Cześć Dziewczyny!
W końcu zebrałam się na odwagę, żeby zabrać się za rozprawienie się z pustymi opakowaniami z ubiegłego roku, a konkretniej z ostatnich czterech miesięcy 2013 roku... O ile nadrabianie nowości nie ma po takim czasie większego sensu, bo większość z nich albo już pojawiła się na blogu, albo jeszcze się na nim pojawi, tak w przypadku denkowego posta, to już ostatni dzwonek, żeby dać Wam znać co sądzę o produktach, które zużyłam w całości, a które nie zawsze zasługują na pełną recenzję.
Żeby nie było za długo i zbyt nudno, to postaram się omówić każdy z produktów w miarę zwięźle - i tak darowałam już sobie próbki i odlewki... :D Tym razem nie wskazuję następców, bo po takim czasie naprawdę nie pamiętam już jak to dokładnie wyglądało... ;)
Pierwsza partia zdjęć była robiona jeszcze starym aparatem, gdzieś w listopadzie, więc jakościowo są takie sobie, ale tym razem liczy się przede wszystkim treść, więc jestem pewna, że wybaczycie mi te kilka mniej urodziwych zdjęć :)
1./2. Żele pod prysznic Plum & Maple Syrup; Dragon Fruit & Capsicum; Original Source (250ml; ok.8-9zł).
Żele z Original Source co jakiś czas przewijają się na moim blogu, co tylko potwierdza to, że chętnie po nie sięgam i regularnie do nich wracam. Podoba mi się to, że marka co jakiś czas wypuszcza sezonowe nowości i każda z nich prędzej czy później trafia w moje ręce. Odpowiadają mi zarówno ich właściwości, jak i zapachy. Żele dobrze oczyszczają moją skórę, ale jej nie wysuszają :)
3. Multifunkcyjny balsam do ciała 10w1 BB Beautiful Body; AA (400 ml; ok. 15zł).
Mam wrażenie, że już coś pisałam na temat tego balsamu, ale nie mogłam znaleźć tej wzmianki. W każdym razie balsam okazał się być bardzo przyzwoitym smarowidłem, może nawet nieco zbyt treściwym, jak dla mnie. Dobrze nawilżał skórę moją i mojego faceta, a przy tym miał stosunkowo neutralny zapach. Momentami dawało się wyczuć w nim nutę charakterystyczną dla produktów z mocznikiem, ale nie było to zbyt uciążliwe. Pod koniec korzystania z produktu opakowanie stało się nieco uciążliwe, ponieważ produkt ma dość gęstą konsystencję i coraz trudniej było go wydostać. Później korzystałam z innej wersji, a teraz przez pewien czas nie planuję powrotu.
4. Płyn do higieny intymnej; Facelle (300 ml; ok.7zł).
Ten płyn z pewnością jest dobrze znany większość z Was. Swego czasu robił furrorę na blogach jako produkt do mycia ...wszystkiego. Ja stosowałam go dwojako - albo zgodnie z przeznaczeniem, albo jako łagodny produkt do oczyszczania włosów. Płyn Facelle jest pozbawiony SLS/SLES, dzięki czemu nie podrażnia ani miejsc intymnych, ani skóry głowy w przypadku stosowania go zamiast szamponu. U mnie sprawdził się bardzo dobrze! Polubiłam go, więc jeszcze nie raz pojawi się na mojej półce.
5. Dwufazowy płyn do demakijażu; Balea (100ml, ok. 10zł przez internet).
Po wakacjach zrobiłam większe zamówienie na stronie Kokardi i zamówiłam m.in. ten płyn do demakijażu. Od pewnego czasu niemal całkowicie porzuciłam micele i stosuję głównie dwufazówki, a o tej czytałam trochę dobrych rzeczy, więc miałam ochotę ją wypróbować. Choć produkt nie jest zły, to jednak doszłam do wniosku, że nie jest na pewno na tyle dobry, żeby bawić się z sprowadzanie go lub zamawianie przez internet. Niby wszystko dobrze zmywał, niby nie zostawiał przesadnie tłustej warstwy, ale dwufazówka z Lirene i tak bije go na głowę i to tego produktu zamierzam się trzymać. Powrotu do Balea nie planuję.
6. Orzeźwiający krem przeciw niedoskonałościom; Sanoflore (50ml; ok.50 zł).
Ten krem urzekł mnie przede wszystkim naturalnym składem, potwierdzonym certyfikatem EcoCert i z tego względu zdecydowałam się na zakup. Produkt dobrze się sprawdził na mojej skórze, całkiem nieźle utrzymywał ją w ryzach. Nie był szczególnie pomocy w kwestii ograniczenia przetłuszczania skóry, ale za to pomagał w gojeniu się wyprysków i częściowo pewnie zapobiegał ich pojawianiu się w innych miejscach twarzy poza brodą. Byłam z niego zadowolona, więc nie wykluczam powrotu.
7. Nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy Wrażliwa Natura; AA (15ml, ok.15 zł).
Krem, którego używałam z niemała przyjemnością - dobrze sobie radził z nawilżeniem delikatnej skóry wokół oczu i dbał o jej kondycję. U mnie nie rozjaśniał jakoś szczególnie skóry, ale też nie mam z tym większych problemów. Nie wiem tylko, czy nadal jest dostępny, bo ostatnio zniknął mi z widoku. Jeśli go znowu spotkam, to
bardzo możliwe, że ponowię zakup. Więcej napisałam o nim
TUTAJ.
8. Nawilżająca odżywka do włosów suchych i zniszczonych; Isana (300ml; ok.6 zł).
Zużyłam ją już tak dawno temu, że nie pamiętam zbyt wiele swoich wrażeń na jej temat, ale jedno jest pewne - nie zastąpi mi odżywki z olejem babassu, która była rewelacyjna! Ta jest po prostu przyzwoita. Nawilżenie włosów po jej użyciu było ok, nie były splątane, nie puszyły się, ale niczym szczególnym mnie nie ujęła. Wszystko było po prostu przyzwoite, bez fajerwerków, dlatego nie wiem, czy skuszę się na nią ponownie.
9. Szampon do włosów pozbawionych blasu; Shine Boost; Syoss (500ml; ok.15zł).
Do tego szamponu wracamy z moim facetem na okrągło. To on korzysta z niego regularnie, ale ja mu go co jakiś czas podkradam, bo nie dość, że dobrze oczyszcza włosy i skórę głowy, nie podrażnia, to jeszcze pięknie pachnie i jeszcze zdaje się naprawdę nieco nabłyszczać włosy. Mój facet nie chce używać innego, a ja z chęcią mu go kupuję, więc jest to stały bywalec w naszej łazience :)
10. Jedwab do włosów; CHI (15ml; 10zł).
Ten jedwab kupiłam u mojej fryzjerki jakiś czas temu i chyba tylko w salonach kosmetycznych jest dostępny stacjonarnie. Mimo, że to ten sam producent, co w przypadku jedwabiu Biosilk (Farouk), to CHI jest o niebo lepszy jeśli chodzi o skład, ponieważ nie zawiera alkoholu, który na dłuższą metę zamiast chronić końcówki, jeszcze mocniej je wysusza. Gdyby CHI był łatwiej dostępny, kupowałabym go znacznie częściej, bo bardzo lubię jego działanie - świetnie zabezpiecza końcówki włosów i pomaga je nieco okiełznać. Na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę.
11. Suchy szampon Batiste (50ml; ok.8 zł).
Ta miniaturka Batiste, to mój pierwszy kontakt z tymi szamponami i od razu udany! Co tu dużo gadać - nie wyobrażam sobie już funkcjonować bez Batiste, bo ratują mnie zawsze wtedy kiedy nie mam czasu na mycie klapniętych i lekko tylko nieświeżych włosów. Więcej napisałam w obszernej recenzji wszystkich wersji Batiste, które przetoczyły się przez moje ręce -
KLIK.
12./13/14. Żele pod prysznic Raspberry&Vanilla, Orange&Liquorice, Mango&Macadamia; Original Source (250 ml; ok.8 zł).
Jak już wspomniałam w pierwszym punkcie tego megadenka - do żeli Original Source po prostu lubię wracać i chętnie sięgam po kolejne wersje. Następne trzy puste opakowania tylko dowodzą tego, że nie kłamałam... :)
15. Szampon do włosów suchych; Miracle Moist; Aussie (300 ml; ok.25 zł).
Ten szampon wywarł na mnie umiarkowane wrażenie. Chociaż dobrze oczyszczał i - o dziwo - nie podrażniał skóry głowy, to jednak w moim przypadku nie wyróżnił się na tyle, żeby usprawiedliwić jego wysoką cenę. Było przyjemnie, ale
powrotu nie planuję. Więcej napisałam w recenzji -
TUTAJ.
16. Szampon wzmacniający do włosów osłabionych; H-Keratineum; Pharmaceris (250 ml; ok.25 zł).
Za to cenę tego szamponu jest w stanie w pełni zrozumieć! Nie tylko dobrze oczyszczał włosy i skórę głowy, ale też przyczynił się u mnie do znacznego ograniczenia wypadania włosów oraz złagodzenia swędzenia skóry głowy, które od czasu do czasu zdarzało mi się na czubku głowy. Regularne stosowanie tego szamponu pomogło mi się niemal całkowicie pozbyć tej dziwnej przypadłości. Spodobał mi się na tyle, że już mam jedną buteleczkę w zapasie!
17. Krem do mycia ciała o zapachu wanilii; Lirene (400ml; ok.14 zł).
Ten produkt okazał się być naprawdę świetnym wyborem na jesienno-zimowe dni, ponieważ przyjemnie pachniał wanilią, a do tego okazał się być bardzo przyzwoitym produktem oczyszczającym. Dobrze mył i nie wysuszał mojej skóry. W kolejce czekają dwie inne wersje zapachowe, więc postaram się napisać im za jakiś czas wspólną recenzję :)
18. Balsam z papają; Youngy; Lirene (400ml; ok.15 zł).
Te balsamy pokochaliśmy z moim facetem od pierwszego użycia! Dobrze nawilżają skórę (choć dla bardzo suchych skór, to może być za mało!), ale nie zostawiają ciężkiej, tłustej warstwy. Szybko się wchłaniają i przepięknie pachną! W międzyczasie zdążyliśmy wykończyć też wersję z mango, a pozostałe dwie czekają już w kolejce. Na pewno na stałe zadomowią się w naszej łazience!
19. Aktywny balsam antycellulitowy; Stop Cellulit; Lirene (250ml; ok.13 zł).
To już moja druga butla tego balsamu, a trzecia czeka w kolejce. Nie jest to żaden produkt cud, ale lubię po niego sięgać trochę dla spokoju ducha. Sprawdza się lepiej, niż seria MaXSlim, ale wiadomo, że bez ćwiczeń efekty nie będą zbyt spektakularne. Dobrze wygładza skórę i nawilża strategiczne partie ciała, ale do prawdziwego działania antycellulitowego potrzeba więcej chęci i aktywności z naszej strony.
20./21./22./23. Mydła w piance do mycia rąk; Bath & Body Works (259 ml; cena regularna - 29 zł).
Uwielbiam pianki z BBW i jak widać regularnie przewijają się one przez moją łazienkę. W moim przypadku raczej nie zdarza się, żeby wysuszały mi dłonie, dużo bardziej widzę to, gdy stosuję zwykłe mydła w płynie, ani nie powodują nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia skóry. Raczej nie kupuję ich w regularnej cenie, tylko korzystam z różnego rodzaju promocji lub wyprzedaży. Aktualnie ponownie korzystam z wersji Sea Island Cotton.
24. Balsam do ciała Twilight Woods; Bath & Body Works (236 ml; aktualnie cena regularna wynosi 49 zł).
Uwielbiam te balsamy do ciała, ponieważ naprawdę dobrze nawilżają moje ciało, choć tutaj zawsze podkreślam, że nie mam problemów z przesuszającą się skórą. Dla mnie nawilżenie jest na wysokim poziomie i większego zwyczajnie raczej nie potrzebuję. Balsamy sprawdziły się nawet zimą, kiedy sezon grzewczy i mrozy potrafią dać skórze w kość. Sięgam po nie bardzo chętnie przez cały rok i zazwyczaj wybieram wersję zapachową odpowiednią do wody toaletowej, po którą sięgam danego dnia, a to właśnie Twilight Woods był jednym z najczęściej wybieranych przeze mnie zapachów :) W tej chwili mam balsam potrójnie nawilżający z tego samego wariantu zapachowego.
25. Żel pod prysznic Twilight Woods; Bath & Body Works (295 ml; aktuanie cena regularna wynosi 49 zł).
Żel z tej samej linii zapachowej, co wyżej opisywany balsam również mocno przypadł mi do gustu. Nie tylko intensywnie pachniał, ale też dobrze oczyszczał skórę i nie wysuszał jej. Cena jest mocno wygórowana, zwłaszcza po podwyżce, dlatego wrócę do niego tylko, jeśli upoluję go w jakiejś dużej promocji. Szkoda, że BBW idzie z cenami w bardzo złą stronę, bo trochę mnie to hamuje przed kolejnymi zakupami, no ale to nie jest temat na denkowy post... ;)
26. Balsam do ciała Dark Kiss; Bath & Body Works (236 ml; aktualnie cena regularna wynosi 49 zł).
Właściwie o właściwościach tego balsamu mogłabym napisać to samo, co o Twilight Woods. Po prostu Dark Kiss, to kolejny z moich ulubionych zapachów na jesień i zimę. Już mam kolejną buteleczkę, bo po prostu kocham ten zapach! :)
27. Żel antybakteryjny; Paris Amour; Bath & Body Works (29ml; ok.8 zł).
Bardzo polubiłam żele antybakteryjne z BBW za to, że nie pachną alkoholem tak, jak żele innych firm. Tutaj naprawdę czuć przyjemny zapach, a działanie antybakteryjne jest zachowane. Plusem jest duży wybór wariantów zapachowych i częste promocje na kilka sztuk żeli.
Teraz noszę w torebce inną wersję - Carribean Escape. Więcej o żelu Paris Amour napisałam
TUTAJ.
28. Otulający balsam do rąk; Pat&Rub (100 ml; 45 zł).
Absolutny strzał w 10! Dla mnie ten balsam okazał się naprawdę hitem i bardzo chętnie po niego sięgałam! Bardzo dobrze dbał o kondycję moich dłoni, świetnie je nawilżał i odżywiał, zapobiegał zimowym przesuszeniom, a do tego cudownie pachniał! W końcu połączenie w którym cytryna jest nieco stłumiona słodkim karmelem i wanilią - bardzo niebanalne, a jednocześnie bardzo udane połączenie. Więcej napisałam w recenzji
TUTAJ.
Już mam kolejne opakowanie i cieszę się, że linia otulająca zostaje w ofercie Pat&Rub na stałe! :)
29.Parafinowy krem do rąk; Lirene (100 ml; ok.8 zł).
Kolejny bardzo udany krem do rąk, tym razem z innej półki cenowej, niż Pat&Rub. Muszę szczerze przyznać, że te dwie marki są moimi ulubionymi, jeśli chodzi o kremy do rąk i rzadko sięgam teraz po inne firmy. Krem z Lirene sprawdził się rewelacyjnie jako krem ochronny do dłoni, szczególnie w pracy! Może nie nawilżał zbyt spektakularnie, ale za to świetnie chronił delikatną skórę przed zacięciami od papieru i innych tego typu biurowych predatorów :D
Na pewno jeszcze do niego wrócę! Więcej przeczytacie w recenzji
TUTAJ.
30. Rumiankowy krem do rąk; Isana (100ml; ok.5 zł).
Z kremami Isany łączą mnie różne relacje - niektóre z wersji limitowanych uwielbiałam, inne nienawidziłam, a te ze stałej oferty troszeczkę pomijam. Do tej pory faworytem była wersja z mocznikiem, natomiast wersja rumiankowa była po prostu ok. Krem umiarkowanie nawilżał skórę, ale trzeba mu było dać chwilę, żeby się wchłonął. Nic specjalnego, ale może go jeszcze kupię, bo to jedyny krem, którego nie bał się dotknąć mój facet ;)
31. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu; Lirene (125ml; ok.12 zł).
Kiedyś wręcz nienawidziłam płynów dwufazowych i do demakijażu używałam tylko i wyłącznie płynów micelarnych, ale odkąd pierwszy raz wpadł mi w ręce płyn z Lirene, nagle okazało się, że dwufazówki nie są już tak kiepskie, jak te, których kiedyś używałam. Na początku po prostu go polubiłam, więc kiedy potrzebowałam kupić dwufazówkę, które poradzi sobie w wakacje z demakijażem wodoodpornego tuszu do rzęs, sięgnęłam ponownie po Lirene. W międzyczasie sprawdzałam jeszcze inne płyny i trafiały się różne, ale Lirene dosłownie pokochałam, bo ekspresowo radzi sobie z każdym makijażem, a przy tym nie podrażnia oczu i nie zostawia przesadnie tłustej warstwy, no i co najważniejsze - nie mgli oczu :) Dla mnie to teraz must have -
wracam do tego płynu na okrągło, nawet teraz zużywam kolejną buteleczkę! Więcej przeczytacie w recenzji
KLIK :)
32. Maska oczyszczająca Catastrophe Cosmetic; Lush (75g; ok. 7 funtów).
Ta maska, to mój lushowy hit.
Zamawiam ją kiedy tylko trafi mi się możliwość, bo żadna inna maska nie oczyszcza i nie rozjaśnia mojej skóry tak pięknie, jak ta! Więcej przeczytacie w recenzji -
KLIK! :)
33. Antybakteryjny żel myjący Siarkowa Moc; Barwa (120ml; ok.15 zł).
Żel był całkiem przyzwoitym produktem oczyszczającym i generalnie nieźle się sprawdził na mojej cerze, ale szybko zaczął mnie drażnić jego zapach.
Było miło, ale raczej więcej się nie spotkamy. Zapraszam do przeczytania konkretów w recenzji -
KLIK ;)
34. Tonik nawilżający-oczyszczający; Lirene (200ml; ok.12 zł).
To mój absolutny faworyt, jeśli chodzi o toniki! Sięgam po różne tego typu produkty, ale ostatecznie i tak zawsze wracam do tego! Świetnie orzeźwia skórę, pięknie pachnie i daje poczucie czystej skóry (oczywiście po uprzednim dokładnym demakijażu). Niweluje uczucie ściągnięcia po myciu twarzy i dobrze przygotowuje ją na przyjęcie kremu.
W użyciu mam teraz kolejną butelkę! A wszystkie zachwyty przeczytacie w recenzji -
KLIK :)
35. Lekki krem głęboko nawilżający; Vita-Sensilium; Pharmaceris (50ml; ok.35-40 zł).
To mój kolejny hit, jeśli chodzi o pielęgnację! Uwielbiam ten krem pod każdym względem! Świetnie nawilża moją mieszaną cerę, a jednocześnie nie prowokuje jej do zwiększonego wydzielania sebum, właśnie dzięki temu, że utrzymuje jej prawidłowe nawilżenie. Daje mi wyraźne poczucie ulgi zawsze wtedy, kiedy moja skóra potrzebuje większej czułości i utrzymuje ją w dobrej kondycji, nawet jeśli jestem chora.
Aktualnie zużywam już trzecie opakowanie. Wszystko o tym kremie napisałam w recenzji
TUTAJ.
36. Krem złuszczająco-zmiękczający na zniszczone pięty; Propodia (40 ml; ok.15-20 zł).
Kupiłam ten krem z myślą o złuszczeniu nagromadzonego na piętach zgrubiałego naskórka, ale dopiero skarpetki złuszczające poradziły sobie z tym problemem. Myślę, że to kwestia odpowiedniego stężenia kwasów, a w kremie nie jest ono przecież odpowiednio wysokie. Na pewno jego zaletą było to, że dosyć szybko nawilżał i natłuszczał stopy na tyle, że większość suchych miejsc, po kilku aplikacjach, przestawała być widoczna. Nie jestem ani na tak, ani na nie i naprawdę nie wiem, czy jeszcze wrócę do tego produktu.
37. Zmywacz Nail Art; Essence (150 ml; ok.8 zł).
Kupiłam ten zmywacz z polecenia Mani i byłam z niego w miarę zadowolona. Rzeczywiście nie wysuszał skórek ani paznokci, więc pewnie będę do niego wracać raz na jakiś czas, bo zmywacz z Isany jest dobry, ale czasem warto zrobić sobie od niego przerwę, bo ma paskudną tendencję do przesuszania paznokci. Niestety zmywacz z Essence wymaga trochę cierpliwości, bo - jak to ze zmywaczami bez acetonu - chwilę trwa zanim całkiem rozpuści lakier i ściągnie go z paznokci.
38. Woda toaletowa Forever Red; Bath & Body Works (miniaturka).
Tę miniaturkę dostałam dawno, dawno temu do przetestowania i przyznam się szczerze, że bardzo mocno ją oszczędzałam, bo zapach baaaardzo mocno przypadł mi do gustu i mam naprawdę ogromną ochotę na jego pełnowymiarową buteleczkę. Pewnie prędzej czy później skuszę się na ten zapach, bo to zdecydowanie moja bajka - ciepły, otulający i bardzo zmysłowy! :)
39. Puder matujący Dream Matte Powder; Maybellie (ok.35-40 zł/szt.).
To był mój ukochany puder matujący z tych dostępnych w drogerii, ale niestety wszystko wskazuje na to, że marka postanowiła wycofać go z produkcji. Żałuję, bo to naprawdę rewelacyjny produkt, który zapewniał mi matową cerę na długie godziny!
40. Bibułki matujące; Marion (ok. 12 zł).
Kupiłam te bibułki w zastępstwie tych dotychczas używanych z Beauty Formulas, ale niestety były mocno średnie. Owszem, matowiły skórę, ale mam wrażenie, że niestety ścierały z twarzy makijaż. Nie zamierzam do nich wracać, chyba wypróbuję polecane bibułki z Inglota.
41. Krem pod oczy z dziką różą; Alterra (15ml; ok.12zł).
Tego kremu niestety nie zużyłam w całości, bo używałam go u mamy, a w międzyczasie właściwie całkowicie przeprowadziłam się do mojego faceta, a krem stosowałam coraz rzadziej, aż w końcu minął termin... ;) Tak czy inaczej, był całkiem niezły, choć nieco denerwowała mnie jego rzadka konsystencja, to jednak dobrze nawilżał okolice oczu i sądzę, że również nieźle je odżywiał. W tej chwili produkt jest już wycofany.
42. Żel pod oczy ze świetlikiem i bławatkiem; Flos-Lek (15ml; ok.8-10zł).
I tu sytuacji wygląda jak powyżej - nie zużyłam całego produktu, ale zużyłam znaczną jego większość. Bardzo lubiłam z niego korzystać, szczególnie rano, po całonocnym leżakowaniu produktu w lodówce :) Bardzo dobrze nawilżał skórę, a schłodzony świetnie ją pobudzał i sprawiał, że wszelkie opuchnięcia bardzo szybko się redukowały. Myślę, że jeszcze nie raz będę do niego wracać.
***
Uff! W końcu uporałam się z tym megadenkiem! Teraz już tylko zostało mi nadrobić styczeń i luty, ale one - tym razem na szczęście - nie były aż tak obfite, więc powinno pójść znacznie szybciej... ;))
Dajcie znać, jeśli miałyście do czynienia z którymś z moich "pustaków" :)
K.