Cześć Dziewczyny!
Były czerwcowe nowości, było kwietniowe denko (:D), pora więc ruszać dalej z nadrabianiem blogowych zaległości. Przyszła pora na lipcowe nowości - a co! :))
Jeśli wezmę dobry rozpęd, to jest szansa, że może już w październiku wyjdę na prostą... Trzymajcie kciuki!
Jak widać, ponownie uległam wyprzedażowemu szaleństwu w Bath & Body Works. Tak naprawdę chciejstwami są tylko mgiełka Forever Red Vanilla Rum i miniaturki kosmetyków - odżywek do włosów w wersji pomarańcza i imbir (czerwona tubka) oraz mięta z eukaliptusem (zielona tubka), a także mini żelu i mini balsamu do ciała o zapachu wanilii z rumiankiem. Teoretycznie nie są mi one szczególnie potrzebne, ale tak naprawdę tego typu miniatury po prostu przydają się na krótkich wyjazdach, a skoro kosztowały tylko 5 zł za sztukę... Pozostałe produkty, to po prostu zapas piankowych mydełek (i jedno z drobinkami), a także żeli i balsamów z serii Aromatherapy Eucalyptus & Spearmint (to nasza ulubiona seria z BBW! Recenzja TUTAJ). Do tego dorzuciłam też żel pod prysznic i balsam Twilight Woods, które już kiedyś miałam, ale lubię nosić ten zapach jesienią.
W okresie urlopowym oczywiście przydają się filtry i produkty po opalaniu. Produkty Kolastyny - nawilżający balsam po opalaniu, filtr SPF30 z przyspieszaczem opalania oraz sam przyspieszacz opalania kupiłam w trakcie urlopu na działce, kiedy trafiły mi się w korzystnych cenach, ale najbardziej polubiłam sam przyspieszacz. Jeśli natomiast chodzi o produkty po opalaniu, to skusiłam się na nowości z AA, czyli piankę po opalaniu oraz mgiełkę z drobinkami, która okazała się moim absolutnym hitem. Niedługo postaram się napisać Wam o niej więcej, bo myślę, że sprawdzi się w każdym czasie :)
O ile jeszcze pamiętacie, w lipcu Biedronka uraczyła nas świetną gazetką kosmetyczną, w której znalazły się m.in. suche szampony Batiste, które - na pewno to wiecie - szczerze uwielbiam (recenzja KLIK)! Wybrałam dwa zapachy, których jeszcze nie używałam (Fresh i Original) oraz dużą wersję mojego ulubionego wariantu (Blush). Oprócz tego, zdecydowałam się również na mocno chwalony płyn micelarny z Garniera (potwierdzam - jest świetny!) oraz duet szampon i odżywkę z Ultra Doux o zapachu lawendy i róży.
W trakcie trwania tej samej promocji skusiłam się również na dwie pary skarpetek złuszczających marki Purederm oraz plastry na zniszczone pięty z zawartością olejku jojoba. Na razie nie testowałam żadnego z produktów,bo nie chciałam gubić skóry na urlopie, ani straszyć wiórkami w odkrytych butach, ale teraz już powoli przestawiam się na w pełni zakryte buty, więc może to dobry moment (w końcu przygotowałam sobie jesienne botki, tj. wymieniłam fleki, jeszcze przed sezonem! jestem z siebie dumna! :D).
Na malinową odżywkę do włosów Angry Birds by Lumene miałam ochotę od dłuższego czasu. Nie dość, że totalnie poleciałam na to opakowanie, to jeszcze naczytałam się dobrych opinii. Traf chciał, że trafiłam na nią całkowicie przypadkiem na zakupach w Carrefourze. Cenowo okazała się nawet nieco tańsza, niż gdybym zamawiała ją przez internet. A skoro wzięłam odżywkę, to dobrałam od razu szampon do kompletu. Co poradzę, mam słabość do tych wściekłych ptasiorów :)
O peelingu solnym z Clareny mogłyście już przeczytać w recenzji (KLIK), a za jakiś czas pojawi się również w denku, bo właśnie kilka dni temu wykorzystałam ostatnią porcję. Byłam z niego bardzo zadowolona i pewnie jeszcze do niego wrócę, a przy okazji zgarnę pewnie również jego cukrowego, kawowego brata :)
Krem do rąk z Palmers, to całkowicie przypadkowy zakup. Umówiłam się na spotkanie, wzięłam małą torebkę, w której - jak się okazało - nie miałam kremu do rąk, a w tym czasie miałam akurat dość spore problemu z przesuszającą się skórą dłoni. Co więc robi kobieta bez kremu do rąk? Idzie do drogerii, oczywiście. Zakup ten okazał się być całkiem trafiony, bo krem naprawdę nieźle nawilża i natłuszcza dłonie. Chętnie sięgnę również po dwa inne warianty, które widziałam wtedy na półce :)
Powyższy zestaw z The Body Shop, czyli masło do ciała i żel pod prysznic o zapachu passiflory, to mój imieninowy prezent od Sylwii! Już od pewnego czasu obdarowujemy się prezentami z różnych okazji, ale przyznam, że to nadal jest miłe zaskoczenie i bardzo przyjemna niespodzianka. Sylwia, jeszcze raz dziękuję! Trafiłaś w 10 z zapachem! :)
Od Marty również dostałam dosyć niespodziewaną przesyłkę! Umawiałyśmy się tylko na odlewkę kremu CC z Lumene, tak dla wypróbowania, a tymczasem Marta sprawiła mi nie lada przyjemność, ponieważ do odlewki dołączyła również pomadkę z Make Up Revolution w odcieniu Bliss, piękny holograficzny lakier Colour Alike Niebieskie Migdały (to właśnie nazwa, nadana mu przez Kaczkę! :)), a także mini wersję płynu micelarnego z Tołpy (świetny!). Marta, jeszcze raz baaaaardzo Ci dziękuję :*
Bronzer z wiosennej kolekcji ArtDeco - Jungle Fever - chodził za mą odkąd w maju miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach makijażowych, organizowanych przez tę markę. W końcu uległam i kupiłam to cudeńko. Teraz tylko szkoda mi go regularnie używać, bo uwielbiam zerkać na tę piękną fakturę z ważką ;))
Skoro jesteśmy przy ArtDeco, od marki otrzymałam również przesyłkę z hitami i nowościami. Wśród nich znalazł się piękny zielony liner, dwie pomadki w - jak dla mnie - dość jesiennych odcieniach (więc teraz będą jak znalazł!), kultową bazę pod cienie oraz cień, również pochodzący z kolekcji Jungle Fever. Oprócz tego, w przesyłce znalazłam również upominek z Revlonu - krem BB z linii Photoready oraz upominek od Misslyn, czyli dwa lakiery (ten różowy, to kolorystycznie prawie idealny zamiennik Watermelona :)). Wkrótce postaram się o bliższe prezentacje i recenzje tych cudeniek :)
No i na koniec jeszcze jedna gromadka przyjemniaczków... Po pierwsze - różany błyszczyk do ust z Pat&Rub oraz lakier Color Club w odcieniu Jackie Oh!, kupione na blogowej wyprzedaży u Sylwii. Po drugie róż BeBeauty, czyli tak naprawdę Bell, kupiony za grosze w Biedronce. Po trzecie, wygrany u Marti mini liner They're Real Push-Up Liner, czyli nowość z Benefitu. I po czwarte, moje piękne MACowe pomadki, czyli Plumful, Chatterbox i Speed Dial. Czaiłam się na nie od pewnego czasu i w końcu postanowiłam sobie sprawić imieninowy prezent. Jestem z nich bardzo zadowolona, szczególnie ze słynnej Plumful! :)
***
Jak tak sobie teraz spojrzałam na te zdjęcia... No kurcze, ja się chyba jednak nigdy nie wygrzebię z tych zaległości! Przecież mam tyle pięknej kolorówki, którą warto by Wam pokazać z bliska, że to aż wstyd, że jeszcze tego nie zrobiłam... ;) No cóż... Muszę jeszcze trochę popracować na lepszym stanem cery (bo ostatnio dzieje się z nią tragedia!) i zrobię zdjęcia tych cudaków na twarzy. Macie pełne przyzwolenie na poganianie mnie ;)
No i standardowo - jeśli cokolwiek macie, miałyście, albo Wam się marzy, to koniecznie dzielcie się swoim zdaniem w komentarzu! :)
Karotka