niedziela, 10 listopada 2013

Wrześniowe nowości

Cześć Dziewczyny!

Postanowiłam w końcu uzupełnić zaległości z pokazywaniu nowości i zanim przejdę do październikowej lawiny nowości, pokażę Wam gromadkę kosmetyków, które zasiliły moją kosmetyczkę jeszcze we wrześniu! Część z nich zdążyłam zużyć, a jeden nawet zrecenzować, dlatego, żeby zachować chronologię wydarzeń, najpierw pokażę nowości z obu miesięcy, a za kilka dni pokażę Wam co mi przez te dwa miesiące ubyło - oczywiście jak zwykle wraz z minirecenzjami! :)


Po pierwsze, w moje ręce wpadło kilka niemieckich dobroci z DM, a wszystko to, dzięki Sylwii, która zrobiła mi te zakupy, będąc na wakacyjnym wyjeździe na Słowacji!

W moje ręce wpadły następujące produkty: olejek arganowo-migdałowy do włosów Alverde, maska do włosów z morelą i cytryną oraz druga z awokado i ekstraktem z winogron, trzy żele Balea w wersji wiśniowej, mango oraz kokosowo-nektarynkowej, lakier She Stylezone nr 230, róż Alverde 03 Pretty Terra oraz korektor Alverde Cream to Powder w kolorze 20 Ivory.


Skusiłam się również na zakupy z darmową dostawą w sklepie Kokardi. Liczyłam na nieco większy wybór kosmetyków, ale niestety trafiłam na moment, kiedy spora część produktów była wyprzedana, choć i tak było z czego wybierać. Uzupełniając niektóre braki w kosmetyczce zdecydowałam się na kilka nowości - oczyszczającą błotną maskę z algami z Organic Shop, maskę regenerującą z efektem laminowania z awokado i mango z Love2Mix Organic, serum ściągające pory z Organic Therapy, złoty scrub do twarzy z Organic Therapy, płyn dwufazowy do demakijażu z Balea oraz pomadkę ochronną waniliowo-mandarynkową z Alverde :)


Po raz pierwszy skusiłam się też na zamówienie ze strony Pat&Rub. Skorzystałam z rabatu na serię rewitalizującą z żurawiną i cytryną i wybrałam masło, scrub do ciała oraz balsam do rąk z tej serii, a także balsam do rąk z serii otulającej, który recenzowałam już kilka dni temu (KLIK). O pozostałych produktach też zamierzam napisać w osobnych recenzjach dlatego nie będę Wam zdradzać zbyt wiele poza tym, że w większości moje wrażenia są bardzo pozytywne :)


Multifunkcyjny balsam do ciała z serii BB od AA, to zakup kierowany głównie do mojego faceta i to on najwięcej korzystał z tego produktu, choć nie omieszkałam mu go podkradać! Jeśli jesteście ciekawe opinii o tym produkcie, to myślę, że damy radę razem coś na temat napisać :)

Odtłuszczacz do płytki paznokcia od Sensique, to zakup trochę z ciekawości. Tyle się nasłuchałam i naczytałam, że zmywacz to nie wszystko, że trzeba jeszcze mocniej przygotować paznokcie do malowania. No i kupiłam. Na razie nie mam zdania.

Będąc w Naturze wrzuciłam od razu do koszyka jedwab z Green Pharmacy, o którym już dawno słyszałam mnóstwo pochlebnych opinii. Od kilku tygodni, to właśnie nim zabezpieczam końcówki po myciu włosów i póki co mam dobre wrażenia. Planuję od dawna zrobić zbiorczy post o jedwabiach, ale ciągle wpada mi w ręce coś nowego. Obiecuję, że już wkrótce wezmę się w garść i napiszę w końcu które z produktów tego rodzaju sprawdziły się u mnie najlepiej! :) 


Korzystając z tego, że dotarłam do Natury, kiedy wchodziła nowa limitowanka Essence skusiłam się na róż Floral Grunge. W sumie trochę uległam chciejstwu i jeszcze nie wiem, czy go sobie zostawię. To chyba nie jest do końca mój kolor, albo może pora roku nie jest właściwa. Jeszcze się nad tym zastanowię.

Przez ostatnie tygodnie właściwie co chwilę była jakaś okazja, żeby kupić cienie w kremie Maybelline Colour Tattoo w znacznie obniżonej cenie, bo aż -40%. Oczywiście ja też skorzystałam z tej okazji i skusiłam się na dwa najpopularniejsze kolory - Permanent Taupe oraz On And On Bronze . Ten drugi od razu trafił do grona moich ulubieńców, natomiast nad pierwszym muszę trochę popracować i znaleźć na niego sposób.


Oczywiście moje zakupy nie mogłyby być udane, gdyby nie wpadły mi w ręce nowe buteleczki Essie! Tym razem szeregi mojej małej armii zasiliły kolory (od góry) cudny róż Nice Package z kolekcji Resort 2013 (kolor dostępny jedynie w wersji profesjonalnej), piękna śliwka Recessionista z ubiegłorocznej kolekcji jesiennej Stylenomics, błękit z drobinkami Rock The Boat z kolekcji Naughty Nautical oraz jako gratis otrzymałam wybrany kolor, czyli California Coral, który kojarzę przede wszystkim z filmików Nissiax83 :)


Ponadto, w ramach współpracy z marką Rimmel, otrzymałam nowości marki, czyli eyeliner i tusz z serii Scandaleyes Retro Glam. Maskara jeszcze czeka na swoją kolej, ponieważ właśnie wykańczam jej brata Lash Accelerator Endless, o którym wkrótce napiszę, ale o linerze mniej więcej mam już zdanie, więc zostało mi tylko przygotować zdjęcia! Jeśli tylko dobrze rozplanuję sobie czas, to obie recenzje powinnyście przeczytać jeszcze w tym miesiącu :)

***
Także tego :D W końcu udało mi się przedstawić Wam moje wrześniowe nowości, teraz zabieram się za te październikowe i wrześniowo-październikowe denka i wyjdę na prostą z zaległościami :D
Jeśli znacie któreś z moich nowości lub chciałybyście poznać moją opinię o nim, to dajcie znać w komentarzach! :)
K.
Czytaj dalej

sobota, 9 listopada 2013

Essie - The Lace Is On - kolekcja For The Twill Of It - Fall 2013 [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Ponownie wywiązuję się z danej Wam obietnicy najszybciej, jak jest to możliwe, dlatego dzisiaj na blogu gości lakier, który wzbudził Wasze zainteresowanie w ostatnim poście o ulubieńcach miesiąca, a który ja sama okrzyknęłam gwiazdą jesiennej kolekcji Essie For The Twill Of It. Oczywiście w moim prywatnym rankingu :)

The Lace Is On, bo o nim mowa, początkowo wydawał mi się powtórką z rozrywki, wydawał mi się zbyt podobny do Jamaica Me Crazy (KLIK), ale jak się okazało, na żywo oba te lakiery mocno się różnią, ponieważ TLIO jest trochę ciemniejszy i ma głębszy odcień. Niektóre z Was pisały również, że TLIO jest znacznie ładniejszy, niż JMC, czemu ja stanowczo zaprzeczałam, ale po przemyśleniu sprawy chyba muszę Wam przyznać rację... ;)


KOLOR:
The Lace Is On, to piękny kolor w odcieniu mieszanki ciemnego różu i fioletu, mieniący się drobinkami w odcieniach różu, choć czasami wydaje mi się, że widzę również złote, srebrne i niebieskawe refleksy. TLIO ma niezwykle głęboki, piękny odcień, który w porównaniu z Jamaica Me Crazy rzeczywiście wypada znacznie bardziej elegancko.

PĘDZELEK:
Moja buteleczka, to 5ml miniaturka, dlatego pędzelek również jest krótki, a dodatkowo wąski, jednak w przypadku tego koloru jest on akurat całkiem wygodny. Moim zdaniem wszelkie ewentualne smugi niweluje położenie top coatu, dlatego grubość pędzelka w tym przypadku zupełnie nie robi mi różnicy.


KONSYSTENCJA:
Lakier ma dość rzadką, ale nie lejącą konsystencję, dzięki czemu dobrze się go rozprowadza po płytce. Nie rozlewa się po skórkach i łatwo kontrolować jego aplikację. Wierzcie mi na słowo, malowałam nim paznokcie dosłownie na kolanie i muszę przyznać, że był wyjątkowo łatwy w obsłudze :)

KRYCIE:
Lakier bardzo dobrze kryje płytkę, więc leniuszki mogłyby się nawet pokusić o położenie jednej grubszej warstwy, jednak dwie warstwy zdecydowanie poprawiają głębię koloru. Przy okazji myślę, że dzięki temu można też liczyć na lepszą trwałość :)


TRWAŁOŚĆ:
Lakier nosiłam mniej więcej jakieś 3-4 dni, ale za pierwszym razem w międzyczasie trochę go poprawiałam, bo paznokcie u prawej dłoni totalnie mi się posypały podczas gry w kręgle :( Generalnie ostatnio praktycznie żaden lakier nie trzyma się na mnie dłużej, co nadal jest dla mnie zagadką, ale mam podejrzenie, kierowane pod adresem top coatu ;)

ZMYWANIE:
Lakier wymagał nieco cierpliwości przy zmywaniu, ale mimo wszystko dość szybko odpuszczał. Po prostu trzeba dać zmywaczowi nieco dłuższą chwilę, niż w przypadku kremowych odcieniu, ponieważ drobinki zawarte w TLIO trzymają się płytki mocniej, niż sama kolorowa baza.



CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Pełnowymiarowy lakier kosztowałby ok.35 zł, natomiast moja miniaturka, która pochodzi z kostki czterech miniaturek kosztowała mnie dokładnie tyle samo w sklepie Kajuba. Na Allegro ceny kostek kształtują się bardzo różnie - od ok.40 zł nawet do 70 zł.


Zapraszam na prezentację na paznokciach! :)




No cóż, ja jestem zachwycona tym odcieniem i odszczekuję wszystko, co złego o nim napisałam w oparciu o pierwsze wrażenia po zdjęciach promocyjnych ;)

A jak Wam się podoba ten kolor? :)
K.

Czytaj dalej

piątek, 8 listopada 2013

Barwa - Siarkowa Moc - krem antybakteryjny matujący

Cześć Dziewczyny!
Kilka dni temu, publikując recenzję antybakteryjnego żelu myjącego z serii Siarkowa Moc (KLIK), pisałam, że wkrótce opublikuję również moją opinię o antybakterynym kremie matującym z tej serii, o którym wiele z Was wspominało w komentarzach. Dzisiaj spełniam tę obietnicę i przychodzę do Was z recenzją tego produktu :)


Od producenta:

Charakterystyka cery: Tutaj napomknę już tylko dla przypomnienia, że mam cerę mieszaną, w kierunku tłustej, skorą do błyszczenia w strefie T. Szerszą charakterystykę znajdziecie w uzupełnionej zakładce "O MNIE" :)
DZIAŁANIE:
Korzystam z tego produktu od pierwszych dni października i przez ten czas dokładnie obserwowałam moją cerę. Pierwsze, co rzeczywiście rzuciło mi się na początku w oczy, to naprawdę skuteczne matowienie cery na długie godziny. Przez pierwszy tydzień byłam autentycznie zachwycona, później jednak moja radość nieco siadła, ponieważ okazało się, że krem chyba nie polubił się z moim podkładem Match Perfection i w rezultacie po pierwszym tygodniu zachwytów, pomimo użycia kremu matującego i pudru matującego, cera zaczynała się świecić tak samo szybko, jak zwykle. Ostatecznie zmieniłam podkład na najnowsze dziecko Lirene Glam&Matt i to połączenie okazało się najskuteczniejsze! Krem jest bardzo dobrą bazą dla podkładu i dobrze przygotowuje cerę na jego przyjęcie ładnie ją matowiąc. Po nałożeniu podkładu utrwalałam go jeszcze pudrem Dream Matt Powder i takie trio sprawiało i sprawia, że moja buzia jest ponownie matowa przez długie godziny i jeśli czuję jakiś dyskomfort w ciągu dnia, to zazwyczaj wystarczy jedna czy dwie bibułki matujące, żeby zażegnać ten problem. Podsumowując - jeśli chodzi o matowienie - jestem na tak, choć warto dobrać odpowiednią konfigurację produktów dla siebie tak, aby żaden nie niwelował działania tego drugiego.
W kwestii nawilżania należy wspomnieć, że produkt moim zdaniem zupełnie nie nada się dla osób, które borykają się z suchą cerą lub skłonną do przesuszeń. Zresztą uważam, że ta seria w ogóle nie jest kierowana do takich osób. Moja cera ma dosyć letni stosunek do nawilżania, dlatego też rzadko raczę ją mocnymi nawilżaczami na dzień. Skupiam się na tym, żeby to krem na noc odpowiadał za odpowiednie odżywienie i nawilżenie skóry. Krem Siarkowa Moc jest raczej średniakiem w tej kwestii, dlatego nie zdecydowałam się na używanie go na noc (zresztą na co komu mat w nocy ;)). Natomiast na dzień był dla mnie wystarczający. Koił ewentualne ściągnięcie skóry po jej porannym oczyszczeniu i sprawiał, że uczucie nawilżenia wracało na normalny poziom. Jak wspomniałam - na dzień zwykle nie potrzebuję większego nawilżenia, dlatego ja jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale trzeba się liczyć z tym, że jeśli Wasza skóra jest bardziej wymagająca pod tym względem, to ten krem może nie spełnić Waszych oczekiwań.
Starałam się też mocno obserwować ewentualne rezulataty działania antybakteryjnego kremu, ale szerze powiedziawszy nie wiem, czy takowe w ogóle jest. Tzn. na pewno produkt mnie nie zapchał i nie spowodował wysypu nieprzyjaciół, ale to jeszcze o niczym nie świadczy, prawda? :) Niestety w kwestii nieprzyjaciół jest w zasadzie tak, jak zwykle - od czasu do czasu trafia mnie zmasowany atak w okolicach brody i praktycznie żaden specyfik jeszcze sobie z tym nie poradził na dłuższą metę... Tak więc na plus jest brak zapychania, tylko czy to Wam wystarczy? :)

KONSYSTENCJA:
Krem ma ciekawą konsystencję, jakiej nie zdarzyło mi się wcześniej zaobserwować w żadnym produkcie do pielęgnacji twarzy. Krem ma gęstą, zbitą konsystencję, która tkwi w tym samym miejscu w słoiczku, nawet, jeśli odwrócicie go do góry nogami. Nazwałabym ją żelowo-masełkowatą, ponieważ jest zbity jak masło, ale na skórze rozprowadza się tak łatwo, jak żel. Dodatkowo naprawdę ekspresowo się wchłania! W kilka sekund nie ma po nim śladu!

KOLOR/ZAPACH:
Krem ma białawy odcień i pachnie, podobnie jak żel, trochę chemicznymi cytusami. Ostatnio przyszło mi do głowy, że zapach tych produktów kojarzy mi się z pitym (czy raczej zjadanym :D) w dzieciństwie Vibovitem. O ile w żelu ten zapach nieco mnie denerwuje, tak tutaj jest już na szczęście dużo mniej intensywny, dlatego uważam go za przyjemny.


OPAKOWANIE:
Krem jest zapakowany z plastikowy słoiczek o pojemności 50g, który dodatkowo włożono do kolorowego kartonika, który zawiera wszystkie niezbędne informacje o produkcie. Sam słoiczek jest estetycznie wykonany i sprawia wrażenie szklanego. Sądzę, że design serii jest bardzo trafiony, ponieważ cechują go energetyczne kolory, które prawdopodobnie przyciągną wzrok grupy docelowej, do której kierowana jest ta seria.

WYDAJNOŚĆ:
Produkt prawdopodobnie będzie zabójczo wydajny! To co widzicie na zdjęciach w notce to zużycie aktualne na niedzielę 3 listopada! Po miesiącu używania produktu! Wszystko przez tę specyficzną konsystencję, której naprawdę nie trzeba wiele, żeby pokryć całą twarz! Trudno mi nawet przewidywać na ile wystarczy mi tego produktu, ale strzelam w ciemno, że nie przesadzę twierdząc, że wystarczy go przynajmniej na pół roku ;)

SKŁAD:

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Trudno prorokować, biorąc pod uwagę fakt, że produkt prawdopobnie zbyt szybko mi się nie skończy. Jeśli jednak potrzeby mojej cery nadal będą takie same, a skóra nie przyzwyczai się do kremu, to na tę chwilę mogłabym powiedzieć, że tak.
CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
15-20 zł, czyli grosze, jeśli zestawić tę i tak korzystną cenę z szaloną wręcz wydajnością! Produkt widziałam swego czasu w Rossmanie, ale z tego, co widzę jest też dostępny w wielu aptekach, nie tylko internetowych!
Krótko podsumowując - jestem zadowolona, że miałam szansę zmierzyć się z legendą produktu, który zbiera niemal wyłącznie pozytywne opinie! Najbardziej zależało mi na jego działaniu matującym i w tej kwestii produkt zdecydowanie się sprawdził, choć warto zwrócić uwagę na całą kombinację produtków, którą nakładamy na twarz. W pozostałych kwestiach było dobrze, zadowalająco, jak na krem na dzień, więc trudno się nawet czepiać. Z pewnością ogromnym plusem będzie też niska cena i kosmicznie wysoka wydajność produktu, dzięki czemu nawet młodsze osoby, które muszą liczyć jeszcze na kieszonkowe od rodziców powinny być zadowolone, że produkt nie nadszarpnie ich po kieszeniach :)
A czy Wy znacie krem matujący z serii Siarkowa Moc? Wiem, że tak! Podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzach! A może jest jednak ktoś, u kogo ten produkt zupełnie się nie sprawdził? ;)
K.
***
Produkt otrzymałam do przetestowania i zrecenzowania od Agencji reprezentującej firmę Barwa, producenta serii Siarkowa Moc.
Czytaj dalej

czwartek, 7 listopada 2013

Pat&Rub - otulający balsam do rąk (karmel, cytryna, wanilia)

Cześć Dziewczyny!

Wczoraj obiecywałam, że już wkrótce pojawi się moja opinia o otulającym balsamie do rąk z Pat&Rub, który po raz drugi pojawił się w moich ulubieńcach. Cóż, nie dość, że doskonale wiem, co chcę Wam na temat powiedzieć, to jeszcze udało mi się zrobić całkiem przyjemne zdjęcia, więc czym prędzej przybiegam do Was z moją recenzją! :)


Produkt pochodzi z limitowanej kolekcji, wypuszczonej specjalnie z okazji 5-tych urodzin Pat&Rub i muszę, po prostu muszę to napisać! Jeśli komuś przyjdzie do głowy wycofać linię otulającą z końcem roku, zgodnie z zapowiedziami, to Pat&Rub zyska spore grono niezadowolonych klientek! Linia otulająca robi prawdziwą furrorę na blogach i ja również zdążyłam szczerze pokochać ten produkt! Do linii orzeźwiającej nie miałam okazji się aż tak przywiązać, ale ma ona zapach, który łatwiej będzie zastąpić, wybierając coś spośród innych linii z Pat&Rub, natomiast seria otulająca jest wyjątkowa! I to wyjątkowo udana! :)

EDIT: Linia otulająca została wprowadzona do stałej oferty Pat&Rub :))



Od producenta:
"Balsam do Rąk zapewnia odżywczą pielęgnację i ochronę dla zmęczonej i suchej skóry dłoni. Słodki relaks w domowym SPA. Naturalne składniki użyte do skomponowania balsamu odżywiają, nawilżają, zmiękczają, rozjaśniają, koją i uelastyczniają skórę dłoni. Zapewniają ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Lekka, aksamitna formuła sprawia, że balsam świetnie się wchłania."


DZIAŁANIE:
Jak już wielokrotnie wspominałam, jestem raczej reprezentantką osób o normalnej skórze dłoni, ale jednocześnie praca z papierami sprawia, że moje dłonie często są narażone na niekorzystne czynniki. Często dają mi odczuć swoje niezadowolenie z tych kontaktów, dlatego dobry krem do rąk, to dla mnie podstawa. W domu nie czuję tak często potrzeby sięgania po krem, ale nie wyobrażam sobie dnia pracy bez kremu czy balsamu pod ręką :)

Balsam z P&R fantastycznie się sprawdził zarówno w warunkach domowych, jak i w pracy. Mimo dość treściwej konsystencji, balsam bardzo łatwo rozprowadza się na dłoniach, ale też równie łatwo się wchłania. Początkowo sądziłam, że będzie to zbyt treściwy produkt, żeby nosić go w torebce, ale nic bardziej mylnego! Balsam wchłania się prawie do sucha, pozostawiając na dłoniach delikatnie wyczuwalną warstewkę ochronną, która jednak nie jest tłusta, więc zupełnie nie utrudnia pracy, nie tłuści papierów i nie sprawia, że za wyślizgującym się długopisem trzeba by biegać po całym biurze ;)

Balsam skutecznie nawilża i odżywia moje dłonie, dzięki czemu nie straszne im niższe temperatury i chłodniejszy wiatr! Jestem bardzo zadowolona z działania tego produktu, a świadomość tego, że wraz z działaniem idą w parze cudowny zapach i fantastyczny skład, sprawia, że naprawdę nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na ten produkt!


KONSYSTENCJA:
Jak już pisałam, balsam ma dość treściwą konsystencję, ale jednocześnie jest ona bardzo lekka, powiedziałabym nawet, że sprawia wrażenie puszystej w dotyku ;)

KOLOR/ZAPACH:
Balsam ma zwykły biały kolor, ale za to niezwykły, cudowny zapach! Początkowo, widząc cytrynę jako jeden z głównych składników linii otulającej pokręciłam nosem i stwierdziłam, że to nie może się udać. Ciekawość jednak zwyciężyła i z początkiem września w moje ręce wpadł oczywiście właśnie ten balsam. Muszę przyznać, że połączenie karmelu z wanilią i cytryną to strzał w dziesiątkę! Wyczuwam każdy z tych składników, ale jest to, moim zdaniem, idealnie wyważony aromat! Sam karmel i wanilia mogłyby tworzyć zbyt słodką mieszankę, natomiast zrównoważone cierpkością i świeżością cytryny stanowią niesamowicie przyjemną kompozycję, w której zakochają się zarówno fanki, jak i przeciwniczki słodkich zapachów! :)

Balsam ma na tyle zwracający uwagę zapach, że - jak żaden produkt wcześniej - wielokrotnie przykuł uwagę moich współpracowników. Każdy pytał co tak ładnie pachnie, a jedna z tych osób wzięła ten zapach za moje nowe perfumy. W dodatku zapach zdaje się być wyczuwalny w pomieszczeniu jeszcze długo po aplikacji produktu - i o ile na dłoniach rzeczywiście czuję ten balsam, to nie zdawałam sobie sprawy z tego, że czują go również osoby, które wchodzą do pomieszczenia dobre pół godziny po tym, jak kremowałam dłonie! :)


OPAKOWANIE:
Balsam umieszczono w estetycznym opakowaniu typu air-less, które zawiera 100 ml produktu. Lubię opakowania tego typu ze względu na ich higieniczność, ale też wygodę w dozowaniu i przechowywaniu produktu. Taka tuba z pewnością nie otworzy nam się sama w torebce, a nawet gdyby, to potrzeba jednak trochę siły, żeby wcisnąć pompkę na tyle, żeby wycisnąć produkt. Dla przeciętnej kobiety nie będzie to problem, ale już dla przeciętnej torebki raczej tak. 1:0 w meczu ja kontra torebka! :)

Oprócz przyjemnego designu, opakowanie ma jeszcze jedną dobrą cechę - w etykiecie znajdziecie przerwę na całej wysokości tuby, dzięki czemu będziecie mogły dokładnie obserwować zużycie produktu.


WYDAJNOŚĆ:
Produkt jest dosyć wydajny i chociaż początkowo wydaje się, że dosyć szybko ubywa, to po pewnym czasie zużycie się nieco stabilizuje. Niewątpliwą zaletą jest to, że nie trzeba wyciskać całej pompki, żeby obficie posmarować dłonie, dlatego wydajność produktu łatwo dopasować do własnych potrzeb. Mojej tuby używam już od około 1,5 miesiąca, z czego od miesiąca bardzo, bardzo regularnie, bo właściwie codziennie. Myślę, że będę się cieszyć tym produktem jeszcze co najmniej przez dwa tygodnie!

SKŁAD:

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Cena regularna - 45 zł (do końca listopada w promocji na stronie -15%). Produkt kupicie w sklepie internetowym Pat&Rub (KLIK), na Empik.com, Merlin.pl czy DOZ.pl albo stacjonarnie w Perfumeriach Sephora.

CZY KUPIĘ PONOWNIE:
Zdecydowanie tak! I ostrzegam Was Pat&Rub - niech nikt nie rusza mojego ukochanego balsamu! Stanowczo żądam wprowadzenia tej linii do stałej oferty! :))

***
Czy znacie już linię otulającą z Pat&Rub? Czy pobiła Wasze serca tak jak moje? A może uważacie, że nie ma sensu wydawać tyle pieniędzy na "zwykły" krem do rąk?
K.


Czytaj dalej

środa, 6 listopada 2013

Ulubieńcy października :)

Cześć Dziewczyny!

Korzystając z dobrej passy blogowej dzisiaj przychodzę do Was z postem o moich październikowych ulubieńcach! Jestem z siebie taka dumna! W końcu udało mi przygotować ulubieńców na początku miesiąca... :D


W październiku używałam raczej dość stałej grupki produktów, więc niewiele tu nowości. Większość faworytów, to raczej powroty do już sprawdzonych kosmetyków. Tym razem wśród produktów pielęgnacyjnych wyróżniłam tylko jeden kosmetyk po który faktycznie sięgałam cały czas i który niezmiennie robi na mnie wrażenie. W kwestii kolorówki jak zwykle uzbierałam nieco większą gromadkę, choć tym razem mój makijaż był wyjątkowo monotematyczny i sięgałam ciągle po te same kosmetyki ;)


Cień Maybelline Color Tattoo w kolorze On And On Bronze był świetnym wyborem zawsze wtedy, kiedy malowałam się w pośpiechu! Nie tylko sam wystarczy za cały makijaż, ale też pięknie podkreśla oczy. Wystarczy dołożyć tylko kredkę i tusz i makijaż oczu miałam z głowy! Po cichu liczyłam na to, że ten cień nie będzie wymagał bazy, ale niestety bez tego nie trzyma się zbyt długo, natomiast na bazie wytrzymuje niemal cały dzień :)


W październiku przeprosiłam się z dawno nieużywanym różo-bronzerem Africa z W7. Kilka miesięcy temu nie rozstawałam się z tym produktem, po czym nieco mi się znudził i większość czasu przeleżał w szafce. Teraz jednak zachciało mi się odmiany i odstawiłam na bok nieśmiertelny róż z Alverde i z radością sięgnęłam po piękną Africę! Uwielbiam ten produkt za to, że efekt może być za każdym razem inny, w zależności od tego po której części mapki przejadę pędzelkiem. Jeśli jesteście ciekawe tego, jak wygląda na twarzy, to zapraszam do recenzji TUTAJ.


Październik to kolejny miesiąc, kiedy chętnie sięgałam po paletę Naked 2 z Urban Decay. No cóż, jak już wielokrotnie wspominałam, łączy nas relacja love-hate relationship. W ostatnim czasie ją kocham, tylko zobaczymy ile to potrwa ;)

Mój makijaż nie może obejść się bez kredki, więc w październiku sięgałam wymiennie po brązową i czarną kredkę z serii Glimmerstick Cosmic z Avonu. Co jak co, ale te kredki są naprawdę świetne! Uwielbiam je! :)


W ostatnim miesiącu przybyło mi mnóstwo lakierów, a tak naprawdę tylko ten jeden zrobił na mnie na tyle spore wrażenie, żebym go zapamiętała. Może wynika to z faktu, że na początku zupełnie go skreśliłam, po czym jednak doszłam do wniosku, że The Lace Is On, to prawdziwa gwiazda jesiennej kolekcji Essie. Wkrótce pokażę Wam go z bliska :)

Pomadka ochronna Blistex, to kolejny powrót! Od października mam toaletkę, więc urządzając się zrobiłam wielki przegląd kosmetyczki i natknęłam się na tę pomadkę! Uwielbiam jej ciasteczkowy zapach, więc na jesień jest idealna! Jeśli chodzi o walory pielęgnacyjne, to zapraszam do recenzji kilku produktów Blistex TUTAJ.


No i mamy rodzynka wśród ulubieńców - otulający balsam do rąk z Pat&Rub, to mój absolutny ulubieniec tego miesiąca. Nosiłam ten krem w torebce i zawsze sięgałam po niego z największą przyjemnością! Jego cudowny zapach jest na tyle intensywny i zwracający uwagę, że wyczuli go nawet moi współpracownicy, posądzając ten zapach o rolę moich nowych perfum :) Więcej o nim pojawi się na blogu już wkrótce! :)

***
To by było na tyle! Wybaczcie, jeśli pisałam dziś jak potłuczona! :D Mimo ogromnej ochoty na napisanie tej notki wyjątkowo nie umiałam dobrać słów, dlatego nie rozpisywałam się zbyt obszernie! Jeśli chodzi o The Lace Is On oraz balsam otulający, to ich bliższe prezentacje z pewnością pojawią się na blogu w najbliższych dniach, dlatego zapraszam Was do regularnego zaglądania! :)

Znacie moich ulubieńców? Czy wpasowali się również i w Wasze potrzeby? :)
K.
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast