Cześć Dziewczyny!
Maj był dla mnie miesiącem (znowu) obfitującym w mnóstwo nowości. Jak zwykle wszędzie zwęszyłam okazję do powiększenia moich i tak już sporych kosmetycznych zasobów, więc miejmy już tę majową spowiedź za sobą. Zgrzeszyłam. Postanawiam poprawę (obiecanki-cacanki) ;)
Choć w kwestii pielęgnacji staram się kupować tylko to, co niezbędne, a majowe denko osiągnęło naprawdę zadowalający poziom (o czym za jakiś czas), kolorówka nadal niemiłosiernie mnie kusi i to ona stanowi zwykle większość moich zakupów. Stanowczo warto dać sobie na wstrzymanie, bo choć spełniłam kilka swoich kosmetycznych marzeń i zachcianek, to jednak znowu zaczyna robić się w moich szufladach nieco tłoczno.
***
Powyższe zakupy zawdzięczam
Aalimce, która przy okazji majówki u rodziców, zrobiła dla mnie drobne zakupy. Zależało mi na
trójce letnich żeli z Balea o bardzo apetycznych zapachach mango, arbuza (niby melon, to melon, ale na zdjęciu jest arbuz...)
i karamboli. Oprócz tego przygarnęłam kolejną
pomadkę ochronną z Alverde, tym razem w wariancie wiśniowym, oraz słynny
kamuflaż tej samej marki. Do tej pory używałam korektora Alverde Cream To Powder i byłam nim zachwycona, ale mam już w nim dość spore denko, dlatego poprosiłam Kamilę o zakup jego następcy :) Wszystkie te produkty, kupowane bezpośrednio w DM wyniosły mnie niecałe 30 zł, więc zdecydowanie się opłacało! Żel mango już króluje pod prysznicem i muszę się przyznać, że ten zapach w dużej mierze zdominował moją aktualną pielęgnację :)

Zakup
antyperspirantu Nivea Calm&Care (10,99 zł) oraz
naturalnego dezodorantu w kamieniu Crystal (ok.25 zł), był podyktowany coraz częstszymi podrażnieniami na skórze pod pachami. Nigdy nie miałam przesadnie wrażliwej skóry, ale najwyraźniej częstsze używanie Rexony (związane ze wzmożoną aktywnością fizyczną) dało mi się we znaki, a depilacja za pomocą maszynki, na pewno nie pomogła rozwiązać problemu. W tej chwili, zawsze po goleniu, przecieram skórę kryształem, który ma w składzie ałun, charakteryzujący się właściwościami łagodzącymi (jako antyperspirant zupełnie się u mnie nie sprawdza; swoją drogą kwestia zawartości soli aluminium i jej działania skórę jest mocno dyskusyjna, więc zachęcam do poczytania ciekawych rozważań
tutaj). Na co dzień staram się też sięgać po delikatniejszy antyperspirant - w tym celu wybrałam wersję Nivea Calm&Care, która również teoretycznie ma być przeznaczona do skóry wrażliwej, a po Rexonę sięgam w cieplejsze dni lub przed ćwiczeniami. Na ten moment ta strategia zdaje się mieć zbawienne działanie dla mojej skóry! Jeśli Wam też zdarzyły się takie problemy, to polecam wypróbować moją metodę :)
Woda termalna Uriage szturmem wtargnęła do mojego serca, a ponieważ właśnie wykończyłam swoją pierwszą butelkę, kupiłam nową w promocji za niecałe 14 zł. Na razie używam wody termalnej z Avene, ale Uriage chciałam już mieć, ponieważ jest wygodniejsza na wyjazdy z racji braku konieczności osuszania.
Zmywacz z Isany w wersji z acetonem (ok.5 zł?) i pasta do zębów Dental Cream z Himalaya Herbals (ok.11 zł) nie wymagają chyba komentarza, prawda? :)
Emulsja matująca z serii Purritin z Iwostinu, to powtórka z rozrywki. Właśnie wykończyłam pierwszą tubkę tego kremu i polubiłam się z nim, dlatego od razu sięgnęłam po nowe opakowanie. Do kremów na dzień (zależy mi na tych, które nie będą wzmagać błysku) podchodzę z coraz większym dystansem, dlatego jak już coś się u mnie sprawdzi, to staram się tego trzymać. Krem nawilżający z serii Sensitia również z Iwostinu (tego typu produkty stosuję przede wszystkim na noc), to produkt testowy. Byłam ciekawa jak wypadnie w porównaniu do mojego ukochanego Vita Sensilium z Pharmaceris A. Za nieco ponad miesiąc powinnam zresztą podzielić się z Wami moim spostrzeżeniami na ten temat :) Każdy z kremów kosztuje ok.30 zł.
Oliwka Hipp (ok.15 zł) też nie znalazła się tutaj przypadkiem! To jak dotąd najbardziej uniwersalny kosmetyk, który miałam w swoich rękach. Fantastycznie sprawdza się zarówno do olejowania włosów, paznokci, jak i po prostu w zastępstwie zwykłego balsamu. Ostatnio już za nim zatęskniłam, bo nic nie dawało takich efektów na moich paznokciach jak półgodzinna kąpiel w podgrzanej oliwce!
Jak widać pielęgnacja lubi kończyć się i przybywać stadkiem ;)
Produkty ARTDECO, to upominki które otrzymałam na bardzo interesujących warsztatach z makijażystą tej marki. Do tej pory znałam tylko słynną bazę pod cienie, a teraz mam możliwość zapoznać się również z innymi produktami marki. W moje ręce trafił tusz do rzęs Wonder Lash Mascara, puder oraz podkład z serii do makijażu High Definition oraz pomadka o pięknym, nieco koralowym odcieniu. Tusz i pomadka są już w użyciu, więc za jakiś czas spróbuję podzielić się z Wami moim wrażeniami.
Podczas gdy wszyscy szaleli na promocjach w Rossmannie ja starałam się go unikać z daleka. Prawie by mi się to udało, ale w ostatnim tygodniu promocji -49% złamałam ten niepisany zakaz i przygarnęłam cień /sprasowany pigment L'Oreal Color Infaillible w kolorze Forever Pink (ok.18 zł w CND) oraz dwie pomadki - matową Bourjois Rouge Ediotion Velvet 02 (ok.25 zł) oraz upragnioną Rimmel Moisture Renew w kolorze 360 As You Want Victoria (ok.14 zł).

Jak wiadomo, promocje typu -40% całkiem przypadkowo lubią się mnożyć w tym samym czasie we wszystkich drogeriach. O ile zwykle staram się omijać wtedy wszystkie te przybytki rozpusty, tak tym razem zbyt wczesne wyjście z domu poskutkowało "szlajaniem się" po Hebe w tym niebezpiecznym okresie. Co z kolei zaowocowało kilkoma nowościami (dla mnie) z Gosha. Ponieważ marka generalnie należy raczej do tych droższych (jak na półkę drogeryjną oczywiście), skusiłam się na cztery produkty, które wpadły mi w oko - piękny bronzer (Pink), pomadkę (158 Yours Forever), krem CC (02 Ivory) oraz róż-mozaikę (Pink Pie). W tej chwili najbardziej cieszy mnie CC, bo choć teoretycznie nie powinien dogadywać się z moją cerą, to jednak w wolne dni jest dla mnie ostatnio niezastąpiony, kiedy zależy mi na lekkim, ale ładnym makijażu :) Nie pamiętam już cen poszczególnych produktów, ale po zniżce 40% za całą czwórkę zapłaciłam ok.100 zł.

No i to są właściwie najważniejsze zakupy maja! Od tak dawna przymierzałam się do zakupu Daisy Eau So Fresh, że już nawet nie jestem w stanie określić początkowej daty mojej fascynacji tym zapachem. Bardzo długo odkładałam ten zakup, sięgałam po inne produkty i ostatecznie zawsze przekonywałam się, że chyba jednak dojrzałam już do tych lżejszych i bardziej kwiatowych zapachów. W międzyczasie zakochałam się też w absolutnie cudownej Roses de Chloe! Wybór był tak trudny, że skusiłam się na obie buteleczki. Daisy Eau So Fresh w pojemności 125 ml, a Chloe - 30 ml. Teraz chyba bym zamienił te pojemności, bo - o dziwo - to w Chloe czuję się znacznie lepiej i pewniej, choć Daisy z pewnością się u mnie nie zmarnuje. Obie buteleczki przyszły na początku miesiąca i przez ten czas w zasadzie używałam ich codziennie na przemian. Za oba flakony zapłaciłam w Perfumesco tyle, ile zapłaciłabym pewnie za samą Daisy w dowolnej stacjonarnej perfumerii.

Zoya - Payton, to kolejny zakup jeszcze z kwietnia, ale zanim dotarł do Kamili, a Kamila do mnie, musiało minąć trochę czasu. W każdym razie cieszę się, że upragniona Payton w końcu wpadła w moje ręce i że kosztowała mnie tyle, co na targach kosmetycznych, czyli 28 zł :)
Dalej mamy oczywiście nowe
Essie. O ile kolekcja Resort Fling zupełnie mnie nie oczarowała, tak sam lakier
Find Me An Oasis już jak najbardziej. Niestety formuła profesjonalna jest strasznie trudna we współpracy, ale kolor naprawdę wiele rekompensuje... Brzoskwinka, to kolor, który od dawna wisiał na mojej wishliście, czyli
Van D'Go. Każdy z lakierów był kupiony w mniej lub bardziej promocyjnej cenie (w sklepach Kajuba oraz Minti Shop) ;) Dalsze pozycje, to
Carousel Coral, Foot Loose i Carry On, które przygarnęłam od mojej Essie-soulmate
Sylwii w bardzo okazyjnej-okazji [tak, świadomie użyłam masła maślanego ;)].

W ramach współpracy z marką Rimmel otrzymałam trzy nowe kolory lakierów z serii 60 Seconds, z kolekcji sygnowanej przez Ritę Orę. Z całej trójki - White Hot Love, Lose Your Lingerie oraz Midnight Rendevous - używałam jak na razie tylko ostatniego i muszę przyznać, że z miejsca mnie oczarował. Podobno jaśniejsze kolory są trochę problematyczne, ale ten był bardzo komfortowy w aplikacji, no i ten kolor!
Powyższe mogę podsumować tylko tak - takie tam pierdoły z Biedronki. Nic z tego nie było mi potrzebne, ale przy tych śmiesznych cenach jakoś samo wylądowało w koszyku. Peelingi Bielendy kosztowały ok.5 zł, a maski Biovax były chyba 2 zł. Tak wyszło ;)
No i ostatni duży zakup z maja, to pędzle Real Techniques! Od dawna planowałam, że dołączą do mojej kolekcji i wielokrotnie widziałam je oczyma wyobraźni na mojej toaletce. Miałam zamiar kupić je przez iHerb, ale w międzyczasie pojawiły się jakieś problemy z płatnościami, więc ostatecznie pozbierałam je przy okazji jakiś drobnych promocji i kodów zniżkowych do sklepów Minti Shop i E-Zebra. Może nie zaoszczędziła tyle, co za pośrednictwem iHerb, no ale przynajmniej nikt mi ich nie utopił w oceanie :D
Skusiłam się na zestaw pędzli do twarzy Core Collection, pojedyncze pędzle Expert Face Brush, Setting Brush, Blush Brush oraz gąbeczkę Miracle Complexion Sponge. ...i teraz boję się ich użyć! Są takie śliczne, że aż szkoda mi je brudzić i kurzyć... Pomińmy tę kwestię milczeniem, proszę... :D
***
No! Nie obiecuję (sobie), że w czerwcu nie kupię nic, bo to nie byłoby prawdą (w końcu już czekam na nowe opakowanie podkładu mineralnego :D), ale wiem, że czekają mnie ważniejsze wydatki, dlatego bardzo chciałabym znowu trochę wyhamować moje zapędy. Co tam zresztą wyrzuty sumienia, skoro wszystko tak cieszy! ;))
Standardowo - czekam na Wasze opinie o powyższych kosmetykach, jeśli już miałyście z nimi do czynienia! Co Wam przypadło do gustu, a co nie? A może coś Was szczególnie ciekawi i może mogłabym Wam krótko odpowiedzieć/podpowiedzieć [coś]? :)
K.