wtorek, 31 lipca 2012

Under Twenty - maseczka delikatnie peelingująca - 5 efektów

Cześć Dziewczyny!

Pozwólcie, że dziś znowu będę kontynuować wątek maseczkowy, skoro już tak dobrze mi to zaczęło iść! W końcu zaczęłam zapisywać swoje uwagi w trakcie i po wykonaniu maseczki, więc mam nadzieję, że nie umknie mi już recenzja żadnej zużytej saszetki! ;)


Dzisiaj pora na maseczkę marki Under Twenty, która wchodzi w skład serii dedykowanej cerze z niedoskonałościami. Jest to maseczka delikatnie peelingująca, która w założeniu ma zapewnić naszej skórze 5 różnorodnych efektów. Ciekawe jak producent wywiązał się z obietnic? Zapraszam dalej! :)

Słowo od producenta:

Moja cera w lipcu przeszła prawdziwą masakrę, najpierw wysyp pryszczy, a później istne przesuszenie. Ze wszystkich tych nieprzyjemności powoli już wychodzę i eliminuję produkty z listy podejrzanych. W każdym bądź razie moja cera była ostatnio pokryta nie tylko śladami po wysypie, ale i suchymi skórkami, a także drobną kaszką, która zaatakowała głównie okolice czoła. Próbowałam radzić sobie z tym wykonując peeling morelowy z Soraya, a także atakowałam moją cerę korundem, ale skórki i kaszka, jak były, tak nie chciały znikać.

DZIAŁANIE: Początkowo byłam nastawiona dość sceptycznie do tej maski, mimo, że używałam już peelingów enzymatycznych (bo zakładam, że takim właśnie jest ta maska), to byłam przekonana, że zwykła drogeryjna saszetka nie da rady. O dziwo, dała! I to naprawdę przyzwoicie!

Przede wszystkim udało mi się pozbyć wszystkich większych suchych skórek, może nie wszystkie zniknęły od razu po zastosowaniu, ale najpóźniej drugiego dnia, nie było śladu po większości z nich. Mało tego, maseczkę wykonałam w piątek i w poniedziałek i na przestrzeni tego czasu zniknęła mi znaczna część kaszki, zostało już tylko kilka uparciuchów, które są zdecydowanie mniej uciążliwe niż cała kolonia... Ponadto cera uległa wygładzeniu w znacznym stopniu, jest miękka i delikatnie zmatowiona oraz - co dość istotne - nie jest ściągnięta nawet, jeśli nie nałożymy od razu kremu!

Jedyne czego ta maseczka nie robi, to jakiekolwiek działanie na ślady po gojących się wypryskach, ani tym bardziej ewentualne działanie na zaskórniki. O tym powinnyście raczej zapomnieć, a przynajmniej moja cera. Myślę, że sięgnęłam po tą maskę w idealnym momencie, ponieważ prawdopodobnie nie dostrzegłabym i nie doceniłabym jej działania kiedy moja cera była w lepszym stanie.

KONSYSTENCJA: Maseczka ma postać dość gęstego i zwartego kremu, który mimo to jest bardzo lekki i łatwo rozsmarowuje się po skórze. Maseczka nie zawiera drobinek ścierających, więc powinna być odpowiednia również dla cer, które na klasyczne peelingi reagują ostrymi zaczerwienieniami.

KOLOR/ZAPACH: Maseczka ma delikatny, żółtawy kolor i dość przyjemny zapach, który jednak nie kojarzy mi się z niczym konkretnym. W każdym razie nie jest drażniący i nie uprzykrza zabiegu.

OPAKOWANIE: Tutaj wielka pochwała dla producenta, bo o ile przy okazji gruszkowej maseczki z Perfecty marudziłam na zbyt dużą ilość maseczki w saszetce, tak producent Under Twenty zastosował najwygodniejsze moim zdaniem rozwiązanie dla maski innej niż nawilżająca, czyli podział maseczki na dwie osobne saszetki, zawierające po 6ml produktu. Nie wiem jak Wy, ale ja często mam tak, że po jednorazowym użyciu maseczki nie jestem przekonana co do jej działania i waham się z wystawianiem jej recenzji. Dzięki takiemu pakowaniu jestem w stanie w krótkim czasie potwierdzić swoje przypuszczenia, dzięki ponownej aplikacji.

Jedyne co nieco mnie drażni w tym opakowaniu, to fakt, że mimo nacięć, bardzo ciężko je rozerwać i za każdym razem musiałam biegać po mieszkaniu w poszukiwaniu nożyczek, co może być nieco upierdliwe, gdy robi się maseczkę pod prysznicem, czy w wannie... ;)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.5zł, na pewno widziałam je w Super-Pharm, ale wydaje mi się, że nie powinno być problemów z jej dostępnością również w innych drogeriach, które mają w swojej ofercie kosmetyki Under Twenty.

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Myślę, że tak! Maska zdecydowanie pomogła mi w poprawie aktualnego, dość kiepskiego stanu mojej cery, więc jeśli tylko znowu poczuję potrzebę szybkiej pomocy, to chętnie po nią sięgnę!

Podsumowanie:
+ działanie wygładzające;
+ pozbycie się suchych skórek;
+ zmniejszenie kaszki;
+ dość przyjemny zapach;
+/- opakowanie - plus za podział na dwie saszetki, minus za ciężkie otwieranie;
- brak obiecanego działania na zaskórniki.

Ja tą maskę bardzo polubiłam i, mimo początkowego sceptycznego nastawienia, przekonałam się, że nie tylko Ziaja powinna być na moim maseczkowym podium! ;) Z ciekawości kupiłam również inną dostępną w tej linii maseczkę. Dam znać, jak się sprawdziła, jak tylko ją zużyję! :)

SKŁAD:

Czy miałyście okazję używać tej maseczki? Jak się u Was sprawdziła? Jakie są Wasze ulubione peelingi enzymatyczne?
K.

Produkt otrzymałam w ramach współpracy z Laboratorium Kosmetycznym Dr Irena Eris. Dziękuję Pani Ani za udostępnienie produktów do testów.
Czytaj dalej

piątek, 27 lipca 2012

Perfecta - głęboko nawilżająca maseczka z sokiem aloesowym oraz wyciągiem z kwiatu pomarańczy

Wczoraj było o antybakteryjnej masce oczyszczającej z Perfecty, a dzisiaj naskrobię kilka słów o jej nawilżającej siostrze... Przed Wami głęboko nawilżająca maseczka z sokiem aloesowym i wyciągiem z kwiatu pomarańczy! :)


W ramach wstępu czuję się zobowiązana napisać o tym, że mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, która jest niestety dość kapryśna, jeśli chodzi o maski. Wprawdzie nie reaguje na nie żadnymi uczuleniami, czy innymi nieprzyjemnościami, ale rzadko w ogóle reaguje na inne maski niż te glinkowe lub peelingi. Dlatego dość trudno oceniać mi działanie masek nawilżających, rozświetlajacych i innych takich, gdyż wszystkie one zostawiają na mojej cerze niemal identyczny efekt. Wprawdzie widzę zwykle delikatną poprawę, ale efekt nigdy nie rzucił mnie na kolona, tak jak to po glinkach czy peelingach bywało... Dlatego proszę posiadaczki cer suchych o dość spory dystans do tej recenzji, ponieważ na mojej cerze maski nawilżające wyjątkowo rzadko robię jakiekolwiek wrażenie... Niby każda skóra potrzebuje nawilżenia, ale mam wrażenie, że moja traktuje to jako zło konieczne... :P

Słowo od producenta:


DZIAŁANIE: Maska rzeczywiście dość przyjemnie nawilża, nie nazwałabym tego głębokim nawilżeniem w moim przypadku, ale jest ono odczuwalne. Buzia po zastosowaniu maseczki była miękka i gładka. I właściwie na tym koniec efektów... Tak, jak wspomniałam - u mnie zawsze kończy się podobnie - lekkie nawilżenie, miękka i gładka skóra i dziękuję. Efekt niestety nie jest długotrwały, a ponadto mam wrażenie, że maseczka zastosowana przed makijażem niestety nieco wzmogła szybsze przetłuszczenie mojej cery w ciągu dnia, dlatego pewnie lepszą porą na jej zastosowanie byłby wieczór, kiedy to nie musimy już później malować się i pędzić załatwiać sprawy... ;) Nie mam w zwyczaju zostawiać masek do wchłonięcia, ponieważ wcale nie wzmaga to u mnie efektów, a przetłuszczenie mam wtedy gwarantowane, dlatego zawsze zmywam wszystkie maski dużymi ilościami wody.

Jeśli chodzi o spłycanie zmarszczek, to nie jestem w stanie się wypowiedzieć, ponieważ takowych jako takich nie mam, ale uważam, że dobrze nawilżona skóra odpłaci nam się co najmniej mniejszą widocznością tych zmarszczek, których już się dorobiłyśmy, a jednocześnie delikatnie uelastycznia delikatną skórę, dzięki czemu opóźniamy powstawanie kolejnych. Dlatego nie odpuszczam mojej skórze i regularnie traktuję ją kremem nawilżającym, a także raz na jakiś czas torturuję ją właśnie maskami nawilżającymi... ;)



KONSYSTENCJA: Maska jest stosunkowo gęsta, ma dużo bardziej przyjazną konsystencję niż maska oczyszczająca. Nie przelewa się przez palce, dzięki czemu jej aplikacja jest łatwa i przyjemna.

KOLOR/ZAPACH: Maska ma kremowo-zielony kolor i pachnie bardzo delikatnie, czymś, czego nie udało mi się zidentyfikować. W każdym bądź razie zapach jest przyjemny i nie uprzykrza zabiegu.

OPAKOWANIE: To podobnie, jak poprzednim razem, miękka saszetka o zawartości 10ml. O ile w przypadku maski oczyszczającej krytykowałam zbyt dużą pojemność (nie cierpię odlewać maseczek do słoiczków, ani tym bardziej oblepiać saszetek taśmą!), tak w tym przypadku uważam, że jest to całkiem przyzwoita objętość, ponieważ producent zaleca zastosowanie tej maski również na szyję i dekolt - tak też zrobiłam (czego nie robią z glinkowymi maseczkami!). Warto pamiętać zwłaszcza o szyi, ponieważ to ona i nasze dłonie najszybciej zdradzą nasz wiek za te kilkanaście lat... ;)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.2-3zł, drogerie typu Natura, Rossman;

CZY KUPIĘ PONOWNIE: W tej chwili moja cera zrobiła się odrobinę przesuszona przez regularne traktowanie jej żelem oczyszczającym z Vichy, więc jestem ciekawa, jak sprawdziłaby się ta maska w takiej sytuacji - nie wykluczam więc jej ponownego kupna!

Podsumowanie:
+ delikatne nawilżenie;
+ wygładzenie i zmiękczenie cery;
+ delikatny, nieuciążliwy zapach;
+ pojemność skłaniająca do zadbania o szyję i dekolt;

W sumie minusów nie widzę, chociaż maska niezupełnie mnie w sobie rozkochała, to jednak nie mogę jej nic zarzucić. Moja cera po prostu zazwyczaj nie wymaga intensywnego nawilżenia, więc również i efekty takich masek są u mnie dużo mniej widoczne.

SKŁAD:

Używałyście tej maseczki? Jak na Was podziałała i jaką macie cerę - ciekawi mnie jak sprawdza się na suchej cerze! Czy macie jakieś ulubione maseczki nawilżające?
K.

Czytaj dalej

czwartek, 26 lipca 2012

Perfecta - antybakteryjna maseczka na twarz z wyciągiem z gruszki - oczyszczająca

Witajcie!

Dzisiaj szybka recenzja maski oczyszczającej z Perfecty. Wprawdzie jakiś czas temu zaopatrzyłam się w dwa słoiczki czystych glinek z ZSK - białej i zielonej, ale nadal lubię czasem sięgnąć po maseczki w saszetkach. Tym sposobem skusiłam się na wykorzystanie kolejnej glinki znajdującej się w moich saszetkowych zasobach! :)


Słowo od producenta:

DZIAŁANIE: Czego nam tu producent nie naobiecywał! Zgodnie z tym maska powinna zrobić nam z twarzą istnego Photoshopa! Niestety tak nie jest, ale nie jest też źle. Maska rzeczywiście dość ładnie oczyszcza skórę z zanieczyszczeń, jednak nie jest to z pewnością głębokie oczyszczenie! Delikatnie ją wygładza i sprawia, że przez jakiś czas po użyciu twarz jest zmatowiona. Twarz jest po niej przyjemnie mięciutka, ale nie zaobserwowałam poprawy jej elastyczności. Nie zauważyłam również ani poprawionego kolorytu, ani tym bardziej zmniejszenia widoczności porów. Teoretycznie nie jest źle, maska spełnia swoje podstawowe założenia i być może polubiłabym się z nią bardziej, gdyby nie kilka innych cech, które nie do końca mi odpowiadają.


KONSYSTENCJA: Maska jest niestety dość rzadka, co nie do końca mi się podoba, ponieważ lubię, gdy maski mają konsystencję papki lub gęstego kremu. Ta natomiast prawie, że przelewa mi się przez palce podczas nakładania na twarz. Ponadto maska właściwie w ogóle nie zastyga na twarzy, a maski z glinkami przyzwyczaiły mnie do tego, że jednak nie dość, że są gęste, to jeszcze tworzą na twarzy swego rodzaju skorupkę. Być może dlatego mam wrażenie, że ta maska nie działa tak mocno jak powinna.

KOLOR/ZAPACH: Maska ma delikatnie żółtawy kolor, ale wbrew pozorom nie pachnie gruszkami, a jabłkami. Zapach to jej ogromna zaleta!

OPAKOWANIE: Miękka saszetka o pojemności 10ml. Jak dla mnie to nieco za duża pojemność jak na  saszetkę, ponieważ nie uznaję dzielenia masek w saszetkach na porcje. Zawsze nakładam tyle, ile zawarł w jednej porcji producent, ponieważ wychodzę z założenia, że saszetki powinny być jednorazowe, a ja nie mam ochoty babrać się z przelewaniem do słoiczków. O ile w przypadku gęstej maski nawilżającej ta pojemność jest całkiem ok, ponieważ taką maskę mogę zaaplikować również na dekolt i szyję, to w przypadku maski oczyszczającej i to tak rzadkiej, jest to zbyt duża pojemność. Moim zdaniem producent powinien zmniejszyć jej pojemność lub tą samą zawartość podzielić na dwie, osobno zapakowane porcje - wiecie, takie rozrywane. To byłoby dużo wygodniejsze! :)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.2-3zł, dostępna praktycznie w każdej drogerii typu Natura, czy Rossman;

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Raczej nie. W kategorii glinkowych masek w saszetkach u mnie zdecydowanie prowadzi Ziaja z glinką szarą!

Podsumowanie:
+ delikatne oczyszczenie;
+ zmiękczenie;
+ wygładzenie;
+ delikatne zmatowienie;
+ piękny zapach;
- brak uelastycznienia;
- brak działania na pory;
- niewygodne opakowanie i problematyczna pojemność.

SKŁAD:

Być może polubiłabym się z tą maską bardziej, ale na moją cerę o niebo lepiej działa maska oczyszczająca z Ziaji. Gdyby jeszcze tylko Ziaja mogła tak cudownie pachnieć jabłkami, wtedy byłaby ideałem! ;)

A Wy miałyście do czynienia z tą maseczką? Polecacie jakieś inne maski oczyszczające w saszetkach lub tubkach?
K.

Czytaj dalej

środa, 25 lipca 2012

Zzieleniałam z zazdrości, czyli o lakierze Inglot 987 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj znowu będzie o lakierze do paznokci! Sporo kosmetyków pielęgnacyjnych dopiero niedawno rozpoczęłam testować i w większości przypadków potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby wyrobić sobie o nich zdanie, dlatego póki co będzie tu pewnie dość sporo kolorówki, zwłaszcza lakierów - ku uciesze co poniektórych... ;)

Tym razem o lakierze, przez który dosłownie zzieleniałam z zazdrości, gdy zobaczyłam go u Obsession. Zwłaszcza, gdy zobaczyłam go u Obsession na paznokciach! Jednocześnie jest to jedna z najczęściej wyszukiwanych u mnie fraz w ostatnich dniach, a "miliony czytelników nie mogą się mylić". Szukajcie a znajdziecie, albo sprowokujecie recenzję! :D

Przed Wami przepiękny zielony Inglot 987 z tegorocznej morskiej kolekcji! Przez kilka tygodni tylko wpatrywałam się w buteleczkę, podziwiając jego kolor i upajając się samym faktem jego posiadania, po czym stwierdziłam, że lato mi minie na tym podziwianiu. Zabrałam go więc do Krakowa, mając w razie czego w zanadrzu jeszcze jeden bezpieczniejszy kolor, i podstawiłam pod nos mojemu chłopakowi. Ten, ku mojemu zdziwieniu, ale i uciesze wybrał właśnie Inglota, a ja od zakochałam się w nim od pierwszego użycia (W lakierze of kors! Kwestię "używania" mojego Mężczyzny pozostawię bez komentarza :D).

Inglot 987

Zacznijmy od koloru! Cudowna morska zieleń! Teoretycznie jest dość oczywisty, ale tak naprawdę grzechem by było powiedzieć o nim po prostu zielony. On ma w sobie zarówno nieco turkusu, jak i niebieskości, które są jednak mocno w tle, jedynie urozmaicając kolor tego gagatka, tworząc go jednocześnie jednym z ciekawszych odcieni, jakie widziałam! Lakier jest czystym kremowym kolorem, nie zawierającym żadnych drobinek, shimmerów, ani innych brokatów.

Inglot 987
Jeśli chodzi o aplikację, to ta w moim odczuciu nie nastręcza żadnych problemów. Lakier ma dość rzadką, ale nie lejącą się konsystencję i jeśli tylko nie mamy drgawek przy aplikacji lakieru na paznokcie, to nie powinnyśmy zalać sobie skórek... ;) Lakier wyposażony jest w całkiem wygodny pędzelek standardowych rozmiarów.

Inglot 987
Dalej idąc warto zwrócić uwagę na trwałość, bo ta jest moim zdaniem naprawdę powalająca! Ostatnim razem nosiłam go równe 5 dni i zmyłam tylko dlatego, że mi się troszkę znudził. Przez ten czas dorobiłam się tylko odrobinę startych końcówek i jednego odprysku o mikroskopijnej wielkości! Kolejnym razem nosiłam go 4 dni, a zmyłam dlatego, że przestał wyglądać tak ładnie po spotkaniu z całą gamą produktów do czyszczenia... ;) Jestem pod wrażeniem! Tak długo i to w takim stanie utrzymuje się u mnie tylko Essie - Mint Candy Apple! Dodam, że oczywiście zastosowałam bazę i top coat, ale ten sam duet stosuję w połączeniu niemal z każdym lakierem, więc uważam, że jeśli lakier byłby marny, to nie utrzymałby się nawet z takimi posiłkami! ;)

Jedynym drobnym minusem tego produktu może być jego zmywanie. Lakier wymaga potraktowania go wacikiem o kilka sekund dłużej, niż większość "łatwiejszych" w obsłudze kolorów, ale generalnie nie nastręcza większych trudności przy zmywaniu. To, co może irytować, to fakt, że niestety odrobinę zażółca płytkę paznokcia. U mnie dzieje się to w niewielkim stopniu, pomimo użycia pod lakier bazy. Nie jest to jednak aż tak znaczne, żebym uznała to za minus dyskwalifikujący tego cudaka.

Jeszcze jakieś pytania? Cena: 20zł! Gdzie? Salony i wyspy Inglot!

Na paznokciach oprócz Inglota mam również bazę Essie Nourish Me i wysuszający top coat od Essie - Good To Go. Zdjęcia robione były trzeciego dnia noszenia lakieru na paznokciach, wcześniej nie miałam możliwości zrobić zdjęć, a naprawdę chciałam Wam go już pokazać! :)







Wczoraj natomiast otrzymałam dwa glitterowe lakiery wygrane w rozdaniu na profilu sklepu Minti Shop i jeden z nich od razu wylądował w duecie z omawianym tu delikwentem. Poniżej połączenie Inglota 987 z Barry M Aqua Blue Glitter. Jak Wam się podoba? :)



Ten zieleniaczek z miejsca trafił do moich wakacyjnych ulubieńców i naprawdę chętnie po niego sięgam! Czy Was też do niego przekonałam? Czy Wy też już zzieleniałyście? :)
K.
Czytaj dalej

niedziela, 22 lipca 2012

Ados - Summer Time nr 46 - lakier do paznokci [swatche]

Dzisiaj znowu trochę z kategorii lekko, łatwo i przyjemnie, czyli lakier do paznokci! Póki mamy lato, to korzystam z kolorów, ile tylko się da! Zimą zazwyczaj wszystko mi przechodzi, więc póki maluję, to się chwalę. A co! :)
Ados Summer Time 46

Tym razem weźmy na tapetę lakier, który otrzymałam w paczuszce z wygraną u Agu, czyli Ados z kolekcji Summer Time, numer 46. Ten kolor to cudowny lazurowy niebieski kolor, z przepięknym shimmerem, o ile mnie oko nie myli - zarówno złotym, jak i srebrnym, który w zależności od światła, nie dość, że pięknie się mieni, to jeszcze "zmienia" kolor od głębokiego niebieskiego, przez lazur rodem z plaż na Malediwach, aż po niemal ciemną zieleń! Kolorystycznie to totalny wymiatacz! Dawno już nie miałam tak wielowymiarowego koloru! :)

Jeśli chodzi o aplikację lakieru, to jest ona dość przyzwoita. Lakier ma odpowiednią konsystencję, która nie rozlewa się jakoś szczególnie po skórkach, chyba, że po prostu nieumiejętnie operujemy pędzelkiem (hello, this is me! :D). Co do samego pędzelka - ten również jest dobry, nie rozczapirza się, nic mu nie odstaje i dobrze leży w dłoni, no a to, że manewrując przy skórkach drążącą ręką zawsze pomaluję trochę nierówno, to już tylko i wyłącznie moja wina. Nigdy nie ukrywałam, że jestem beztalenciem, jeśli chodzi o malowanie paznokci, choć nawet ja muszę przyznać, że powoli się wyrabiam... Gdybyście tylko widziały moją prawą rękę, czyli tą która nie uświadcza sesji na bloga... To dla Was tak się staram! ;) A jak już się zepnę nad lewą dłonią, to już mi cierpliwości na prawą nie starcza... :P

Ados Summer Time 46
O czym to ja...? Ach o lakierze! No więc, kolorystycznie wymiatacz, aplikacyjnie bez większych problemów, co dalej... Dalej niestety jest gorzej... Lakier zaczął mi odpryskiwać już drugiego dnia, natomiast trzeciego miałam na paznokciach katastrofę... Odpryski były tak spore (choć nie tak spore jak przy Essie Cute As A Button <trollface>), że lakier nadawał się już tylko i wyłącznie do zmycia. I tu następuje apogeum mojej rozpaczy, gdyż albowiem ponieważ - DZIAD JEDEN (musiałam wtrącić :D) - nie dość, że zafarbował mi na trupiosino paznokcie, to jeszcze rozmazał mi się po całych palcach i naprawdę ciężko było go z nich ruszyć! Nawet mój chłopak spoglądał na moje paznokcie z wyjątkowym niesmakiem, twierdząc, że lepiej by było, gdybym już zostawiła te odpryski! :D

Co do ceny - nie mam pojęcia - ale z tego, co się orientuję, to dostaniecie go za około 5zł, prawdopodobnie w mniejszych drogeriach, bo w tych sieciowych nigdy nie było mi dane go spotkać.

Podsumowując - kolor jest absolutnie genialny i niepowtarzalny, dlatego mimo wszystko chętnie będę po niego sięgać, jeśli tylko nigdzie nie będę się spieszyć następnego dnia (awaryjne zmywanie!). Pokombinuję też z inną odżywką/bazą lub po prostu zaaplikuję ją podwójnie.







I jak Wam się podoba? Wybaczyłybyście mu to farbowanie? Na Haloween efekt po zmywaniu będzie jak znalazł :D
K.
Czytaj dalej

piątek, 20 lipca 2012

Isana - krem do rąk z olejkiem migdałowym

Ostatnio sporo było u mnie kolorówki, więc tym razem znowu przerzućmy się na chwilę w kierunku pielęgnacji. Tym razem moje "parę słów" o limitowanym kremie do rąk z Isany. Nareszcie limitowanka, którą zdążyłam przetestować i zrecenzować przed wycofaniem jej z Rossmanów! Yay me! :D


Słowo od producenta:

DZIAŁANIE: Trzeba przyznać jedno - tym razem producent spełnił chyba każdą ze złożonych obietnic! Nie mam bardzo suchej skóry, ale przy częstej pracy w papierach moje dłonie bardzo szybko robią się nieprzyjemnie ściągnięte i napięte, natomiast ten krem świetnie nawilża moje dłonie, dając im natychmiastowe ukojenie. To, co również w nim cenię, to fakt, że naprawdę szybko się wchłania, a ponadto wystarczy jedynie niewielka kropelka, żeby wystarczająco nakremować całe dłonie. Krem początkowo zostawia delikatnie tłustawą i śliską powłoczkę, która jednak bardzo szybko się wchłania i w zasadzie dosłownie po minucie możemy brać się dalej do pracy bez obawy, że utłuścimy papiery, albo nie utrzymamy w ręku długopisu... ;)

W pracy stosuję ten krem po każdym myciu rąk, natomiast w domu już dużo rzadziej. Głównie po zmywaniu lub innych mało przyjaznych dłoniom czynnościach. To wystarcza moim dłoniom w zupełności. Cieszy mnie ta jego uniwersalność oraz to, że nie muszę wybierać pomiędzy kremem, który moje dłonie nawilży, a takim, który szybko się wchłonie dając im tylko chwilową ulgę. Na szczęście tym razem mam 2w1! :)



KONSYSTENCJA: Krem ma dość ciekawą konsystencję, ponieważ jego kropla po wyciśnięciu wygląda jak zwykły, tłusty krem, natomiast w trakcie rozsmarowywania go na dłoniach zaczyna bardziej przypominać żel.

KOLOR/ZAPACH: Isana jest biała i delikatnie przezroczysta. Krem faktycznie odrobinę pachnie migdałem i, moim zdaniem, nie jest to żaden chemiczny zapach. Baaardzo przyjemny, a jednocześnie nie duszący!



OPAKOWANIE: Krem zawarty jest w miękkiej, nieprzezroczystej tubce, o zawartości 100ml. Opakowanie typowe dla Isany, zawierające sporo informacji, głównie w języku niemieckim, ale na froncie ma dość przyjemną dla oka ilustrację migdała. Design nie powala, ale nie można się czepiać! Samo opakowanie jest bardzo wygodne i myślę, że nie będzie większych problemów z wydostaniem kremu niemal do ostatniej kropli. Nakrętka jest przymocowana na klips (jak to inaczej powiedzieć ??!!??), dzięki czemu na pewno jej nie zgubimy - ja nie zwracam na to szczególnej uwagi, ale wiem, że wiele z Was nie lubi, kiedy nakrętka odkręca się całkowicie, co często wiąże się z pogonią za nią! :D

WYDAJNOŚĆ: Używam tego produktu od ok.1,5 miesiąca i muszę przyznać, że nie zauważyłam szczególnego ubytku, dlatego myślę, że ten krem jeszcze długo mi posłuży! :)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.4-5zł, dostępny tylko w drogeriach Rossman;

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Kupiłabym, gdyby nie był edycją limitowaną, a tak przypuszczam, że zanim go zużyję, to wycofają go z półek. A ponadto mam całe ogromne zapasy kremów do rąk w domu, które są jeszcze nienaruszone! No, może kupię sobie jeden na zapas, tak z sentymentu do zapachu! :)

Podsumowanie:
+ bardzo dobre nawilżenie;
+ szybkie wchłanianie;
+ piękny migdałowy zapach;
+ wygodne opakowanie;
+ niska cena;
+ dobra dostępność,
+ naprawdę zawiera w składzie masło kakaowe, panthenol oraz olejek migdałowy i to wcale nie na końcu składu :)

Minusów jak dla mnie brak! ;)

SKŁAD:
AQUA, GLYCERIN, ISOPROPYL PALMITATE, ETHYLHEXYL STEARATE, GLYCERYL STEARATE SE, CATYL ALCOHOL, PHENOXYETHANOL, THEOBROMA CACAO BUTTER, OCTYLDODECANOL, PANTHENOL, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS OIL, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, SODIUM CETEARYL SULFATE, PARFUM, ETHYLEHEXYLGLYCERIN, SODIUM HYDROXIDE, COPERNICIA CERIFERIA CERA

Kupiłyście tą propozycję od Isany, czy jeszcze się nie zdecydowałyście? A może w ogóle nie przepadacie za produktami tej marki? Już niedługo w Rossmanach pojawi się nowa wersja limitowana kremu do rąk - tym razem z kwiatem pomarańczy! Już nie mogę się doczekać! :)
K.
Czytaj dalej

środa, 18 lipca 2012

Sleek - Ultra Mattes v2 - Darks [swatche]

W ubiegłym tygodniu pokazywałam Wam moją najnowszą paletkę Sleeka, pochodzącą z limitowanej edycji wydanej z okazji Igrzysk Olimijskich w Londynie, czyli paletę Glory (swatche TUTAJ). Dziś natomiast przychodzę do Was ze swatchami, pewnie już Wam znanej, palety Darks, czyl 1/2 matowego duetu, który Sleek wypuścił na rynek w maju!

Sleek Ultra Mattes v2 DARKS

Palety z serii Ultra Mattes - Brights i Darks - cieszyły się u nas ogromnym powodzeniem i rozsprzedały się praktycznie w ciągu tylko tego jednego miesiąca, a od czerwca są na dobrą sprawę niedostępne lub co najmniej trudno uchwytne... ;) Ja swoją paletę wygrałam w konkursie u Hexxany, organizowanym ze sklepem Cocolita. Po wielu przejściach z naszą kochaną pocztą, ku mojej ogromnej uciesze, paletka w końcu dotarła do mnie na początku lipca.

Sleek Ultra Mattes v2 DARKS
Dzisiaj przedstawiam Wam tylko swatche oraz krótki opis kolorów, na ewentualną recenzję przyjdzie jeszcze czas. Najpierw muszę się trochę z nią oswoić! :)





Górny rząd od lewej (L-R):
Orbit - zieleń, ale bardzo nietypowa, mieszanka malachitu i topazu;
Ink - czysty granat;
Highness - fiolet z delikatnie niebieskawym podbiciem;
Noir - niby czerń, ale z dużą domieszką grafitu i ziemistego brązu;
Dune - idealnie cielisty kolor, jak bardzo, to widać na swatchu - jest dokładnie w kolorze mojej skóry!;
Pillow Talk - ecru.





Dolny rząd od lewej (L-R):
Thunder - brudna szarość, z delikatną domieszką brązu;
Maple - czerwonorudy, kolor jesiennych liści;
Flesh - żółtopomarańczowy cielisty;
Paper Bag - ciepły brązowy;
Villan - bakłażanowy fiolet;
Fern - trawiasta zieleń.





Darks podoba mi się przeogromnie, chociaż przyznam, że mam delikatne obawy w związku z intensywnością tych kolorów. Muszę ją wziąć w obroty któregoś luźniejszego dnia, kiedy będę mogła malować i zmywać i znowu malować i tak aż do skutku... ;)

A Wy jak tam? Macie tą paletę w swoich zbiorach? A może czekacie właśnie na jej dostawę? 
K.

Czytaj dalej

poniedziałek, 16 lipca 2012

Essie - Mint Candy Apple - kolekcja Sweet Time Of The Year - Winter 2009 [swatche]



Witajcie Dziewczyny!

Tym razem lekki post dedykowany Sylwii, za którą mocno trzymam kciuki ze względu na jutrzejszą obronę :)

Przed Wami mój ulubiony kolorowy lakier na lato, mięta od Essie, czyli Mint Candy Apple. Moje początki z tym lakierem były raczej marne, bo pomimo miłości (do koloru) od pierwszego wejrzenia, lakier ten doprowadzał mnie do szału tym, jak wyglądał na moich paznokciach... Co takiego mi robił? Przede wszystkim bąblował! I to niemiłosiernie, bo niezależnie od grubości i ilości nakładanych warstw, na każdym paznokciu miałam od kilku do kilkunastu bąbli... Posłużę się moim, nieco już wyświechtanym powiedzonkiem, dziad jeden! Ponadto dziwnym trafem po jakiś dwóch dniach przy skórkach wyglądał po prostu okropnie, tak jakbym go cały czas i z uporem maniaka zdrapywała. Na szczęście rozwiązanie tego problemu okazało się łatwiejsze, niż bym śmiała przypuszczać, ponieważ wszystkie te "problemy" zniknęły jak ręką odjął po zastosowaniu wysuszającego topu Essie Good To Go. Jestem całkowicie pewna, że to jego zasługa, ponieważ nawet wczoraj, po pomalowaniu paznokci, czekając aż odrobinę podeschną, widziałam, że już-już tworzą się te bąblowe paskudy, które jednak w magiczny sposób zniknęły po pomalowaniu paznokcia Good To Go. Ten top to moje odkrycie czerwca! Mam nadzieję, że nigdy nie zniknie z mojej kosmetyczki! :D


Wracając jednak do miętki - kolor to czysta kremowa mięta bez żadnych drobinek, czy shimmeru. To piękna, czysta miętowa zieleń, bez domieszki niebieskości, czy turkusów, czyli dokładnie taki kolor, na jakim mi zależało! I o ile w ubiegłym roku biłam się z myślami, czy opłaca się kupić słynnego miętowego Inglota (969?), bo nie wiem, czy będę malować paznokcie na taki kolor, tak w tym roku nie mam już żadnych wątpliwości! Mięta, to kolor, po który najczęściej sięgam w te wakacje! Oprócz tego, to jeden z najtrwalszych kolorów w mojej kolekcji, bo lakier, pokryty warstwą Good To Go, trzyma się na moich paznokcia całe 4 dni, a to u mnie naprawdę porządny wynik! :)

EDIT: Basia uświadomiła mi, że nie ujęłam tu dość istotnej kwestii, jaką jest ilość warstw potrzebnych do uzyskania pełnego krycia... Moje drogie, tym razem, ku mojej ogromnej uciesze, wystarczą standardowe dwie warstwy lakieru do uzyskania pełnego krycia, bez najmniejszych prześwitów. Natomiast jeśli ktoś ma talent, to dałby radę nawet z jedną... ;)

Wersja europejska z superwygodnym szerokim pędzelkiem
Być może jest jeszcze szansa na mój pozytywny związek z lakierami Essie... Bo o ile Cute As A Button potrafi mi odprysnąć jeszcze tego samego dnia, tak relacja z Mint Candy Apple jest nadzwyczaj udana. Cieszę się niezmiernie, ponieważ ta przyjemność kosztowała mnie niecałe 35zł w Super-Pharm i naprawdę plułabym sobie w brodę gdyby miętka również okazała się podłym dziadem! :P




Bonusowo: mięta za czasów bycia dziadem... I jak tu nie kochać magii Good To Go?! :D


Jak Wam się podoba miętka od Essie? Ja mam jeszcze ochotę na Splash of Grenadine i Tart Deco, a na jesień Chinchilly i Master Plan... Macie? Lubicie? :)
K.

Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast