Cześć Dziewczyny!
Przed Wami najbardziej wymęczony post roku! Bynajmniej nie dlatego, że jest w nim coś nieprzyjemnego, po prostu w okresie od maja do lipca uzbierało mi się tak gigantyczne denko, że ilekroć myślałam o opisywaniu tego wszystkiego, to od razu opadałam z sił, więc nie zdziwię się i nie obrażę, jeśli przeczytacie ten post tylko wybiórczo ;)) Mimo wszystko zapraszam! :)
za tym pierwszym rządkiem jest jeszcze drugi, mało widoczny ninja-rząd :D |
A więc (nie zaczyna się zdania od "a więc" - wiem i nic sobie z tego nie robię! ;)), w okresie od maja do lipca nazbierałam chyba rekordową ilość pustych opakowań, co istotne - w dominującej większości są to kosmetyki, których używałam sama. Mój mężczyzna przyłączył się do zużywania żeli i balsamów do ciała - reszta to całkowicie moja zasługa! *dumny*
Tamtadaaaadaaaaammm... W tym czasie zużyłam aż 45 pełnowymiarowych produktów! O, pardon! 44, bo zmywacz był miniaturką! Pozwólcie jednak, że dla porządku ponumeruję wszystkie z produktów, zarówno te w pełnym wymiarze, jak i te miniaturowe :)
1. Żel pod prysznic o zapachu miodu lawendowego; Le Petit Marseillais (400 ml; ok.11-14 zł).
2. Żel pod prysznic Mango & Macadamia; Original Source (250 ml; ok.8-10 zł).
3. Żel pod prysznic Aromatherapy Eucalyptus & Spearmint; Bath & Body Works (250 ml; 49 zł).
4./5./6./7. Żele pod prysznic Melon Tango; Mango Mambo; Brazil Mango; Borówka (250 ml; ok. 1€).
Nie ma sensu rozpisywać się o każdym z żeli osobno, bo jeśli chodzi o właściwości, to każdy z nich jest pod tym względem podobny - świetnie oczyszczają skórę, nie podrażniają jej i nie powodują u mnie jej wysuszania. Po żele Original Source i Balea lubię sięgać regularnie i testuję na sobie praktycznie każdy wariant, który pojawia się w sklepach lub drogeriach internetowych. W przypadku OS miałam trochę przerwy, ale teraz staram się zużywać zapasy, więc kilka kolejnych wersji poszło w ruch (czego efekt zobaczycie w kolejnych miesiącach), jak na razie zużyłam wersję mango i makadamia, która była dosyć specyficzna, bo słodycz mango przełamywał orzech makadamia nieco prztłumiając owocową woń. W przypadku żeli Balea, w użyciu miałam przede wszystkim letnie wersje o cudnych zapachach arbuza, mango czy borówki - do każdej z nich z przyjemnością bym wróciła, gdyby nie były letnimi limitowankami.
Żel z Le Petit Marseillais o zapachu miodu lawendowego, to kosmetyk do którego z pewnością wrócę! Rewelacyjnie pachnie, cudownie działa na zmysły, dając wrażenie otulenia lawendą. Spotkanie koniecznie do powtórzenia! :)
Seria Aromatherapy z Bath&Body Works od dłuższego czasu należy do moich ulubionych, a żel miętowo-eukaliptusowy, to mój zdecydowany faworyt! Latem jest niezastąpiony ze względu na szalenie orzeźwiający i pobudzający zapach! O całej serii przeczytacie więcej TUTAJ.
8. Płyn micelarny SkinFuture; AA (250 ml; ok.20 zł).
Bardzo lubię stosować wszelkiego rodzaju płyny micelarne, ale jak dotąd, nigdy wcześniej nie miałam okazji korzystać z tych od AA, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Produkt z linii SkinFuture okazał się być bardzo przyzwoity, ponieważ był delikatny dla skóry i oczu, a także całkiem nieźle radził sobie ze zmywaniem makijażu. Lżejszy makijaż nie stanowił dla niego większego problemu, natomiast ten cięższy wymagał już trochę cierpliwości i sporo poprawek, mimo wszystko byłam z niego bardzo zadowolona, tym bardziej, że na cięższy makijaż pozwalam sobie rzadko. Na co dzień, jak najbardziej jest to płyn, któremu warto dać szansę. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to relacja ceny do pojemności, ponieważ za 20 zł kupicie niemal dwa razy większy i znacznie skuteczniejszy płyn micelarny z Garniera, albo kilka miceli z BeBeauty, co niestety przemawia na niekorzyść AA. Gdyby nie to, pewnie raz na jakiś czas wracałabym do tej marki.
9. Płyn micelarny + peeling do demakijażu 2w1 Cera Mieszana; AA (200 ml; ok.13 zł).
Kolejny produkt z AA to kosmetyk, który tym razem miał łączyć w sobie cechy płynu micelarnego i peelingu, przy czym od razu zastrzegam, że nie jest to produkt, wyposażony w jakiekolwiek drobinki. W tym przypadku chodzi o skład kosmetyku, w którym znajdziemy kwas azelainowy, który teoretycznie ma być wybawieniem dla cer trądzikowych. Szczerze powiedziawszy, niestety nie odczułam jakichkolwiek wizualnych efektów stosowania tego produktu w roli tzw. peelingu. Z pewnością nie podrażniał mojej cery, ale nie zaobserwowałam również zmniejszenia wydzielania sebum czy ograniczenia powstawania zaskórników. Jeśli natomiast chodzi o oczyszczanie, to stosowałam go - zgodnie z zaleceniem producenta - jednynie na twarz, z pominięciem oczu. Tu poradził sobie całkiem skutecznie, ponieważ z powodzeniem pozbywał się resztek makijażu i dobrze służył mi kosmetyk do wstępnego demakijażu. Mimo wszystko, raczej już się nie spotkamy.
10. Płyn micelarny; BeBeauty (250 ml; ok.5 zł).
Krótko i treściwie - bardzo dobry płyn micelarny, który jest łagodny dla oczu i skóry, a przy tym świetnie radzi sobie z demakijażem. Zdecydowanie polecam i zdecydowanie będę do niego wracać! :)
11. Żel do mycia twarzy Purritin; Iwostin (150 ml; ok.25 zł).
Co do tego żelu mam mocno mieszane uczucia, ponieważ w zasadzie nie mam mu nic poważnego do zarzucenia, ale mimo wszystko niezbyt go polubiłam. Żel z serii Purritin całkiem nieźle sprawdził się w codziennej pielęgnacji mojej mieszanej cery, ponieważ skutecznie wspomagał mnie w porannym oczyszczaniu twarzy, a wieczorem stanowił jeden z kosmetyków, stosowanych podczas demakijażu. Sprawiał, że miałam wrażenie dobrze oczyszczonej skóry, a przy tym absolutnie nie wysuszał jej i nie powodował uczucia ściągnięcia i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że zupełnie nie przypadł mi do gustu jego zapach. Teoretycznie miało być neutralnie i chyba bezzapachowo, ale im bliżej było końca opakowania, tym bardziej się z tym kosmetykiem męczyłam, w związku z czym, końcówkę zużyłam do mycia pędzli. Szkoda, bo produkt sam w sobie jest dobry, ale jego zapach niestety skutecznie mnie do niego zniechęcił, w związku z czym powtórek nie będzie. Chyba, że trafi mi się jako gratis do kremu z tej serii, który raz na jakiś czas kupuję, wtedy przemyślę sprawę powrotu ze względu na skuteczność produktu.
12. Żel myjąco-peelingujący Youngy; Lirene (150 ml; ok.15 zł).
Żel z Lirene trafił do mnie w jednej z eriskowych paczek i w sumie muszę przyznać, że był to po prostu miły przyjemniaczek. Produkt nie wyróżnił się jakimiś szczególnymi właściwościami, ale dobrze wywiązywał się ze swojego zadania - skutecznie mył, a przy tym bardzo przyjemnie pachniał cytrusami. Na mocny i skuteczny peeling raczej bym nie liczyła, ale tak czy inaczej, masaż za sprawą drobinek, zawartych w żelu, należał raczej do tych przyjemnych i niezbyt drażniących. Być może jeszcze do niego wrócę.
13. Tonik nawilżająco-oczyszczający; Lirene (200 ml; ok.12 zł).
O tym produkcie pisałam już wielokrotnie i to nie tylko w recenzji (KLIK), ale również przy okazji denek, zakupów, czy ulubieńców. Najlepszy tonik, jakiego dotąd używałam. Czasami go zdradzam, bo jak to kobieta, jestem ciekawa innych kosmetyków, ale zawsze wracam do Lirene.
14. Krem przeciwstarzeniowy z wyciągiem z dzikiej róży; AA Eco (50ml; ok. 40-50 zł).
O tym kremie napisałam Wam już więcej w recenzji (KLIK), wobec czego teraz przypomnę tylko tyle, że uważam go za dobry produkt, aczkolwiek mimo wszystko nie do końca dopasowany do mojej cery. Myślałam, że przechytrzę sama siebie, ale niestety krem był dla mnie odrobinę zbyt ciężki. Gdyby nie to, to chętnie sięgałabym po niego raz na jakiś czas.
15. Emulsja matująca Purritin; Iwostin (75ml; ok.30 zł)
I znowu - o tym produkcie również było już więcej na blogu (KLIK). Zdecydowanie warto go wypróbować, bo nie tylko nieźle matowi cerę, ale również dobrze o nią dba. Zużyłam już dwa opakowania i pewnie zużyję jeszcze kilka, tym bardziej, że krem, którego używam obecnie niestety nie dorównuje Iwostinowi do pięt.
16. Krem eliminujący zmiany trądzikowe Effaclar Duo; La Roche-Posay (40 ml; ok.50 zł).
Effaclar Duo zużywałam jeszcze w starej wersji, która według wielu osób niczym specjalnym się nie różni od obecnej, ulepszonej wersji ED+. Nie zmienia to jednak faktu, że nie byłam szczególnie oczarowana tym produktem. Regularnie stosowany na całą twarz, bardzo mi ją przesuszał, a punktowo zdawał się nie sprawdzać aż tak skutecznie, jak to większość recenzentek opisuje. Teoretycznie nieco wspomagał gojenie się wyprysków, ale też nieszczególnie zapobiegał powstawaniu kolejnych. Nie czuję się zachęcona do wypróbowania nowej wersji, ale niczego nie wykluczam. Na razie jednak wolę krem na noc z serii Liście Manuka od Ziaji.
17. Masło rewitalizujące; Pat&Rub (250 ml; 69 zł).
To masło było moim pierwszym tego typu produktem z Pat&Rub i muszę przyznać, że byłam z niego bardzo zadowolona. Fantastycznie nawilżało i odżywiało skórę, sprawiając, że jest miękka i gładka. W tym wariancie zapachowym zdecydowanie dominuje cytryna, ale dla mnie nie było to w żaden sposób przeszkodą. W użyciu mam jeszcze wersję orzeźwiającą, a w zapasach wersje rozgrzewającą i otulającą. Zdecydowanie lubię!
18. Rewitalizujący scrub do ciała; Pat&Rub (500 ml; 79 zł).
O scrubach z Pat&Rub naczytałam się mnóstwo dobrych rzeczy, ale szczerze powiedziawszy ja ze swojego nie byłam szczególnie zadowolona. Z jednej strony jego moc była w miarę zadowalająca, a nawilżenie i natłuszczenie skóry sprawiało, że spokojnie można sobie po nim darować użycie balsamu, ale jednocześnie był to dla mnie na tyle uciążliwy w stosowaniu, a jednocześnie średni w efektach produkt, że raczej nie zdecyduję się na kolejną sztukę. Więcej przeczytacie w recenzji TUTAJ.
19. Krem antycellulitowy na noc Cellu Slim Nuit; Elancyl (500 ml; ok. 90 zł).
Muszę przyznać, że rzadko polegam na produktach antycellulitowych, bo nie do końca wierzę w ich działanie. Owszem, dla spokojnego sumienia staram się uwzględniać je w regularnej pielęgnacji, ale jednocześnie pamiętam, że bez picia odpowiednich ilości wody, bez diety i aktywności fizycznej mojego cellulitu raczej nic z miejsca nie ruszy - i zwykle tak jest. Tym razem jednak okazało się, że krem Elancyl jest naprawdę skuteczny i widocznie napina skórę, sprawiając jednocześnie, że cellulit staje się nieco mniej zauważalny. Myślę, że w połączeniu z wyżej wymienionymi składnikami oraz odpowiednim sposobem masażu jest w stanie zdziałać naprawdę wiele, dlatego mam nadzieję, że uda mi się go upolować na jakiejś korzystnej promocji, bo choć cena trochę boli, to chciałabym do niego wrócić.
20. Balsam do ciała mango z linii Youngy; Lirene (400 ml; ok.15 zł).
Balsamy z linii mango należą do moich ulubionych smarowideł w codziennej pielęgnacji. Uwielbiam każdą dostępną wersję, ale mango stanowczo wybija się na prowadzenie ze względu na cudowny i orzeźwiający zapach! Jeśli chodzi o działanie pielęgnacyjne, to w moim przypadku jest ono bardzo dobre, ale znowu warto podkreślić, że moja skóra nie jest wyjątkowo wymagająca pod tym względem. Do codzinnej pielęgnacji jest super - nawilża i odżywia skórę, pomagając utrzymać ją w dobrej kondycji, natomiast jeśli moja skóra ma "awarię", wtedy sięgam po coś bardziej skondensowanego, zarówno w konsystencji, jak i działaniu. Balsamy Youngy zagościły w mojej łazience już po raz szósty, a to musi coś znaczyć! :)
21. Nawilżająco-odżywczy balsam do opalania Family SPF 20; Lirene (200 ml; ok.20 zł).
Filtry do ciała z Lirene zmieniają nazwy i opakowania jak rękawiczki, dlatego w tej chwili nie jestem nawet w stanie stwierdzić jak wygląda obecnie ten produkt. Tak czy inaczej, filtry z Lirene uważam za bardzo udane - stanowią dobrą ochronę dla skóry przy naszym polskim lecie (przypomnijcie sobie jak to było w wakacje :D). Warunkiem jest oczywiście reaplikacja produktu co kilka godzin i po każdej kąpieli. W tym roku używałam również jednej z późniejszych "wersji" filtru SPF 20 od Lirene i byłam równie zadowolona. W przyszłym roku również sięgnę po tę markę! :)
22. Wygładzający peeling do ciała Eucalyptus & Spearmint z serii Aromatherapy; Bath & Body Works (311g; 49 zł).
O tym peelingu miałam już okazję napisać więcej TUTAJ. Generalnie byłam z niego zadowolona, bo był niezłym, choć stosunkowo umiarkowanym zdzierakiem. Jego działanie oceniam na bardzo przyzwoite, nieziemski zapach jako ponadprzeciętny, ale cena jest niestety niezbyt akceptowalna. Sprawę ratuje trochę niezła wydajność produktu, ale nie zmienia to faktu, że w cenie regularnej raczej się na niego nie skuszę. Inna sprawa, że w Bath & Body Works zawsze są jakieś promocje, trzeba tylko zapolować na tę najbardziej korzystną ;)
23. Balsam do ciała Eucalyptus & Spearmint z serii Aromatherapy; Bath & Body Works (192g; 49 zł).
Balsam do ciała z serii miętowo-eukaliptusowej wyjątkowo ujął za serce mojego faceta. I chociaż ja również go lubię, to tym razem cały zapach (3 butelki!) jest własnością przede wszystkim mojego narzeczonego :D Produkt bardzo przyzwoicie nawilża skórę i pomaga utrzymać ją w dobrej kondycji. I znowu - moim zdaniem nie jest to produkt, po który należałoby sięgnąć w razie "awarii", ale jest to bardzo dobry balsam na co dzień. Więcej napisałam oczywiście w recenzji.
24. Rozgrzewający balsam do rąk; Pat&Rub (100ml; 39 zł).
Lubię balsamy do rąk z Pat&Rub, zdecydowanie! Uważam, że są warte swojej ceny, choć i tak zwykle kupuję je albo w promocji albo wykorzystując różne kupony rabatowe. Jak dotąd, używałam bodajże czterech wersji, z czego najsłabsza okazała się być wersja rewitalizująca. Ta rozgrzewająca, pachnąca imbirem była namiast bardzo zbliżona działaniem do bardzo udanej wersji otulającej (recenzja TU). Balsam świetnie sobie radził z nawilżaniem moich dłoni, nie tłuścił ich i szybko się wchłaniał, a jednocześnie zostawiał wrażenie "rękawiczki ochronnej" i poczucie nawilżonych i odżywionych dłoni. Wersja rozgrzewająca pod koniec nieco znudziła mnie swoim zapachem, dlatego na razie nie zdecyduję się na ten balsam ponownie, ale na pewno z przyjemnością będę korzystać z masła o tym zapachu :)
25. Zmywacz do paznokci; Isana (250ml; ok.7 zł).
Ten zmywacz jest moim ulubieńcem, ponieważ z każdym lakierem rozprawia się szybko i skutecznie. Kiedyś miałam z nim pewiem problem, ponieważ przesuszał trochę paznokcie, ale chwila przerwy i lepiej dobrana odżywka dobrze mi zrobiły, bo teraz to znowu mój numer 1. Jak na zmywacz z zawartością acetonu, naprawdę nie robi tragedii ani z paznokciami, ani ze skórkami. Warunkiem jest po prostu korzystanie z dobrej odżywki nawilżającej płytkę i regularne kremowanie dłoni.
26. Płyn do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu z linii Miss; Barwa (300 ml; ok.7 zł).
Chociaż płyn ten zawiera w składzie SLES, to mimo wszystko okazał się być dosyć delikatny dla skóry. Absolutnie nie podrażniał, dobrze oczyszczał, no i cóż - po prostu dobrze wywiązywał się ze swojego zadania. Na plus wygodne opakowanie i bardzo wysoka wydajność! Używałam go spokojnie około pół roku! Nie wykluczam ponownego spotkania, jeśli natknę się na niego gdzieś w markecie :)
27. Maska do włosów z proteinami kaszmiru i kolagenem; Bingo Spa (500 ml; ok.10 zł).
28. Maska do włosów z masłem shea i pięcioma algami; Bingo Spa (500 ml; ok.10 zł).
Uwielbiam maski do włosów z Bingo Spa! Są rewelacyjne i fantastycznie działają na moje włosy, dlatego zupełnie nie wiem, czemu wciąż częściej sięgam po maski Biowax, których działania nijak nie umiem zaobserwować na moich włosach. W przypadku Bingo Spa, obie wersje, które zużyłam świetnie odżywiały i nawilżały moje włosy, sprawiając, że są niesamowicie miękkie i gładkie. O miękkość lepiej dbała wersja z masłem shea i pięcioma algami, natomiast o gładkość wersja z kaszmirem i kolagenem. I jak tak patrzę na moje włosy teraz, to chyba zdecydowanie pora wrócić do Bingo Spa...
29. Szamon z 20% zawartością aloesu; Equilibra (250 ml; ok.18-20 zł).
Kiedyś te produkty były dostępne w Super-Pharm, teraz dawno ich już tam nie widziałam, ale wiem, że w internecie można wybierać wśród bogatej oferty marki. I warto to zrobić, a tym bardziej warto przymknąć oko na cenę, ponieważ szampon jest naprawdę skuteczny w oczyszczaniu włosów z codziennych zanieczyszczeń i resztek produktów stylizujących, ale również jest łagodny dla włosów i skóry głowy, dzięki bardzo wysokiej zawartości aloesu, który łagodzi działanie detergentu (ALS). To moja druga butelka i jak tylko zejdę trochę z zapasów, to z pewnością ponownie sięgnę po ten produkt, a także chętnie wypróbuję odżywki do włosów tej marki :)
30./31. Nawilżająca odżywka do włosów z mango i aloesem; Balea (250 ml; ok.1 euro).
Skoro już jesteśmy na dobre w temacie włosów, to zdecydowanie mogę Wam polecić również odżywkę z mango i aloesem z Balea. Cudownie pachnie i skutecznie pielęgnuje włosów. Nie jest to może produkt, którym ratowałabym mocno zniszczone włosy (tu należałoby sięgnąć raczej po maski i oleje), ale za to jest świetna do codziennej pielęgnacji. Dobrze nawilża włosy, nie obciąża ich, a jednocześnie nie podrażnia skóry głowy. Będąc w Chorwacji skusiłam się na jeszcze jedną butelkę na zapas :)
32. Suchy szampon do włosów Wild; Batiste (ok.15 zł/szt.).
Uwielbiam Batiste i w każdym moim denku pojawia się przynajmniej jedna butelka tego produktu. To powinno mówić samo za siebie. Po szczegóły zapraszam do recenzji TUTAJ.
33. Jedwab w płynie Green Pharmacy; Elfa Pharm (30 ml; ok.9 zł).
Jedwab z Green Pharmacy, to zdecydowanie jeden z lepszych tego typu produktów, które trafiły w moje ręcej. Z jednej strony wydaje mi się, że nie widzę znacznych różnic pomiędzy wszystkimi jedwabiami, a z drugiej strony - z perspektywy czasu uważam, że GP i CHI, to dwa najlepsze tego typu sera na końcówki, jakich dotąd używałam. Wielki plus dla Green Pharmacy za wygodne opakowanie, dobrą cenę, brak alkoholu w składzie, a także za zawartość ekstraktu z aloesu (czwarte miejsce w składzie). Na pewno spotkamy się ponownie!
34. Miniaturka tuszu do rzęs Mascara Infinito; Collistar (pełnowymiarowy produkt: 11 ml; 65 zł).
Tak udanych miniatur życzyłabym sobie dostawać częściej. Jeśli pełnowymiarowy produkt jest tak samo dobry, to byłabym skłonna skusić się na jego zakup, pomimo wysokiej ceny. Fantastyczna szczoteczka, formuła pięknie podkreślająca rzęsy, zero sklejania i łatwość stopniowania efektu. Bliski ideałowi! :)
35./36. Podkład mineralny w odcieniu China Doll i Warm Peach; Lily Lolo (10g; 72,90 zł).
Zużyłam już trzy opakowania podkładów mineralnych z Lily Lolo, w tym dwa opakowania odcienia China Doll. Byłam z nich bardzo mocno zadowolona i to dzięki nim na dobre przerzuciłam się na stosowanie minerałów. Pewnie sięgałabym po nie nadal, gdyby nie udane spotkanie z formułą matującą podkładów z Annabelle Minerals. Lily Lolo nadal bardzo lubię, ale chwilowo mamy od siebie przerwę. Nie wykluczone jednak, że jeszcze się spotkamy :) Rozbudowaną opinię na ich temat przeczytacie w recenzji TUTAJ.
37. Korektor Cream To Powder Concealer w odcieniu Ivory; Alverde (ok.2g; ok.2 euro).
Bardzo polubiłam się zarówno z korektorem, jak i z kamuflażem z Alverde. Oba okazały się być produktami, które świetnie sobie radzą zarówno z lekkimi cieniami pod oczami, jak i z nieco większymi wypryskami. Oczywiście nic nie zastąpi pięknej, zdrowej i gładkiej cery, ale niestety nie wszyscy mogą się taką poszczycić. O dziwo, uważam, że korektor sprawdzał się u mnie lepiej, niż kamuflaż, dlatego planuję powrót właśnie do Cream to Powder Concealer jak tylko wykończę wspomniany kamuflaż. Po Nowym Roku postaram się też wrzucić na blog recenzje obu produktów. Jeśli natomiast chcecie porównanie posiadanych przeze mnie kolorów, to dajcie znać w komentarzach - mogę wrzucić je na fanpage bloga :)
38. Kredka do oczu Linea Automatic Eyeliner w odcieniu Brown Glam; Paese (19,90 zł/szt.).
Jak już wspominałam w ostatniej zbiorczej recenzji kredek do oczu (KLIK), kredka Linea z Paese należy do ścisłej czołówki moich kredkowych ulubieńców. Ma przepiękny kolor, bardzo dobrą trwałość i wygodną formułę. Mam już kolejną i na pewno jeszcze nie raz zagości w mojej kosmetyczce!
39. Kredka do oczu Eye_matic 2; Pierre René w kolorze brązowym (ok. 11 zł/szt.).
Kredka Eye_matic, to w moim odczuciu kolejny świetny produkt do oczu (więcej o kredce TUTAJ). Może nie jest tak dobra jak Paese, ale również mocno się polubiłyśmy. W zasadzie ma wszystki te same cechy, które ma Paese, ale jedyne co je ciut różni, to kolor, który nieco bardziej podoba mi się w przypadku kredki Linea. Tak czy inaczej, z Eye_matic byłam również bardzo zadowolona, więc śmiało możecie sięgać po brąz z tej serii! :)
40. Rokitnikowa pomadka ochronna o zapachu cynamonu; Sylveco (ok. 8 zł/szt.).
Marka Sylveco cieszy się bardzo dobrymi opiniami wśród blogerek, ale ja jak dotąd miałam do czynienia tylko z jedną jedyną pomadką. Byłam z niej bardzo zadowolona, choć zapachem na pewno nie przypominała cynamonu (Michał twierdził, że pachnie jak kaszanka :D). Średni zapach wynagradzało mi za to bardzo dobre działanie pomadki, która świetnie pielęgnowała moje usta i dbała o ich dobrą kondycję. Więcej przeczytacie o niej w recenzji KLIK.
41. Miniaturka zmywacza do paznokci; Inglot (pełnowymiarowy produkt - 100 ml; 14 zł).
Tę miniaturkę dostałam kiedyś do zakupów w Inglocie i uznałam, że będzie niezła na podróże. Zmywacz okazał się być dosyć przyzwoity, ale mam wobec niego dosyć mieszane uczucia, ponieważ bardzo wolno pozbywał się resztek lakieru, nawet takiego, który był już mocno poodpryskiwany. Na jego plus świadczy jednak to, że ma naprawdę niezły skład, jak na tego typu produkt, ponieważ nie ma acetonu, za to zawiera olej sojowy i olejek rycynowy. Znajdziemy w nim również parafinę, ale akurat w przypadku zmywacza, to raczej żadna tragedia. Jedno jest pewne - nigdy nie wysuszył mi ani skórek, ani paznokci, a nawet powiedziałabym, że po zmywaniu miałam wrażenie, że cała okolica paznokcia jest solidnie natłuszczona, jeśli więc zależy Wam na zmywaczu, który lepiej zadba o paznokcie i macie trochę większe pokłady cierpliwości, niż ja, to warto wypróbować produkt z Inglota.
43. Miniaturka odżywki nawilżającej; Equilibra (pełnowymiarowy produkt - 200 ml; ok.18-20 zł).
Na jednym ze spotkań otrzymałam dwie malutkie tubki tej odżywki, ale obie czekały na jakiś krótki weekendowy wyjazd, dlatego jedną zużyłam dużo wcześniej. Generalnie trudno ocenić całościowe działanie po dwóch użyciach, ale na pewno pierwsze wrażenia są na tyle dobre, że chętnie wypróbuję pełnowymiarowy produkt, tym bardziej, że ponownie bardzo wysoko składzie znajdziemy ekstrakt z aloesu, który jest jednym z lepszych nawilżaczy.
*Próbka wzmacniającego szamponu do włosów; Equilibra.
Słowem podsumowania - zupełnie go nie pamiętam, wobec czego raczej nie kupię pełnowymiarowego opakowania. Na pewno sięgnę jednak po jego aloesowego brata.
44./45./46. Peeling, maska oczyszczająca i maska nawilżająca z linii Siarkowa Moc; Barwa (2x5 ml; ok. 3,50 zł za saszetkę).
Jeśli chodzi o te maski, to pamiętam, że okazały się być całkiem przyzwoite. Chciałabym napisać Wam o nich coś więcej, ale nie mam przy sobie notatnika, w którym zapisałam uwagi na ich temat. Spróbuję zrobić na ich temat osobny post, bo o takich saszetkowych maskach warto zawsze wiedzieć coś więcej :)
47. Skarpetki złuszczające; Magic Foot Peel (50 zł/para).
W okresie wiosenno-letnim, kiedy nieuchronnie zbliża się pora odkrytych stóp wiele z nas przypomina sobie o ich istnieniu i obowiązku odpowiedniej pielęgnacji poza codzienną kąpielą (:D), jednak po zimie zwykle okazuje się, że szczególnie nasze pięty pozostawiają wiele do życzenia. Tym razem sięgnęłam po chwalone skarpetki złuszczajace Magic Foot Peel i przyznam szczerze, że była jednocześnie zachwycona i przerażona efektami. Po całym zabiegu miałam niesamowicie gładkie i miękkie stopy, a kondycja skóry na moich piętach uległa znacznej poprawie. Dla tego efektu trzeba jednak przetrwać wcześniejszą totalną apokalipsę i zrzucanie starego naskórka w ilościach hurtowych. Ten produkt również zasługuje na pełną recenzję, więc postaram się odgrzebać zdjęcia, również te drastyczne i napisać Wam o nich więcej! :)
***
Uff! Cieszę się, że w końcu, w końcu skończyłam chociaż ten post denkowy przed końcem roku! Próbowałam go wymęczyć chyba od października, co prowadzi do wniosku, że następnym razem powinnam sobie to podzielić na kilka mniejszych postów, albo zwyczajnie pisać mniej... Ale jaki wtedy byłby sens w pokazywaniu pustego opakowania bez kilku zdań komentarza? ;))
Mam nadzieję, że jest ktoś, kto dobrnął do końca, a nawet jeśli nie, to że każda z Was znalazła sobie tu jakiś punkt zaczepienia i są produkty, o których chciałybyście wiedzieć więcej. Jeśli o czymś nie pisała, a chciałybyście o tym przeczytać, to dajcie znać! Zobaczymy co da się zrobić! :)
Karotka