poniedziałek, 29 września 2014

Lipcowe nowości

Cześć Dziewczyny!

Były czerwcowe nowości, było kwietniowe denko (:D), pora więc ruszać dalej z nadrabianiem blogowych zaległości. Przyszła pora na lipcowe nowości - a co! :))


Jeśli wezmę dobry rozpęd, to jest szansa, że może już w październiku wyjdę na prostą... Trzymajcie kciuki!


Jak widać, ponownie uległam wyprzedażowemu szaleństwu w Bath & Body Works. Tak naprawdę chciejstwami są tylko mgiełka Forever Red Vanilla Rum i miniaturki kosmetyków - odżywek do włosów w wersji pomarańcza i imbir (czerwona tubka) oraz mięta z eukaliptusem (zielona tubka), a także mini żelu i mini balsamu do ciała o zapachu wanilii z rumiankiem. Teoretycznie nie są mi one szczególnie potrzebne, ale tak naprawdę tego typu miniatury po prostu przydają się na krótkich wyjazdach, a skoro kosztowały tylko 5 zł za sztukę... Pozostałe produkty, to po prostu zapas piankowych mydełek (i jedno z drobinkami), a także żeli i balsamów z serii Aromatherapy Eucalyptus & Spearmint (to nasza ulubiona seria z BBW! Recenzja TUTAJ). Do tego dorzuciłam też żel pod prysznic i balsam Twilight Woods, które już kiedyś miałam, ale lubię nosić ten zapach jesienią.


W okresie urlopowym oczywiście przydają się filtry i produkty po opalaniu. Produkty Kolastyny - nawilżający balsam po opalaniu, filtr SPF30 z przyspieszaczem opalania oraz sam przyspieszacz opalania kupiłam w trakcie urlopu na działce, kiedy trafiły mi się w korzystnych cenach, ale najbardziej polubiłam sam przyspieszacz. Jeśli natomiast chodzi o produkty po opalaniu, to skusiłam się na nowości z AA, czyli piankę po opalaniu oraz mgiełkę z drobinkami, która okazała się moim absolutnym hitem. Niedługo postaram się napisać Wam o niej więcej, bo myślę, że sprawdzi się w każdym czasie :)


O ile jeszcze pamiętacie, w lipcu Biedronka uraczyła nas świetną gazetką kosmetyczną, w której znalazły się m.in. suche szampony Batiste, które - na pewno to wiecie - szczerze uwielbiam (recenzja KLIK)! Wybrałam dwa zapachy, których jeszcze nie używałam (Fresh i Original) oraz dużą wersję mojego ulubionego wariantu (Blush). Oprócz tego, zdecydowałam się również na mocno chwalony płyn micelarny z Garniera (potwierdzam - jest świetny!) oraz duet szampon i odżywkę z Ultra Doux o zapachu lawendy i róży.


W trakcie trwania tej samej promocji skusiłam się również na dwie pary skarpetek złuszczających marki Purederm oraz plastry na zniszczone pięty z zawartością olejku jojoba. Na razie nie testowałam żadnego z produktów,bo nie chciałam gubić skóry na urlopie, ani straszyć wiórkami w odkrytych butach, ale teraz już powoli przestawiam się na w pełni zakryte buty, więc może to dobry moment (w końcu przygotowałam sobie jesienne botki, tj. wymieniłam fleki, jeszcze przed sezonem! jestem z siebie dumna! :D).


Na malinową odżywkę do włosów Angry Birds by Lumene miałam ochotę od dłuższego czasu. Nie dość, że totalnie poleciałam na to opakowanie, to jeszcze naczytałam się dobrych opinii. Traf chciał, że trafiłam na nią całkowicie przypadkiem na zakupach w Carrefourze. Cenowo okazała się nawet nieco tańsza, niż gdybym zamawiała ją przez internet. A skoro wzięłam odżywkę, to dobrałam od razu szampon do kompletu. Co poradzę, mam słabość do tych wściekłych ptasiorów :)


O peelingu solnym z Clareny mogłyście już przeczytać w recenzji (KLIK), a za jakiś czas pojawi się również w denku, bo właśnie kilka dni temu wykorzystałam ostatnią porcję. Byłam z niego bardzo zadowolona i pewnie jeszcze do niego wrócę, a przy okazji zgarnę pewnie również jego cukrowego, kawowego brata :)

Krem do rąk z Palmers, to całkowicie przypadkowy zakup. Umówiłam się na spotkanie, wzięłam małą torebkę, w której - jak się okazało - nie miałam kremu do rąk, a w tym czasie miałam akurat dość spore problemu z przesuszającą się skórą dłoni. Co więc robi kobieta bez kremu do rąk? Idzie do drogerii, oczywiście. Zakup ten okazał się być całkiem trafiony, bo krem naprawdę nieźle nawilża i natłuszcza dłonie. Chętnie sięgnę również po dwa inne warianty, które widziałam wtedy na półce :)


Powyższy zestaw z The Body Shop, czyli masło do ciała i żel pod prysznic o zapachu passiflory, to mój imieninowy prezent od Sylwii! Już od pewnego czasu obdarowujemy się prezentami z różnych okazji, ale przyznam, że to nadal jest miłe zaskoczenie i bardzo przyjemna niespodzianka. Sylwia, jeszcze raz dziękuję! Trafiłaś w 10 z zapachem! :)


Od Marty również dostałam dosyć niespodziewaną przesyłkę! Umawiałyśmy się tylko na odlewkę kremu CC z Lumene, tak dla wypróbowania, a tymczasem Marta sprawiła mi nie lada przyjemność, ponieważ do odlewki dołączyła również pomadkę z Make Up Revolution w odcieniu Bliss, piękny holograficzny lakier Colour Alike Niebieskie Migdały (to właśnie nazwa, nadana mu przez Kaczkę! :)), a także mini wersję płynu micelarnego z Tołpy (świetny!). Marta, jeszcze raz baaaaardzo Ci dziękuję :*


Bronzer z wiosennej kolekcji ArtDeco - Jungle Fever - chodził za mą odkąd w maju miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach makijażowych, organizowanych przez tę markę. W końcu uległam i kupiłam to cudeńko. Teraz tylko szkoda mi go regularnie używać, bo uwielbiam zerkać na tę piękną fakturę z ważką ;))

Skoro jesteśmy przy ArtDeco, od marki otrzymałam również przesyłkę z hitami i nowościami. Wśród nich znalazł się piękny zielony liner, dwie pomadki w - jak dla mnie - dość jesiennych odcieniach (więc teraz będą jak znalazł!), kultową bazę pod cienie oraz cień, również pochodzący z kolekcji Jungle Fever. Oprócz tego, w przesyłce znalazłam również upominek z Revlonu - krem BB z linii Photoready oraz upominek od Misslyn, czyli dwa lakiery (ten różowy, to kolorystycznie prawie idealny zamiennik Watermelona :)). Wkrótce postaram się o bliższe prezentacje i recenzje tych cudeniek :)


No i na koniec jeszcze jedna gromadka przyjemniaczków... Po pierwsze - różany błyszczyk do ust z Pat&Rub oraz lakier Color Club w odcieniu Jackie Oh!, kupione na blogowej wyprzedaży u Sylwii. Po drugie róż BeBeauty, czyli tak naprawdę Bell, kupiony za grosze w Biedronce. Po trzecie, wygrany u Marti mini liner They're Real Push-Up Liner, czyli nowość z Benefitu. I po czwarte, moje piękne MACowe pomadki, czyli Plumful, Chatterbox i Speed Dial. Czaiłam się na nie od pewnego czasu i w końcu postanowiłam sobie sprawić imieninowy prezent. Jestem z nich bardzo zadowolona, szczególnie ze słynnej Plumful! :)

***
Jak tak sobie teraz spojrzałam na te zdjęcia... No kurcze, ja się chyba jednak nigdy nie wygrzebię z tych zaległości! Przecież mam tyle pięknej kolorówki, którą warto by Wam pokazać z bliska, że to aż wstyd, że jeszcze tego nie zrobiłam... ;) No cóż... Muszę jeszcze trochę popracować na lepszym stanem cery (bo ostatnio dzieje się z nią tragedia!) i zrobię zdjęcia tych cudaków na twarzy. Macie pełne przyzwolenie na poganianie mnie ;)

No i standardowo - jeśli cokolwiek macie, miałyście, albo Wam się marzy, to koniecznie dzielcie się swoim zdaniem w komentarzu! :)
Karotka
Czytaj dalej

piątek, 26 września 2014

Kwietniowe denko

Cześć Dziewczyny!

Jak już wspominałam kilka postów temu - w tym roku mianuję się królową blogowych zaległości - wobec czego, żeby po raz kolejny uczcić ten tytuł, przybywam do Was (z planety Nieregularność) z podsumowaniem i krótkimi recenzjami produktów zużytych... w kwietniu :D


Taaak, możecie się śmiać, ale przed Wami jeszcze denka od maja do września, więc ten tego... Przygotujcie się na mnóóóóóstwo czytania, bo nie odpuszczę! ;) Posty denkowe, to tradycja mojego bloga i często są dla mnie świetną okazją, żeby krótko zrecenzować produkty, o których nie warto się rozpisywać w osobnych postach, a jednak warto coś o nich wiedzieć. Czasami są też okazją do przypomnienia o moich ulubieńcach, czy odkryciach. Pomijając powyższe argumenty, kiedy mam wiedzieć lepiej czy produkt się sprawdził, jeśli nie po zużyciu całego opakowania? :))


Wobec powyższego, życzę Wam miłego czytania! Na początek krótkie i nieduże denko kwietniowe, kiedy to zużyłam/liśmy 9 produktów :)


1. Balsam do ciała Intensywna Regeneracja; Lirene (400ml; ok.16-18 zł).
Ten balsam zdecydowanie przypadł do gustu zarówno mi, jak i mojemu facetowi. Bardzo dobrze sprawdzał się jako codzienny nawilżacz. Nie zostawiał tłustej warstwy, ale jednocześnie dawał poczucie dobrze odżywionej skóry. Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ. Myślę, że jeszcze nie raz będziemy wracać do tego produktu.

Aktualnie używam: Lirene Youngy balsam z jabłkiem;

2. Pianka do mycia rąk Sea Island Cotton; Bath & Body Works (259 ml; cena regularna 29 zł).
Z pewnością stałe czytelniczki mojego bloga wiedzą, że bardzo lubię pianki z BBW i goszczą one regularnie w mojej łazience. Nie wysuszają moich dłoni, dobrze ją oczyszczają, a do tego przyjemnie pachną. Najchętniej zaopatruję się w nie podczas wyprzedaży, dzięki czemu płacę za nie często ok.10-15 zł. Oczywiście mam zrobiony zapas :) Recenzję innego wariantu zapachowego znajdziecie TUTAJ.

Aktualnie używam: Bath & Body Works pianka do mycia rąk Dancing Waters;


3. Woda termalna; Uriage (150 ml; ok. 15 zł).
Ten produkt zna i chwali dobre pół blogosfery - i bardzo słusznie! Ja również jestem zachwycona tą wodą termalną i właściwie to dzięki niej polubiłam tego rodzaju produkty i na stałe włączyłam je do pielęgnacji. Jej działanie trudno opisać w kilku słowach, bo i trudno jest je w ogóle w słowa ująć, dlatego odsyłam Was do pełnej recenzji TUTAJ :) Już mam jedną buteleczkę w zapasie!

Aktualnie używam: woda termalna z Avene;

4. Błotna maska oczyszczająca z algami; Organic Shop (75 ml; 16,90 zł).
Po tę maskę sięgnęłam z ciekawości i poniekąd w ramach urozmaicenia swojej pielęgnacji. Zwykle sięgam po maski oczyszczające z glinkami, a tym razem sięgnęłam po wersję błotną, która sprawdziła się równie dobrze. Generalnie byłam zadowolona i chętnie do niej wrócę, a ponieważ chcę Wam napisać o niej trochę więcej, to w tej chwili nie będę pisać więcej, niż to, że po prostu warto ją wypróbować :)

Aktualnie używam: oczyszczająca maska błotna z Himalaya Herbals;


5. Antyperspirant w kulce Clear Diamond; Rexona (50 ml; ok.10 zł).
Jeśli chodzi o antyperspiranty, to Rexona sprawdza się u mnie zdecydowanie najlepiej i to właśnie po tę markę sięgam najczęściej i najchętniej. Po prostu najskuteczniej chroni mnie przed nieprzyjemnym zapachem i nieestetycznymi plamami. Co tu więcej tłumaczyć... Wracam do niej regularnie i ta wersja nie różniła się szczególnie od innych Rexon, których dotychczas używałam :)

Aktualnie używam: antyperspirant w kulce Aloe Vera z Rexony;

6. Suchy szampon Wild; Batiste (50 ml; ok.8zł, ten wariant dostępny tylko w zestawie trzech miniaturek za 19,90 zł).
Suche szampony z Batiste, to mój absolutny must have. Mam spory zapas, który stale jest uzupełniany, zarówno jeśli chodzi o wersje mini, jak i pełny wymiar. Batiste świetnie odświeżają włosy i regularnie ratują mnie w sytuacjach podbramkowych. Więcej znajdziecie TU.

Aktualnie używam: suchy szampon Batiste z l-argininą;

7. Regenerująca maseczka do stóp Feet Up Advanced; Oriflame (100 ml; cena regularna 25,90 zł).
Uwielbiam tę maskę! Tak po prostu! Rewelacyjnie nawilża, odżywia i zmiękcza stopy, a w połączeniu z masażem sprawdza się wręcz idealnie. Powinna być sprzedawana obowiązkowo w komplecie z masażystą i skarpetami frotte :D Muszę ją znowu kupić! :)


8. Tusz do rzęs Catchy Eyes; Gosh (30-45 zł/szt.).
Ten tusz bardzo długo czekał na swoją kolej. Czytałam o nim wiele pozytywnych opinii, a jednocześnie trochę bałam się, że po prostu się zawiodę. I na początku rzeczywiście tak było, bo tusz był dość rzadki i dawał dosyć słaby efekt, jednak jak tylko trochę podsechł, zmienił się nie do poznania. Świetnie pogrubiał i wydłużał rzęsy, a do tego pozwalał na stopniowanie efektu. Aktualnie jest jednym z moich ulubionych tuszy i na pewno będę do niego wracać. Już wróciłam! :)

Aktualnie używam: m.in. ten sam produkt;

9. Kredka do oczu Glimmerstick Cosmic; Avon (cena regularna - 22 zł/szt.).
Zdaje się, że ta kredka była akurat czarna, ale nie zmienia to faktu, że Glimmersticki zużywam ostatnio jak szalona! Pierwsza z tych kredek trafiła do mnie jako upominek od jednej z koleżanek blogerek i od tej pory pokochałam je szczerą miłością. Kupuję je zawsze (i w różnych kolorach), kiedy tylko mam okazję. Świetnie wyglądają na powiekach, dobrze się trzymają i mają przyjemnie rozświetlające drobinki. Regularnie do nich wracam, w różnych wariantach :)

Aktualnie używam: m.in. brązowa kredka do oczu Misslyn;

***
Jeśli chodzi o podsumowanie kwietnia, to by było na tyle. Kolejna część będzie obejmować denka od maja do lipca, więc będę miała z nią dużo więcej roboty, a Wy potem czytania, ale póki co - jak zawsze - dajcie znać czy znacie i lubicie produkty, które dzisiaj opisałam. Jakie macie z nimi doświadczenia? :)
Karotka
Czytaj dalej

środa, 24 września 2014

Konkurs z marką Seboradin - wyniki!

Witajcie Dziewczyny!

Wracam z wynikami konkursu, przeprowadzonego we współpracy z marką Seboradin. Muszę przyznać, że tym razem wybór zwycięskich odpowiedzi był trudny, jak jeszcze nigdy dotąd! Najchętniej każdą z Was obdarowałabym całym zestawem kosmetyków, dopasowanym do Waszych włosów, ale niestety nagrody mogą otrzymać tylko cztery z Was.


Pełny zestaw do pielęgnacji włosów, jak się domyślam, ciemnych, otrzymuje...

Joanna (kosmetyczny-przekładaniec)

natomiast osobami, które otrzymają wybrany balsam do włosów, są:

Kasia Sobczyk
SemiSweetLychee
oraz
Cztery Pory

Dziewczyny, gratuluję! Wysłałam już do Was maile i czekam na Wasze adresy! Jeszcze raz się powtórzę - wybór był naprawdę, naprawdę trudny, a Wasze odpowiedzi bardzo ciekawe, obszerne i szczere! Mam nadzieję, że będę miała jeszcze niejedną okazję, żeby obdarować Was dobrymi kosmetykami, odpowiadającymi na Wasze problemy :)

Karotka
Czytaj dalej

piątek, 19 września 2014

Joanna - Z Apteczki Babuni - Wygładzający peeling do ciała z ekstraktem z bzu

To był maj... Kiedy zrobiłam te zdjęcia! Uwierzycie, że wytrwały tyle czasu na moim dysku niezauważone?! No cóż, najwyraźniej czekały aż złapie mnie wena, która - jak ostatnio pewnie widzicie - w końcu mi dopisuje, dlatego korzystając z okazji chciałabym podzielić się z Wami moją opinią na temat świetnego peelingu Joanny o zapachu bzu! No i już się zdradziłam! :)

Informacja od producenta:


KOLOR/ZAPACH:
Peeling bzowy zwrócił moją uwagę od razu, kiedy tylko pojawił się w drogeriach. Do tej pory zużyłam jedno opakowanie, ale gdzieś tam przy okazji nabyłam w promocji drugie, które chwilę musiało poczekać na swoją kolej, ale teraz znowu mam ten produkt w użyciu. To, co od razu przyciąga wzrok w tym produkcie, to piękny, fioletowy kolor, od razu kojarzący się z kwiatem bzu, a co najlepsze, zapach całkowicie idzie z nim w parze! Dla mnie to najprawdziwszy, absolutnie nieprzekłamany fioletowy bez! Czysta wiosna w słoiczku! :)

DZIAŁANIE:
Peeling okazał się być przyjemny w użyciu nie tylko ze względu na jego walory zapachowe, ale również ze względu na bardzo dobre działanie. Produkt jest naszpikowany polietylenowymi drobinkami, które świetnie wywiązują się swojego zadania. Peeling jest odpowiednio mocny, ale jednocześnie nie jest przesadnie ostry i nie podrażnia skóry nadmiernym drapaniem. Czuć, że drobinki odpowiednio intensywnie masują ciało i zarazem wygładzają skórę, złuszczając martwy i zrogowaciały naskórek.

Po użyciu tego bzowego przyjemniaczka moja skóra jest przyjemnie gładka, delikatnie, zdrowo zaczerwieniona (oczywiście tylko przez kilkanaście minut po wyjściu spod prysznica). Nie zauważyłam, żeby peeling przesuszał skórę, ale - po pierwsze - moja skóra nie ma do tego tendencji, a po drugie - po peelingu zawsze sięgam po produkty nawilżające, bo w końcu kiedy mają działać najlepiej, jak nie wtedy, kiedy skóra jest najlepiej ukrwiona i jednocześnie może skorzystać z balsamu najwięcej :)

KONSYSTENCJA I WYDAJNOŚĆ:
Peeling przypomina mi nieco galaretkę, ale taką, która dopiero zaczęła tężeć. Ma trochę tendencji do przelewania się między palcami, ale wystarczy nakładać go pełną dłonią, żeby opanować jego skłonności do ucieczki :) Produkt bardzo łatwo rozprowadza się na ciele i dzięki temu dobrze wykonuje robotę!

Być może to właśnie ta specyficzna konsystencja sprawia, że produkt jest zaskakująco wydajny, jak na peeling. O ile większość tego typu produktów wystarcza na około 10 użyć na całe ciało, tak ten szacuję raczej na około 20 zabiegów.

OPAKOWANIE:
Produkt umieszczono w plastikowym, odkręcanym słoiczku. Oczywiście jest to najwygodniejsze rozwiązanie dla peelingu, więc nie ma co się zbytnio rozwodzić nad "pomysłowością" producenta ;) Całość jest bardzo przyjemna dla oka i moim zdaniem przyciąga wzrok. Przeszkadza mi tylko brak folii zabezpieczającej produkt. Nie dość, że ktoś może bezkarnie wsadzać w niego nos bez naszej wiedzy, to jeszcze może się okazać, że jeśli macant nie dokręci słoiczka, to połowę produktu zgubimy w drodze do domu... To jest coś nad czym zdecydowanie warto by było popracować, zwłaszcza przy tak płynnej konsystencji!

SKŁAD:
Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Polyethylene, Glycerin, Sodium Laureth Sulfate, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Xanthan Gum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Sambucus Nigra Flower Extract, Propylene Glycol, Disodium EDTA, Sodium Chloride, Parfum, Cinnamyl Alcohol, Limonene, Linalool, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone, Cl:42090, Cl:17200

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Około 10-14 zł, w zależności od promocji. Swój peeling kupowałam w Super-Pharm i szczerze przyznam, że nie mam pojęcia gdzie jeszcze jest dostępny. Joanna jest dosyć popularną marką, więc podejrzewam, że mimo wszystko nie powinnyście mieć problemów z jego znalezieniem :)


Peeling z Joanny zdecydowanie dał się polubić! Uważam, że to jedna z ciekawszych propozycji na półkach drogeryjnych. Przyjemny w użytkowaniu, skuteczny, pięknie pachnący i bardzo przystępny cenowo. Więcej takich przyjemniaczków poproszę! :)

A Wy jakie zapachy lubicie w kosmetykach? Czy miałyście okazję używać innych kosmetyków pachnących bzem? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Karotka
Czytaj dalej

czwartek, 18 września 2014

Czerwcowe nowości

Taaaak, tak właśnie... Nie pomyliłam się, po prostu jestem królową zaległości, dlatego dzisiaj przychodzę do Was z moimi czerwcowymi nowościami... Mogłabym je pominąć, ale z drugiej strony wiem, że lubicie takie posty, więc czemu by nie. Jakby zaległości było mało, mam jeszcze do nadrobienia posty denkowe od ...kwietnia? Taaak właśnie... :D


W czerwcu nie robiłam szczególnie dużych zakupów, większość produktów trafiła do mnie z różnych źródeł, częściowo były to nagrody w konkursach, częściowo prezenty ze spotkania blogerskiego, no i oczywiście pojawiło się też kilka produktów, otrzymanych w ramach współpracy.


Największe zakupy czerwca, to zakupy z początków wyprzedaży w Bath & Body Works. Z pewnością dobrze wiecie, że uwielbiam tę markę i często sięgam po ich kosmetyki. Mam już swoich ulubieńców, więc tym razem sięgnęłam przede wszystkim po dobrze już sprawdzone produkty - zestaw żel i balsam z serii Aromatherapy Eucalyptus & Spearmint, o których pisałam już TUTAJ, a także balsamy do ciała w moich ulubionych zapachach - Pink Chiffon oraz Paris Amour. Jedyną nowością jest mydło w płynie w jesiennym wariancie Sweet Cinnamon Pumpkin, które, tak na marginesie, jest diabelnie wydajne! Używamy go od czerwca, czyli około trzech miesięcy, a nadal mamy jeszcze około połowy... :)


Po balsam brązujący z Lirene dla ciemnej karnacji sięgnęłam, kiedy jeszcze nie byłam zbytnio opalona. Balsam bardzo powoli daje efekt subtelnej opalenizny i nawet nie śmierdzi aż tak długo i tak intensywnie co inne balsamy tego typu. Lubię go, jest ok, choć nie wykluczone, że kiedy już go zużyję, to sięgnę po coś szybszego :)

Peeling morelowy marki Soraya, to produkt, który już kiedyś gościłam w swojej łazience i byłam z niego bardzo zadowolona! Kiedy więc trafiłam na niego w Biedronce w naprawdę niskiej cenie, to bez większego namysłu wrzuciłam go do koszyka. Jestem pewna, że nadal będę z niego tak samo zadowolona, jak wtedy, kiedy recenzowałam jego brata w wersji oczyszczającej KLIK.

Po kremy do rąk Anida sięgnęłam po kilku pozytywnych opiniach, znalezionych na blogach, oczywiście najbardziej zapamiętałam je dzięki Sylwii, która jest mistrzem w najdłuższym zużywaniu tubki kremu (KLIK - recenzja Sylwii) :D


Od pewnego czasu podstawą mojego makijażu są przede wszystkim podkłady mineralne. Przez kilka ostatnich miesięcy używałam podkładów Lily Lolo, jednak czytałam wiele dobrego również o produktach z Annabelle Minerals. Pamiętam, że kiedy marka pojawiła się na rynku, można było zamówić sobie próbki ich produktów jedynie za cenę przesyłki, więc skorzystałam, ale nie trafiłam wtedy ani na swój kolor, ani na odpowiednie wykończenie. Później jednak naczytałam się wiele pozytywów o wersji matującej podkładu AM, a dzięki Sylwii mogłam wypróbować odsypkę jednego z jaśniejszych odcieni, który uznałam za odpowiedni dla mnie. Postanowiłam zaryzykować i skusiłam się od razu na cały zestaw w atrakcyjnej cenie - wzięłam podkład w kolorze Natural Fair, róż Rose, korektor Light oraz pędzel do różu. Kupując cały zestaw pędzel wyszedł mi gratis, a zarówno pojemności, jak i ceny produktów Annabelle Minerals są bardzo atrakcyjne, wobec czego (po wypróbowaniu odsypki) nie bałam się już tej inwestycji :)


Powyższy zestaw kosmetyków Gosh otrzymałam od Pani Ewy, zajmującej się PR-em marki. Kosmetyki przywędrowały do mnie jako przeprosinowy upominek za baaaaaardzo długą wysyłkę nagrody, wygranej w konkursie u Kaczki z piekła rodem. Żeby było śmieszniej, zestaw okazał się być jeszcze bardziej atrakcyjny, niż sama nagroda, ponieważ znalazłam w nim piękną paletkę cieni w odcieniach fioletu, granatową kredkę Smokey Blue, pomadkę oraz piękny różowy lakier Oh My Gosh.


A oto i wspomniana nagroda - zestaw lakierów Gosh z serii Frosted! Otrzymałam aż pięć pięknych kolorów o ciekawym wykończeniu. Teoretycznie są to lakiery piaskowe, ale kolory są na tyle rozbielone, że efekt końcowy rzeczywiście przypomina nieco szron na paznokciach :)

swatche lakierów Gosh Frosted oraz Oh My Gosh
Powyżej prezentuję Wam wszystkie moje nowe lakiery Gosha na wzorniku, dzięki czemu myślę, że już teraz uda mi się zaspokoić częściowo Waszą ciekawość :)


Stała współpraca z marką Rimmel zaowocowała możliwością wypróbowania kolejnych nowości. Tym razem otrzymałam kolejne trzy lakiery z serii 60 seconds by Rita Ora w kolorach White Hot Love (już się nim z Wami podzieliłam), Breakfast in Bed oraz Don't Be Shy (absolutnie róż idealny!). W moje ręce wpadły również kredki do oczu z serii Exaggerate (o których pisałam ostatnio TUTAJ), a także czarny liner w słoiczku Scandaleyes i tusz Scandaleyes Rockin' Curves (którym również się z Wami podzieliłam :)).

Rimmel 60 seconds by Rita Ora
Powyżej prezentuję Wam swatche pięciu z sześciu posiadanych przeze mnie lakierów Rimmel z serii 60 seconds by Rita Ora. Jeśli chciałybyście poczytać więcej o którymś z nich, to dajcie znać w komentarzach :)


Lakiery Essie kupuję już coraz rzadziej, bo nagromadziłam już naprawdę pokaźną gromadę produktów tej marki, a poza tym kolejne kolekcje coraz mniej mnie porywają. Są jednak takie kolory, które nie od razu chwytają mnie za serce i które zyskują dopiero przy bliższym poznaniu. Tak też było z powyższą dwójką. Beżowo-piaskowy Spin The Bottle i dżinsowo-niebieski Truth Or Flare wpadły mi w oko dopiero u Sylwii, czyli mojej Essie-siostry, więc jak tylko natknęłam się na nie w Super-Pharm, to od razu porwałam je do koszyka. W obu kolorach czuję się zaskakująco dobrze i chętnie je noszę :)

Essie Truth or Flare oraz Essie Spin The Bottle
Powyżej oczywiście swatche. Dodam jeszcze, że lakiery należą do wiosennej kolekcji Essie Hide & Go Chic, z których pozostałą czwórkę prezentowałam już TUTAJ.


Do Natury zaglądam bardzo rzadko, ale od kilku miesięcy zapisywałam sobie na liście zakupów powody, dla których w końcu powinnam ją odwiedzić. Jednym z nich były pokazane wyżej kremy do rąk z Anidy, ale tym, co przyciągnęło mnie do tej drogerii był również niebieski tusz z Essence. Kiedy byłam w liceum, uwielbiałam malować rzęsy niebieskim tuszem z Avonu, później jednak trudno mi było znaleźć taki, więc wróciłam do czerni. Teraz z przyjemnością sięgnęłam znowu po kolor i właśnie ten tusz w dużej mierze zdominował mój urlopowy makijaż. Bardzo często towarzyszył mu też top coat z limitowanki Beach Cruiser, który sprawia, że każdy tusz do rzęs, który zostanie pokryty top coatem, staje się wodoodporny i muszę z przyjemnością przyznać, że ten patent zdecydowanie działa! To świetna opcja dla tych, którym nie odpowiada efekt delikatnego podkreślenia rzęs, który zwykle dają klasyczne wodoodporne tusze.

Rozświetlająca kredka pod łuk brwiowy z Catrice, to efekt tej samej wizyty w Naturze. Swego czasu naczytałam się sporo o kredce podobnego typu, którą oferuje Benefit, a parę lat wstecz Catrice już miało coś podobnego w jednej z edycji limitowanych, jednak nie udało mi się wtedy załapać. Tym razem skusiłam się i... no cóż, dobrze, że kupiłam Catrice, a nie Benefit, bo jednak zbyt rzadko sięgam po takie bajery, żeby wydawać na nie znacznie większe pieniądze, niż te kilkanaście złotych ;)

Matowa pomadka Bourjois Rouge Edition Velvet w kolorze Ole Flamingo, to dla odmiany efekt ogromnej promocji na produkty "naustne" z oferty Super-Pharm. Miałam nadzieję nosić ten kolor w czasie ślubu mojej przyjaciółki, ale niestety nie udało mi się na niego dotrzeć z powodów rodzinnych... :/ Chyba muszę zacząć nosić ją na co dzień, żeby mi się takie cudeńko nie zmarnowało... ;)


Kiedy spora część blogosfery uczestniczyła w konkursie na makijaż nowymi kosmetykami kolorowymi od Dr Ireny Eris, jak postanowiłam tym razem odpuścić sobie uczestnictwo. Znam swoje możliwości i znam uzdolnienia koleżanek blogerek, który odwaliły kawał dobrej roboty. Magda postanowiła jednak, że podeśle mi coś, z czego na pewno skorzystam, dzięki czemu miałam okazję również wypróbować kosmetyk z linii ProVoke. W moje ręce trafiła zgrabna paletka, zawierająca czwórkę cieni w odcieniach beżu i brązu. Cienie mają naprawdę piękne i bardzo bezpieczne, uniwersalne kolory, więc sprawdzą się z pewnością na wyjazdach. Są też naprawdę komfortowe w aplikacji i nawet niewprawna ręka (taka jak moja :P), nie powinna mieć z nimi problemów :)


Pomadki ochronne z Nivea, to kolejny produkt do którego co jakiś czas wracam. Wersja Vitamin Shake, to mój must have, ze względu na to, że pięknie nabłyszcza i nadaje odrobinkę koloru. Skusiłam się również na nowość Fruity Shine - wersję brzoskwiniową. Natomiast wersja z oliwkowa Pure & Natural, to ulubieniec mojego Michała, który twierdzi, że pomadka pachnie herbatą Earl Grey :)


Ostatnia już grupka nowości z czerwca, to prezenty, wylosowane na charytatywnym spotkaniu blogerek, zorganizowanym przez Olę z bloga HiDiamond. Miło czasami uczestniczyć w spotkaniu, mającym na celu pomoc tym, którzy tego potrzebują. Dzięki Oli, pieniądze, uzbierane ze sprzedaży losów, zostały przeznaczone na rzecz Stasia, chłopczyka, który urodził się bez rączek. Udało nam się uzbierać całkiem pokaźną sumkę, która na pewno pozwoliła pomóc choć na chwilę :)

Muszę przyznać, że trafiło mi się sporo przydatnych produktów. Częścią podzieliłam się z przyszłą teściową (mam nadzieję, że choć troszeczkę poprawiłam jej tym nastrój :)), a część poszła w obroty w czasie urlopu. Największą przyjemność sprawił mi jednak zestaw z The Body Shopu :) W końcu mam pełnowymiarowe masło o przepięknym, owocowym zapachu :)

***
Jeśli chodzi o czerwcowe nowości, to by było na tyle. Tyle dobrego w tym opóźnieniu, że spora część produktów już poszła w ruch, dzięki czemu, w kilku przypadkach, mogłam się z Wami podzielić również pierwszymi wrażeniami z użytkowania tych kosmetyków :)

Jak zawsze - dajcie znać, jeśli coś Was szczególnie zainteresowało lub jeśli używałyście któregoś z tych kosmetyków i chcecie się podzielić swoją opinią na ich temat :)
Karotka
Czytaj dalej

wtorek, 16 września 2014

Przegląd kredek do oczu - część I

Cześć Dziewczyny!

Przeglądając moje zasoby kosmetyczne, doszłam do wniosku, że jednym z najważniejszych kosmetyków kolorowych, które przewijają się w moim makijażu, a zaraz takim, po które sięgam codziennie są kredki do oczu. Mam ich całe mnóstwo, ciągle jakieś dokupuję, ciągle jakieś zużywam. Po niektóre z nich sięgam z ogromną ochotą, inne lubię, ale mogłabym się bez nich obyć. Zdarzają się też takiej, które zdecydowanie nie są warte uwagi. Ponieważ trudno byłoby mi rozwodzić się nad każdą z nich w osobnych postach (po prostu byłoby to nudne!), postanowiłam zrobić serię zbiorczych postów z krótkimi opiniami na temat poszczególnych kredek. Wszystkie kredki z pierwszej części są dostępne w drogeriach, więc jeśli któraś wpadnie Wam - nomen omen - w oko, to nie powinnyście mieć problemów z ich zakupem :)


Chociaż kredki, to must have w moim makijażu, musicie wiedzieć, że nie przepadam za intensywną kreską na górnej powiece, nawet tą rozmazaną (do malowania tych wyraźniejszych kresek używam linerów). Stosuję kredki przede wszystkim do podkreślenia dolnej powieki, a na górnej powiece zagęszczam jedynie linię rzęs (wtedy sięgam raczej po czerń lub brąz), dosłownie wkładając kredkę pomiędzy poszczególne rzęsy. Brzmi dziwnie, ale ten zabieg wygląda naturalnie i przyjemnie przyciemnia oko.


Lubię siebie w takim makijażu i - jak każdej kobiecie - zależy mi na jego trwałości, dlatego od pewnego czasu zaczęłam sięgać po bazę pod cienie, która utrwali kredkę na dolnej linii rzęs. Jeśli całość pociągnę jeszcze cieniem, to zazwyczaj mogę cieszyć się przyjemnym podkreśleniem praktycznie przez cały dzień. To znacząco przedłuża trwałość makijażu, a zarazem moje lepsze samopoczucie. Co jak co, ale oko lubię mieć podkreślone ;)


***
Rimmel - seria Exaggerate
262 Blackest Black
240 Aqua Sparkle


Seria Exaggerate całkiem niedawno pojawiła się na rynku wśród produktów marki Rimmel. W serii znajduje się kilka kolorów kredek automatycznych o różnych wykończeniach. Za pośrednictwem marki, w moje ręce trafiła klasyczna, kremowa czerń oraz piękny turkus z połyskującymi drobinkami. Obie kredki mają przyjemnie miękki grafit, który przyjemnie sunie po powiekach, nie drapiąc ich, ani nie powodując konieczności nachalnego naciągania skóry. Czerń jest zdecydowanie trwalsza i spokojnie mogę ją nosić przez cały dzień, natomiast turkus niestety znika gdzieś w ciągu dnia i po kilku godzinach mam na powiekach jedynie mgiełkę koloru. Na szczęście drobinki w nim zawarte nie mają tendencji do wędrowania wokół oczu.


Kredki są wyposażone w gąbeczkę, którą można rozetrzeć kreskę. Ja zazwyczaj nie korzystam z takich bajerów, więc mogę powiedzieć tyle, że gąbeczka jest miękka i zwarta, przypomina mi pacynki, dołączane do paletek Sleeka. Jeśli wyciągnięcie gąbeczkę, to znajdziecie również mini temperówkę, która pozwoli Wam zaostrzyć grafit w razie potrzeby.

Cena - 19,99 zł (wg Rossnet)

***
GOSH - Smokey Eye Liner
03 Smokey Plum
04 Smokey Blue


Kredki Gosha okazały się dla mnie naprawdę świetnymi produktami! To obecnie jedne z moich ulubionych kredek! Mają miękkie, nieco maślane grafity, które gładko rozprowadzają się po powiece, od razu zostawiając na nich intensywny kolor. Lubię w nich to, że są mimo wszystko dosyć ciemne, więc świetnie zastępują mi ukochany brąz lub klasyczną czerń. Ten mały kolorowy akcent wystarczy, żeby nieco ożywić codzienny makijaż. Kredki są naprawdę trwałe i świetnie się trzymają nawet bez wspomagaczy. Chętnie skuszę się na kredki z tej serii również w innych wariantach kolorystycznych, bo granat i śliwkowy fiolet są jak dla mnie genialne!

Te kredki należy temperować, ale na szczęście dobra temperówka świetnie sobie z nimi radzi. Kredki na szczęście nie łamią się zbyt łatwo i bez problemu nadacie im pożądany kształt i ostrość.


Kredki Smokey Eye Liner również zostały wyposażone w gąbeczki do rozcierania. Są one dosyć dziwne, bo sprawiają wrażenie mokrych i lekko tłustych, ale jednocześnie nie zostawiają widocznych śladów na skórze. Są znacznie bardziej zwarte, niż gąbeczki w kredkach z Rimmel, ale jednocześnie nadal są bardzo miękkie i raczej delikatne dla skóry.

Cena - 32,99 zł (wg kochamkosmetyki.pl)

***
Catrice - Eyebrow Lifter - 010 Lift Me Up, Scotty!
Pierre René - Eye_matic 2 - 02
Eveline - Eye Max Precision - Brown


Kredka Catrice Eyebrow Lifter, to właściwie kredka pod łuk brwiowy, ale czasami stosuję ją również jako rozświetlacz do wewnętrzego kącika oka lub na dolną linię wodną. Nie jest to najbardziej trwałe rozwiązanie, nawet pomimo użycia bazy, ale szczerze powiedziawszy mam ten problem z większością jasnych kredek, więc nie jest to dla mnie żadne zaskoczenie. Podoba mi się to, że kredka z Catrice jest całkowicie kremowa, a jej kolor, to nieco różowawy odcień beżu - dosyć naturalny. Jako że produkt jest przeznaczony pod brwi, grafit jest mięciutki, a sam produkt bardzo łatwo rozetrzeć do pożądanej intensywności. Również i w tym przypadku mamy do czynienia z kredką, którą należy temperować, ale korzystam z niej na tyle rzadko, że nigdy jeszcze nie miałam potrzeby tego robić...

Cena - 13,90 zł (wg KWC)



Kredka z Pierre René okazała się dla mnie czarnym koniem tego zestawienia. Otrzymałam ją ponad rok temu na jednym ze spotkań blogerskich, odłożyłam do pudełka i zapomniałam o niej, dopóki nie wykończyłam wszystkich brązowych kredek. Eye_matic 2 okazała się być naprawdę świetnym produktem i cieszę się, że miałam okazję ją przetestować. Jak tylko będę miała okazję, to z pewnością kupię ją ponownie ze względu na piękny, dość oryginalny odcień brązu. Odrobinę rudawy, choć nie przesadnie ciepły, a do tego wyposażony w mikroskopijne drobinki, połyskujące od czasu do czasu na złoto.

Kredka jest automatyczna, ale przez cały czas jej użytkowania nie czułam potrzeby, żeby ją zatemperować. Grafit jest miękki i delikatny dla oka.

Cena - 10,99 zł (wg ladymakeup.pl)


Kredka z Eveline niestety, ale zupełnie się u mnie nie sprawdziła. Pełna nadziei na kolejny hit (po Eveline sięgnęłam po wykończeniu kredki z Pierre René), sięgnęłam po Eveline i koszmarnie się zawiodłam. Kredka zupełnie nie chce się trzymać na moich powiekach, całkowicie spływa już po godzinie od wykonania makijażu i za nic ma to czy użyję bazy, czy utrwalę kreskę cieniem. Nic to, za każdym razem Eveline, zerkając w lustro, przekonywałam się, że kredkę owszem nadal miałam na sobie, ale niestety całkowicie pod oczami. Dla mnie to po prostu bubel, więc czym prędzej odłożyłam ją do pudełka, ale nie wiem czy sięgnę po nią nawet w tak zwaną czarną godzinę, bo jej stosowanie całkowicie mija się z celem... Jakby tego było mało, grafit kredki jest dość twardy i choć nakłada się ją nienajgorzej, to jednak komfort użytkowania jest znacznie niższy, niż w przypadku wyżej opisywanych kredek.

Eye Max Precision (o losie!) również wyposażono w gąbeczkę, ale ta jest twarda, sztywna i raczej nie przebije jakością pozostałej części produktu... ;)

Cena - 10 zł (wg KWC)

***
Poniżej zbliżenie na kolor każdej z kredek. Jak już wspominałam - moimi faworytami z poniższych są Pierre René oraz Gosh. Każdy z tych kolorów szalenie mi się podoba i po tę trójkę sięgam najchętniej spośród zaprezentowanych dzisiaj konturówek...


Jakie są Wasze ulubione kredki do oczu? Czy używałyście któryś z zaprezentowanych dzisiaj przeze mnie konturówek? Jak zawsze czekam na Wasze opinie, a sama postaram się wkrótce przygotować drugą część zestawienia, obejmujące m.in. produkty z Avon, Oriflame, Paese czy Misslyn.
Karotka
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast