środa, 15 stycznia 2014

Moja wizyta w Kosmetycznym Instytucie Dr Ireny Eris w Konstancinie-Jeziornej

Cześć Dziewczyny!

Te z Was, które śledzą mojego facebooka (KLIK) być może pamiętają, że mniej więcej miesiąc temu miałam okazję skorzystać z zaproszenia do Kosmetycznego Instytutu Dr Ireny Eris w Konstancinie-Jeziornej, gdzie zaproszono mnie w celu wypróbowania zabiegu dobranego specjalnie do potrzeb mojej skóry! Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami wrażeniami na temat zabiegu Lacti & Glyco, dedykowanemu między innymi posiadaczkom cer mieszanych i tłustych.


Pozwólcie, że najpierw powołam się na treść materiałów prasowych, które wszystko dokładnie opisują, a następnie przejdę do opisania moich wrażeń na temat samego Instytutu oraz efektów po zabiegu.

O ZABIEGU LACTI & GLYCO
Co to za zabieg i dla kogo jest odpowiedni?
Lacti&Glyco 38% to zabieg o silnych właściwościach keratolitycznych, czyli złuszczających. Specjaliści z Kosmetycznego Instytut Dr Irena Eris polecają go do wszystkich rodzajów cery wymagających intensywnego złuszczania – zaczynając od cery tłustej, mieszanej i trądzikowej, a kończąc na cerze suchej i wymagającej nawilżenia. Jest on polecany również osobom, które borykają się z szarym kolorytem skóry, a także z nadmiernym wydzielaniem sebum, zaburzeniami rogowacenia naskórka, zanieczyszczeniami i nierówną pigmentacją. Lacti&Glyco 38% jest odpowiedni także do cery dojrzałej z objawami fotostarzenia. Zabieg wykonywany jest jednorazowo lub seriami – jeden w tygodniu.

Jakie są właściwości i działanie zabiegu?
Potwierdzone badaniami efekty działania zabiegu to przede wszystkim wygładzenie skóry, a także zmniejszenie widoczności zmarszczek. Po zastosowaniu zabiegu odczuwalne jest zarówno znaczne nawilżenie i ujędrnienie skóry, jak i zmniejszenie widoczności przebarwień oraz poprawa kolorytu cery. Lacti&Glyco 38% normalizuje pracę gruczołów łojowych, przez co przyczynia się do zmatowienia skóry. Zabieg ten to połączenie działania kwasu mlekowego oraz kwasu glikolowego na skórę.

 Kwas mlekowy 
- należy do grupy kwasów alfa-hydroksykwasowych (AHA), które mają właściwości złuszczające,
- nawilża, wybiela i działa przeciwtrądzikowo,
- posiada także właściwości antyoksydacyjne oraz hamuje działanie tyrozynazy (enzymu wpływającego na powstawanie przebarwień).

Kwas glikolowy
- również należy do grupy kwasów alfa-hydroksykwasowych,
- wygładza zmarszczki mimiczne,
- wspomaga syntezę kolagenu, elastyny oraz glikozaminoglikanów, czyli składników, które wzmacniają i wypełniają strukturę skóry,
- stymuluje syntezę komórkową, eliminując martwe komórki naskórka,
- zmniejsza grubość warstwy rogowej naskórka i poprawia jego przepuszczalność,
- wyrównuje powierzchnię skóry,
- eliminuje zaskórniki.

Jak przebiega zabieg?
Jak każdy zabieg kosmetyczny wykonywany w Instytucie rozpoczyna się od profesjonalnej diagnozy skóry wykonywanej przy użyciu profesjonalnego urządzenia i wywiadu kosmetycznego.  Następnie kosmetyczka pomaga w wyborze Kompleksu Aromatycznego, który będzie towarzyszył podczas zabiegu i wykonuje demakijaż.

Ważnym punktem zabiegów wykonywanych w Kosmetycznym Instytucie Dr Irena Eris w Konstancinie Jeziornie jest Rytuał Powitalny, który polega na nałożeniu preparatów pielęgnacyjnych przy jednoczesnym uciskaniu punktów akupresury (dołów podobojczykowych, policzków, skroni i czoła).
Właściwy zabieg polega na nałożeniu na skórę preparatu i pozostawieniu go na niej na 3 do 15 minut.
Następnie preparat jest zmywany, a kosmetyczka zwilża skórę Bio-Tonikiem i nakłada żel lub serum.  Cały zabieg zajmuje około 1 godziny. 


MOJE WRAŻENIA NA TEMAT INSTYTUTU
Muszę przyznać, że nigdy dotąd nie korzystałam z usług jakiegokolwiek salonu kosmetycznego, więc nie mam nawet porównania, ale moje wrażenia po wizycie w Instytucie są bardzo pozytywne. Przede wszystkim, przez cały mój pobyt w Instytucie czułam się bardzo komfortowo, personel Instytutu jest bardzo uprzejmy i bardzo dba o komfort gości.

Na początku zaprowadzono mnie do przebieralni, gdzie otrzymałam spódnicosukienkę, którą założyłam na siebie po zdjęciu bluzki (chodzi o to, żeby nie pobrudzić ubrań w trakcie zabiegu lub też ułatwić dostęp do dekoltu w przypadku, gdy zabieg obejmuje również ten rejon), szlafroczek na przejście oraz jednorazowe kapcie, żeby nie chodzić dalej w butach :) Swoje rzeczy mogłam zostawić w zamykanej szafeczce, więc miałam pewność, że są bezpieczne. Następnie udałam się do gabinetu, w którym był wykonywany mój zabieg. Tam Pani, która się mną zajmowała, zgodnie z wyżej przytoczoną procedurą, zaproponowała mi do wyboru dwa kompleksy aromatyczne, które później unosiły się z kominka podczas wykonywania zabiegu, co z pewnością uprzyjemniało cały czas spędzony na fotelu. Jeśli już jesteśmy przy kwestiach umilaczy... Przez cały czas z głośników płynęły instrumentalne wersje świątecznych piosenek, a czasami również polskie pastorałki, co w tamtym okresie - tuż przed Świętami - było bardzo przyjemne, a jednocześnie nie tak nachalne, jak w centrach handlowych. Ponadto, mogłam okryć się kocykiem (co w moim przypadku jest zawsze strzałem w dziesiątkę ;)), a w trakcie zabiegu mogłam również poprosić o podgrzewanie fotela. Wszystko to było na tyle relaksujące, że mało brakowało, a zaliczyłabym drzemkę... :)))


JAK PRZEBIEGAŁ MÓJ ZABIEG I JAKIE ZAOBSERWOWAŁAM EFEKTY?
Cały mój pobyt w Instytucie trwał aż dwie godziny z czego samo przebranie się przed i po zabiegu zajęło może 15-20 minut. W pozostałym czasie działo się tyle, że musiałam dosłownie wynotować sobie wszystkie etapy zabiegu, żeby o niczym nie zapomnieć podczas spisywania relacji :)

To, co dla mnie bardzo ważne, to to, że całe spotkanie rozpoczęło się od dość szczegółowego wywiadu na temat mojej skóry, ewentualnych reakcji alergicznych, z jakimi borykam się problemami skórnymi, a także z jakich kosmetyków korzystam na co dzień i jakie są moje - nazwijmy to - rytuały pielęgnacyjne, tzn. czym zmywam makijaż, czy tonizuję skórę po jej oszczyszczeniu itp. Następnie, przed zmyciem makijażu, Pani wykonała mi badanie cery, podczas którego zmierzyła poziom nawilżenia i natłuszczenia cery, stopień rozszerzenia porów, a także głębokość zmarszczek. Następnie, po demakijażu, Pani ponownie przyjrzała się już oczyszczonej skórze, celem potwierdzenia wyników badania (makijaż na twarzy zawsze może trochę zaburzyć wyniki badania, ale wykonanie badania cery bezpośrednio po demakijażu również może dać niemiarodajne efekty).

Później przeszłyśmy do mniej przyjemnej części mojej wizyty, którą w myślach okrzyknęłam torturami ;)). Zaczęłyśmy od regulacji brwi, która - według udzielonej mi informacji - jest standardową usługą przy wykupieniu jakiegokolwiek zabiegu. Następnie przeszłyśmy do właściwej części zabiegu, a mianowicie nałożenia kwasów. Muszę przyznać, że sama aplikacja kwasów była najprzyjemniejszą częścią tego fragmentu zabiegu, ponieważ Pani dokładnie wszystko wmasowywała w skórę, wykonując przy tym coś w rodzaju masażu twarzu, co było szalenie przyjemne i relaksujące. Później musiałam odczekać ok.15-20 minut aż kwas odpowiednio podziała na skórę, co było trochę uciążliwe głównie ze względu na jego nieprzyjemny zapach i delikatne podszczypywanie i swędzenie. Przez cały ten czas Pani szykowała dalszą część zabiegu, ale jednocześnie dbała o mój komfort i kontrolowała reakcję mojej skóry dopytując czy odczuwam jakiś dyskomfort na skórze, jednocześnie uprzedzając, że delikatne swędzenie czy podszczypywanie jest normalne, co było mimo wszystko uspokajające i dodatkowo pogłębiało wrażenie tego, że znalazłam się w rękach profesjonalistki.


Po zmyciu z twarzy mieszanki kwasów, nałożono mi maseczkę spulchniającą skórę, której działanie zostało dodatkowo zwiększone poprzez specjalny "nawiew parowy" (nie wiem, jak to inaczej nazwać :)). Ten etap zabiegu również trwał około 15 minut, po czym nastąpiło apogeum tortur, a mianowicie manualne oczyszczanie twarzy... Nie da się ukryć, że był to wyjątkowo bolesny moment, nawet pomimo wcześniejszego przygotowania skóry na ten fakt, ale taki już urok cer mieszanych i tłustych, że niestety lubią się one zanieczyszczać, a rozszerzone pory nie sprzyjają ograniczeniu tych zanieczyszczeń. Dodatkowo okazało się, że dorobiłam się też jedengo prosaka, który również został potraktowany przez Panią igłą. Następnie, na koniec "tortur", Pani wykonała przyżeganie ozonem w miejscach podrażnionych, a także tam, gdzie występowały ewentualne wypryski. Ta część zabiegu wyglądała dosyć zabawnie, ponieważ wykonuje się go szklaną końcówką, która bzyczy podczas przykładania do skóry i odrobinkę wtedy podszczypuje. Celem tego zabiegu jest szybsza regeneracja podrażnionych komórek skóry.

Po tych wszystkich etapach nastąpił czas na pełny relaks, czyli ponowne leżakowanie z maseczką na twarzy, tym razem maską o działaniu ściągającym pory i łagodzącym podrażenia, z którą również leżałam na twarzy około 15 minut. Po zmyciu maseczki, Pani jeszcze raz dopytała mnie o moje rytuały pielęgnacyjne oraz wmasowała mi krem pod oczy oraz koncentrat łagodzący. Dużym plusem jest fakt, że klientki Instytutu mają możliwość skorzystania z podkładu i tuszu do rzęs (jeśli wykonany zabieg nie przewiduje takich przeciwwskazań), żeby nie musieć wychodzić całkowicie bez makijażu, a ponieważ ja sama lubię mieć choć minimalną ilość makijażu na twarzy, to takie rozwiązanie było dla mnie bardzo komfortowe.

A jakie efekty zaobserwowałam po zabiegu?
Przede wszystkim moja skóra była bardzo mocno wygładzona i bardzo miękka w dotyku. Zaobserwowałam również, że była przyjemnie napięta (absolutnie nie ściągnięta) i ładnie rozjaśniona. Jeśli chodzi o ograniczenie wydzielania sebum, trudno mi powiedzieć... Efekt nie był tak spektakularny, jak mogłabym się spodziewać, ale za to muszę przyznać, że w kolejnych dniach nie miałam większych problemów z wypryskami. Te, które już się pojawiły zagoiły się nieco szybciej, niż zwykle, ale przez pewien czas nie pojawiały się praktycznie żadne nowe niespodzianki. Najbardziej pożądanych efektem były też porządnie oczyszczone i nieco ściągnięte pory skórne.


GDZIE ZNAJDZIECIE INSTYTUT?
Instytut, z którego usług skorzystałam, to Kosmetyczny Instytut Dr Irena Eris, znajdujący się w Konstancinie-Jeziornej, na terenie centrum handlowego Stara Papiernia. Z Warszawy dojedziecie tam nawet autobusem - 710 z Metra Wilanowska, jeśli jednak macie taką możliwość, to skorzystajcie z samochodu, ponieważ tak będzie po prostu szybciej i wygodniej :)



Cieszę się, że w końcu mogłam potraktować moją skórę porządnym, profesjonalnie wykonanym zabiegiem, dobranym do jej potrzeb. Rozumiem doskonale, że z racji posiadania skóry mieszanej, z dużą tendencją do zanieczyszczeń i przetłuszczania się, mój zabieg nie należał w całości do przyjemnych, chociażby ze względu na oczyszczanie skóry, jednak warto się chwilę przemęczyć, żeby zaobserwować tak skuteczne efekty. Myślę, że od teraz nie będę już omijać salonów kosmetycznych szerokim łukiem, a z usług Instytutu być może jeszcze nie raz skorzystam. Tym bardziej, że po przeprowadzeniu pełnego wywiadu otrzymałam "receptę", w której Pani spisała mi polecane zabiegi, a także kosmetyki z ofert Instytutu, które są odpowiednie dla mojej cery (wraz z niewielkimi próbkami dwóch kremów z tych wymienionych w recepcie). Teraz wiem już na jakie zabiegi kierować swoją uwagę, co z pewnością jest cenną informacją dla takiej "salonowej ignorantki", jaką dotąd byłam :))
Miałyście okazję skorzystać z usług Insytutu Dr Ireny Eris? Czy chodzicie regularnie do salonów kosmetycznych, czy uważacie to za zupełnie zbędny element pielęgnacji cery?
K.

fot. materiały prasowe
Czytaj dalej

sobota, 11 stycznia 2014

Rimmel - Scandaleyes Retro Glam - Micro Eyeliner

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami na temat linera, który całkiem niedawno pojawił się w ofercie marki Rimmel wraz z dwoma innymi produktami z serii Scandaleyes Retro Glam. Jest to liner o wiele mówiącej nazwie Micro Eyeliner, czyli ten z cieniutką końcówką. Moje pierwsze wrażenia na jego temat były bardzo pozytywne, ale niestety szybko zmieniłam o nim zdanie...


OPAKOWANIE:
Pozwólcie, że najpierw pokrótce omówię kilka cech zewnętrznych tego produktu. Zacznijmy od opakowania - to jest całkiem przyzwoite - czarne, smukłe, z białymi napisami informującymi o marce i rodzaju produktu. Dodatkowo opakowanie nawiązuje do kolorystyki black&white całej serii produktów Retro Glam.

  
APLIKATOR:
Liner wyposażono w naprawdę cieniutką i precyzyjną końcówkę. Pierwsze użycia wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ponieważ ja z moimi mocno zakurzonymi umiejętnościami malowania kresek byłam w stanie poradzić sobie z narysowaniem stosunkowo cienkiej kreseczki, delikatnie zaznaczającej linię rzęs, podczas gdy zazwyczaj moje malowanie kresek kończy się grubą, dramatyczną krechą :D Aplikator podobał mi się również ze względu na to, że bardzo łatwo było nim wyciągnąć kreseczkę do tak zwanej jaskółki.

Tym razem nie miałam większych  problemów z malowaniem i byłam całkiem zadowolona z tego, co mi wychodzi na powiekach, ale...

 

INTENSYWNOŚĆ KOLORU:
...ale aplikator, to jednak nie wszystko. Niestety produkt zawodzi, jeśli zależy Wam na intensywnie czarnej kresce, ponieważ pierwsza warstwa linera jest mocno prześwitująca, co prowokuje kolejną (a to jak wiadomo nie pomaga w uzyskaniu cienkiej kreski). Czerń linera Scandaleyes Retro Glam niestety przypomina raczej mocno spraną i wyeksploatowaną czerń, niż tę smolistą. Sądzę, że dla wielu osób mógłby to być problem, ale powiedzmy, że byłabym w stanie to zaakceptować, bo w końcu w sklepach są testery, można sprawdzić intensywność koloru przed zakupem, ale...


WYDAJNOŚĆ:
...ale prawdziwy zawód sprawia okres, w którym liner jest faktycznie przydatny do użytku. Niestety, ale zdążyłam go użyć nie więcej, niż 10 razy, a z każdym kolejnym użyciem liner malował coraz słabiej. Nie pomogło nawet przechowywanie go końcówką w dół. Już w trakcie zdjęć na bloga okazało się, że kreskę udało mi się namalować tylko na jednym oku, bo na drugie już nie starczyło... To chyba mówi samo za siebie :D


TRWAŁOŚĆ:
Przy tym wszystkim trwałość w zasadzie nie jest jakąś szczególną zaletą, bo liner całkiem nieźle trzyma się powieki, jak już uda nam się nim cokolwiek namalować. Tylko co z tego... ;)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Liner dostaniecie w większości drogerii z szafą Rimmel, jednak w cenie regularnej przyjdzie Wam zapłacić ok.25 zł za niewiele ponad 1ml produktu, który raczej mocno zawodzi, niż spełnia jakiekolwiek oczekiwania...

***
A oto efekt na oku, jednym, bo jak wspomniałam, w połowie malowania liner zupełnie odmówił posłuszeństwa... Kreska nie jest już zbyt precyzyjna i wymagałaby nieco poprawek, ale cóż... trzeba mieć czym... ;) Dodam, że celowo nie malowałam rzęs, żeby pokazać ile czerni, ekhm... "czerni"... to zasługa linera.



Eee... także tego... "efekt" mówi sam za siebie! Mimo początkowych miłych wrażeń, zdecydowanie nie polecam! No nie i koniec! :D
K.

Produkt otrzymałam w ramach współpracy z marką Rimmel. Jak widać nie wpłynęło to na moją opinię i choć marka posiada dobre i ciekawe produkty w ofercie, to ten liner do nich zdecydowanie NIE należy... :D
Czytaj dalej

wtorek, 7 stycznia 2014

IsaDora Wonder Nail - 772 Purple Reign [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Mam nadzieję, że długi weekend minął Wam spokojniej, niż mi i że wszystko u Was dobrze. Jest już 3 w nocy, ja jestem po drzemce i tak naprawdę dopiero teraz znalazłam czas i ochotę, żeby coś napisać, więc wybaczcie, że znowu nie robię denka, nowości, ani rocznych ulubieńców... Postaram się za to wkrótce zabrać, ale na razie nie jestem w stanie określić przybliżonej daty publikacji. Na ukojenie nerwów dzisiaj stawiam na coś lekkiego i przyjemnego, czyli lakier do paznokci! :)

Zapraszam na zbliżenie na piękny, bakłażanowy Purple Reign z IsaDory! :)


KOLOR:
Purple Reign, to piękny, bakłażanowy odcień fioletu. To określenie idealnie oddaje jego właściwy kolor i proporcję między głębokim fioletem, a czernią. Lakier jest raczej ciemny, ale kolor jest dobrze widoczny i tylko w sztucznym świetle może być pomylony z czernią. Purple Reign jest idealnie kremowy i nie zawiera żadnych drobinek, ani shimmeru. Sam z siebie błyszczy umiarkowanie, ale ja i tak zawsze wspomaga się wysuszaczami, które dodatkowo nabłyszczają lakier.


PĘDZELEK:
To mój pierwszy kontakt z lakierami z IsaDory, ale jednocześnie kontakt dosyć przyjemny, ponieważ pędzelek, w który wyposażono lakier jest rzeczywiście, zgodnie z obietnicą szeroki, a ja - jak już z pewnością wiecie - jestem ogromną fanką takich rozwiązań! Mam szeroką płytkę paznokcia, więc grubsze pędzelki w typie miotełek świetnie się u mnie sprawdzają, bo szybko i sprawnie maluje mi się nimi paznokcie i to w dodatku niemal bez zalewania skórek. W tym przypadku w zasadzie nie było wyjątku :)

KONSYSTENCJA:
Konsystencja lakieru należy do tych raczej odrobinę gęstszych, ale nie uznaję jej za problemową, ponieważ nie zastyga zbyt szybko na paznokci i nie sprawia trudności przy aplikacji kolejnej warstwy. Po prostu nie jest lejąca, a raczej zwarta.

KRYCIE:
Dla pełnego krycia warto nałożyć dwie warstwy lakieru, choć można by się gimnastykować i z jedną grubszą warstwą. Ja jednak wyznaję zasadę, że dwie są zawsze nieco bardziej trwałe i mniej podatne na ścieranie.

TRWAŁOŚĆ:
...choć w tym wypadku z tą trwałością niestety bym nie przesadzała, ponieważ lakier musiałam zmyć po trzech dniach. Pierwsze ubytki pojawiły się mniej więcej po 1,5 dnia noszenia lakieru, ale były one raczej nieznaczne, niestety odtąd reszta też zaczęła się, delikatnie mówiąc, sypać. Patrząc na relację ceny do trwałości lakieru - jestem niestety nieco zawiedziona, ale ponieważ to dopiero mój pierwszy lakier z IsaDory, nie przesądzam jeszcze o tej znajomości - mam jeszcze jeden lakier w zanadrzu! Z doświadczenia wiem, że nawet Essie trafiają się słabsze egzemplarze, a mi słabsze dni, dlatego póki co IsaDora dostaje małego minusa (mały, bo kolor jest obłędny! :)), ale jeszcze się nie żegnamy! :))


ZMYWANIE:
Lakier wymaga nieco cierpliwości przy zmywanie i to bynajmniej nie dlatego, że trudno go zmyć z paznokci. Z tych schodzi szybko i sprawnie, ale koszmarnie marze się po skórkach. Z tego typu odcieniami niestety tak bywa, jednak dobra wiadomość jest taka, że kolor nie zabarwił mi płytki (oczywiście zabezpieczonej odżywką), a ze skórkami poradził sobie czysty wacik nasączony hojnie zmywaczem i kilka dodatkowych minut poświęconych na dokładne ich wyczyszczenie :)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Lakiery IsaDory kosztują ok.32,90 zł i znajdziecie je w Perfumeriach Douglas i w niektórych Drogeriach Hebe. Dajcie znać, jeśli jeszcze gdzieś trafiłyście na asortyment IsaDory! :)




***
I jakie macie wrażenia odnośnie Purple Reign? Ja jestem szczerze zachwycona kolorem, zadowolona z pędzelka i nieco zawiedziona trwałością, ale jak już wspomniałam, mam jeszcze jeden lakier z IsaDory w zanadrzu, więc z pewnością sprawdzę, czy jest to przypadłość tego konkretnego kolory, czy może jest to cecha właściwa tym lakierom :)

A jakie są Wasze doświadczenia z lakierami IsaDory lub ich kosmetykami w ogólności? Czy macie swoich ulubieńców wśród produktów tej marki?
K.

Produkt otrzymałam do przetestowania w ramach współpracy z marką IsaDora.
Czytaj dalej

sobota, 4 stycznia 2014

Lirene - krem do rąk PARAFINOWY


Cześć Dziewczyny!


Dawno już nie pisałam o pielęgnacji, więc korzystając z okazji, że wykończyłam właśnie kolejny krem do rąk (czy u Was też znikają jak woda?), podzielę się z Wami moją opinią o nim. Po pierwsze, bo warto, a po drugie, bo sama byłam mile zaskoczona tym, jak dobrze sprawdził się u mnie parafinowy krem do rąk z Lirene.


Od producenta:

DZIAŁANIE:
Krem parafinowy wprawdzie nie zaiponował mi silnym nawilżeniem, ale moim zdaniem było ono na dobrym poziomie. Jednak to, co najbardziej mi się w nim spodobało i co najmilej mnie w nim zaskoczyło, to pozostawiana przez niego warstwa ochronna. Krem bardzo szybko wchłania się do sucha i pozostawia uczucie dłoni pokrytych delikatnymi, niewidzialnymi rękawiczkami. W ogóle nie czuć tłustej warstwy, którą często pozostawiają niektóre kremy, co sprawdza się szczególnie w pracy! W moim przypadku krem pomógł też zabezpieczyć skórę przed przesuszeniami, spowodowanymi częstym kontaktem z papierami (i tym nieszczęsnym pyłem), a także przed skaleczeniami od papieru.

KONSYSTENCJA:
Krem ma lekką, ale zwartą, trochę jakby kremowo-żelową konsystencję. Jak juz wspomniałam - bardzo szybko wchłania się do sucha i nie zostawia tłustej warstwy, choć jest wyczuwalny na dłoniach.

KOLOR/ZAPACH:
Krem ma typowy biały kolor, ale za to rozsmarowany na dłoniach pachnie czymś w rodzaju męskich perfum! Ten zapach bardzo mocno przypadł mi do gustu i umilał mi tak prozaiczną czynność, jak kremowanie dłoni :)

OPAKOWANIE:
Krem umieszczono w czerwonej, miękkiej tubie z zielonymi akcentami graficznymi. Tuba zamykana jest na klapkę, co jest zawsze wygodnym rozwiązaniem (i znowu - zwłaszcza w pracy! :)) i zawiera 100 ml produktu.


WYDAJNOŚĆ:
Większość kremu zużyłam już kilka miesięcy temu i z tego, co pamiętam, krem wystarczył mi na około 1,5-2 miesięcy, co jest - przy częstym używaniu - bardzo dobrym wynikiem.

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Krem kosztuje ok.8zł i jest dostępny w większości drogerii i marketów.
SKŁAD:
Aqua, Parrafinum Liquidum, Dimethicone, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Ceteareth-20, Cetearyl Alcohol, Paraffin, Soduim Polyacrylate, Pentaerythrityl Distearate, Ethylhexylglycerin, Tocopheryl Acetate, Nacinamide, Pyridoxine HCI, Panthenol, Allantoin, Hydrolyzed Yeast Protein, Threonine, Biotin, Phenoxyethanol, Methylparaben, Parfum

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Myślę, że tak. Wszystkie "czerwone" kremy z Lirene zdobyły moje serce, więc do każdego z nich chętnie powrócę :)


Podsumowując - krem świetnie się sprawdził w roli "ochroniarza" i tak stosowany przynosił oczekiwane efekty, natomiast jeśli chodzi o nawilżenie i regenerację, to był on po prostu dobry. Nie rewelacyjny, ale dobry, więc jeśli potrzebujecie silniejszego działania, to spróbujcie kremów Ratunek lub Regeneracja, które również bardzo dobrze się u mnie sprawdziły. Generalnie - jeśli chodzi o "czerwoną serię" - to z czystym sumieniem mogę Wam polecić wszystkie trzy kremy, ponieważ te świetnie się u mnie sprawdziły, natomiast z kremów z serii zielonej (awokado, cytryna, ogórek) stosowałam tylko ten cytrynowy i choć był on przyzwoity, to jednak nie wywarł na mnie większego wrażenia. Wydał mi się po prostu zwykły, natomiast te czerwone zdecydowanie się wyróżniają na tle zielonych kolegów :)


Czy macie jakieś doświadczenia z kremami do rąk z Lirene? Czy jesteście fankami czerwonej serii, tak jak ja, czy jednak jesteście "team green"? ;))
K.

***
Produkt otrzymałam w ramach współpracy z Laboratorium Kosmetycznym Dr Ireny Eris.
Czytaj dalej

czwartek, 2 stycznia 2014

Nowości urodzinowo-okołochoinkowe oraz nowy sprzęt :)

Cześć Dziewczyny!

Wiele z Was pokazywało ostatnio czym uraczyli Was Wasi Mikołajowie, więc postanowiłam dołączyć do tego ogólnego trendu, z tym, że stwierdziłam, że pochwalę się zbiorczo prezentami i zakupami urodzinowymi i świątecznymi. Powód jest prosty, niektóre z poniższych rzeczy trafiły do mnie z kilku okazji, a na jedną oszczędzałam dość długo, a jest to dobry czas, żeby dać Wam o niej znać ;))

Po pierwsze i najważniejsze! W końcu kupiłam nowy aparat! Na razie uczę się jeszcze z nim współpracować, ale już teraz widzę, że jakość zdjęć znacząco wzrosła, jeśli chodzi o ostrość, czy realne oddawanie koloru, a nawet jeśli chodzi o poprawienie ich klimatu ;) Do tego zakupu przymierzałam się już rok temu, ale w międzyczasie miałam dużo ważniejsze wydatki, dlatego cieszę się podwójnie, bo w końcu udało mi się spełnić moje małe marzenie o lustrzance - oto Canon EOS 600D! :)


Jeśli chodzi o prezenty kosmetyczne - od cioci i kuzynki mojego faceta, dostałam megapakę prosto z wiedeńskiego DM. Jej rozmiary zaskoczyły chyba nie tylko mnie, wprawdzie Michał prosił mnie o kilka propozycji kosmetyków z DM, które ewentualnie chciałabym dostać, ale nie sądziłam, że dostanę niemal wszystkie pozycje z listy, a nawet więcej... Do tej pory zbieram szczękę z podłogi! W końcu porządnie przebiorę co ciekawsze pozycje z oferty Balea i Alverde! :))


Od mojego "szwagra" dostałam płytę mojego ukochanego zespołu - Kings of Leon - Mechanical Bull! Świetnie się złożyło, bo sama ciągle nie mogłam się zebrać, żeby ją kupić, a teraz w końcu mam! Oczywiście przez pierwszy tydzień uwzięłam się na jedną ulubioną piosenkę - Beautiful War, więc zapoznawanie się z pozostałym materiałem z płyty dopiero przede mną ;)

Od "teścia" dostałam dla odmiany kolejną pozycję z mojej listy wymarzonych prezentów - czyli Poradnik Perfekcyjnej Pani Domu. Tak, tak - dobrze widzicie i możecie się śmiać, ale ja lubię ten program i nic tak bardzo nie motywuje mnie do sprzątania, jak kolejny odcinek. Rady, którymi dzieli się Małgosia Rozenek, już nie raz sprawdziły się przy prowadzeniu naszego domu, więc uważam, że warto mieć taką skarbnicę wiedzy na półce :)) Na pewno mi to nie zaszkodzi, więc tym bardziej cieszę się, że tata Michała postanowił sprezentować mi właśnie tę pozycję! :)

Wśród prezentów od dziadków, znalazłam książkę kucharską z przepisami Pascala i Okrasy! Świetnie się złożyło, bo w tym roku zupełnie nie robiłam zakupów w Lidlu, a ta pozycja jest wyjątkowo warta uwagi, bo zawiera mnóstwo ciekawych przepisów i jest świetnie wydana! Babcia miała nosa i twierdzi, że zbierała naklejki specjalnie dla mnie! A dopiero potem uzbierała na swój egzemplarz :)

Mama Michała chyba mocno mnie lubi, bo w tym roku wręcz obsypała mnie prezentami! Pierwszym z nich była trylogia Stiega Larssona, którą już od dawna chciałam przeczytać i jestem chyba ostatnią osobą, która jeszcze tego nie zrobiła! Teraz mam już własne egzemplarze w biblioteczce, więc w końcu mogę zabrać się za czytanie! :)

Od Taty dostałam coś, co i tak wpadłoby w moje ręce, bo nie ma opcji, żeby nie było nas na koncercie Metallici! Zespół po raz kolejny odwiedzi Polskę na Sonisphere Festival, który tym razem przenosi się z Lotniska Bemowo na Stadion Narodowy! W dodatku to uczestnicy będą głosować na wymarzoną setlistę! Już nie mogę się doczekać, więc bilet na ten koncert już zerka na mnie z półki! :))


Od mojej Mamy dostałam bardzo elegancką nową torebkę. Mam już brązową, więc teraz pora na klasykę, czyli czerń! Szczególnie zimą będzie jak znalazł! Oprócz tego dostałam też świetny szaro-biały sweterek zapinany z tyłu na suwak w kolorze złotym :)

Mój Michał sprezentował mi natomiast przesłodką bluzę z kotem Pusheenem, która już jakiś czas temu wpadła mi w oko, więc Michał od razu podchwycił pomysł na prezent! :) Jest świetna - ciepła, przytulna i naprawdę urocza :)


Chyba jeszcze nie pokazywałam Wam mojej pięknej bransoletki Pandora, którą dostałam już kilka miesięcy temu na trzecią rocznicę naszego związku. Teraz z okazji urodzin i Świąt, zostałam obdarowana przez rodzinę kilkoma dodatkowymi charmsami i łańcuszkiem zabezpieczającym, dzięki czemu moja Pandorka nieźle się zapełniła! Mam jeszcze oko na kilka charsów, ale będą musiały poczekać do innej okazji, bo podoba mi się to, że każdy korali przypomina mi o osobie, od której go dostałam. Dzięki temu jest bardziej osobista. Szczerze uwielbiam tę bransoletkę i sama się sobie dziwię, że jeszcze kilka lat temu zupełnie nie kręciła mnie tego typu biżuteria. Myślę, że dużą rolę odegrała w tym Marti, która swego czasu była prawdziwą pandoramaniaczką :)

Zegarek, to znowu łączony prezent - miałam wybrać sobie coś z okazji obrony (którą notabene miałam w lipcu!), ale tak długo nie mogłam się zdecydować, że ostatecznie prezent zyskał status obronowo-urodzinowo-świątecznego, więc mogłam wybrać sobie coś bardziej solidnego :)

Mama Michała świetnie wyczuła ten biżuteryjny trend, bo sprezentowała mi przepiękną szkatułkę, która już znalazła miejsce na mojej nowej toaletce (którą też muszę Wam pokazać z bliska! :)). Szkatułka jest pięknie wykończona koralikami, które układają się we wzór, który przypomina mi pawi ogon :)


No i na koniec typowo świąteczny gadżet, czyli przesłodkie kapciochy z Mikołajem i Panią Mikołajową - również od Mamy Michała. Mówiłam, że chyba musi mnie lubić! :)) Kapcie są takie ciepłe, że podniosą temperaturę nawet największemu zmarźluchowi, czyli dla mnie są idealne! :D


Uff! Dobrze, że to nie tylko mikołajowe prezenty, bo chyba bym ich nie doniosła do domu! ;)) Widziałam na Waszych blogach, że Wy również zostałyście obdarowane pięknymi prezentami, niektóre z nich pokrywają się z tymi moimi, więc tym bardziej wyobrażam sobie Waszą radość :)

***

Korzystając z okazji, że to pierwszy post w nowym roku, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najpiękniejsze w 2014 roku! Niech spełniają się Wam marzenia, nie tylko te materialne! Niech Wam się wszystko dobrze układa i po prostu - bądźcie szczęśliwe! :)

K.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast