poniedziałek, 30 grudnia 2013

Ulubieńcy grudnia

Cześć Dziewczyny!

W końcu udało mi się wrócić z postem typowo kosmetycznym! Nie zamierzam się szczególnie usprawiedliwiać, tak to czasem bywa, że raz miewamy wenę do pisania, a innym razem blogowanie zajmuje dalsze miejsce w życiu... ;) W grudniu, kiedy tylko nie biegałam za prezentami, wracałam do domu po pracy i zwykle padałam na kanapie, albo zaczytywałam się w kolejnych książkach. Tak też czasami trzeba! Może powinnam więc uczynić częstsze blogowanie moim noworocznym postanowieniem? Warto o tym pomyśleć :))

Ostatnio świadomie pominęłam ulubieńców listopada, ponieważ w zasadzie byłaby to powtórka z rozrywki i musiałabym niemal w całości skopiować ulubieńców października. Zmieniły się dosłownie jedynie pojedyncze produkty, ale nie widziałam sensu tworzenia nowego postu dla 1-2 kosmetyków, których najchętniej używałam w listopadzie. Choć w grudniu nadal wielu ulubieńców października (i listopada) mogłoby się powtórzyć, to jednak wybrałam kilka nowych (lub powracających do zestawienia) produktów, które w grudniu towarzyszyły mi szczególnie często! Tym razem wyróżniłam więcej produktów pielęgnacyjnych, więc zapraszam na krótką prezentację ulubieńców :)

WŁOSY:



W tej kategorii zdecydowanie powinnam wyróżnić świetny duet z The Body Shop, czyli bananowy szampon i odżywkę do włosów. Oba produkty świetnie spisują się na moich włosach, szampon dobrze je oczyszcza, a odżywka sprawia, że są mięciutkie i dobrze odżywione. Więcej o nich napisałam w niedawnej recenzji TU.


Kiedy nie korzystałam z dobrodziejstw bananowego duetu korzystałam z szamponu żurawinowego od Barwy, którego działanie uzupełniałam później maską z efektem laminowania z Love2Mix Organic z ekstraktami z mango i awokado. Nie powiem, żebym miała po niej spektakularnie gładkie włosy, ale są ładnie wygładzone, miękkie, mięsiste i zdecydowanie bardziej połyskujące. Postaram się napisać o niej wkrótce więcej :)

Zdarzało się również tak, że czasami nie miałam czasu na mycie całkiem przyzwoicie wyglądających włosów i wtedy ponownie z pomocą przyszły mi moje ulubione suche szampony z Batiste! Tym razem namiętnie sięgałam po wersję Wild, która ma szalenie słodki i nieco orientalny zapach, który - ponownie - przypadł mi do gustu. Przygotowuję dla Was recenzję i porównanie sześciu wersji szamponów Batiste, które przewinęły się przez moje ręce :)

CERA:



W grudniu wyjątkowo chętnie sięgałam po fantastyczny czyścik z limitowanej świątecznej edycji produktów Lush. Let The Good Times Roll przyciągał mnie nie tylko świetnym działaniem, ale i cudownym zapachem! Oczyszczanie i peelingowanie w jednym, a do tego pachnące ciasteczkami maślanymi... Czego chcieć więcej?! :)

Ten produkt nie powinien być dla Was żadnym zaskoczeniem! Odkąd pierwszy raz użyłam lekkiego kremu głęboko nawilżającego z serii A od Pharmaceris, dosłownie przepadłam! Właśnie rozpoczęłam trzecie opakowanie tego kremu i cóż... Dla mojej cery nie ma chyba nic lepszego! Miałam lepsze i gorsze kremy, było wiele dobrych, ale tylko do tego mam takie zaufanie, które jest poparte widocznymi efektami. Nadaje się zarówno na dzień, jak i na noc (wspierany punktowym działaniem produktów z kwasami z serii T). Więcej pisałam o nim TUTAJ.

ZAPACHY:



W tej kategorii niemal niezmiennie królują zapachy z Bath & Body Works, żongluję tylko buteleczkami. Zarówno w listopadzie, jak i w grudniu najchętniej sięgałam po serie Dark Kiss i Twilight Woods. Zapach wód toaletowych wzmacniałam poprzez wcześniejsze użycie żeli i balsamów z tych samych serii. Na święta zrobiłam wyjątek dla Paris Amour, ale nie da się ukryć, że to właśnie DK i TW całkowicie zdominowały moje zapachowe klimaty :)

KOLORÓWKA:



Jakiś czas temu kupiłam słynny cień w kremie Maybelline Colour Tattoo w odcieniu Permanent Taupe... i nie bardzo miałam na niego pomysł! Oczywiście z pomocą jak zwykle przyszły Wasze blogi! Okazało się, że ten cień wygląda fantastycznie na brwiach! Nie tylko ma idealnie chłodny, nieco szarawy odcień, ale również wygląda bardzo naturalnie, a przy tym nie skleja włosków, ani nie osiada na ich powierzchni! Mój hit!

Ponadto, w końcu miałam okazję wypróbować również słynną bazę ArtDeco. Muszę przyznać, że pierwsze tygodnie spędzone z tą bazą obfitują w pozytywne doświadczenia! Baza ma fantastyczną, masełkowatą konsystencję, bardzo łatwo się rozprowadza (bez naciągania skóry!), no i oczywiście świetnie trzyma cienie na powiekach!

***

To by było na tyle! Sądzę, że każdy z produktów czynnie przysłużył się mojej skórze i zapracował sobie na to miejsce w ulubieńcach! :) Dajcie znać, czy znacie moich faworytów i jakie macie o nich zdanie? :)
K.
Czytaj dalej

sobota, 28 grudnia 2013

Wyniki konkursu z Siarkową Mocą!

Cześć Dziewczyny!

Przyszła pora na wyniki konkursu, organizowanego wraz z marką Barwa, producentem kosmetyków Siarkowa Moc! Waszym zadaniem było ułożenie magicznego zaklęcia, dzięki któremu rozprawiłybyście się ze wszystkimi nieprzyjaciółmi ;) Pojawiło się sporo bardzo ciekawych propozycji i choć wybór zwycięzców nie był najłatwiejszy, to jednak dość szybko udało mi się wybrać najzabawniejsze zaklęcia, które dają nadzieję na ich skuteczne działanie :D



Oto trzy zwyciężczynie konkursu!
Magda S.
"Wstrętny pryszczu, ty mnie słysz - 
mówię głośno ci a kysz! 
A kysz rano, a kysz nocą, 
nie uciekniesz przed mą mocą! 
Pozytywne myślenie + ulubione kosmetyki = wielkie KYSZ i są wyniki :D"

kroopka
"Abra kadabra, czary mary, 
zmywam z twarzy te maszkary! 
Hokus pokus, rybia pasta, 
niespodziankom mówię basta!"

Marzena S.
"Niech siarkowy król dzisiaj przybywa, 
a z każdym jego muśnięciem pryszczy niech ubywa. 
Wymawiam o północy moje zaklęcie, 
niech wszystkie wypryski zginą w wody odmęcie."

Zwyciężczyniom serdecznie gratuluję! Odezwę się do Was na maila w celu wyjaśnienia pewnych kwestii i ustalenia szczegółów wysyłki! :)
K.
Czytaj dalej

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Prezenty dla niego - tuż przed Świętami! :)

Cześć Dziewczyny!
Jakiś czas temu podpytywałam Was na facebooku o to, czy chcecie poczytać o moich pomysłach na prezenty dla facetów, ponieważ wiem, że to właśnie te prezenty stanowią najczęściej problem. Ponieważ wyraziłyście zainteresowanie, a Święta są tuż tuż, postanowiłam opublikować wpis z receptą na prezent na ostatnią chwilę! :)
Poniżej prezentuję pomysły, które dotychczas świetnie się sprawdziły (mniej lub bardziej) wśród facetów, których do tej pory obdarowałam (partner, tata, przyszły szwagier, przyszły teść, dziadek) lub zamierzam obdarować oraz pomysły, które być może będą dopiero zrealizowane. Nie zawsze są to prezenty uniwersalne, bo niektóre z nich są ściśle związane z zainteresowaniami lub upodobaniami faceta, ale każda inspiracja może się przydać, prawda? Czasami mała podpowiedź wystarczy, żeby wpaść na świetny pomysł. Zachęcam Was do słuchania Waszych facetów przez cały rok, nie tylko przed świętami i do zapisywania w głowie pomysłów, które Wam przez ten czas wpadną do głowy. Obserwujcie też to, czym interesują się Wasi panowie, wtedy macie największą szansę, że dobrze dobierzecie prezent! :)

PREZENTY DLA ELEGANCKIEGO
Mój facet coraz bardziej zwraca uwagę na swój ubiór i robi się w tej kwestii coraz bardziej wybredny. Na co dzień nosi się w stylu smart casual lub nosi garnitur, zależnie od okazji w pracy. W związku z tym wiem, że świetnym pomysłem na prezent będą wszelkiego rodzaju dodatki do stroju codziennego, które urozmaicą mu codzienny strój. Nie są to może najbardziej wyszukane i oryginalne prezenty, ale czasami właśnie takie sprawiają facetowi największą radość - bo nie musi być tylko ładnie, dobrze, żeby było też praktycznie! Poza tym faceci mają to do siebie, że czasami miesiącami gadają, że coś by sobie kupili, ale ciągle im się nie zbiera - taki prezent, to prawdopodobnie najlepszy prezent, jaki możecie im sprawić :)

  • Spinki do mankietów - najbardziej uniwersalne są te gładkie lub z delikatną fakturą, która nie będzie się gryźć z gładkimi, eleganckimi koszulami. Jeśli Wasz facet jest gadżeciażem, możecie się nawet pokusić o wygrawerowanie jego inicjałów na spinkach; np. Lorens & Victor
  • Szalik - praktycznie, ale elegancko. Mój facet najpierw ciągle zamierzał kupić sobie cieńszy szalik na jesień, który będzie pasować mu do cienkiego płaszcza, ale żaden mu nie pasował, dopóki sama za niego nie zdecydowałam ;) ...a teraz podobna sytuacja zdarzyła się z szalikiem zimowym, na który namówiłam go jako prezent ode mnie podczas świątecznych zakupów w Wólczance. Np. Wólczanka, Lorens & Victor;
  • Koszula - jest to dobry pomysł tylko, jeżeli dobrze znacie swojego faceta i wiecie jakie rozmiary, jakie marki i jakie kolory są dla niego odpowiednie. Ponieważ zakupy koszulowe od dwóch lat robimy razem, dość dobrze wiem w co mogłabym celować, a jego rozmiary mam zapisane na odwrocie wizytówki jednego z salonów :)) np.Albione, Wólczanka;
  • Skórzany wizytownik - dzięki wizytownikowi portfel nie tylko nie pęka w szwach (od niepotrzebnych papierzysk :D), ale też w końcu łatwiej o znalezienie danego kontaktu w ciągu kilku minut. W niektórych branżach kontakty, to nadal ważna sprawa :) np. Wittchen;
  • Skórzany portfel - i znowu - prezent niezbyt oryginalny, ale jak pomyślę jak bardzo mój facet skąpi, żeby wydać na siebie i jak długo zwlekał z wymianą portfela, to przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości względem trafności tego pomysłu; np. Wittchen;
  • "Rzeczowo o modzie męskiej. Poradnik" Michała Kędziory (Mr Vintage) - skoro facet lubi się elegancko ubrać, to z pewnością ciekawą lekturą będzie dla niego prawdziwe kompendium wiedzy o modzie męskiej! Ta książka to grudniowa premiera, napisana przez blogera Mr Vintage. Sprezentowałam ją mojemu facetowi na mikołajki i oboje jesteśmy nią mocno zaciekawieni, a dodatkowo mamy już w rodzinie kolejkę do czytania ;) Jak podkreśla sam autor, najważniejszym rozdziałem jest ten o rozmiarach, z którego dowiecie się ile mankietu powinno wystawać spod rękawa marynarki, jaką długość powinny mieć nogawki od spodni i mnóstwo innych przydatnych wskazówek. Np. Matras, Empik.

PREZENTY SPECYFICZNE:
  • Kubek (zwykły lub termiczny) z logo jego ulubionej drużyny - mój Michał długo marudził, że w pracy muszą nieźle polować na kubki, które co chwila ktoś podbiera z kuchennych szafek, dlatego dostał swój kubek z logo Manchesteru United, który nie tylko zdobył honorowe miejsce na jego biurku, ale też wzbudził powszechną zazdrość kolegów z pracy :)) Tylko błagam, nie dawajcie swoim facetom kubków ze swoim zdjęciem lub z rysunkami misiaczków i serduszek! ;) np. Empik;
  • Zapalniczka Zippo - może być świetnym prezentem nie tylko dla palacza, ale też dla faceta, który ceni sobie wszelkiego rodzaju trwałe gadżety w stylu "żebym był gotowy, gdyby przyszło mi wylądować na bezludnej wyspie" ;) np. wyspy Zippo w centrach handlowych (Arkadia);
  • Scyzoryk wielofuncyjny - wyjaśnienie jak wyżej - im bardziej porządny i im więcej nożyków, korkociągów i innych dziwnych rzeczy ma w wyposażeniu, tym lepiej! np. sklepy Yego;
  • Zegar Dalego - dla fana sztuki i osobowości Salvadora Dalego, "pływający" zegar, to całkiem fajny i oryginalny pomysł; np. Toys4Boys;

PREZENTY DLA FANA
  • Płyty CD - i znowu, teoretycznie nic oryginalnego, ale nic nie wywoła u faceta takiego rozrzewnienia, jak oryginalne płyty zespołów, których słuchali w czasach licealnych (czyli z pewnością na kasetach magnetofonowych, których teraz nie mają w czym odtworzyć ;)) - w przypadku mojego faceta, to płyty Nirvany i Rage Against The Machine, a w przypadku mojego taty będzie to kolejna pozycja z dyskografii Metallici, np. najnowsze wydawnictwo - Through The Never. Jeśli poszukacie we wszelkiego rodzaju Saturnach czy Media Markt, to większość z nich kupicie za śmieszne pieniądze, a dzięki temu, zależnie od budżetu, możecie dowolnie konfigurować jaką część dyskografii chcecie wręczyć swojemu facetowi.
  • Koncertowe DVD - pozostając w temacie muzyki - koncert ulubionego zespołu, to nie tylko dobry prezent, ale i przyjemny sposób na wieczór. Tu sprawdzą się na przykład MTV Unplugged: Nirvana, Red Hot Chilli Peppers Live @ Slane Castle, Kings of Leon Live @ O2, Luxtorpeda z Woodstocku, albo Metallica z trasy Wielkiej Czwórki :) Jeśli Twój facet lubi polską muzykę, to polecam również bardzo udane koncerty Unplugged Hey, Wilków lub Kultu.
  • Kolekcja filmów Marvela; kolekcja wszystkich Batmanów, kolekcja Transformersów, X-Menów, Sherlocka Holmes'a, Bonda, Władcy Pierścieni, Indiany Jones'a, Star Warsów, wszystkie sezony Pitbulla... - cokolwiek uwielbia oglądać Wasz facet! W okolicach świąt sklepy proponuję rozmaite zestawy kultowych filmów w korzystnych cenach, wydane w świetnych boxach. Filmy, które mają ciekawe efekty warto kupować na Blu-Ray'u, ale to już oczywiście jest kwestia budżetu i preferencji obdarowywanego :)
  • Kryminały Kinga, Cobena lub Becketta - jeśli facet lubi czytać - tylko takich Wam życzę! ;)) - to książka często bywa dobrym rozwiązaniem, warto jednak znać upodobania faceta, ale jeśli są one bliżej nieokreślone, to można zaryzykować z Kingiem lub Cobenem - mój tata lubi jednego i drugiego, ale sam rzadko kupuje książki, za to czyta każdą, którą dostanie (choć lepiej, żeby wręczający zadał sobie nieco trudu przy wyborze ;)). W księgarniach znajdziecie teraz najnowsze wydawnictwo Kinga - Doktor Sen, które jest niejako kontynuacją kultowego Lśnienia, natomiast jeśli chodzi o Cobena, to polecam w szczególności Mistyfikację, Jedyną Szansę albo Tylko Jedno Spojrzenie. Za to niech Bóg Was broni przed kupnem książki Jeden Fałszywy Ruch - to najgorszy Coben ever! ;) Myślę, że jeśli Wasz facet lubi kryminały, to fajnym pomysłem mogą być też książki Simona Beckett'a - tego od Chemii Śmierci (cztery części - Zapisane w Kościach, Szepty Zmarłych, Wołanie Grobu). W tej chwili w Polsce pojawiła się jego kolejna powieść - Rany Kamieni.
  • Inne książki - tata Michała uwielbia wszelkie około wojenne, szpiegowskie lub wojskowe "lektury" (oraz wszystkie książki Suworowa), dlatego w tym roku dostanie ode mnie książkę Sołdat Nikołaja Nikulina, ale już brat Michała lubi eksperymentować w kuchni, więc dobrym pomysłem dla niego są wszelkie wydawnictwa kulinarne, w których autorzy korzystają z powszechnie dostępnych składników, to może być coś takiego, jak Kuchnia Filmowa Pauliny Wnuk, może być cokolwiek Jamiego Olivera, ale też - jako dodatek do innego prezentu - mniejsze książki z przepisami na różne rodzaje pizzy, makaronów albo dań na bazie pomidorów... Zaglądajcie do środka i szukajcie niebanalnych przepisów na bazie łatwo dostępnych składników!
  • Muzyczne biografie - jeśli któryś z Waszych facetów (chłopak, brat, tata...) jest takim fanem muzyki, jak mój tata, to możecie pomóc mu budować muzyczną biblioteczkę. Tata uwielbia czytać wszelkie biografie, więc często sam mi podpowiada co nowego pojawiło się na rynku ;) Możecie celować w biografie Slasha, Cliffa Burtona (z Metallici), Dave'a Gahana czy Martina Gore'a (z Depeche Mode), Bono, czy też historie konkretnych zespołów - U2, Metallici, Nirvany, Depeche Mode itd - i znowu - zależnie od tego, co lubi Wasz kandydat na obdarowywanego! :)

PREZENTY OKOŁOALKOHOLOWE
  • szklaneczki do whiskey - Jeśli facet lubi pić dobry alkohol, to warto sprawić mu prawdziwie męskie szkło - najlepiej ciężkie szklanki do whiskey, wykonane z grubego szkła, z grubym dnem, mieszczące tylko czysty alkohol z lodem!; np. Duka;
  • dobry alkohol - Jeśli już zupełnie nie macie pomysłu, ale chcecie przeznaczyć na prezent większą kwotę, to warto rozejrzeć się za dobrym alkoholem. Te droższe często są dostępne w eleganckich pudełkach i cieszą oko już od początku, a jeśli cieszą jeszcze podniebienie... :)

PREZENTY DLA MAJSTERKOWICZA
  • Organizer do narzędzi i śrubek - Często w sklepach typu Biedronka czy Lidl widuję świetne organizery ścienne na narzędzia. Coś takiego to genialny prezent dla faceta, który lubi majsterkować i dysponuje piwnicą lub garażem. Taki organizer można organizować według uznania dzięki temu, że na szynach można dowolnie wieszać wszelkiego rodzaju szufladki, uchwyty i wieszaki, zawarte w zestawie;
  • Skrzynka na narzędzia - tak, tak - dobrze czytacie! Faceci są praktycznie i właśnie dlatego czasami kupują swoim kobietom nowy odkurzacz, zamiast pięknej biżuterii. Myśląc ich kategoriami - praktyczny prezent - to dobry prezent! Dlatego w pewne Walentynki mój facet dostał ode mnie właśnie skrzynkę na narzędzia, z której ucieszył się bardziej, niż ucieszyłby się z kolejnego krawatu. To jest dobry pomysł zwłaszcza dla faceta, który dopiero przeprowadził się na swoje i kompletuje swój własny mini "warsztat". Tylko zostawcie mu wypełnienie wnętrza, bo zapełnienie skrzyneczki wybranymi przez niego narzędziami będzie dla niego mniej więcej taką radością, jak dla Was zapełnienie szuflad toaletki ukochanymi kosmetykami :) np. markety budowlane typu Leroy Merlin, Obi lub markety typu Auchan, Real;
  • Inne - wtyczki do kontaktu na pilota, mini-kompresor, wypasiona latarka, ... - wszystko to raczej praktyczne pomysły, ale jednocześnie to rzeczy, które dobrze sprawdzają się, kiedy szukacie czegoś np. dla dziadka - wtedy praktyczne sprawdza się najlepiej ;))
No cóż, na tę chwilę to tyle, co przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że jeśli jeszcze nie kupiłyście prezentów dla męskiej części Waszej rodziny, to powyższy lista pomysłów będzie dla Was użyteczna i w pewien sposób inspirująca :)
K.
Czytaj dalej

środa, 11 grudnia 2013

The Body Shop - szampon i odżywka z serii bananowej :)

Cześć Dziewczyny!

Przygotowałam na dzisiaj recenzję produktów, które cieszą się niezmiennie sporym zainteresowaniem wśród blogerek i ich czytelniczek i które wzbudziły również i Wasze zainteresowanie, kiedy pokazałam je w nowościach, czy na Instagramie. Zapraszam na moją opinię na temat bananowego duetu z The Body Shop! :)


Szampon i odżywkę kupiłam od razu w komplecie i tak też ich używałam, dlatego opiszę moje wrażenia ze stosowania ich w duecie. Najpierw chciałabym się skupić na wspólnych cechach produktów, żeby na koniec dodać kilka słów o ich działaniu i moich wrażeniach z używania każdego z kosmetyków.

***
OPAKOWANIE:
Zarówno szampon, jak i odżywkę umieszczono w plastikowych, dość twardych butelkach o pojemności 250 ml. Jest to standardowa pojemność tego typu produktów, choć na pierwszy rzut oka wydają się one znacznie mniejsze. Myślę, że im bliżej końca produktów, tym bardziej trzeba będzie się gimnastykować z ich wydobyciem z opakowania, ale na razie nie sprawia mi to żadnych problemów. Buteleczki zakończone są korkiem z klapką, więc przynajmniej odpada siłowanie się z odkręcanym korkiem :)


KONSYSTENCJA:
Produkty dość znacznie różnią się między sobą konsystencją. Szampon wygląda trochę jak rozwodniony kisiel, jest mocno zwarty i stosunkowo gęsty, jednak to dopiero odżywka pokazuje prawdziwe znaczenie słowa "gęstość" :) Ta przypomina raczej bardzo gęsty budyń i to taki w którym łyżka staje :)

Moim zdaniem konsystencja obu produktów jest bardzo odpowiednia do przypisanych im zadań, ponieważ szampon po kontakcie z wodą, nałożony nawet w niewielkiej ilości, zaczyna się obficie pienić i bardzo łatwo o rozprowadzenia go na całych włosach i skórze głowy. Odżywka natomiast mocno przywiera do włosów od razu po nałożeniu i nie spływa z nich aż do spłukania. Sprawia wrażenie takiej, która wręcz otula włos, a przy tym jej aplikacja jest bardzo łatwa i przypomina nieco kremowanie włosów.


KOLOR/ZAPACH:
Oba produkty mają żółtawy kolor, przy odżywka przypomina nierozrobione jeszcze żółtko jajka! Oba produkty fantastycznie pachną bananem i to takim prawdziwym, dojrzałym owocem! Nie czuję w nich żadnej chemii. Zapach jest mocno wyczuwalny w trakcie mycia, a czasami nawet zostaje na włosach na parę godzin. Nie zwracam na to nigdy szczególnej uwagi, ale faktycznie kilkakrotnie zdarzyło mi się wyczuć go na włosach dawno po myciu :)

WYDAJNOŚĆ:
Oba produkty kupiłam w tym samym czasie i używam ich wspólnie. Korzystałam z nich przez cały październik z przerwą na listopad, kiedy to używałam innego szamponu i odżywki (o których również wkrótce), żeby z początkiem grudnia znowu powrócić do bananowych smakołyków! Uogólniając - na moich dość długich włosach, mytych co drugi dzień, wylądowała już 1/3 szamponu i ok.1/2 odżywki. Jak na niecałe 1,5 miesiąca jest nieźle. Odżywka z pewnością skończy mi się dużo szybciej, niż szampon i pewnie przy regularnym używaniu wystarczy mi mniej więcej do końca grudnia. Natomiast szampon powinien wystarczyć jeszcze na ok.1,5 miesiąca korzystania.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Każdy z produktów kosztuje 25 zł, jednak ostatnio co jakiś czas zdarzają się promocje takie, jak ta, z której skorzystałam, czyli 2 za 1. Warto polować na nie w Waszych salonach The Body Shop!


SZAMPON BANANOWY - MOJA OPINIA
Jak już wspomniałam, szampon bardzo łatwo rozprowadza się na skórze głowy i na całej długości włosów. Wystarczy mu jedynie niewielki kontakt z mokrymi włosami, żeby zaczął się intensywnie pienić (choć może też bez przesady z tą pianą, to taka normalna piana, typowa bardziej dla szamponów, niż dla płynów do kąpieli ;)) i dokładnie dał się rozmasować na długości. Szampon nie plątał mi włosów i gdyby nie to, że uwielbiam moje włosy po odżywkach, to byłabym nawet skłonna zaryzykować poprzestanie na tym. Myślę, że nie miałabym większych problemów z rozczesywaniem (ale z Tangle Teezerem lub drewnianym grzebieniem TBS jestem trochę nieobiektywna w tej kwestii ;)).

Produkt nie podrażnia mojej skóry głowy, za co jestem mu ogromnie wdzięczna i ponownie ze zdziwieniem stwierdzam, że chyba nigdy nie doświadczyłam podrażnienia od produktu, zawierającego SLES, co dość często zdarza się w przypadku produktów z łagodniejszymi detergentami, a wyposażonych w mnóstwo ziołowych ekstraktów. Bananowy szampon nie tylko mnie nie podrażnił, ale też nie spowodował żadnych innych nieprzyjemności. Jestem z niego bardzo zadowolona!


SKŁAD SZAMPONU:
Aqua/Water/Eau, Sodium Laureth Sulfate, Musa Paradisica Fruit (Banana), Cocamidopropyl Betaine, Glyceryl Hydroxystearate, Sorbitan Sesquicaprylate, Phenocyethanol, Sodium Chloride, Benzyl Alcohol, Sodium Benzoate, Mel/Miel/Honey, Panthenol, Polyquaternium-7, Stearic Acid, Citric Acid, Palmitic Acid, Parfum/Fragrance, Disodium EDTA, Ascorbic Acid, Sodium Hydroxide, CI 19140/Yellow 5, CI 14700/Red 4


BANANOWA ODŻYWKA - MOJA OPINIA:
O ile z szamponu jestem zadowolona, tak w przypadku odżywki to stwierdzenie byłoby dużym niedopowiedzeniem. Jestem nią autentycznie zachwycona i doskonale rozumiem wszechobecne zachwyty! Moje włosy świetnie na nią reagują! Nie tylko stają się szalenie mięciutkie w dotyku (i to już w chwilę po aplikacji odżywki!), ale są też po niej ładnie wygładzone i nie puszą się tak, jak to miewają w zwyczaju. Są dobrze nawilżone i odżywione i stają się bardzo mięsiste i gładkie w dotyku. Nie mam najmniejszych problemów z rozczesaniem włosów po użyciu tej odżywki i w zasadzie obojętne jest mi czy używam wtedy Tangle Teezera, czy zwykłego plastikowego grzebienia (choć wiem, że nie powinno się ;)).

Jedyne czego nie polecam, to korzystania z tej odżywki po użyciu wcześniej oleju Amla - połączenie kadzidlanej Amli w połączeniu z dojrzałym bananem, to wyjątkowo okrutny smród, który w dodatku dość długo utrzymuje się na włosach - poza tym nie mam żadnych zastrzeżeń! :D


SKŁAD ODŻYWKI:
Zwróćcie uwagę na to, że skład odżywki naprawdę robi wrażenie, znajdziecie w nim ekstrakt w owocu banana znajdziecie już na drugim miejscu, oprócz tego w środku niezbyt długiego składu znajdziecie również miód i pantenol!

Aqua/Water/Eau, Musa Paradisica Fruit (Banana), Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Phenoxyethanol, Hydroxyethylcellulose, Lecithin, Mel/Honey/Miel, Panthenol, Propylene Glycol, Parfum/Fragrance, Benzyl Alcohol, Ascorbic Acid, Citric Acid, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide, CI 15985/Yellow 6, CI 19140/Yellow 5.

***
Jestem z tego duetu bardzo zadowolona i z czystym sercem mogę go Wam polecić! Czy znacie już bananowe smakołyki z The Body Shop? :)
K.
Czytaj dalej

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Essie - Mind Your Mittens - kolekcja Shearling Darling - Winter 2013 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj przygotowałam dla Was swatche ostatniego lakieru Essie, znajdującego się w kostce z miniaturkami czterech kolorów z zimowej kolekcji Shearling Darling. Tym razem zapraszam na prezentację koloru Mind Your Mittens, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i sprawił, że z całą pewnością mogę okrzyknąć ten set miniaturek jednym z najbardziej udanych. Każdy z kolorów jest absolutnie wyjątkowy i wart uwagi, jeśli tylko lubicie nosić ciemne lakiery na paznokciach :)


KOLOR:
Mind Your Mittens, to piękny, delikatnie przykurzony granat o głębokim odcieniu. W zależności od światła, raz wygląda jak granat, innym razem trochę jak grafit, żeby po chwili dawać wrażenie niemal czarnego. Jest w nimi wiele podobieństwa do niedawno prezentowanego Punk Rock od Rimmel, jednak nie ma w nim tej kropelki fioletu, którą ma PR. Mind Your Mittens nosiłam na krótkich paznokciach, więc miło mnie zaskoczył fakt, że nawet na takiej długości ten Essie wyglądał bardzo schludnie i elegancko.


PĘDZELEK:
W przypadku miniaturki pędzelek jest oczywiście cienki, ale za to gęsty i odpowiednio elastyczny, dlatego mimo wszystko bardzo łatwo malowało mi się nim paznokcie. Jestem bardzo zadowolona z jakości pędzelków dołączonych do lakierów w tej kostce :)

KONSYSTENCJA:
Lakier nie należy ani do tych gęstych, ani do tych rzadkich, choć bliżej mu do tych drugich. Bardzo łatwo się go aplikowało i nie miałam z nim problemów nawet przy skórkach.

KRYCIE:
Lakier kryje po zaaplikowaniu standardowych dwóch warstw i taką ilość widzicie też na zdjęciach.

TRWAŁOŚĆ:
Mind Your Mittens bardzo pozytywnie zaskoczył mnie swoją trwałością, ponieważ nosiłam go aż 5 dni i dopiero po tym czasie pojawiły się odpryski. Wcześniej lakier odrobinę wytarł się na końcówkach, ale mimo ciemnego odcienia lakieru, nie rzucało się to w oczy. Na zdjęciach specjalnie utrwaliłam lakier w czwartym dniu noszenia, więc same możecie ocenić jego stan. Myślę, że kolosalne znaczenie miała tu długość paznokci, ale i tak jestem bardzo na tak! :)


ZMYWANIE:
Lakier wymagał ciut więcej cierpliwości przy zmywaniu, ponieważ trochę ciężko odpuszczał. Na szczęście jednak po chwili wszystko ładnie zeszło, nieznacznie tylko brudząc skórki. Wydaje mi się, że lakier nie zafarbował paznokci, ale nie jestem w stanie stwierdzić tego z całą pewnością, ponieważ niestety mam jeszcze ciut przebarwioną płytkę (a raczej pół płytki) po którymś z lakierów.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Mój lakier pochodzi z setu miniaturek, który kupiłam w sklepie MAANI za niecałe 40 zł. Znajdziecie tam też pełnowymiarowe wersje lakierów z tej kolekcji.




I jak Wam się podoba ten piękny granat? Ja jestem nim szczerze urzeczona, a jego świetna trwałość tylko wzmocniła moje pozytywne wrażenia z nim związane. Dajcie znać, co o nim sądzicie! :)
K.

Od lewej: Sable Collar, Mind Your Mittens, Shearling Darling, Toggle To The Top
Pozostałe lakiery z setu miniaturek znajdziecie klikając TU - Shearling Darling i Toggle To The Top i TU - Sable Collar.
Czytaj dalej

sobota, 7 grudnia 2013

Konkurs pomikołajkowy z Siarkową Mocą! :)

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj zapraszam Was do udziału w konkursie, przygotowanym wraz z marką Barwa! Przygotowaliśmy dla Was aż trzy zestawy kosmetyków Siarkowa Moc (żel, tonik, krem), które mogą trafić właśnie w Wasze ręce, jeśli odpowiecie na jedno, bardzo łatwe pytanie:

Gdyby istniało magiczne zaklęcie, które w czarodziejski sposób rozprawiało się ze wszystkimi "twarzowymi" nieprzyjaciółmi, to jak ono by brzmiało? :)

Łatwe, prawda? :)



Żeby wziąć udział w konkursie, musicie spełnić trzy warunki:
1. Być publicznym obserwatorem bloga Charlotte's Wonderland lub polubić fanpage bloga KLIK.
3. Odpowiedzieć na pytanie konkursowe.

REGULAMIN KONKURSU:
1. Organizatorem konkursu jest autorka bloga Charlottes-Wonderland.blogspot.com. Nagrodę na konkurs ufundowała firma Barwa, producent produktów z serii Siarkowa Moc.
2. W konkursie mogą wziąć udział osoby pełnoletnie lub osoby, posiadające zgodę opiekuna;
3. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest odpowiedź na pytanie konkursowe oraz publiczna obserwacja bloga Charlottes-Wonderland.blogspot.com lub polubienie fanpage'a bloga Charlotte's Wonderland, oraz polubienie na facebooku profilu marki Siarkowa Moc;
4. Zwycięzcami zostaną trzy osoby, które udzielą najciekawszej, najzabawniejszej lub najbardziej kreatywnej odpowiedzi na pytanie konkursowe.
5. Zwycięzca zostanie wybrany przez autorkę bloga Charlotte's Wonderland na podstawie subiektywnej oceny wg punktu 4 regulaminu.
6. Konkurs trwa od 07.12. do 21.12.2013 do północy;
7. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu 7 dni po zakończeniu konkursu.
8. Nagrody wysyłam na własny koszt i tylko na terenie Polski. Nagrody zostaną wysłane od razu po Świętach.
9. Ze zwycięzcą skontaktuję się za pośrednictwem adres e-mail, wskazanym w formularzu, niezwłocznie po ogłoszeniu wyników.
10. Zwycięzca musi wskazać adres do wysyłki w ciągu 7 dni od dnia ogłoszenia wyników.


Zapraszam do udziału w konkursie i życzę Wam powodzenia! :)
K.

Czytaj dalej

czwartek, 5 grudnia 2013

EpilFeet - maska złuszczająca do stóp

Cześć Dziewczyny!

Ostatnio bardzo popularne w blogosferze stały się "skarpetki złuszczające", czyli po prostu maski do stóp w formie skarpetek nasączonych kwasami. Od dłuższego czasu obserwowałam coraz to kolejne recenzje na blogach i zastanawiałam się na tym, czy tego typu produkt mógłby pomóc mi uporać się z moimi, no cóż... nieco zaniedbanymi stopami. I właśnie wtedy odezwała się do mnie Pani Natalia, która zaproponowała mi przetestowanie maski EpilFeet. Zapraszam na moje wrażenia! :)


Od producenta:
"Stopy nie zawsze wyglądają jak w reklamie. Zgrubiała skóra wygląda dość krępująco, a i potrafi zaboleć. Uciskane i niedostatecznie ukrwione komórki stóp mają większą tendencję do obumierania. Ze względu na ucisk, komórki keratynowe nie ulegają rozbiciu, co uniemożliwia naturalny proces złuszczania. Na stopach tworzy się twarda warstwa martwej skóry, często bardzo suchej i popękanej. Niezwykle istotną kwestią jest prawidłowa pielęgnacja stóp. Konieczne jest systematyczne usuwanie zrogowaciałego naskórka.

Maska do stóp EpilFeet, opiera się o aktywny kompleks kwasów, który rozbijając nagromadzone komórki keratynowe, umożliwia skuteczne złuszczanie martwego, zrogowaciałego naskórka. Maska normalizując cykl złuszczania, wspomaga odnowę, regenerację i intensywne wygładzenie skóry stóp oraz zapobiega powstawaniu silnych zrogowaceń. Produkt jest bezpieczny i nieinwazyjny - usuwa martwy naskórek podczas pierwszego użycia, nie naruszając żywych komórek.  Preparat opiera się o kwas mlekowy, salicylowy, glikolowy i cytrynowy, glicerynę, mocznik, oraz witaminę E."


SPOSÓB UŻYCIA:
Przed użyciem maski, należy umyć stopy w ciepłej wodzie, a przy okazji - dla lepszych efektów - warto je wtedy również chwilę namoczyć, żeby zmiękczyć naskórek. Należy również pamiętać o zmyciu lakieru z paznokci u stóp! Następnie wyjmujemy maskę z opakowania i odcinamy górny brzeg "skarpetek" według wskazanej linii tak, aby powstał otwór do wsunięcia stóp. Najlepiej robić to pojedynczo, ponieważ skarpetki są silnie nasączane i właściwie można powiedzieć, że pływają ;) Następnie zakładamy skarpetkę i za pomocą tasiemki dopasowujemy je i zaklejamy. Skarpetki należy należy trzymać na stopach od 90 do 120 minut przy bardziej problematycznych stopach. Żeby było wygodniej, warto założyć na to jeszcze zwykłe skarpetki, żeby wszystko się lepiej trzymało. Po upływie wskazanego czasu należy zdjąć skarpetki i oczyścić stopy z pozostałości maski. Zgodnie z informacjami producenta - naskórek ze stóp powinien zacząć się złuszczać po 3 do 5 dniach od wykonania zabiegu.

Skarpetki w użyciu :D
A jak to wyglądało u mnie?

ZŁUSZCZANIE:
Spodziewałam się, że skóra bardzo szybko zacznie się złuszczać, dlatego kiedy minęły 4 dni straciłam nadzieję na jakiekolwiek działanie, żeby 5 dnia rano przekonać się, że zaczęło się! Spieszyłam się wtedy do pracy, więc nie miałam czasu na przyglądanie się, że wieczorem, kiedy ściągnęła skarpetki, skóra dosłownie się posypała :D Wybaczcie nieco obrzydliwe opisy, ale same rozumiecie, że po prostu muszę, jeśli mam dokładnie opisać działanie maski! :)

Na dobrą sprawę, złuszczanie naskórka trwało około tygodnia, z czego pierwsze 4-5 dni było naprawdę intensywne - niejednokrotnie wystarczyło dosłownie delikatnie pociągnąć za odstającą skórkę, żeby ściągnąć skórę wielkim, grubym płatem. Najbardziej zafascynowany tym procesem był mój facet, który uznał, że jest to również obrzydliwe, co fascynujące - dokładnie tak, jak ze zdzieraniem skóry z pleców po zbytniej ekspozycji na słońcu ;) A skóra schodziła naprawdę grubymi płatami - w niczym nie przypominając cieniutkiej skórki schodzącej z pleców. Muszę się przyznać, że ilość i szybkość złuszczającego się naskórka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, bo naprawdę nie spodziewałam się aż takich efektów!

Pod koniec zostało już tylko kilka drobnych skórek, które z powodzeniem da się usunąć peelingiem. Teraz pozostaje mi tylko rozpocząć regularną pielęgnację stóp - poprzez ich regularne peelingowanie i kremowanie. Mam nadzieję, że efekty naprawdę długo się utrzymają, a skoro o efektach mowa...


EFEKTY:
Przede wszystkim maska poradziła sobie ze WSZYSTKIMI zgrubieniami na moich stopach! Skutecznie rozprawiła się z suchym, martwym naskórkiem nagromadzonym szczególnie w miejscach, na których najbardziej rozkłada się ciężar ciała, czyli na piętach (miałam na nich coś w rodzaju "podkówki") oraz na podbiciu. Skóra, która odsłoniła się po złuszczeniu starego naskórka jest teraz mięciutka i gładka i stanowi świetną bazę, a jednocześnie motywację do odpowiedniej, regularnej pielęgnacji!


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Cena maski, to 99 zł. Nie wiem jak kształtuje się cena takich zabiegów w salonach kosmetycznych, ale myślę, że możliwość wykonania zabiegu w domu jest bardzo komfortowa, szczególnie z uwagi na długi czas "aplikacji", wymagany dla odpowiednich efektów. Maskę kupicie w salonach kosmetycznych oraz na stronie EpilFeet. Moim zdaniem efekty zabiegu są warte takiej ceny i z pewnością byłabym w stanie rozważyć ten zakup w przypadku ponownego nagromadzenia się martwego naskórka.

SKŁAD I OGRANICZENIA W STOSOWANIU:


A co Wy myślicie o tego typu zabiegach? Miałyście okazję używać już tego typu masek, czy może do tej pory korzystałyście z pomocy kosmetyczki?
K.


Czytaj dalej

niedziela, 1 grudnia 2013

Essie - Sable Collar - kolekcja Shearling Darling - Winter 2013 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Przygotowałam dla Was swatche kolejnego lakieru z zimowej kolekcji Essie - Shearling Darling, tym razem jeden z faworytów tej kolekcji - Sable Collar! Początkowo to właśnie ten lakier wydawał mi się najciekawszy z całej kolekcji, ale teraz postawiłabym go na równi z flagowym Shearling Darling. Jeśli chcecie się przekonać jak wygląda Sable Collar na paznokciach, to zapraszam!

Zdjęcia wykonałam zarówno w sztucznym świetle, jak i zwykłym dziennym i - żeby było śmieszniej - myślę, że oba rodzaje oświetlenia oddają kolor lakieru, ponieważ jest on na tyle zmienny, że w chłodnym, dziennym świetle kolor wydaje się być trochę przykurzony, aby w sztucznym oświetleniu nabrać mocy!


KOLOR:
Sable Collar to połączenie czekoladowego brązu ze śliwką, kolor wyposażony w mnóstwo drobinek, które początkowo sprawiają wrażenie, że lakier będzie miał wykończenie perłowe, jednak na szczęście na paznokciach lakier przypomina bardziej wykończenie metaliczne. Jeśli przyjrzeć się bliżej paznokciom, to można zauważyć pociągnięcia pędzelka, ale na szczęście nie rzuca się to w oczy na pierwszy rzut oka.

W dziennym świetle, jak już wspomniałam, Sable Collar wygląda na nieco zakurzony, ale w sztucznym świetle kolor staje się bardziej intensywny.


PĘDZELEK:
Posiadam miniaturową wersję lakieru, wyposażoną w cienki, ale dość gęsty pędzelek. Jest nieco sztywny, ale na szczęście dosyć wygodny. Całkiem łatwo manewrować nim przy skórkach, choć konsystencja czasem utrudnia równą aplikację lakieru.

KONSYSTENCJA:
Sable Collar jest dosyć rzadki, więc potrafi się czasem rozlewać po skórkach. Wolałabym, gdyby nieco lepiej trzymał się paznokci podczas aplikacji, ale wszystko jest do ogarnięcia ;)

zdjęcie w dziennym świetle
TRWAŁOŚĆ:
Parę razy już Wam pisałam, że ostatnio lakiery zupełnie nie trzymają się moich paznokci, więc niestety to samo było z tym lakierem - Sable Collar, wytrzymał na moich paznokciach tylko 3 dni, w dodatku końcówki dość szybko zaczęły się wycierać, co było sporym zawodem po świetnym Shearling Darling, który mimo podobnej trwałości, do czasu pierwszego odprysku wyglądał idealnie.

ZMYWANIE:
Sable Collar łatwo się zmywał. Można powiedzieć, że w tej kwestii był akurat bezproblemowy. Nie zafarbował paznokci, nie rozmazywał się na skórach i nie stawiał oporów przed wacikiem ;)


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Kostkę z czterema miniaturkami kolekcji Shearling Darling kupiłam w sklepie MAANI za niecałe 40 zł. Znajdziecie tam również pełnowymiarowe buteleczki tego lakieru.

Zdjęcia w sztucznym świetle




Zdjęcia w świetle dziennym



 Jestem zadowolona z tego, że ten lakier trafił do mojej kolekcji, bardzo podoba mi się jego kolor i uważam, że jest idealny na sezon jesienno-zimowy. A co Wy o nim myślicie?
K.

Sable Collar, Mind Your Mittens, Shearling Darling, Toggle To The Top
P.S. Lakiery Shearling Darling i Toggle To The Top pokazywałam już w TYM poście, więc jeśli jesteście ich ciekawe, to zapraszam! :)
Czytaj dalej

czwartek, 28 listopada 2013

Kinetics, czyli moi nowi pomocnicy w walce o piękne paznokcie! :)

Witajcie Dziewczyny!

Dzisiaj piszę do Was nietypowo, ponieważ chciałabym Wam przedstawić moich nowych pomocników, którzy od około dwóch tygodni pomagają mi w dbaniu o moje paznokcie. Dzisiejszy post, to wstępne zbliżenie na trzy produkty, które otrzymałam do przetestowania od marki Kinetics, skądinąd mocno cenionej wśród lakieromaniaczek! :)

W związku z tym, że produkty posiadam jeszcze dosyć krótko i nie każdy z nich jest stosowany przeze mnie codziennie, a także dlatego, że paznokcie i ich odżywianie rządzi się swoimi prawami i wymaga szerszych ram czasowych, w ciągu których można by zaobserwować efekty, potraktujcie dzisiejszy post jako przedstawienie głównych celów i przeznaczenia trzech przedstawionych produktów, do których będę się odnosić w recenzjach, którą pojawią się mniej więcej za miesiąc, półtora :)

Produkty, które otrzymałam do testów, to regenerujące serum do skórek i paznokci (Grapeseed Nail Serum), terapia dla paznokci suchych i łamliwych (Nano Seal Dry&Brittle) oraz cytrynowy olejek do skórek (Lemon Cuticle Oil).


***
CYTRYNOWY OLEJEK DO SKÓREK - LEMON CUTICLE OIL


"Olejek do skórek to esencjonalna terapia odżywcza do codziennego użytku. Pomaga utrzymać zdrowe oraz nawilżone skórki i paznokcie. Olejek stymuluje paznokcie do wzrostu oraz odżywia i zmiękcza skórki. Codzienne stosowanie poprawia kondycję paznokci, utrzymuje miękkie i zdrowe skórki oraz łagodzi podrażnienia."


Olejek jest wyposażony w bardzo wygodną, wbudowaną pipetkę, którą bardzo łatwo dozuje się produkt. Podoba mi się takie rozwiązanie i uważam je za bardzo pomysłowe. Może nieco lepiej sprawdziłaby się gumowa "rączka", ale szczerze powiedziawszy wystarczy chwila praktyki, żeby nawet przy palcach lekko już otłuszczonych olejkiem poradzić sobie z aplikacją produktu do ostatniego paznokcia. Produkt pachnie jak cytrynowe bezy, więc jego stosowanie jest bardzo przyjemne. Postanowiłam, że olejek będę stosować tylko w pielęgnacji skórek, natomiast pielęgnację paznokci zostawię pozostałej dwójce produktów.

Pełny skład produktu przedstawiam poniżej, ale warto zwrócić uwagę na to, że pierwsze skrzypce grają tu olejek ze słodkich migdałów oraz olejek ze skórki cytrynowej oraz witamina E, co już na początku bardzo dobrze rokuje! :)

Produkt znajdziecie w wybranych Drogeriach Hebe (w Warszawie są to m.in. drogerie przy ul. Targowej, przy Rondzie ONZ, w podziemiach Dworca Centralnego oraz w Al. Jerozlimskich na przeciwko DH Smyk), a także w sklepie internetowym Panakota. Cena to ok.19-20 zł.


***
REGENERUJĄCE SERUM DO SKÓREK I PAZNOKCI (GRAPESEED NAIL SERUM)


"Regenerujące serum do skórek i paznokci szybko wchłaniająca się, lekka formuła oparta na w 100% naturalnych olejkach. Już po 20 dniach codziennego stosowania wyraźnie poprawia stan skórek i paznokci."


Serum postanowiłam stosować jako zamiennik dla olejowania paznokci w formie namaczania ich w miseczce z olejkiem. Do tej pory sięgałam często po oliwki, które miały w swoim składzie olej ze słodkich migdałów (serum też je zawiera!), ale moczenie paznokci w miseczce bywało dość czasochłonne i ograniczało możliwość wykonywania jakichkolwiek czynności, a także znacznie wpływało na wydajność produktów, niemniej jednak przynosiło efekty. Tym razem sięgnęłam po serum, żeby sprawdzić, czy wygodniejsza opcja może być równie skuteczna. Produkt, podobnie jak olejek do skórek, jest wyposażony w pipetkę.

Ten produkt stosuję jako kurację, która ma za zadanie ogólne odżywienie paznokci i ich okolic, a więc aplikuję go na oczyszczoną z lakieru płytkę paznokcia i wmasowuję przez kilkadziesiąt sekund w każdy jeden paznokieć, zahaczając przy okazji o skórki.

Głównymi składnikami serum są wspomniany już olejek ze słodkich migdałów, ale też olej z pestek winogron i witamina E. Pełny skład poniżej.

Produkt kupicie w wybranych Drogeriach Hebe (przykładowe drogerie w Warszawie wymieniłam powyżej) za ok.23-25 zł.


***
TERAPIA DLA PAZNOKCI SUCHYCH I ŁAMLIWYCH (NANO SEAL DRY&BRITTLE)


"Kompozycja witamin: A, E, B5 i C przywraca właściwy balans nawilżenia suchych i łamliwych paznokci oraz utrzymuje je w dobrej kondycji."

Odżywka Nano Seal, to produkt, który sama wybrałam, dobierając go do stanu moich paznokci. Oferta Kinetics jest w tym względzie znacznie szersza i obejmuje kilka różnych odżywek - Turtle (do paznokci normalnych), Rhino (dla paznokci miękkich), Shark (dla paznokci zniszczonych) oraz Seal (dla paznokci suchych). Moje paznokcie są dosyć łatwo podatne na przesuszenia, co sygnalizują mi raz na jakiś czas lekkimi wiórkami. Z tego względu przekonałam się do olejowania paznokci i regularnie stosuję odżywki nawilżające, jednak raz na jakiś czas, jak tylko trochę odpuszczę, problem nie tylko nie znika, ale wręcz nasila się. Tym razem liczę na pomoc w okiełznaniu tych upierdliwych wiórek i przejęcie kontroli nad moimi paznokciami, dlatego - nauczona doświadczeniem - stawiam na zmasowany atak - czyli stosowanie odżywki nawilżającej jako bazę pod lakier oraz regularne wmasowywanie wyżej opisanego serum.

Z pewnością dam Wam znać czy odżywka Seal (w połączeniu z serum) wpłynie u mnie na łamliwość i rozdwajanie się paznokci, czy sprawdza się jako baza pod lakier, no i czy rzeczywiście nawilża :)

Odżywkę Nano Seal oraz inne, wymienione wyżej rodzaje odżywek Kinetics znajdziecie w wybranych Drogeriach Hebe (jak wyżej :)) oraz w sklepie internetowych Panakota w cenie ok. 20zł.


Nie chcę się dzielić pierwszymi wrażeniami już teraz, ponieważ to jeszcze zbyt krótko, ale jestem dobrej myśli. Na razie mogę zdradzić tyle, że moje paznokcie reagują na te produkty znacznie lepiej, niż na osławione duety spod szyldu Nail Tek, które - niezależnie od formuły - okazały się dla moich paznokci kompletną klapą.

Niezależnie od produktów, które otrzymałam do testów, skusiłam się na zakup topu wysuszającego lakier, czyli słynnego Kwik Kote (już Wam pokazywałam ten zakup w ostatnim zakupowym podsumowaniu :)) oraz wybrałam dla siebie w Hebe jeden lakier kolorowy w iście jesiennym brązowo-fioletowym kolorze - Urbanesse. Na pewno będę się z Wami dzielić wrażeniami odnośnie posiadanych przeze mnie produktów marki Kinetcis, tym bardziej, że za sprawą blogosfery staje się ona coraz bardziej rozpoznawalna i z pewnością chcecie się o niej dowiedzieć więcej :)


Dajcie znać, czy słyszałyście już o marce Kinetics, czy znacie ją z doświadczenia, czy dopiero chciałybyście poznać :)
K.


Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast