poniedziałek, 20 lutego 2012

Golden Rose 208 - lakier do paznokci [seria z proteinami], czyli o nudziaku niemal idealnym :) + swatche

Witajcie ponownie!

Dzisiaj mam dla Was sporo zdjęć jednego z moich ulubionych lakierów, którego zakup był efektem poszukiwań nudziaka-cielaka idealnego. Ostatecznie sama nie wiem jaki w moim przypadku powinien to być kolor. Niektóre wydawały mi się zbyt różowe, inne zbyt beżowe. Nie zmienia to jednak faktu, że wybrany kolor bardzo, bardzo lubię i zdaje się, że najbliżej mu do zaszczytnego miana cielaczka idealnego... ;)

Golden Rose 208 with protein
Opisywany przeze mnie lakier, to Golden Rose 208, jest to piękny różowo-beżowy kolorek z mikroskopijnym shimmerem, który widoczny jest tylko i wyłącznie w buteleczce. Na paznokciach przejawia się tym, że kolor nie jest idealnie czystym kremem, co mi osobiście bardzo odpowiada, bo dzięki temu nie widać każdego pociągnięcia pędzelkiem przy trzystu warstwach. Połączenie tych dwóch kolorów daje odcień, który ewentualnie można by zakwalifikować do rodziny łososiowatych, ale byłaby to raczej daleka rodzina... ;)

Lakier dość dobrze pokrywa płytkę paznokcia, jak na tak jasny kolor. Zazwyczaj wystarczą dwie warstwy do osiągnięcia pełnego krycia bez żadnych smug i śladów pociągnięcia pędzelkiem, chociaż czasami zdarza się konieczność poprawki. Lakier schnie dość dobrze, ale ja z moim talentem i tak narobiłam sobie odcisków (bo zapomniałam się przebrać w sukienkę i rajstopy przed malowaniem...). Podejrzewam, że to wina tego, że nie mam daru do równomiernego dawkowania lakieru, co czasem (tak było i teraz) kończy się różną ilością warstw na różnych paznokciach i różnym czasem ich schnięcia, którego ja w swej niecierpliwości nie uznaję... :P

Wadą tego lakieru jest to, że niestety ma dość rzadką konsystencję, która z ogromnym upodobaniem rozlewa się na skórki. Na szczęście nie jest też zbyt oporny na zmywanie go z nich (ani z paznokci w ogóle). Problematyczną konsystencję niezmiennie wynagradza mi trwałość lakierów z tej serii Golden Rose. Moje paznokcie wytrzymały 4 dni bez uszczerbku i pewnie wytrzymałyby dłużej, gdybym ich nie zmyła (bo oczywiście chciałam wypróbować nowy kolor! ;)).

Poniżej zdjęcia lakieru na paznokciach w trzecim dniu ich noszenia. Nie przerabiałam tych zdjęć pod względem naświetlenia, żeby jak najlepiej oddać kolor. Uważam, że w ten sposób nie jest przekłamany.

K.

Zdjęcia w chłodnym świetle dziennym...
Golden Rose 208
Golden Rose 208
Golden Rose 208
Golden Rose 208
Zdjęcie w nieco cieplejszym świetle dziennym... Tutaj kolor jest oddany chyba najlepiej.
Golden Rose 208
Zdjęcie w świetle dziennym, w cieniu...
Golden Rose 208

P.S. Skoro już naznosiłam do domu tyle lakierów w ostatnich miesiącach, to możecie się wreszcie spodziewać pojawiania się ich swatchy. W końcu wzięłam się za malowanie po dłuższej przerwie spowodowanej koszmarnym stanem moich paznokci. Nadal nie są jeszcze w najlepszej formie, ale nie potrzebuję nosić ich dużo dłuższych niż na powyższych zdjęciach, więc takie mniej więcej mnie satysfakcjonują. Byle tylko się nie rozdwajały i będę szczęśliwa ;)
Czytaj dalej

piątek, 17 lutego 2012

Niekosmetycznie: Kiedy ostatni raz byłaś w teatrze?

Cześć,

dzisiaj piszę do Was zupełnie niekosmetycznie. Ciekawa jestem czy lubicie chodzić do teatru? Jakiego rodzaju sztuki wybieracie i kiedy ostatni raz byłyście w teatrze? Pytam Was o to, ponieważ, jeśli zupełnie nie interesuje Was taka forma rozrywki, to zdecydowanie możecie sobie odpuścić ten post i wrócić tutaj jutro ;)

Lubię chodzić do teatru, ale nie często mam ku temu okazję. Cudem jednak trafił mi się mężczyzna, który nie wzdryga się na hasło "a może poszlibyśmy do teatru?" (ani nie dostaje uczulenia na widok książek - thank God!)... Wspominam o tym, ponieważ ja od dawien dawna (czyli od czasów liceum, co daje ponad 5/6 lat, nie byłam w teatrze. Zdarzało mi się jednak co jakiś czas rzucić to magiczne hasło mojemu Ukochanemu, ale ostatecznie jakoś nigdy nam się nie składało. Dopóki nie trafiły się moje urodziny, wtedy mój M. zaprosił mnie do Teatru Żydowskiego w Warszawie na spektakl 1666 wg Szatana w Goraju. Tym samym przełamaliśmy magiczną barierę i kilka dni przed Walentynkami ponownie wybraliśmy się do magicznego miejsca na literę "t"... Tym razem padło na Teatr Kwadrat. Mój M. wybrał fantastyczny spektakl - Berek, czyli upiór w moherze. I ten naprawdę z całego serca chciałabym Wam polecić!

źródło: www.teatrkwadrat.pl
Berek, to przefantastyczna komedia z głównymi rolami Ewy Kasprzyk i Pawła Małaszyńskiego. Rzecz dzieje się w typowym polskim bloku, w którym mieszkają główni bohaterowie sztuki. Pani Kasprzyk gra typową polską moherową babuleńkę, na pierwszy rzut oka mocno konserwatywną, zasłuchaną w Radio Maryja i posiadającą typowo moherowe poglądy na świat. No i oczywiście beret! :) Natomiast Małaszyński gra jej sąsiada - geja, którego pani Lewandowska szczerze nienawidzi. Stąd też cała wojna - nie tylko wojna pokoleń (głośna muzyka vs. głośne poranne modły), ale i przede wszystkim wojna poglądów (a to jajo na wycieraczce, a to "pedau" na drzwiach...). Jak się jednak okazuje w niedoli nawet najgorszy wróg może stać się przyjacielem. A to ledwie początek... :)

Wiarygodności całej historii dodają zarówno gesty i zachowania aktorów dopracowane w najmniejszych szczegółach i, zwłaszcza w przypadku sąsiadeczki, mocno nawiązujące do panujących stereotypów, jak i wnętrza idealnie podkreślające różnice między bohaterami. Zarówno Kasprzyk, jak i Małaszyński świetnie sprawdzili się w swoich rolach, ale moim zdaniem, Kasprzyk ukradła ten spektakl! Była fantastyczna w każdym najdrobniejszym szczególe. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że postać Anny Lewandowskiej jest dużo bardziej złożona, niż by to sugerowało ogólne pierwsze wrażenie o niej. Mimo całej aury wyjątkowej upierdliwości i pozornej niereformowalności ja dostrzegłam w niej również cechy typowe dla naszych kochających (czasem aż za bardzo), nadopiekuńczych i nie przyjmujących odpowiedzi "nie jestem głodna" babć. I to nawet tych, które z moherem nie mają nic wspólnego.

źródło: www.teatrkwadrat.pl
Natomiast historia Pawła zwraca uwagę na to, jak dotkliwa może być samotność. Zwłaszcza kogoś, kto dodatkowo może być dyskryminowany i alienowany ze względu na swoje poglądy. Małaszyński bardzo dobitnie pokazał potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, kogoś, na kim możemy się wesprzeć w trudnej chwili i cieszyć dobrymi momentami razem.

Cała historia tej dwójki nie tylko jest bogata w całe mnóstwo prześmiesznych dialogów (momentami mieliśmy wrażenie, że aktorzy dorzucają coś od siebie i sami ledwo się powstrzymują od śmiechu :)), ale i niesie ze sobą pewną refleksję.

Jeśli lubicie się pośmiać, to już wystarczy, żeby wybrać się na ten spektakl. Ja jeśli będę miała okazję - chętnie pójdę jeszcze raz!


Ciekawskich zapraszam na filmik promocyjny:


K.
Czytaj dalej

środa, 15 lutego 2012

HEAN - Stay On Eyeshadow Base

Witajcie!

Przygotowałam dla Was kilka słów na temat niemal kultowej już bazie pod cienie Stay On polskiej marki Hean. W świecie blogerek ta baza praktycznie z miejsca stała się jedną z najpopularniejszych baz i wcale się temu nie dziwię! Po wielu, wielu pozytywnych recenzjach tego produktu uległam pokusie i również się na nią skusiłam kiedy już wreszcie udało mi się ją znaleźć i zdecydowanie było warto!
 
Myślę, że warto na początek wspomnieć, że jeszcze do niedawna wcale nie używałam baz pod cienie. Uważałam to za zbędny bajer, ale dzięki temu produktowi przekonałam się, że warto je stosować. Należę do tych szczęśliwców, którym cienie, mimo wszystko, dość długo utrzymują się na powiekach, ale dzięki tej bazie wyglądają dużo dłużej tak, jak tuż po wykonaniu makijażu. Ciekawe? Zapraszam dalej... :)

Hean - Stay On - baza pod cienie

Producent o produkcie:
"Utrwalająca i wygładzająca baza pod cienie prasowane i sypkie. Wzmacnia intensywność koloru, utrwala cienie i ułatwia ich aplikację. Nie pozostawia tłustego filmu."

A oto moje spostrzeżenia na jej temat...

DZIAŁANIE: Działa! I to bardzo! Testowałam na niej cienie z paletek Sleek, z Oriflame oraz z paletek Hean (opisywanych TU i TU) i z każdym z nich współpracowała bez zarzutu. Przede wszystkim, odnosząc się do obietnic producenta, baza wygładza powieki, przygotowując je do aplikacji cieni. Baza faktycznie nie pozostawia tłustego filmu, a cienie bardzo dobrze się na nią aplikuje, a rozcieranie ich nie sprawia żadnego problemu. Cienie trzymają się na niej niemal w niezmienionym stanie aż około 8-10h, w międzyczasie zdarza się, że kolory nieco blakną, ale nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby przed upływem tego czasu cienie zbierały się w załamaniu. Uważam, że to naprawdę świetny czas! 

Jeśli chodzi o wzmocnienie koloru, to nie zauważyłam na sobie większej różnicy. Owszem, w przypadku słabo napigmentowanych cieni, ich kolor jest nieco wyraźniejszy, ale nie jest to żaden spektakularny efekt.

Hean - Stay On - baza pod cienie
KONSYSTENCJA: Baza ma mocno zwartą konsystencję, trochę przypominającą masełko, ale zdecydowanie mniej tłustą. Jej aplikacja nie sprawia najmniejszego problemu, trzeba jednak pamiętać, żeby nakładać ją z umiarem, w małych ilościach i dokładnie ją rozprowadzić i rozetrzeć. 

Hean - Stay On - baza pod cienie
KOLOR: Baza ma lekko różowawy kolor i zawiera niewielką ilość drobinek, które są zupełnie niewidoczne na powiece.

ZAPACH: Zapach tego produktu kojarzy mi się odrobinę z nieco babcinymi perfumami, ale nie jest to dla mnie drażniące. Wiem jednak, że kilku dziewczynom zupełnie on nie odpowiadał. Na szczęście zapach nie utrzymuje się na skórze po aplikacji bazy.

WYDAJNOŚĆ: Baza jest niezwykle wydajna i jestem pewna, że nie uda mi się jej zużyć w całości przed końcem terminu ważności, ponieważ wystarcza jej naprawdę niewielka ilość.

OPAKOWANIE: Baza zapakowana jest w okrągły, plastikowy słoiczek, zawierający aż 14 gram produktu! Ja bardzo lubię taką formę, ponieważ aplikuję ją zwyczajnie palcem. W ten sposób najlepiej kontroluję jej roztarcie. Niektóre dziewczyny uważają taką formę za niehigieniczną, ale ja i tak zawsze myję ręce przed wykonaniem makijażu. Jednak forma słoiczka ma to do siebie, że wzrasta szansa, że wpadną nam jakieś drobinki, czy paprochy do kosmetyku. Najbardziej denerwująca jest jednak nakrętka, z którą nieustannie walczę przez kilkadziesiąt dobrych sekund, a jak wiadomo, rano każda z nich jest cenna... ;) Zupełnie nie mogę sobie z nią poradzić, bo nakrętka za nic nie chce z powrotem wskoczyć na miejsce, jakkolwiek bym jej nie próbowała zakręcić. Też tak macie, czy tylko ja jestem taką pierdołą? ;>

CENA: 10,49zł w sklepie internetowym Hean, ok.12-15zł w drogeriach (m.in. Jasmin)

Hean - Stay On - baza pod cienie
Podsumowując:
+ świetnie utrwala cienie
+ łatwa aplikacja
+ nie utrudnia rozcierania cieni
+ przyjemny zapach
+ mega wydajność
+ wygodne opakowanie (kwestie aplikacji)
- niedopasowana nakrętka

K.

SKŁAD: 
C11-13 Isoparaffin, Talc (and) Triethoxycapryly lsilane, Ozokerite, VP/Hexadecene Copolymer, Mica, Polyethylene, Phenoxyethanol (and) Methyl paraben (and) Ethylparaben (and) Butylparaben (and) Propylparaben (and) Isobutylparaben, Isopropyl Mirystate, Limnanthes Alba (Meadowfoam) Seed Oil, Isohexadecane, VP/Eicosene Copolymer, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil (and) Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil (and) Tocopheryl Acetate (and) Ascorbyl Palmitate (and) Linoleic Acid, Parfum, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Geraniol, [+/- Synthetic Fluorphlogopite, CI 77891, CI 45430:1, CI 77007, CI 77742]
Czytaj dalej

niedziela, 12 lutego 2012

Essence - Colour & Go - 50 Irreplaceable + swatche

Dzisiaj przedstawiam Wam lakier z serii Colour & Go firmy Essence, który jest jednym z moich ostatnich kosmetyczno-kolorówkowych nabytków. Kolor, który wybrałam, to 50 Irreplaceable. Jest to kolor, który należy do grona wycofywanych produktów, dlatego jeśli tylko Wam się spodoba, to proponuję szybko biec do Natury lub innej drogerii, w której zaopatrujecie się w kosmetyki Essence.

Kupiłam go z kilku powodów, dlatego, że spodobał mi się na swatchach oraz dlatego, że wydał mi się podobny do mojego ulubionego lakieru z Oriflame z serii do frencha, który również nie jest już produkowany.

Essence - 50 Irreplaceable
Irreplaceable to beżowa baza w chłodnym odcieniu z całym mnóstwem zatopionych w nim złotych drobinek, które pięknie połyskują, dając efekt zbliżony do holograficznego wykończenia.

Irreplaceable przede wszystkim bardzo dobrze kryje i łatwo się rozprowadza. Jeśli dobrze się postarać wystarczy już jedna warstwa lakieru do osiągnięcia pełnego krycia. Zdaje się, że tak też zrobiłam na poniższych zdjęciach. Lakier dość szybko schnie w porównaniu z innymi posiadanymi przeze mnie "mazidłami". Ma trochę lejącą się konsystencję, więc niestety nie jest sztuką, żeby wybrudzić sobie nim skórki, ale nie trudno je później doczyścić.

Essence - 50 Irreplaceable
Ten kolor trzymał się na moich paznokciach pełne 3 dni. Czwartego dnia zaczęły pojawiać się gigantyczne odpryski, ale na szczęście z racji jasnego koloru nie były zbyt widoczne, więc spokojnie zmyłam paznokcie na wieczór, już po powrocie do domu. Jego zmywanie na szczęście również nie przysparza problemów - zmywa się niemalże ekspresowo.

Essence - 50 Irreplaceable
Cieszę się z tego zakupu, myślę, że będzie to świetny lakier w chwilach niezdecydowania. Polecam wszystkim lubiącym nieco podrasowany naturalny wygląd paznokci... ;)

Essence - 50 Irreplaceable
Essence - 50 Irreplaceable
Cena: 5,50zł/5,5 ml
Dostępność: Drogerie Natura, Jasmin, Hebe, niesieciowe drogerie (pierwsza szafa, ta z miejscem na limitkę)

Mam tylko nadzieję, że nie okaże się niezastąpiony i prędzej, czy później znajdę dla niego zamiennik, bo bardzo lubię tego typu kolorki na paznokciach! :)

K.
Czytaj dalej

piątek, 10 lutego 2012

Essence - LE Crystalliced - Liquid Highlighter (płynny rozświetlacz) + swatche

Cześć Dziewczyny!

Przygotowałam dla Was minirecenzję rozświetlacza w płynie z ostatniej limitowane edycji Essence - Crystalliced. Ta limitka została u nas wymieciona już w pierwszych dniach, ale i tak go Wam pokażę, być może są jeszcze Natury, w których ta kolekcja nie cieszyła się taką popularnością, a ponadto w wiosennych nowościach Essence pojawi się rozświetlacz, który na swatchach do złudzenia przypomina mi ten z limitki. Jakby tego jeszcze było mało - Inglot w swojej stałej ofercie posiada podobny rozświetlacz - dlatego możecie potraktować tę notkę jako notkę poglądową... ;)

Essence - LE Crystalliced - Highlighter
Przede wszystkim rozświetlacz opakowany jest w bardzo zgrabne opakowanie z pompką, dzięki czemu jego dozowanie jest bardzo wygodne i można go nałożyć dokładnie tyle, ile potrzebujemy. Ponadto taki sposób aplikacji jest bardzo higieniczny, co zapewne doceni większość z Was.

Opakowanie rozświetlacza
Sam rozświetlacz ma perłowobiały kolor z miro-mikro drobinkami, których niemal zupełnie nie widać po nałożeniu na twarz, ponieważ po roztarciu dają efekt tafli. Poniżej kilka zdjęć, na których widać efekt po roztarciu.Uważam, że taki kolor rozświetlacza jest idealny na na czas zimowy. Latem, kiedy złapiemy trochę opalenizny, raczej lepiej będzie sięgnąć po rozświetlacze zawierające więcej złotawych tonów.

Twarz po jego użyciu wygląda bardzo świeżo, oczywiście, jeśli nałożymy go w rozsądnej ilości. Ponadto jego zastosowanie nie ogranicza się tylko do kości policzkowym, równie dobrze wygląda nałożony w niewielkiej ilości nad ustami lub na łuku brwiowym. Myślę, że na ważną okazję można go wypróbować również na obojczykach. Nie martwcie się, że skończy Wam się zbyt szybko - ten rozświetlacz jest baaardzo wydajny! Warto uważać na to, ile go dozujecie - ilość przedstawiona na poniższym zdjęciu jest wręcz zbyt duża, żeby nałożyć ją tylko na kości policzkowe, a jest to ilość wyciśnięta tylko jedną pompką.

Essence - LE Crytalliced - Highlighter
Rozświetlacz jest dosyć trwały, spokojnie utrzymuje się na twarzy co najmniej tyle czasu, ile mamy na niej podkład (nigdy nie stosowałam go bez). To zdecydowanie dużo dłużej niż róż z e.l.f.-a, którego aktualnie używam.

Zdecydowanie warto zwrócić uwagę na ten produkt lub inny jemu podobny, zwłaszcza dopóki jeszcze jest chłodno... ;)

K.

Essence - LE Crytalliced - Highlighter
Essence - LE Crytalliced - Highlighter
Essence - LE Crytalliced - Highlighter
Essence - LE Crytalliced - Highlighter
Na powyższym zdjęciu najlepiej widać efekt, jaki daje rozświetlacz - w tym przypadku w dosyć obfitym wydaniu. Lewa część dłoni bez rozświetlacza, prawa część dłoni "zmalowana"... :)
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast