więcej! Świetnie sprawdza się też do zmywania wodoodpornego tuszu, mocnego linera, czy zmycia kremu BB. Dobrze, że kupiłam kiedyś tę buteleczkę z ciekawości! :)

***

To by było na tyle, jeśli chodzi o moich majowych ulubieńców! W tym miesiącu nazbierało mi się trochę produktów wartych uwagi, a część tak dobrze zagrzała swoje miejsce w ulubieńcach, że po prostu muszą się pojawić w którejś z wersji :)

A jakich Wy macie faworytów? Możecie linkować swoje ulubieńcowe wpisy w komentarzach, albo wpisywać swoje typy :)

Chętnie też przeczytam Wasze opinie o moich ulubieńcach :)
K.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast