piątek, 31 sierpnia 2012

Niekosmetycznie: Rzym - część 2 - ile to kosztuje i jak się za to zabrać?

Witajcie Dziewczyny!

Zapraszam Was na kolejne podsumowanie naszych rzymskich wakacji - tym razem piszę o tym, ile taki wyjazd może kosztować, jeśli organizujemy go samodzielnie i o czym warto pamiętać, gdy jesteśmy już na miejscu. Mam nadzieję, że spodoba Wam się takie podsumowanie i zachęci Was do zaplanowania własnej wycieczki. to nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać! Ja sama do tej pory korzystałam albo z usług biura podróży, albo jechałam z kimś, kto "znał" teren, albo nawet do kogoś znajomego w odwiedziny. Tym razem całą podróż zaplanowaliśmy zupełnie samodzielnie - razem z moim ukochanym, a skoro wyraziłyście chęć, żeby poczytać co, gdzie i jak, to z przyjemnością podzielę się z Wami "doświadczeniem"... ;)

Pierwszą część, zawierającą moje wrażenia na gorąco tuż po powrocie znajdziecie TUTAJ.



JAK ZACZĄĆ?
Przede wszystkim warto zacząć od wyszukania i kupienia biletów lotniczych. My skorzytaliśmy z promocji RyanAir z okazji otwarcia lotniska w Modlinie i nasze bilety kupiliśmy mniej więcej na 1,5 miesiąca przed wylotem. Warto jednak wypatrywać promocji (lub po prostu dogodnych terminów) zarówno na stronach RyanAir, jak i WizzAir. Jedyna różnica jest taka, że RyanAir lata z Modlina na lotnisko Rzym Ciampino, a WizzAir na lotnisko Rzym Fiumicino. Ciampino zlokalizowane jest po południowo-wschodniej części miasta, a Fiumicino po południowej stronie miasta, z czego to drugie, jest nieco bardziej oddalone od miasta niż Ciampino, ale jest to różnica dosłownie max.10km.

Wszystko ładnie widać na poniższej mapce.

źródło http://www.hperugia.it/images/mappa%20Mura%20Aureliane.jpg
Posługuję się przykładem lotniska w Modlinie, ponieważ właśnie z niego korzystaliśmy, ale jeśli zależy Wam na innym mieście, to sprawdzajcie na stronach przewoźników, czy latają z najbliższego Wam lotniska. Wiem, że RyanAir lata już z 10 lotnisk w Polsce (ach ta megareklama przy okazji otwarcia, człowiek nawet takie durnoty zapamiętuje!), ale również i z dostępnością lotnisk, z których lata WizzAir nie powinno być problemów. Czasem warto również sprawdzić ceny z innego, w miarę dostępnego dla Was lotniska, ponieważ rozbieżność cenowa może okazać się naprawdę spora. Zanim otwarto Modlin, zdarzało mi się latać z Łodzi albo z Wrocławia, ponieważ nawet doliczając koszty pociągu, wychodziło taniej, niż kupując bilety z Okęcia (ok. Lotniska Chopina), nawet jeśli w grę wchodziły tanie linie lotnicze. Uważajcie na to! Dziewczyny na Twitterze (pozdrawiam Aliss :D) podpowiadały również, że warto mimo wszystko sprawdzać czasem stronę naszego rodzimego LOTu, ponieważ zdarzają się tam czasem wyjątkowo korzystne promocje.

My nasze bilety upolowaliśmy za ok.300zł w obie strony za osobę (tylko bagaż podręczny), więc jest to naprawdę świetna cena. Cała podróż samolotem trwała ok.2h, a my dłużej jedziemy samochodem na działkę... ;) Zanim zdecydujecie sie na kupno biletów, przemyślcie sprawę, czy jest Wam potrzebny duży bagaż, ponieważ, zwłaszcza w ciepłe miesiące, na te kilka dni spokojnie można sie zmieścić w bagażu podręcznym, a bagaż oddawany do luku jest dodatkowo płatny (ale zapewnia dodatkowe 15kg*). Tym bardziej, że bagaż podręczny może ważyć aż 10kg*! Sprawdźcie tylko dopuszczalne wymiary na stronie przewoźnika. Jeśli zdecydujecie się tylko na bagaż podręczny, to - tak pro forma - przypominam o konieczności przelania płynnych kosmetyków do buteleczek o maksymalnej pojemności 100ml. Chyba, że chcecie, żeby w trakcie odprawy ktoś wyrzucił Wasz ukochany kosmetyk do kosza. I to bez mrugnięcia okiem... ;)

*dopuszczalna waga bagażu może być zależna od przewoźnika.



JAK DOSTAĆ SIĘ DO HOTELU?
Z lotniska w Rzymie można dojechać do głównego dworca - Termini - za pomocą shuttle bus'u lub w przypadku Fiumicino również pociągu. Szczegółowe informacje powinnyście znaleźć w przewodniku. Bilet na Shuttle Bus, to kwota rzędu 4-8 euro, w zależności od lotniska i tego, czy kupujemy bilet w jedną, czy w obie strony.

Z Termini macie szeroki wybór transportu do Waszego tymczasowego miejsca zamieszkania, możecie skorzystać z autobusu, albo z dwóch linii metra (nie jesteśmy tacy ostatni, niedługo też ich dogonimy! ;)). w niektórych miejscach krążą też tramwaje, ale nie widziałam ich akurat w pobliżu Termini.
Ok, bilety już mamy, wiemy jakie mamy ograniczenie bagażu i wiemy, że do miasta też jakoś dotrzemy, to teraz warto zadbać o to, żeby nie spać na dworcu! ;)

GDZIE SPAĆ?
W tej kwestii najwięcej do powiedzenie miałby mój M., ponieważ to głównie on zajmował sie wynalezieniem nam korzystnego noclegu. Ja próbowałam, ale - że tak powiem - moje propozycje zostały odrzucone... :P Szukając noclegu, korzystaliśmy ze stron http://www.polish.hostelworld.com oraz http://www.booking.com/. Zanim dokonacie rezerwacji, warto jednak poszukać for, na których wypowiadają się osoby, które w danym hostelu lub hotelu przebywały. Często takie osoby wrzucają prywatne zdjęcia pokojów, dzięki czemu możecie sprawdzić, czy zdjęcia na stronie są tylko pięknie odpicowane, czy pokój naprawdę jest w porządku i warto się nim zainteresować.

Rezerwacji możecie dokonać telefonicznie, podając numer karty kredytowej, ale moim zdaniem warto jednak skorzystać z polskojęzycznego serwisu, nawet jeśli trzeba trochę dopłacić. My korzystaliśmy ze strony Booking.com, która oferuje możliwość bezpłatnego anulowania rezerwacji do 2 dni przed przyjazdem, ale za tą usługę trzeba trochę dopłacić - kwota dopłaty jest zależna od ceny pokoju. Czasem nie warto sie zrażać, bo można wynaleźć prawdziwe perełki za przyzwoite pieniądze. My płaciliśmy 30 euro za dobę od osoby, ale - jak się okazało po powrocie - trafiliśmy na promocję, ponieważ pokoje w tym hotelu (hostelu?), normalnie kosztują ok.60-80 euro, w zależności od terminu. Może miało na to wpływ, że robiliśmy rezerwację na dwa tygodnie przed przylotem - ceny mogły być obniżone ze względu na niewykupione (bliskie) terminy. Poza tym sierpień, to dla Włochów już nie sezon... Wiele sklepów i knajp  jest w sierpniu zamknięte ze względu na wakacje. Może warto więc celować w nieco "niekonwencjonalne" dla nich terminy, ponieważ np. ceny we wrześniu (znowu sezon) powalają!

My zatrzymaliśmy się w hoteliku Vatican Holiday, który znajdował się dosłownie 3-4 ulice od murów Watykanu. Z pokoju byliśmy bardzo zadowoleni, i mimo, że był bardzo mały, to najważniejsze, że był czysty i dobrze wyposażony. Trafiła nam się świetna lokalizacja, więc jeśli tylko byliśmy zmęczeni mogliśmy wrócić chociażby na chwilę do pokoju, przebrać się, przekąpać czy po prostu poleżeć w klimatyzowanym pomieszczeniu. Nasz pokój był wyposażony w telewizję (tylko włoską), WI-FI, klimatyzację, minibar (czyli generalnie lodówkę ;)), sejf oraz suszarkę - wszystko było w cenie pokoju.

Jeśli wybierzecie się do Rzymu w miesiącach letnich, to przy wyborze hotelu/hostelu, warto zwrócić uwagę szczególnie na klimatyzację. Ta wydaje się być niezbędna, ponieważ przez cały dzień na dworzu z nieba leje się żar, a w nieklimatyzowanych pomieszczeniach jest zwyczajnie duszno i może być trudno ochłonąć po całodziennym zwiedzaniu. Warto poszukać na stronie hotelu/hostelu informacji, czy klimatyzacja jest dodatkowo płatna, czy może jest w cenie hotelu, ponieważ spotkałam się też z hostelami, które kazały dopłacać 10 euro dziennie za korzystanie z klimy! Co notabene dawało ceny od 35 euro wzwyż za dobę!

Tak mniej więcej wyglądał nasz pokój. Zdjęcie jest nieco podkolorowane i doświetlone, ale prawdziwy wygląd pokoju niewiele odbiegał od powyższego zdjęcia. No i niestety nie było szampana ;)) [źródło]
Jeśli chodzi o hostele, to z tego, co widziałam na własne oczy, raczej lepiej unikać okolic dworca Termini. Jeśli kiedykolwiek sądziłyście, że nasz Centralny jest śmierdzący i pełen bezdomnych i podejrzanych typów, to pomnóżcie to razy pięć, a może wtedy wyjdzie Wam Termini. Sam dworzec jest piękny i nowoczesny, wygląda jak całkiem spore centrum handlowe (mają tam też KIKO ;)), ale stężenie bezdomnych i innych nieciekawych osób na metr kwadratowy jest ogromne! I to stężenie mocno daje po nozdrzach...

W hostelu nie musicie spać we wspólnych dla większej ilości gości pokojach. W tej chwili większość z nich oferuje możliwość osobnej dwójki, przy czym kombinacje są przeróżne - można wziąć dwójkę z prywatną łazienką, lub taką z dostępem do wspólnej łazienki. Można również poprosić o podwójne łóżko lub dwa osobne. Ceny pokojów w hostelach kształtują się od ok.25 euro (jeśli chodzi o rezerwacje w sierpniu).

Jeśli chodzi o lokalizację naszego pokoju, to byliśmy równie zadowoleni, co z samego jego wnętrza. Bliskie sąsiedztwo Watykanu dawało możliwość szybkiego dostania się do tej jakże istotnej atrakcji (czy to ze względów turystycznych, czy też religijnych), ale również było świetnym miejscem do rozpoczęcia wszelkich wycieczek - zarówno tych pieszych, jak i autobusowych. Nasz hotelik był ustyuowany tuż przy stacji metra linii A, ale pech chciał, że akurat trafiliśmy na dwutygodniowy remont na odcinku od naszej stacji do dworca Termini. Wymusiło to na nas jednak podróżowanie autobusami i dłuższe piesze wycieczki, co ostatecznie wyszło nam tylko na dobre... ;)


O poruszaniu się po Rzymie oraz innych rzeczach, o które warto zadbać na miejscu już wkrótce! I tak wyszło tego sporo, jak na jedną część! :)

Mam nadzieje, że zaspokoiłam choć trochę Waszą ciekawość i nieco rozjaśniłam Wam sytuację! Jeśli macie jakieś pytania to śmiało piszcie, chętnie Wam coś podpowiem, choć ekspertem z pewnością nie jestem... ;)
K.
Czytaj dalej

czwartek, 30 sierpnia 2012

Na wesoło: Którędy do Charlotte's Wonderland, czyli perełki z wyszukiwarki


Cześć Dziewczyny!

Tak, jak zapewne wiele z Was, również i ja bacznie obserwuję moje statystyki i co i rusz zapisuję sobie co ciekawsze hasła po których Wujek Google przekierowuje potencjalnych poszukiwaczy przygód na mojego bloga. Kilka z nich pojawiło się już kiedyś na fanpage'u bloga, ale uznałam, że tyle tego jest, że nie mogę wszystkiego zachowywać dla siebie... Przed Wami perełki w wyszukiwarki, czyli jak trafiacie do Charlotte's Wonderland!

Enjoy! ;)

źródło
* zły adres
kosmetyczne alter ego ecotools 
brunette's heart maybelline tusz one by one 

* było blisko...
sleek makeup ultra mattes paleta 12 cieni i-divine darkness - w końcu Darks i Darkness, to ta sama rodzina ;)
chusteczka nawilrzające z tami  - z językiem polskim za pan brat! :)
essie pretty egi lakier  - błąd po prostu musiał być w słowie "pretty", bo przecież niemożliwe, żeby pisało sie edgy ;)
essy prety egi lakier 
essence new lagune - league, lagune... kto by spamiętał te limitowanki! ;)
kosmetyczne
garnier kule do kąpieli  - znam tylko kule potocznie zwane antyperspirantami, ale kąpieli, to one nie zastąpią ;)
body care burn do ciala - to jakiś wypalacz tłuszczyku? ;)
kleine elfe dm shampoo - szampon dla małego elfa? :D
maseczka nawilzajaca firmy lycra - sorry, lycra kojarzy mi się wyłącznie z rajstopami ;)
le colossal volum express smokey eyes - le tusz do rzęs
dobra kosmetyczka marta dzik krakow - może i dobra, ale do Krakowa mam daleko
moje najlepsze super krey z oriflame - nie mogą być po prostu dobre, muszą być najlepsze!
do włosów z półproduktów  - na szczęście włosy mam moje własne, a nie z półproduktów :P

*wątpliwości
dabur migdalowy sklad bardzo chemiczny - dzięki za ostrzeżenie ;)
jak zamówić krem z usa - po znajomości, albo w sklepie... a może to by było zbyt łatwe?
szampon sayos z pompka opinie - liczy się opinia tylko o tym z pomką, bo bez pompki, to już nie to samo :D
paczka z allegro blog kosmetyczny - poszukiwacze zaginionych paczek?
efekt tafli na twarzy - jakiś ciekawski facet, który chciał się dowiedzieć, jak wygląda twarz po użyciu rozświetlacza? ;)
kosmetykomania ktoś kupował - ktoś kiedyś na pewno, ot choćby ja :]

*kulinarne
gdzie kupic milkshake do ust - może tam gdzie milkshake do picia?
pieprz cayne imbir leki natury  - może i leczy, ale ja niestety nie znam jego właściwości :]
oczy carycy przepis - ktoś zna? ;)
brzoskwinia paraguayo uprawa - no pewnie! wiem o tym wszystko! hoduję je w doniczce na parapecie... :P

*podróżnicze
station in the oi santorini - jak trafić? rozkład pociągów?
dom ekologiczny wonder land - no aż tak ekologicznie, to u mnie nie jest ;)

*misz-masz
alegro-biżuteria koloru koralowego,malinkowego - król Karol, kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego ;)
archiwum allegro: dzinsowy z brokatem cool  - kiedyś się nosiło, sama takie miałam w podstawówce - oczywiście dzwony!
drewnianym grzebieniem z tbs  - zabili mi kota...
allegro kusza wojęna - komentarz zbędny :D
grzebień do struktury - ale że jak to?

Kolejne części już wkrótce! ;)
K.
Czytaj dalej

środa, 29 sierpnia 2012

Wrześniowe promocje w Drogeriach Hebe!

Witajcie Dziewczyny!

Przeglądałam właśnie najnowszą gazetkę i magazyn Drogerii Hebe i zauważyłam kilka ciekawych promocji, które być może i Wam wydadzą się atrakcyjne! Dawno tu już nie było takie informacyjnego posta, a skoro udało mi się wygrzebać coś ciekawego, to czym prędzej spieszę do Was z nowinami... ;)

Pełna wersja magazynu dostępna tutaj: http://www.drogeriahebe.pl/gazetka/g15,wrzesien2012.html

Po pierwsze - najpopularniejsze podkłady Revlon - PhotoReady i ColorStay tylko za niecałe 40zł!



Po drugie grubasek do bronzera z EcoTools przeceniony na 39,99zł! To mój pędzelkowy ulubieniec, niedługo napiszę o nim więcej! :)


Nowy krem BB od Garnier, tym razem dla cery tłustej i mieszanej. Ja się raczej nie skuszę, ale chętnie poczytam opinie innych! :)


Kosmetyki Paloma dla dłoni i stóp. Stosunkowo trudno dostępne, a w naprawdę przystępnych cenach i atrakcyjnej szacie graficznej. Ciekawe czy zawartość jest równie atrakcyjna? :)


Seria Vitaceric od Eris - dość spora zniżka, tym bardziej, jeśli któraś z Was zamierza zapolować na BB w wydaniu Erisowym ;)


Kosmetyki marki Cztery Pory Roku z serii EcoDermine z prawdziwie zielonymi składami. O balsamie rozświetlającym pisała kilka dni temu Angel KLIK.


No i ciekawa pozycja makijażowa w mocno atrakcyjnej cenie, czyli Rae Morris - Makijaż bez tajemnic. Sama zaczynam się zastanawiać! :)


Zachęcam Was również do obejrzenia gazetki, bo może znajdziecie tam coś, co ja mogłam uznać za średnio atrakcyjne dla mnie, a dla Was może być nie lada okazyjną ceną. Skusicie się na coś? :)
K.
Czytaj dalej

wtorek, 28 sierpnia 2012

Farmona - Tutti Frutti - żel pod prysznic melon i arbuz

Cześć Dziewczyny,

Jutro popracuję chwile nad kolejnym postem dotyczącym Rzymu - tym razem kwestia kosztów i na co warto zwrócić uwagę będąc na miejscu, żeby martwić się już tylko tym, żeby zdążyć wszystko zobaczyć w trakcie pobytu ;) Zanim jednak wrócimy do Rzymu, pozwolę sobie uraczyć Was kolejną recenzją. W końcu to blog o dominującej tematyce kosmetycznej! ;)

Póki mamy jeszcze ostatnie podrygi lata, zaprezentuję Wam kolejny - a jakże - żel pod prysznic o iście wakacyjnym zapachu - tym razem z serii Tutti Frutti od Farmony. Jest to kolejny produkt, który otrzymałyśmy na spotkaniu warszawskich blogerek na początku czerwca. A skoro już dostałam i z niego korzystam, to przecież nie wypada nie napisać kilku słów na jego temat... ;)


Te z Was, które są zainteresowane recenzją zapraszam dalej! :)

Słowo od producenta:

DZIAŁANIE: Żel oczywiście dobrze oczyszcza skórę z codziennych zanieczyszczeń, nie podrażniając jej ani nie przesuszając, choć zwykle wolę w tym miejscu podkreślić, że moja skóra nie ma skłonności do szybkiego przesuszania, więc warto, żeby osoby z suchą skórą wzięły taką okoliczność pod uwagę. Żel, pomimo zawartości SLES w składzie pieni sie dość słabo, niezależnie od sposobu aplikacji (ręka, gąbka, myjka). Dla mnie nie jest to żaden problem, ponieważ przyzwyczaiłam się do tego, że nie wszystko musi się pienić, co nie oznacza tego, że produkt nie spełnia podstawowego założenia... ;)) Moim zdaniem sama aplikacja żelu jest dość przyjemna ze względu na jego kremową konsystencję, która nie sprawia problemów przy rozsmarowywaniu go po skórze.

KONSYSTENCJA: Żel jest dość mocno kremowy, jednak ma na tyle rzadką konsystencję, że z łatwością rozsmarowuje się na ciele, nie zostawiając po drodze żadnych dziwnych grudek.


KOLOR/ZAPACH: Produkt od Farmony ma delikatnie zielonkawożółty kolor, przypominający odrobinę owoc melona i głównie ten owoc dominuje w zapachu. Ja nie wyczuwam w nim za bardzo arbuza, dla mnie to raczej dość czysty, choć nieco chemiczny melon.

WYDAJNOŚĆ: W tej kwestii trudno mi się wypowiedzieć, ponieważ nie używam tego żelu regularnie, a jedynie wtedy kiedy jestem w domu, co ostatnio, również ze względu na wakacje, zdarzało się dość rzadko ;) Wiem jednak, że niektóre z dziewczyn nieco psioczyły na niego, że zbyt szybko sie kończy. U mnie nie zaobserwowałam wzmożonego zużycia produktu, ale tak jak mówię, korzystam z niego sama i to sporadycznie.

OPAKOWANIE:  Opakowanie produktu to przezroczysta butelka o pojemności 300ml, z kuszącym owocowym nadrukiem. Jest o tyle praktyczna, że na bieżąco możemy śledzić zużycie produktu. Jednak nieco denerwuje mnie klapka żelu, ponieważ miejsce, w którym sie ją otwiera jest niemalże idealnie gładkie, przez co często trzeba wspomagać się paznokciem, aby podważyć delikatnie wieczko, co jest wyjątkowo upierdliwą czynnością pod prysznicem, nie wspominając o tym, że bywa to zgubne dla długich paznokci ;)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.9-10zł, z pewnością znajdziecie go w Rossmanie, Naturze czy Super-Pharm;

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Na chwilę obecną nie, ale nie mam temu produktowi nic szczególnego do zarzucenia. Ot, taki przyjemny średniaczek, który niczym szczególnym się nie wyróżnił. Nie wykluczam jednak, że kiedyś odświeżę (dobre słowo;)) z nim znajomość ze względu na przyjemny zapach.

SKŁAD:

Podsumowanie:
+ dobrze oczyszcza;
+ nie wysusza i nie podrażnia skóry;
+ przyjemny zapach;
+ łatwa dostępność i przystępna cena;
+/- średnio praktycznie opakowanie;
+/- bardzo przeciętny skład.

Miałyście do czynienia z jakimiś produktami z linii Tutti Frutti od Farmony? Widziałam, że mają w ofercie dużo innych kuszących zapachów, więc nie wykluczam, że któryś z nich przywędruje znowu do mojej "kosmetyczki" np. w formie masła... :) A jakie zapachy są Waszymi ulubionymi lub które z nich chciałybyście wypróbować?
K.






Czytaj dalej

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Essie - Splash of Grenadine - kolekcja French Affair - Spring 2011 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Aż nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! Ja - anonimowa lakieromaniaczka - nie pokazałam Wam w sierpniu jeszcze ŻADNEGO lakieru... Tak być dłużej nie może! Przed Wami mój absolutny faworyt sierpnia i prawdopodobnie całego lata, który z miejsca wskoczył na pierwsze miejsce w rankingu ulubieńców! :) Oto mój najnowszy ukochany kolor - 36 Splash of Grenadine od Essie!


O ile moje pierwsze przygody z Essie były, powiedzmy sobie szczerze, dość rozczarowujące (patrz: Cute As A Button), tak z pomocą topu Good To Go oraz wraz ze stale rozszerzającą się chcicą na kolejne kolory spotkałam jego - lakier idealny! Splash nie tylko ma piękny kolor, ale ma też fenomenalną trwałość i to niezależnie od zastosowania topu! Na moich paznokciach trzyma się 5-6 dni bez najmniejszych odprysków, jedynie z delikatnie startymi końcówkami... Uroki klikania w klawiaturę ;)

Nie tylko pięknie błyszczy sam z siebie, ale również nie matowi się w miarę upływu czasu. Nie wspominając już o połysku zapewnionemu dzięki top coatowi :] A jeśli dodać do tego genialny szeroki pędzelek z wersji europejskiej oraz brak problemów ze zmywaniem - otrzymujemy wspomniany ideał! Lakier stosunkowo szybko schnie, ale ja zazwyczaj i tak mam już w nawyku wspomaganie się wysuszaczem. W przeciwieństwie do innych Essie, ten generalnie nie bąbluje na moich paznokciach. Bez użycia Good To Go, znalazłam tylko jeden maleńki bąbel gdzieś na małym paznokciu, więc w tej kwestii jest bardzo dobrze! :]

Splash of Grenadine zawiera w sobie wszystko to, co uwielbiam w różu i fiolecie! A bądźcie pewne, że kolor ten zawiera oba te odcienie w znacznych ilościach. O ile jestem zwolenniczką jednolitego określania kolorów, tak w tym przypadku nie jestem w stanie ograniczyć się do stwierdzenia, że jest to albo róż, albo fiolet. Splash jest delikatnie przybrudzonym różofioletem, wygląda na delikatnie poszarzały, a jednocześnie nadal jest pełny żywego koloru i zupełnie nie można by nazwać go spokojnym, pastelowym odcieniem. Jest nie tylko dziewczęcy, ale jednocześnie też nie gryzie się z "poważnymi" strojami, jest całkiem seksowny, a jednak nadal przy tym wygląda niewinnie... No i cudownie komponuje się nie tylko z bladą skórą, ale również i lekko opaloną! A ponadto genialnie wygląda zarówno na dłoniach, jak i na stopach! Taki pełny sprzeczności, a taki udany! :)

Lakier kupiłam w Super-Pharm za cenę 35zł i przy takim zestawieniu zalet jestem absolutnie zadowolona z każdej przeznaczonej na niego złotówki! :)


Wiem, że ten post zawiera same ochy i achy, ale naprawdę dawno nie spotkałam lakieru, w którym tak świetnie bym się czuła. W sierpniu chyba tylko przez kilka dni nosiłam inny kolor... W pozostałe dni (tygodnie!) na moich paznokciach królował Splash! :)

Polecam go przeogromnie wszystkim fankom różu, fioletu i Essie! Mam nadzieję, że Wam spodoba się tak bardzo, jak i mi!
K.

P.S. Dziękuję Burn, która w ekspresowym tempie pomogła mi podjąć decyzję dotyczącą zakupu tego właśnie koloru, wrzucają u siebie swatche tegoż przystojniaka! :)

wybaczcie suche skórki na kciuku, zdjęcie było robione spontanicznie ;)




Czytaj dalej

niedziela, 26 sierpnia 2012

The Secret Soap Store - rewitalizujący żel pod prysznic - bambus z mięta

Witajcie ponownie,

Tym razem przygotowałam dla Was kilka słów o kolejnym produkcie do mycia ciała, czyli o żelu rewitalizującym Bambus z miętą, marki The Secret Soap Store. Produkt otrzymałam w czerwcu, przy okazji pierwszego spotkania warszawskich blogerek kosmetycznych, ale trzymałam go na tak zwaną specjalną okazję, czyli najprościej mówiąc jakiś krótki wyjazd. Tak, dobrze się domyślacie - zabrałam go do Rzymu, tym bardziej, że zdecydowaliśmy się wyłącznie na bagaż podręczny, co powodowało ograniczenia pojemności płynnych kosmetyków tylko do 100ml na buteleczkę. Jak się sprawdził w upalnym Rzymie? Zapraszam dalej! :)



Słowo od producenta:
Rewitalizujący żel pod prysznic Bambus z miętą
200ml
Relaks i odprężenie dla ciała po długim męczącym dniu.
Mięta pieprzowa
to jedno z najpopularniejszych polskich ziół.
Mięta jest nie tylko popularna, powszechna ale i wielozadaniowa.
Jej zielone listki zawierają całe bogactwo aromatycznych i pożytecznych składników, takich jak:
olejek lotny, kwas askorbinowy, rutyna, betaina, witaminy C i A oraz żelazo.
Bambus.
Ta niezwykle smukła roślina potrafi urosnąć nawet metr w ciągu doby.
Sok z jej liści bogaty w sole mineralne, mikroelementy i olejki eteryczne
pobudza skórę do działania, przyspiesza przemianę materii, usprawnia wydzielanie toksyn.
Dzięki temu po zastosowaniu kosmetyków zawierających olejki bambusowe skóra staje się gładsza, świeża i ma ładniejszy koloryt.
POWSTAJĄCA W BUTELCE PIANA JEST NATURALNYM EFEKTEM WYTRĄCANIA SIĘ OLEJKÓW.
Sposób użycia:
Żel nanieść na wilgotną skórę przy pomocy gąbki.
Obficie spłukać ciało po kąpieli.
PRODUKT PRZEBADANY DERMATOLOGICZNIE.

DZIAŁANIE: Właściwie jedyną obietnicą, jaką składa nam producent jest obietnica relaksu i odprężenia po ciężkim dniu. Nie wiem czy to oznacza, że produkt już nie musi myć, ale w każdym razie i z tego zadania wywiązał się bezbłędnie! ;)

Żel rzeczywiście ładnie oczyszczał skórę z codziennych zanieczyszczeń, nie wysuszając przy tym skóry, ani jej nie podrażniając. Produkt był delikatny dla całego ciała, a przy tym bardzo dobrze radził sobie również ze wspomnianym orzeźwieniem, dzięki czemu nadawał się zarówno do porannego, jak i wieczornego prysznica, co przy upałach panujących w Rzymie było nie lada ulgą! :)

KONSYSTENCJA: Żel TSSS ma odrobinę gęstszą konsystencję niż standardowe żele, dlatego nie jest tak mocno lejący, a jednocześnie nie sprawia problemów z wydobywaniem go z buteleczki.

KOLOR/ZAPACH: Sam żel, jak widzicie, ma piękny zieloniutki kolor, dzięki któremu produkt na pewno nie zniknie Wam w czeluściach łazienkowych zapasów ;) Ponadto produkt bardzo, bardzo przyjemnie pachnie. Jest to świeży zapach, odrobinę miętowy, ale nie ma w sobie nic z typowej świdrującej w nosie mięty, którą to często raczą nas producenci innych miętowych produktów. Myślę, że zapach ten jest właśnie efektem połączenia mięty z bambusem, który całość delikatnie osładza, sprawiając, że produkt przy swoich właściwościach odświeżających, jest również zwyczajnie przyjemny dla nosa. A skoro zapach jest przyjemny, to już prosta droga do relaksu za pomocą domowej miniaromaterapii... ;)



WYDAJNOŚĆ: Ja otrzymałam wersję miniaturową produktu, która zawierała - tak na oko - ok.50ml produktu. Taka ilość wystarczyła naszej dwójce na około 8 użyć. Myślę, że jest całkiem nieźle, jak na brak gąbki i konieczność "operowania" wyłączenie własnymi rękami :)

OPAKOWANIE: Tak, jak wyżej wspominałam, moja wersja to miniaturka, dlatego nie mogę ocenić opakowania pełnowymiarowego produktu. W każdym razie opakowanie produktu utrzymane jest w stylistyce typowej dla The Secret Soap Store, m.in. dla kremu do rąk z 20% zawartością masła shea, o którym też się w końcu doczekacie kilku słów ;)



CENA/DOSTĘPNOŚĆ: pełnowymiarowy żel kosztuje 18,99zł, dostępny tylko na stronie http://www.spakosmetyki.pl;

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Bardzo bym sobie tego życzyła, jednak cena produktu nieco mnie przeraża. Wiadomo, nie jest to majątek, ale nie jest to również cena, którą przywykłam wydawać na tego typu produkty. Zobaczymy, na razie mam spory zapas żeli, ale jeśli już je wykończę, to być może skuszę się na jakieś zakupy w sklepie TSSS.

SKŁAD:
Cocamidopropyl Betaine, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Aqua, Laureth-4, Betaine, Parfum, Panthenol, Cocamide DEA, Shea Oil, Avocado Oil, Lactid Acid, Retinol, Ascorbic Acid, Mentha Piperita Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, 2-(4-tert-Butylbenzyl)propionaldehyde, d-Limonene, Linalool, 3-Methyl-4-(2,6,6,-trimethyl-2-cyclohexen-1-y)-3-buten-2-one, Cl.19140, Cl.42090.

Podsumowanie:
+ dobre oczyszczenie;
+ piękny, relaksujący zapach - niezbyt ostry, ani zbyt słodki;
+ brak SLS/SLES w składzie;
+ zawartość olejków shea oraz z awokado, a także aloesu i pantenolu;
+ przyjazna, nielejąca konsystencja;
+/- przyzwoita wydajność;
- wysoka cena, jak na żel do mycia ciała.



A Wy miałyście już do czynienia z produktami marki The Secret Soap Store? Czy lubicie takie nietypowe połączenia zapachowe w żelach pod prysznic? :)
K.
Czytaj dalej

Nowy nagłówek! :)

Dzień dobry Dziewczyny! :)

Mam nadzieję, że zauważyłyście zmianę, jaka pojawiła się u mnie w nagłówku! Od dziś mój blog będzie "legitymować" się nowym "obrazkiem" - oczywiście nadal  jednak pozostając w makowych klimatach :) Autorką tego cudeńka jest pewna dobra duszyczka - Catastrophe, na której blog również serdecznie Was zapraszam! :)


Catastrophe użyła w nagłówku zdjęcia, którego autorem jest posiadacz tegoż profilu na portalu DeviantArt - http://superstar-stock.deviantart.com/.

Mam nadzieję, że nowy wystrój spodoba się również i Wam!

Dziękuję Catastrophe! :)
K.
Czytaj dalej

sobota, 25 sierpnia 2012

Syoss - Silicone Free - Repair & Fullness - odżywka do włosów normalnych po zniszczone

Witajcie Dziewczyny,

Chwilowo dam Wam odetchnąć od Rzymu i wrócimy na moment do tematu przewodniego bloga, czyli do kosmetyków! Około tygodnia temu pisałam o szamponie Syoss z serii bez silikonów (KLIK), a tym razem pora na kilka słów o jego siostrze, czyli odżywce z tej samej serii.


Słowo od producenta:

DZIAŁANIE: W pierwszej kolejności od razu przyznaję - odżywka Syoss z serii bez silkonów całkiem nieźle radzi sobie z moimi włosami, nie plącze ich i trochę ułatwia rozczesywanie tego, co splątało się w trakcie mycia. To, co liczy się dla mnie najbardziej, to fakt, że - w przeciwieństwie do trzeciego produktu z zestawu Syoss - ta odżywka nie powoduje dodatkowego puszenia moich włosów! Są one delikatnie ujarzmione i miękkie, choć nadal puszyste. Z pewnością daleko im również do oklapniętych, ale ja z natury mam gęste włosy, które nieodpowiednio potraktowane popadają w przesadę raczej w stronę właśnie puchu, niż oklapnięcia. W każdym razie nie zauważyłam również żadnego obciążania włosów.

Jeśli chodzi o działanie regeneracyjne odżywki, to znowu nie liczyłabym na cuda. W tej kwestii warto jednak zaufać przede wszystkim maskom, które zazwyczaj mają składniki dobrane w dużo większych proporcjach niż odżywki. Tak czy inaczej można oczekiwać, że ta odżywka zadba o nasze włosy, ale raczej potraktowałabym to jako jeden z elementów pielęgnacji, a nie jej bazę. Polecałabym ją również osobom, o włosach zbliżonych do normalnych, niż takim, których włosy są mocno zniszczone. Odżywka zawiera w składzie pantenol, który ma działanie łagodzące i nawilżające oraz olej z pestek moreli, który będzie delikatnie pielęgnować i wygładzać nasze włosy.

KONSYSTENCJA: Konsystencja odżywki jest dość gęsta i kremowa, ale nie sprawia ona żadnych problemów przy nanoszeniu jej na włosy.


KOLOR/ZAPACH: Odżywka ma standardowo biały kolor i - podobnie jak szampon z tej serii - przepięknie pachnie kwiaciarnią! :)

OPAKOWANIE: Kosmetyk zawarty jest w dużej plastikowej butli o zawartości 500ml. Wiem, że w sklepach dostępne są też wersje z dołączoną pompką, co z pewnością ułatwia dozowanie produktu. Myślę, że ze względu na stosunkowo gęstą konsystencję odżywki mogę mieć problemy z jej wydobyciem pod koniec jej stosowania. Butelka jest nieprzezroczysta, ale pod światło widać, ile jeszcze zostało nam produktu.


WYDAJNOŚĆ: Mimo, że odżywka jest dość wydajna, to jednak zauważyłam, że schodzi mi ona w podobnym tempie co szampon z tej serii, mimo, że szamponu używają dwie osoby. Nie stanowi to jednak dla mnie większego problemu, ponieważ ja lubię stosować maski po myciu włosów, więc nierównomierne wykańczanie produktów nie będzie dla mnie problemem. Od razu dodam, że w trakcie testowania produktów użyłam maski do włosów dosłownie ze dwa razy, żeby nie zaburzać zbytnio efektów i nie pomylić działania tychże ;) Taki ubytek może być również spowodowany tym, że zawsze staram się dokładnie pokryć włosy odżywką, a co za tym idzie zużywam jej więcej niż szamponu, zwłaszcza na końcówki, podczas gdy szampon aplikuję przede wszystkim na skórę głowy.


CENA/DOSTĘPNOŚĆ: ok.12-15zł, praktycznie wszelkie drogerie i markety;

CZY KUPIĘ PONOWNIE: Nie wiem. Polubiłam się z tym produktem, ale mam już swoich odżywkowych ulubieńców, którzy działają na moje włosy nieco lepiej. Fakt faktem jednak, że z działania tej odżywki byłam dość zadowolona.

SKŁAD:


Podsumowanie:
+ przyzwoita odżywka o niezłym działaniu;
+ nie plącze dodatkowo włosów;
+ delikatnie ułatwia ich rozczesywanie;
+ zawiera w składzie pantenol i olej z pestek moreli;
+ brak zawartości silikonów i parabenów;
+ możliwość dołączenia do opakowania pompki;
+/- umiarkowana wydajność;
+/- prawdopodobne problemy z wydobyciem produktu pod koniec opakowania.

Szczerze powiedziawszy nie stawiałam przed tą odżywką zbyt wysokich wymagań, dlatego czuję się miło zaskoczona jej działaniem. Wprawdzie nie spełnia wszystkich obietnic producenta (regeneracja), a ja nie zostawiam tego problemu jedynie w rękach odżywki do włosów. Natomiast z pozostałych zadań, ta wywiązuję się zdecydowanie bardzo przyzwoicie. Jeśli lubicie używać kompletów, to zdecydowanie polecam Wam duet szampon i odżywkę Syoss Silicone Free, jeśli jednak już od samej odżywki oczekujecie  silniejszego działania, to poszukajcie takiej, która zawiera nieco więcej składników odżywczych.

Czy miałyście już do czynienia z tą serią? Czy według Was zaawansowana pielęgnacja włosów powinna zaczynać się już od etapu nakładania odżywki, czy może zostawiacie to zadanie dla innych produktów?
K.

Produkt otrzymałam w ramach współpracy z grupą Henkel. Dziękuję Pani Asi za udostępnienie produktów do testów.
Czytaj dalej

czwartek, 23 sierpnia 2012

Niekosmetycznie: Rzym - część I

Cześć Dziewczyny!

Jak już wiecie, ostatni długi weekend spędziłam z moim ukochanym w Rzymie. W związku z coraz to kolejnymi upadłościami biur podróży i wysokimi cenami wycieczek u tych "pewniejszych" biur (TUI, Itaka), sami postanowiliśmy zorganizować sobie własną zagraniczną wycieczkę. Ja byłam w Rzymie dwa lata temu, ale to dosłownie w biegu, więc zobaczyłam dosłownie dwie atrakcje na krzyż, natomiast mój M. zwiedzał to miasto jakieś 15 lat temu na koloniach. Wybraliśmy Rzym, ponieważ urzekły nas miejsca ukazane w oglądanym po raz kolejny filmie "Anioły i Demony", nakręconego na podstawie książki Dana Browna (którą również kiedyś czytałam). Co najśmieszniejsze, bilety kupiliśmy 1,5 miesiąca przed wylotem i dopiero moja mama uświadomiła nam, że wyjazd zbiega się z naszą drugą rocznicą :)

Koloseum
Jeśli jesteście zainteresowane, to możecie oczywiście zadawać pytania o koszty, ponieważ te były właściwie bardzo przyzwoite i nawet ja, która nie zarabiam kokosów (jeszcze :D), mogłam sobie na taką wyprawę spokojnie pozwolić. Jeśli sobie życzycie, to chętnie przygotuję post w którym mniej więcej rozrysuję Wam koszty wycieczki oraz podzielę się kilkoma uwagami na temat Rzymu i pobytu w nim.

Schody Hiszpańskie na Piazza di Spagna
My od początku byliśmy nastawieni na mocne zwiedzanie, dlatego też zaopatrzyliśmy się w przewodniki i mapy i wymienialiśmy między sobą, co bardzo chcielibyśmy zobaczyć. Przyznam jednak, że ja największą wkrętkę w wyszukiwanie informacji miałam już lecąc samolotem na miejsce, więc spędziłam niemal cały lot z przewodnikiem w ręku. W trakcie zwiedzania, jeśli znaleźliśmy jakieś ciekawe miejsce, żeby przysiąść podczytywaliśmy sobie również informacje o obiektach, które dopiero co zobaczyliśmy lub właśnie przed nimi siedzieliśmy. Zarówno Rzym, jak i Włosi oraz język włoski mocno nas urzekły, więc czas spędzony tam był dla nas naprawdę ogromną przyjemnością. Złaziliśmy się jak głupi, zwłaszcza drugiego dnia, kiedy to co chwila rzucaliśmy nowy pomysł, a że większość atrakcji i zabytków jest albo bardzo blisko siebie, albo nieznacznie oddalone, to w pewnym momencie zaczęliśmy powtarzać lub modyfikować trasy z dnia poprzedniego. I dobrze, bo pierwszego dnia w połowie padł mi aparat. W ogóle - zarówno telefon, jak i aparat niedomagały w tych upałach i padały w najmniej spodziewanych momentach... ;)

Fontana di Trevi
Przede wszystkim udało nam się znaleźć hotel w świetnej okolicy, mieszkaliśmy w dzielnicy Prati, a ulica przy której mieszkaliśmy, znajdowała się dosłownie 2-3 przecznice od murów Watykanu. Ta lokalizacja umożliwiała nam nawet piesze spacery do wielu atrakcji turystycznych Rzymu. Poniekąd przyczynił się do tego również remont linii metra A, akurat od naszej stacji do stacji przy głównym dworcu kolejowym - Termini, ale dzięki temu zobaczyliśmy dużo więcej, niż tylko jeżdżąc metrem od punktu A do punktu B ;)

Piazza Navona
Pierwszego dnia zaczęliśmy zwiedzanie od Piazza del Popolo i... wymiękliśmy po pierwszych 15 minutach! Upały były tak niemiłosiernie wysokie, że nawet mimo jasnych ubrań i nakryć głowy, czuliśmy, że padamy z sił. W sierpniu w Rzymie nie ma co wychodzić z pokoju bez butelki wody! Całe szczęście, jeśli już macie butelkę, to nie wyrzucajcie jej jak skończycie pić. W Rzymie, woda w fontannach i innych źródełkach jest bardzo czysta, ponieważ pochodzi z ujęć gruntowych i można pić ją bezpośrednio z wszelkich kraników, czy nawet miejsc, z których woda wytryskuje w fontannach... A do tego przydadzą Wam się wspomniane butelki! :)

Fontanna na Piazza del Popolo
Zwiedzając to miasto widzieliśmy między innymi takie miejsca, jak wspomniane Piazza del Popolo, Piazza di Spagna, Fontana Di Trevi, Campo dei Fiori, Kolosseum wraz z Łukiem Konsantyna, czy Piazza Navona, ale również Watykan - czyli przede wszystkim Plac Św. Piotra wraz z Bazyliką. Darowaliśmy sobie zwiedzanie Muzeów Watykańskich, ze względu na wysoką cenę - 25 euro (czyli ok.100zł). Wierzę, że warto, ale po pierwsze ten wydatek przekraczał moje plany (a w przewodniku była tylko informacja, że wstęp jest drogi, co oznaczało, że powyżej 8 euro... sporo powyżej...), a poza tym kolejki do Muzeów były gigantyczne. Dosłownie! Murowane stanie na co najmniej 2h. No ale przynajmniej mamy po co wracać! ;)

Watykan - Plac Św. Piotra
Równie droga była zapewne wejściówka na Forum Romanum, ale tą darowaliśmy sobie bez najmiejszych wątpliwości. Może spacer i byłby romantyczny, ale płacić kupę kasy za spacer w dosłownie ruinach i walających się resztach dawnych budowli, to nie dla nas. Obejrzeliśmy tyle, ile dało się zobaczyć bez płacenia i stwierdziliśmy, że nic a nic nie zachęca nas to do zakupienia wejściówek. Zaoszczędzone pieniążki wydaliśmy na wieczorną, romantyczną kolację w okolicy Fontana di Trevi oraz na niemal równie romantyczne piwko przy fontannie Quatro Fiumi na Piazza Navona ;)

Łuk Konstantyna i Koloseum
Zostając jeszcze na chwilę w temacie Watykanu - jeśli będziecie szukać grobu naszego papieża Jana Pawła II, to wiedzcie, że obecnie jest on przeniesiony do kaplicy w Bazylice Św. Piotra i nie znajduje się już w Grotach Watykańskich. Grób może być o tyle niezauważony, że brak o nim informacji w audioprzewodniku (najwyraźniej dawno go nie aktualizowano!), a ponadto sam grób wygląda jak ołtarz i w takim też miejscu kaplicy jest ustawiony. Jedynym, co odbiega od normy są złote napisy Beatus Joannes Paulus PP II. Znajdziecie go, o ile się nie mylę, w drugiej lub trzeciej kaplicy bocznej po lewej stronie od wejścia do Bazyliki. 

Pieta
W samej Bazylice zobaczycie również słynną rzeźbę Michała Anioła - Pietę, która na żywo robi ogromne wrażenie! W ogóle wszelkie rzeźby, które można podziwiać w Bazylice zachwycają wykonaniem i dbałością o szczegóły. Nawet wyrzeźbione szaty wyglądają jak najprawdziwsze materiały! A skoro o rzeźbach mowa, to oczywiście nie mogliśmy nie dotknąć prawej stropy Św. Piotra, która jest już tak wygładzona, że dawno straciła palce i wygląda już raczej jak stopa narysowana przez kilkuletnie dziecko... ;)

Św. Piotr
Wracając do filmu, który to był impulsem do całej wyprawy, czyli do "Aniołów i Demonów", to sami postanowiliśmy się zabawić w zwiedzanie Rzymu śladami Roberta Langdona. Nie dotarliśmy tylko do jednego z istotnych w książce kościołów - Santa Maria della Vittoria, ponieważ zapomnieliśmy jego nazwy, a na turystycznych mapach był on albo nieoznaczony albo nieidentyfikowalny (znak graficzny krzyża bez podania nazwy kościoła, czyli oznaczenie takie, jak dla setek innych rzymskich kościołów!). Mimo to pozostałe miejsca dostarczyły nam niemałych emocji i oczywiście nie omieszkałam wszystkiego obfotografować. Czytałyście Anioły i Demony albo oglądałyście film? Macie ochotę na post pokazujący bliżej istotne dla książki/filmu miejsca? :)

Przepiękne organy w kościele Santa Maria del Popolo
Chciałabym Wam jeszcze tyyyyyyle napisać, ale już widzę, że wyszedł mi przeogromny post, dlatego zostawiam Was z tym, co nabazgrałam, a sama zastanowię się nad dalszymi częściami, ponieważ mam jeszcze na świeżo tyle wspomnień do podzielenia się, że chętnie Wam nimi uraczę, a i mi samej będzie miło do tego kiedyś wracać! :)

To jak, chcecie więcej prywaty podróżniczej? :)
K.

P.S. No to jeszcze trochę prywaty "twarzowej". Popaczcie sobie jak ładnie zasłaniam widoki ;))




P.S.2. Wracając do tematów kosmetycznych - jak widzicie - moje włosy wołają o pomstę do nieba i natychmiastową wizytę u fryzjera. Zastanawiam się nad ścięciem co najmniej 10cm, o ile nie 20, ponieważ końcówki są bardzo suche i kruszą się nawet na wysokości 10cm od końca włosa. Za to stosunkowo niewiele z nich jest rozdwojone, chociaż tyle dobrego...
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast